Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Survival and Project Camps, July 2008

Survival and Project Camps.
July 2008, Pomerania, Poland.
Full ecological and non-commercial venture.
Self-organised, financed by donations.
No dogs please.
The camps are within two huge wild nature areas with lakes, fields and forests.

Thierry organises Survival Camp:
No drugs or alcohol.
Workshops every day regarding how to survive the collapse of industrial civilisation. This will involve learning skills to be self-sufficient including the ideas of Radical Ecology, Anarchy (ie non-hierarchical organisation) and Primitivism (to stop completely the ‘Brave New World’ with it’s pollution and factories.)
The hope is to build ecological villages everywhere. One such big project will be within the Amazon Forest where there is enough free space for ten or more ecological communities.

Ani organises a Project Camp:
A nature and ecological tourism program; and art, craft, healing, gardening, nutrition and spirituality workshops. He looks for people who would like to help create this alternative project (perhaps yearly gatherings on this land in Poland). People are also welcome who want to give workshops.

Among those that take part, we hope this can be a place where you can meet people for alternative projects.. We welcome interested and energetic people to these camps.

Contact:
Thierry and Hanna: jungle(at)ssyh.fi
Ani: eschenquell(at)yahoo.de, www.eschenquell.de, 0049 (0) 66 44 524

Komentarze

andrzej 10-08-2008
Byłem tam.

Teren.
W szerszej perspektywie jest to ukształtowana przez lodowiec dolina z kompleksem zarastających jeziorek wytopiskowych. Jeżeli już znajdziemy się w niej: pagórkowaty, pełen wąwozów, mokradeł, oczek wodnych, stawów z których jedno pretenduje do jeziora. Co to generalnie znaczy? Z jednej strony teren jest w pewnym stopniu zamknięty: nie widać zaludnionych obszarów kilka kilometrów dalej. Nie słychać hałasu szosy oddzielonej od doliny pasmem wzgórz. Na horyzoncie jest tylko niebo albo wierzchołki pagórków. Z drugiej strony obszar nie jest klaustrofobicznie ciasny. Na wzgórzu można wziąć w płuca chałst powietrza, poczuć na twarzy wiatr, pójść grzbietami na kolejne wzgórze lub zejść w dół i odpocząć nad cichym jeziorem.

Gleby.
Suche, piaszczyste na górze a w dolinach torfowiska.

Roślinność.
Dominują łąki porośnięte delikatną, kwitnącą, średnio wysoką trawą i z rzadka brzozami. Trawy, długo nie koszone, kwitną kolorowo i poruszają się nawet przy nieznacznym wietrze, a kiedy idzie się -łaskoczą dłonie. Gdzieniegdzie olsy, brzezinki, na stokach grupy sosenek, które dalej przechodzą w duży leśny kompleks, prawdopodobnie bór sosnowy.
Bagienna roślinność bujna, jak to bagienna roślinność.

Zwierzęta.
Pomijając te wszystkie które mieszczą się pod obrysem buta, mieszkają tu na pewno borsuki i kilka sarenek. Jest to również łowisko czapli, które gdy lecą wywołują pośród przyjezdnych spore poruszenie. Duża sylwetka ptaka sprawia, że niewprawne ich oczy biorą je za orły.

Ludzie.
Przybyli z wielu krajów: Szwecji, Finlandii, Kanady, Francji, Szkocji, Anglii, Niemiec, Austrii, nie wiem skąd jeszcze. Różnorodni, reprezentujący zbliżone, choć nie takie same idee. Myślę że łączy ich tęsknota za życiem w bezpośrednim znużeniu w przyrodzie, a może jeszcze bardziej niechęć do cywilizacji zachodu. Razem nie tak wielu: nie liczyłem, ale wszyscy mieszczą się na okręgu o średnicy ok. 7-8 m podczas wieczornego spotkania. Aż dziwne: tak mała grupa z aż tylu zakątków. Wygląda to tak, jakby kraje wysłały przedstawicieli choć nikt tu nikogo prócz siebie nie reprezentuje. Spotkanie doszło do skutku w tym właśnie miejscu dzięki gościnności człowieka, któremu udało się kupić większą część tego obszaru w czasach, gdy grunty nie były jeszcze tak drogie jak obecnie.
Język.
Dominuje angielski. Oprócz mnie polskim posługuje się gospodarz, który mieszkając pomiędzy Polską a Niemcami jest dwujęzyczny, kocha te dwa języki i zabawy nimi, a angielski traktuje jako zło konieczne.

Pleasure and entertainment.
Sposób w jaki płynie czas... Kiedy przyjechałem tam po raz drugi miałem wrażenie, że czas się zatrzymał i po dwóch dniach orki w pracy wróciłem do tego samego punktu: ogień płonie wolno, ludzie dłubią coś w drewnie, bulwach i kłączach. Jest to bardzo kojące. Oczywiście nie tylko to. Płytka zatoka mulistego jeziora służy jako kąpielisko. Woda ciepła, ale kiedy się chodzi po dnie muł chłodzi przyjemnie stopy. W każdym kierunku w zasadzie można iść na spacer. Najbardziej popularne jest jednak wypoczywanie przy pracy, a raczej drobnych pracach takich jak wyrób narzędzi, pozyskiwanie i przygotowanie posiłków, przynoszenie wody ze źródełka.

Życie codzienne.
Ludzie wstają raczej późno, nie ma jakiegoś programu, zajęć, lekcji. Jest niewielka ale bogata biblioteka. Jeżeli kogoś coś interesuje to stara się to wykonać lub podpatruje jak robią to inni. Centralny punkt to niewielka polanka na której usytuowane są publiczne miejsca: 2 paleniska, skład żywności, zadaszenie i tablica ogłoszeń. Mieszka tam również w szałasie kilka osób. Schronienia i namioty pozostałych są rozrzucone po całej okolicy. Zadaszenie wykonane z dużej lekkiej plandeki zostało tak przemyślnie rozłożone, że można pod nim palić ogień. Tam znajduje się jedno z palenisk, biblioteka, tam zatrzymują się nowoprzybyli. Konsolidującym wydarzeniem jest wspólne przygotowanie wspólnego posiłku poprzedzone wspólnym wilczym wyciem (być może pierwotnym zawołaniem do wspólnego posilenia się?). Zazwyczaj są to gotowane i surowe warzywa z kaszą lub makaronem. Produkty częściowo kupuje się, przynosi z ogrodu (zasadzonego przez tych, którzy przybyli tam już w kwietniu) lub pozyskuje z terenu (np. kłącza pałki wodnej). Jest też grupa, która żywi się łowiąc ryby. Kilka godzin później, po zapadnięciu zmroku, wszyscy spotykają się przy ognisku i rozmawiają o sprawach wspólnych. Porządek jaki panuje podczas tego wiecu oparty jest na bardzo ciekawej formule. Kiedy ktoś wygłasza swój pogląd na sprawę, wówczas ci, którzy się z nim zgadzają unoszą do góry palce rąk i poruszają nimi szybciej lub wolniej, dłużej lub krócej. W ten sposób widać ilu ludzi i w jakim stopniu popiera dany punkt widzenia a jednocześnie zachowana jest cisza.

Namiot potów.
Z pośród dni jakie z nimi spędziłem najbardziej pracowity wydał mi się ten, w którym powstał namiot potów. Z gałęzi powstała 5 metrowej średnicy szkielet. Na nim ułożono folie i siano. W środku, w centralnym punkcie wykopano jamę. Ludzie znosili i rozdrabniali chrust. Kamienie rozgrzewały się w dużym ognisku około czterech godzin. Wieczorem wczołgaliśmy się nadzy do środka przez maleńki otwór przy samej ziemi. Siedząc przy ścianach szałasu czekaliśmy na kolejne podawane na widłach kamienie. Jeden z nas przejmował widły i układał kamienie w ziemnej jamie. Były czerwone. Gasiłem wodą rozpalone drobinki jakie upadały na siano. Kiedy jama wypełniła się kamieniami otwór został zasłonięty. Zapadła ciemność, a jedynym światłem był żar kamieni. Ktoś powoli skraplał je wodą. Powoli całe ciało pokryła mi gruba warstwa potu. Zapach siana, wilgoć, ciepło i ciemność.

Kiedy wypełzłem na zewnątrz czułem się jak górnik który wydostał się z zawalonego szybu. Odczułem ulgę i radość, że znowu widzę niebo, chmury. Zapadał zmrok. Zanurzyłem się w wodzie jeziora. Takie powtórne narodzenie. Zaskoczyło mnie to, że pozostali spędzili w środku dwie, trzy godziny. Mogę sobie tylko wyobrazić co działo się w ich umysłach. Przypuszczam, że siła ich odczuć była proporcjonalna do czasu jaki tam spędzili.

Koniec.
Pozostały tylko ścieżki i inne wydeptane miejsca. Wspomnienia, więź między ludźmi.

andriejpergiej@wp.pl