Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Drogi Działaczu c.d.

SPÓŁDZIELCZOŚĆ

Spółdzielczość jest głęboko wpisana w polską tradycję. Na wsi propagowała ją w okresie międzywojennym m.in. organizacja Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici” (agraryzm Stanisława Miłkowskiego, Ignacego Solarza i Józefa Niećki). Niestety w czasach komunistycznych autentyczne spółdzielnie zniszczono lub zamieniono w farsę. Polska wieś pamięta dobrze jak na siłę kolektywizowano gospodarstwa rodzinne i tworzono z nich „spółdzielnie” rolnicze. Do dzisiaj nie udało się poprawić ustawodawstwa spółdzielczego, tak więc nadal słowo to kojarzy się zarówno w mieście jak i na wsi z narzuconą i centralnie sterowaną strukturą (np. „spółdzielnie” mieszkaniowe).

Obecnie spółdzielczość dobrze rozwija się na Zachodzie. Coraz większe zainteresowanie ekonomią społeczną wykazuje UE. Pojawiają się możliwości tworzenia spółdzielni socjalnych.

Tradycyjne spółdzielnie powstały jako rezultat przeciwstawienia się warunkom ekonomicznym opartym na ucisku i niesprawiedliwości. Spółdzielczość jest więc formą organizacji gospodarczej zapewniającą pracownikom współwłasność i współudział w zyskach z ich przedsiębiorstwa. Spółdzielnie opierają się przede wszystkim na zasadzie zwiększenia dochodów i polepszenia sytuacji materialnej swych członków. Ich celem jest także rozwój lokalnego kapitału społecznego, zapewnianie bezpieczeństwa pracy oraz rozwój demokracji uczestniczącej w danej społeczności. Przez swą strukturę stwarzają także możliwości skutecznej ochrony środowiska naturalnego, zachowania piękna krajobrazów przyrodniczych i zabytków kultury materialnej.

Spółdzielnie producenckie

Właściwy system spółdzielni skupiających producentów rolnych wymaga odpowiedniej organizacji. Najlepiej realizowany jest wtedy, gdy udziały poszczególnych rolników odpowiadają ilości posiadanej przez nich ziemi. Umożliwia to właścicielom małych pól i działek przyłączenie się do systemu, przez co powiększa się ilość obszaru pod uprawę i wzrasta wydajność produkcji. Dobrze funkcjonująca spółdzielnia powinna być samorządna w doborze swych członków, wyznaczaniu zarządu i podejmowaniu wszelkich decyzji. Dzięki odpowiedniej strukturze stworzy to możliwość wprowadzania rozwiązań dla rozwoju lokalnego, które będą mogły spełniać potrzeby zarówno rolników jak i producentów, konsumentów, inwestorów, kredytobiorców czy pozostałych mieszkańców danej społeczności.

W systemie tym nadrzędną rolę pełni dążenie do wspólnego dobra. Dzięki temu rolnicy mogą się wzajemnie kontrolować, co owocuje poprawą jakości uprawianej ziemi i powstałych plonów. Użycie nawozów chemicznych i syntetycznych środków ochrony roślin zazwyczaj nie ma miejsca. Spółdzielnie mające charakter wyłącznie rolny mogą sprzedawać swe plony spółdzielniom produkcyjnym. Zwiększa to wydajność zarówno rolników jak i przetwórców i producentów żywności. Rolnicy mogą też zakładać własne spółdzielnie produkcyjne i maksymalizować tym samym opłacalność swej produkcji.

Niezbędnym elementem rozwoju lokalnego jest opracowywanie metod, dzięki którym pieniądz w większym stopniu będzie wracał do obrotu w obrębie lokalnej społeczności, umożliwiając przechodzenie na bardziej samowystarczalną i zrównoważoną gospodarkę. Służą temu także banki spółdzielcze i rolne, spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe, towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych oraz lokalne kasy samopomocowe.

Te ostatnie w ostatnich latach coraz częściej powstają na wsiach podkarpackich jako inicjatywy nieformalne. Mieszkańcy wpłacają zaufanej osobie drobne składki, z których finansowane są nieoprocentowane mikropożyczki.

Zbliżonym wyzwaniem jest tworzenie łańcuchów producenckich łączących w jeden organizm ekonomiczny np. rolnika, młynarza, piekarza i sprzedawcę chleba. Zapowiada to Marian Zagórny z Solidarności Rolników Indywidualnych. Nawiasem mówiąc, podobne rozwiązania, jednak w zupełnie innym celu, stosują wielkie korporacje, wymuszając integrację pionową danego segmentu rynku.

Spółdzielnie konsumenckie

Wykorzystanie siły nabywczej konsumentów do wspierania lokalnej żywności jest dużo bardziej efektywne poprzez zakładanie spółdzielni konsumenckich. Polegają one na tworzeniu grup nabywczych, które kupują lokalne produkty hurtowo i rozdzielają je pomiędzy sobą. Konsumenci kupując bezpośrednio od rolników ich produkty rolne, wspierają system który pozwala eliminować kosztownych pośredników, dostawców, hurtowników, czy spekulantów i tym samym zapobiega sztucznym deficytom żywności, polityce maksymalizacji zysków kosztem jakości i zwyżkom cen produktów. W Japonii tego typu spółdzielnie konsumenckie (znane jako Seikatsu) obsługują 230 000 gospodarstw domowych.

W Wielkiej Brytanii rośnie zaś liczba inicjatyw pod wspólnym szyldem: „stowarzyszenia wspierające rolnictwo” (Community Supported Agriculture, CSA – tłumaczone też jako „rolnictwo wspierane przez społeczność” bądź „farmy wspierane przez zbiorowość lokalną”). Termin ten odnosi się do szeroko rozumianej współpracy pomiędzy rolnikami a konsumentami. Polega ona zarówno na zakładaniu przez konsumentów spółdzielni konsumenckich jak i innych stowarzyszeń czy spółek „opiekujących się” daną farmą. Kupując jej produkty rolne, jak i pomagając w pracach sezonowych, marketingu, kredytując wspólnie niezbędne inwestycje konsumenci otrzymują możliwość spędzania na farmie „wczasów pod gruszą” (ekoagroturystyka) oraz mają 100% pewność co do jakości produktów, sposobu prowadzenia uprawy ziemi i hodowli zwierząt (np. jeśli jest to grupa wegetarian, to może podpisać z rolnikiem umowę zapewniającą, że krowy i kury na farmie nie będą zabijane ani z niej sprzedawane). Część zysków może być przeznaczana na edukację konsumentów: artykuły w lokalnych gazetach o produktach ekologicznych, programy w lokalnej telewizji, doroczne biesiady ekologiczne, dni otwarte w gospodarstwach ekologicznych, seminaria dotyczące upraw i przetwórstwa produktów ekologicznych.

Bywa też, że gospodarstwa są własnością organizacji non-profit, co zmniejsza obciążenia rolników, związane ze spłatą pożyczek na zakup ziemi, przez co mogą skupić się na zakupie wyposażania.

Przykładem CSA jest „subskrybcja” żywności, której rozwinięciem jest system paczek z żywnością ekologiczną.


Przykład spółdzielni konsumenckiej Verbrauchergemeinschaft Dresden

10 lat temu przy organizacji ekologicznej Umweltzentrum Dresden został założony sklep z produktami ekologicznymi, jako odpowiedź na zapotrzebowanie (przede wszystkim pracowników UZD) na produkty ekologiczne. Na początku asortyment produktów był niewielki, lecz z biegiem czasu zarówno ilość klientów jak i produktów zwiększyła się do tego stopnia, że należało usprawnić i zmodyfikować sposób sprzedaży. Wtedy też właściciele sklepu za najbardziej optymalny sposób funkcjonowania sklepu uznali formę spółdzielni konsumenckiej: aby móc kupować w sklepie należy wpłacić wpisowe oraz opłacać niewielką miesięczną składkę – ok. 15 €. Kwota ta pozwala oferować produkty bez marży, po cenach producenta, co jest konkurencyjną ofertą dla tradycyjnych sklepów. Duży asortyment produktów (od kosmetyków, poprzez pasmanterię, świeże warzywa i owoce, pieczywo i inne artykuły spożywcze) pozwala na zaopatrywanie się jedynie w tym sklepie. Podobnie działających spółdzielni kupieckich jest w Saksonii 15. Trwają przygotowania do powstania analogicznej inicjatywy we Wrocławiu.


„Subskrybcja” żywności

Polega ona na tym, że konsument płaci rolnikowi na początku każdego roku „przedpłatę” (np. 50%), za co dostaje odpowiednią część jego plonów dopłacając pozostałą kwotę. Zapewnia to rolnikowi stałych klientów, pieniądze niezbędne do zainwestowania w uprawę oraz zabezpiecza go przed wahaniami cen płodów rolnych i „niespodziankami” co do wielkości zbiorów jakie szykuje przyroda zależnie od pogody, ilości „szkodników” itd. Zależnie od szczegółowych ustaleń „subskrybenci” mogą bowiem być „udziałowcami” w zyskach i stratach rolnika w danym sezonie. Różnorodność otrzymywanych produktów jest tutaj jednak ograniczona – konsumenci otrzymują jedynie sezonowe produkty. „Subskrybcja” żywności stała się ostatnimi czasy bardzo popularna w USA.

System paczek z żywnością ekologiczną

Wciąż dominuje u nas sposób bezpośredniego handlu płodami rolnymi polegający na tym, że na osiedle przyjeżdża rolnik np. z truskawkami i prowadzi bezpośrednią sprzedaż z wozu, żuka czy samochodu osobowego, bądź chodzi od jednej klatki schodowej do drugiej i dzwoni domofonem oferując możliwość zakupu worka ziemniaków czy marchwi.

W początkowym okresie wprowadzenia w Polsce nowych rozwiązań w zakresie bezpośredniej współpracy miasto – wieś pojawiły się sytuacje, że lokalni rolnicy chcieli liczyć za swe produkty nawet drożej niż wielkomiejskie sklepy ekologiczne. Do tego oczekiwali przyjeżdżania po towar, co przy niewielkiej początkowo grupie odbiorców oznaczałoby konieczność odbierania na raz dużej ilości żywności aby transport był opłacalny. Gdy odbiorca jest osobą „samotną”, to konieczność zakupu na raz całego worka ziemniaków czy marchwi oznaczałaby konieczność dużego jednorazowego wydatku. Powodowałoby to kłopoty z przechowywaniem w małych mieszkaniach w bloku lub … monotonię diety. Wtedy oczywiście prościej jest kupować co kilka dni warzywa na bieżący użytek. Nie jest to jednak sytuacja bez wyjścia.

W wielu krajach Unii Europejskiej coraz większą popularnością cieszą się formy dystrybucji lokalnej żywności odbywające się bez energochłonnego transportu na duże odległości, wymagające znacznych nakładów pracy ręcznej, dzięki czemu można zapewnić zatrudnienie lokalnej społeczności. Nazywają się one Organic box schemes (System paczek z żywnością ekologiczną, tłumaczone też jako System paczek żywnościowych). Żywność pochodząca z gospodarstw ekologicznych i tradycyjnych zamawiana jest przez Internet lub telefon. Może być odbierana u rolnika lub być dostarczana bezpośrednio do domu albo do punktu zbiorczego – w tym wypadku mamy najmniejszą „transportochłonność” (sznur samochodów wyjeżdżających z miasta na wieś po lokalną żywność byłby również nieekologiczny). Przedstawiciel konsumentów regularnie odwiedza rolnika przywożąc pieniądze i zamówienia. W comiesięcznych lub cotygodniowych paczkach zazwyczaj znajdują się produkty sezonowe pochodzące od jednego rolnika, jednak istnieją już systemy, w których dopuszczalne jest umieszczanie w paczkach produktów od różnych rolników. Zdarzają się też sytuacje, że np. rolnik ze Szkocji dokupuje ziemię w Hiszpanii, by wzbogacić paczki o cytrusy i oliwę…

Paczki zamawiane są poprzez Internet bądź telefonicznie. Opakowaniem mogą być pudełka kartonowe, koszyki wiklinowe, torby i worki. Konsumenci tak dostarczanej żywności mają pewność, co do jej jakości, gdyż gospodarstwa podlegają ścisłej kontroli przez organizacje certyfikujące ich produkcję. Konsumenci oszczędzają czas, rolnicy są pewni zbytu swych produktów i stałego dopływu gotówki.

System ten stanowi realną konkurencję dla sieci hipermarketów. Bezpośrednie dostawy do klientów eliminują gigantycznych pośredników, klienci nie muszą jeździć do hipermarketów własnymi samochodami, zaoszczędzają czas przeznaczony na poszukiwanie odpowiadających im produktów w wielkich halach sklepowych, mając jednocześnie gwarancję wysokiej jakości. Dla gospodarstwa o wielkości do 10 ha ideał to 30 zaprzyjaźnionych rodzin, zaopatrujących się w jego płody, przy czym rolnik musi mieć do dyspozycji ok. 30 własnych produktów.

Sprzedaż w gospodarstwie

Coraz więcej osób, chcąc mieć pewność jakości, postanawia kupować żywność bezpośrednio od lokalnych rolników. Tego typu sprzedaż jest bardzo korzystna dla obydwu stron. Klient ma szansę zobaczyć, w jakich warunkach powstają nabywane przez niego produkty, a rolnik nie musi martwić się o dystrybucję ani oddawać swych zysków wszelkiego rodzaju pośrednikom – właścicielom przetwórni, sprzedawcom, firmom transportowym. Przy gospodarstwach powstają mini sklepy z płodami rolnymi danej farmy.

Ponieważ sprzedaż produktów z własnego gospodarstwa możliwa jest w oparciu o łagodniejsze przepisy, pojawiają się pomysły, by kupić w mieście działkę (samodzielnie lub na spółkę), postawić na niej kiosk i sprzedawać na podobnych zasadach jak na terenie swego gospodarstwa.

Jarmarki i targi

Jarmarki i targi są bardzo skuteczną metodą rozwoju i sprzedaży lokalnej żywności. Stoiska ze zdrową żywnością są prowadzone bezpośrednio przez miejscowych rolników produkujących metodami tradycyjnymi i ekologicznymi. Na Zachodzie lokalne jarmarki i targi (rynki) były bardzo popularne do połowy lat pięćdziesiątych, kiedy to stopniowo zaczynały zanikać, będąc wypierane m.in. przez supermarkety. Pierwszy „nowoczesny” targ powstał w r. 1997 w Wielkiej Brytanii. Teraz jest ich tam ponad 400. Mogą one przynosić wielorakie korzyści, a przede wszystkim są znaczącym posunięciem w procesie odbudowy wiejskiej gospodarki, od której my wszyscy jesteśmy zależni.

Ich liczba ciągle wzrasta, ale nadal jest niewystarczająca, by mogły stać się prawdziwą alternatywą dla hipermarketów. Korzystnie zlokalizowany, codziennie otwarty plac targowy, znajdujący się zarówno we wszystkich dzielnicach większych miast jak i w małych miasteczkach i na wsiach może stać się nie tylko okazją do wznowienia więzi pomiędzy miejscowymi rolnikami a mieszkańcami miast i miasteczek, ale przede wszystkim kluczem do odbudowy gospodarki rolnej regionu.


Rada: Jeśli zamierzasz zacząć takie przedsięwzięcie, bądź świadomy, iż narzucanie sztywnych reguł, kto może sprzedawać na targowisku, może ograniczać jego rozwój. Niemądre byłoby również upieranie się tylko i wyłącznie przy żywności ekologicznej, gdyż może to wyeliminować producentów, których nie stać na odpowiednie certyfikaty. Dając im szanse uczestnictwa w tego rodzaju przedsięwzięciu, pokazuje się jak wielkie jest zapotrzebowanie na żywność ekologiczną i tym samym motywuje do zmian sposobu uprawy na bardziej przyjazny dla człowieka i środowiska. Sir Julian Rose, brytyjski obrońca polskiego rolnictwa, sugeruje: „rolnicy nie powinni zaczynać od ‘zdobywania’ wielkich miast, takich jak Warszawa czy Kraków, wtedy łatwo o porażkę. Klucz do sukcesu leży w odbudowaniu więzi między lokalnymi wsiami a małymi miasteczkami. Trzeba też zacząć od zachowania i zaopatrywania sklepików, łączenia ich w sieci. Takim wszędzie dawanym przeze mnie i Jadwigę Łopatę przykładem jest możliwość utworzenia sieci małych sklepów pod wspólnym logo ‘Smak Małopolski’. Dlaczego we wsi czy miasteczku sklepikarz nie może handlować tym, co kupił od okolicznych gospodarzy? To się wszystkim w rezultacie opłaci. Zasadą powinna być jak najkrótsza droga, jaką żywność odbywa od producenta do konsumenta” („Obywatel” 4/2002)


Drobny handel spożywczy i gastronomia


Powstanie hipermarketów i wielkich centrów handlowych na obrzeżach miast doprowadziło do likwidacji bardzo wielu małych sklepów. Drobni i niezależni sprzedawcy detaliczni zostali sukcesywnie wyeliminowani z centrów miast. Niestety, to co zaczęło się jako „możliwość” kupowania w hipermarketach, szybko zmieniło się w konieczność. Dziś dla wielu konsumentów życie bez nich jest niemożliwe. Rolnicy również stają się coraz bardziej zależni od kontraktów z nimi. Wielkie sklepy chcą korzystać z zasobów jak najmniejszej liczby dostawców, w związku z tym preferują największych producentów. To powoduje, że „duzi” producenci stają się jeszcze więksi. Pogłębia to niszczenie małych, zróżnicowanych gospodarstw, które mają coraz większe problemy ze zbytem swoich produktów spożywczych. Nawet ci producenci, którzy dostają kontrakty od hipermarketów, działają pod ogromnym naciskiem, aby produkować towary o „wartości dodanej” jak umyta sałata lub pokrojona marchewka. Jednocześnie zmierzają się oni z surowymi regulacjami UE, np. takimi, które nakazują, żeby jabłka Cox miały wymiary 60 – 90 mm wszerz a kolor czerwony zajmował do 30% powierzchni. W takich przypadkach bywa, że z całego drzewa kwalifikuje się zaledwie jedno jabłko, a reszta pozostaje na drzewie. Rolnictwo wzmocnione chemicznie staje się koniecznością mając tak surowe wytyczne, a rolnicy właściwie nie mogą sobie pozwolić na ryzyko niespełnienia standardów, ponieważ cały zbiór może zostać odrzucony, jeśli nawet jedna rzecz jest w nieodpowiednim kształcie lub rozmiarze.

Mamy do czynienia więc z niewłaściwą organizacją rynku żywieniowego i to w skali całego świata. Paradoksem jest fakt, że np. łączna ilość ziemniaków eksportowanych przez różne firmy z danego kraju jest mniej więcej równa łącznej ilości ziemniaków importowanych do tego kraju (zwykle przez inne firmy)!!!


Lokalny sklep, będący alternatywą dla gigantycznych hipermarketów, to nie tylko miejsce, dzięki któremu wielu miejscowych rolników, producentów i dostawców może zarabiać. To także miejsce z duszą, często drogie mieszkańcom danego osiedla, miejsce spotkań, codziennych rozmów, podtrzymywania sąsiedzkich kontaktów. Pojedyncze sklepy nie mają jednak odpowiedniej siły by przeciwstawić się hipermarketom. Winny więc łączyć się w sieci, spółki i spółdzielnie, co np. pozwoliłoby obniżyć koszty transportu związanego z zaopatrzeniem (utrzymanie samochodu dostawczego przez pojedynczy sklepik jest nonsensem). Dotyczy to tak samo sklepów i jadłodajni ekologicznych. Większość z nich jest własnością różnych, konkurujących ze sobą o wąski rynek osób. Nie prowadzi się współpracy np. w zakresie sprowadzania towarów. Bywa więc, że ekosklep zaopatruje się w hipermarkecie a nie u producenta czy w hurtowni. Na przeszkodzie nawiązania współpracy stoi obawa przed lokalną konkurencją, nadmierny indywidualizm oraz nieufność, która rodzi brak współpracy, i którą można przełamać… podejmując współpracę.

Dodaj wartość! Niech ekosklep będzie nie tylko miejscem w którym jedni kupują jedzenie a inni na tym zarabiają, ale niech stanie się centrum proekologicznym i prospołecznym. Wiele ekosklepów prowadzi sprzedaż książek o tematyce ekologicznej i zdrowotnej. Można zaproponować PCK czy Towarzystwu Opieki nad Zwierzętami by ustawiło koło kasy puszki na drobniaki zbierane na cel charytatywny (takie puszki można zobaczyć nawet w sklepach monopolowych). Warto postarać się by w pobliżu ekosklepu zlokalizowano punkt zbiórki posegregowanych surowców wtórnych (należy wystarać się o zezwolenie odpowiedniego wydziału urzędu miasta) i starych ubrań oraz stojaki na rowery. „Zroweryzowani” klienci z wdzięcznością zauważą takie ułatwienie i… powiedzą o tym innym rowerzystom, którzy staną się nowymi klientami (rowerzyści zwykle dbają o zdrowie i ekologię!) W porozumieniu z zakładem oczyszczania miasta ekosklep mógłby dawać rabaty dla klientów, którzy przyniosą odpowiednią ilość surowców wtórnych, w zamian otrzymując promocję w gazetce urzędu miasta. Oczywiście w ekosklepie nie powinno zabraknąć lnianych toreb i wiklinowych koszy.

Ustawa o odpadach wymaga by nawet zwykła piekarnia informowała klientów co mają robić z opakowaniami (które nadają się do przetworzenia, gdzie jest punkt skupu surowców). Warto więc wzbogacić ekosklep o pełniejszy punkt informacji ekologicznej. Można po prostu zorganizować tablicę, na której organizacje ekologiczne będą mogły wywieszać swe ogłoszenia. Pozostaje kwestią otwartą, czy obecność w sklepie lub jadłodajni mrożących krew w żyłach zdjęć zwierząt z rzeźni czy wiwisekcji, przygnębiających informacji o zanikaniu lasów tropikalnych i grożących katastrofach klimatycznych, czy antysystemowych ulotek nie spowoduje, że część klientów podświadomie będzie to miejsce omijać, by nie psuć sobie apetytu. Być może więcej można zrobić dla sprawy nie mieszając tematów i form przekazu a na pewno dbając o ich odpowiedni dobór. Pozostaje to wyborem tego kto prowadzi dany interes i zna lokalne uwarunkowania. Ważne by personel sklepu dbał o porządek, np. zdejmując stare ogłoszenia. Niezwykle istotne jest, by pracownicy ekosklepu czy baru dobrze orientowali się w ofercie, umieli cierpliwie odpowiadać na pytania czy np. dany ser jest z podpuszczką czy nie, czy w danej potrawie jest nabiał, nie wciskali klientom plastikowych reklamówek („przecież to za darmo!”) itd. Zatrudnianie ludzi, którzy nie cenią swej pracy, nie chcą się uczyć, nie potrafią wykazać empatii wobec klienta i go nie szanują jest nonsensem (oczywiście dotyczy to każdego przedsięwzięcia). Niestety w ekosklepach brak spójnej polityki w zakresie tego co się w nich sprzedaje i jak eksponuje, panuje pewna dowolność i przypadkowość, więc klient musi pytać, by mieć pewność, czy dany produkt jest wegetariański i jednocześnie nie zawiera GMO, czy ma certyfikat itd. Mieszanie na półkach nielicznych jeszcze produktów ekologicznych mających certyfikat i tych „ekologicznych z innego powodu”, to nie tylko „antyedukacja ekologiczna” i mieszanie ludziom w głowach - gorliwy inspektor handlowy może nałożyć karę.

Także rozbudowa oferty ekosklepu o kursy kulinarne jest wartościowa – pokazując jak samodzielnie przygotować posiłki zachęcamy do kupowania nieprzetworzonej żywności. Ciekawym pomysłem jest połączenie sklepu z jadłodajnią. Właściciel sklepu, widząc że dana żywność nie jest kupowana a jej termin przydatności zbliża się do końca, mógłby użyć jej jako surowca w kuchni, zamiast obniżać cenę czy oddawać producentowi czy wyrzucać towar. Może być trudno skompletować „ekologiczny” personel kuchni ale można w regulaminie zakazać wnoszenia na teren kuchni „kiełbasy” – plotki rozchodzą się szybko, trudno odzyskać zrażonych klientów. Bardzo atrakcyjnym pomysłem są kuchnie otwarte (open kitchen), w których klienci mogą obserwować przygotowywanie posiłków. Na przeszkodzie mogą stanąć przepisy sanitarne SANEPIDu, nieraz gorsze niż unijne, ale warto spróbować zacząć od promocyjnych degustacji, zainstalować dystrybutor z zimną i gorącą wodą mineralną (co umożliwi łatwe zaparzanie herbat i ziół) czy wyciskarkę do soków.


Gdzie jak gdzie, ale przy szpitalach lub w ich sąsiedztwie powinny powstawać sklepy z ziołami i zdrową żywnością, w tym lokalną. Powinno to być wsparte odpowiednimi zachętami podatkowymi umożliwionymi przez prawo lokalne. Nawet jeśli sam nie zamierzasz prowadzić takiego sklepu, to możesz lobbować na rzecz prawa ułatwiającego taką działalność. Prawdopodobnie taki ekosklep nie może poprzestać na lokalnej żywności, ale musi rozszerzyć ofertę o importowane parafarmaceutyki i suplementy. O ile bowiem nie ma sensu sprowadzać podstawowej żywności, to w przypadku ratowania zdrowia, chęć korzystania z importowanych roślin leczniczych można zrozumieć. Póki co, w okolicy szpitali znaleźć można raczej zakłady pogrzebowe, kwiaciarnie oraz sklepiki oferujące głównie wyjątkowo niezdrową, „szybką” żywność czy słodycze. Niewielu jest lekarzy ceniących profilaktykę i praktykujących zdrowy styl życia.

Lokalni rolnicy wielokrotnie pomagali niewypłacalnym szpitalom dostarczając im dla pacjentów żywność (której zresztą nie mogli sprzedać ze względu na zalew tanich produktów powstałych wskutek wywołanej chemią i mechanizacją nadprodukcji). Stołówki szpitalne winny zaopatrywać się więc stale w lokalną żywność i przetwarzać ją na zdrowe, najlepiej jarskie posiłki.

Również szkolne stołówki winny zaopatrywać się w miejscową żywność i gotować z niej zdrowe posiłki. Niezwykle cenną inicjatywą byłoby też powstawanie ekosklepików opartych o lokalną żywność właśnie w szkołach, jako alternatywa dla „szkolnych sklepików” z kolorową, „plastikową” żywnością i automatów z napojami gazowanymi.

Niemal zupełnie pustym rynkiem jest sfera kateringu na bazie żywności ekologicznej. Praktycznie nie ma też konkurencji w zakresie zdrowej żywności, dla tych którym się spieszy i nie mają czasu czekać na przygotowanie posiłku a nie chcą zapiekanki ani kebaba…

A więc na początek otwórz „kawiarnię” – być może ośrodek kultury ma miejsce na spotkania, które nie zawsze jest używane? Założenie kawiarni z lokalnym jedzeniem może być stosunkowo proste – wystarczy oferować przekąski i napoje zrobione na ile to możliwe z lokalnych składników. Jest to świetny sposób wzbudzenia zainteresowania ludzi i uświadomienia im jak ważną kwestią jest lokalna żywność. Jest to również sposób stworzenia przyjemnej atmosfery do spotkań i wymiany pomysłów. Jeśli w Twojej okolicy już jest kawiarnia, która spełnia tę rolę może warto namówić właścicieli do zaopatrywania się w miejscowe wyroby?

System znakowania jakości oraz pochodzenia artykułów rolnych

Programy atestowania i znakowania żywności cieszą się coraz większym powodzeniem wśród producentów żywności. Producenci coraz częściej na sprzedawanych przez siebie produktach umieszczają informację o ich miejscu wytworzenia. Umożliwia to konsumentom podejmowanie świadomych decyzji na temat kupowanych towarów i udział w rozwoju lokalnej gospodarki rolnej. Organizacja Wholesome Food Association oferuje pomoc w zakładaniu lokalnych programów etykietowania i jest otwarta na nowych członków. Warto zachęcać właścicieli sklepów i producentów do odpowiedniego etykietowania produktów pochodzących z danej okolicy. Oznaczenia mogą być na produktach lub na samych półkach w sklepie – lokalna żywność może być osobnym działem w sklepie. Przykładem takiej etykiety może być „>100 km” – znaczek na półce sklepowej oznaczający produkt wyprodukowany w odległości nie większej niż 100 kilometrów od miejsca sprzedaży. Oczywiście stosowanie takich oznaczeń musi podlegać normom aby zapobiec samozwańczym nadużyciom w celach merkantylnych.


Konsumenci na Zachodzie zaczęli interesować się rodzajami sprzedawanych produktów, ich pochodzeniem i sposobem wytwarzania. Supermarkety odpowiedziały zmniejszeniem ilości towarów modyfikowanych genetycznie, włączeniem do oferty produktów organicznych, a nawet promowaniem „lokalnej żywności”. Czy jednak te działania docierają do źródła problemu? Odpowiedź brzmi: Nie! To, że supermarkety poszukują ekologicznej żywności oraz produktów bez składników modyfikowanych genetycznie, jest z pewnością krokiem w dobrym kierunku. Jednak w systemie kontrolowanym przez kilka wielkich firm takie gesty mogą mieć tylko symboliczne znaczenie. Z przyczyn strukturalnych dzisiejsze hipermarkety nie są zdolne odpowiadać na lokalne zróżnicowanie i istnienie niestandaryzowanych produktów i potrzeb. Nie potrafią one także oddawać lokalnym wspólnotom korzyści, które zamiast tego są wpuszczane w globalny system gospodarczy.



UE ma szereg regulacji w kwestii znakowania miejsca pochodzenia produktów regionalnych (co zapewnia, że produkt oznaczony nazwą danego regionu historycznego faktycznie stamtąd pochodzi, ale absolutnie nie zabezpiecza przed zbędnym eksportem i importem żywności jako takiej). Bruxela niechętnie patrzy na określenia odwołujące się do krajów, typu „Dobre bo polskie”, natomiast oznaczenia typu „Małopolski Smak” czy „Wielkopolska jakość” nie stanowią już tego typu problemu.

Ważniejszą kwestią jest jednak nie to, czy oznaczenie odwołuje się do tożsamości narodowej („Polska jakość”) czy regionalnej, lecz zrównanie jakości z grupą czy lokalizacją (na zasadzie: „Dobre bo polskie”).


Niektórzy radzą by wydrukować naklejki uświadamiające ludziom różnicę pomiędzy cenami produktów, a dochodami rolników i ponaklejać naklejki z prawdziwymi cenami na importowanych produktach w hipermarkecie. Aby zrobić naklejki wystarczy kupić papier samoprzylepny i zadrukować go w drukarce czy na ksero. Podejmując takie działania nie zapomnij jednak o prawnym aspekcie swej działalności. Żaden sklep nie będzie przychylnie patrzył na wprowadzanie „swoich porządków”. Nawet akcja ulotkowa w obrębie hipermarketu może zakończyć się interwencją ochrony. Lepiej podejść z pomysłem a bez konfrontacji, tak jak uczestnicy flash-mob w Krakowie, którzy usiłowali sparaliżować pracę hipermarketu, jeżdżąc z pustymi wózkami i bardzo powoli oglądając towary.