BZB nr 20 - Podstawy obywatelskiego nieposłuszeństwa


PODSTAWY OPORU

O DEMOKRACJI

PROCES ROZWOJU DEMOKRACJI

W końcu XVIII wieku ruch robotniczy, ruch masoński i ruch na rzecz trzeźwości wykształciły formę demokracji, którą nieświadomie podtrzymują do dzisiaj. Nowa demokracja była protestem przeciwko ówczesnym politycznym i kościelnym strukturom, które różnie oceniały poszczególne warstwy społeczne. Społeczeństwo było postrzegane jako pewien hierarchiczny organizm, w którym różne grupy mogły mieć mniejszy lub większy wpływ na przebieg wydarzeń. Ruchy ludowe przeciwstawiały temu liberalny, atomistyczny nurt ideologiczny eksponujący jednostkę i jej prawa. Każdy wart jest tyle samo i powinien mieć takie same uprawnienia. Żaden głos nie powinien być ceniony bardziej niż inne.

Walka o jednostkę oznaczała także walkę o większość. Mniejszość nie powinna kierować większością. Kiedy suma jednostek wspierających propozycję przeradzała się w większość, wówczas ich pogląd powinien był zwyciężyć. Jeśli było więcej niż dwie propozycje, przeciwstawiano je sobie, aż któraś z nich zdobyła własną większość.

Po ciężkiej walce prowadzonej między innymi przy pomocy różnych form obywatelskiego nieposłuszeństwa, nowe idee zyskały sobie aprobatę. Alternatywne tradycje demokratyczne miały tak mało znaczącą pozycję w Szwecji, że forma demokracji w ruchach ludowych pozostała jednolita na terenie całego kraju. Wcześnie rozwinęła się na tyle dobrze, że wkrótce uznana została za idealną formę, która powinna zawsze dobrze funkcjonować.

W innych zakątkach naszego świata sprawa ta przedstawiała się inaczej. Nawet jeśli dzieło Roberta Roules of Order - klasyczny wykład na temat demokracji większościowej - miało silną pozycję w krajach anglosaskich, na świecie wciąż rozwijane były inne formy demokracji.

Tradycja, o której chciałbym opowiedzieć, powstała w ruchach opierających swoją działalność na nieużywaniu przemocy. Jest to próba stworzenia demokracji dynamicznej, czyli takiej, która cały czas jest ulepszana i rozwijana w zależności od sytuacji. Narzędzia demokracji, o których mowa dalej, wywodzą się pierwotnie z północnoamerykańskich ruchów pokojowych i alternatywnych. Wiele z nich wykształcił feminizm.

Ten pasjonujący rozwój doprowadził do tego, że wiele demokratycznych narzędzi zostało na nowo "zaostrzonych" w latach 80-tych przez tak różne grupy jak przedsiębiorstwa kooperacyjne i pacyfistyczne grupy sprzeciwu. Podczas mego pobytu w Stanach Zjednoczonych byłem członkiem banku kooperacyjnego i kooperacyjnego sklepu. Pracowałem w redakcji dziennika i dorabiałem w piekarni. We wszystkich tych grupach posługiwano się nowymi formami demokratycznymi. Podejmowano decyzje na zasadzie konsensusu - jedności - zamiast decyzji większościowych.

NARZĘDZIA DEMOKRACJI

Kiedy w końcu lat 60-tych szwedzcy studenci próbowali "demokratyzować demokrację", zredukowali stare struktury i organizacje. Popularne stały się większe zebrania i spotkania nieformalne. Skutkiem tego był chaos. Podczas dużych zebrań głos zajmowały osoby elokwentne. A jakie decyzje podejmowano po tych "nieoficjalnych" spotkaniach? Spadało zainteresowanie rozwojem demokracji. Niezorganizowane ugrupowania miały krótki żywot. Ciągła potrzeba organizowania się na nowo wyczerpywała uczestników, za każdym razem, gdy należało coś zrobić.

Północnoamerykański feminizm i ruchy alternatywne rozwijały się w przeciwnym kierunku. Stare struktury nie były wystarczająco zaawansowane, by sprostać nowym żądaniom demokracji. Celem było znalezienie form, które cichych uczyniłyby głośnymi i powstrzymały dominujących. Poza tym ruch kobiecy chciał znaleźć metody pracy efektywniejsze od tradycyjnych męskich. Pomysły swoje opierał na przekonaniu, że sposób w jaki wszyscy razem funkcjonujemy, decyduje również o planowanym rezultacie.

Międzynarodowy ruch nieużywania przemocy entuzjastycznie podjął się zadania rozpropagowania nowych sposobów pracy. Jednak owi misjonarze demokracji, zetknąwszy się ze starymi, radykalnymi ruchami pacyfistycznymi, na przykład w Indiach, odkryli że nie są pionierami, przynajmniej nie pod każdym względem. Nowe idee były często odrodzeniem dawnych prób stworzenia demokracji.

Mnie samego trudno wprawić w zachwyt. Kiedy przeprowadziłem się do Stanów Zjednoczonych i zacząłem działać w lokalnej grupie pokojowej w Syracuze zaledwie słyszałem o tych odmiennych formach demokracji. Trudno mnie było przekonać. Z drugiej strony nikt też nie próbował tego robić.

Wcześniej uczęszczałem na kursy tak zwanego tradycyjnego przegłosowywania kontrpropozycji. W wielu turach byłem zarówno członkiem kierownictwa, jak i przewodniczącym. Ponieważ śmiało można powiedzieć, że Szwecja jest odosobnionym zakątkiem świata, wydawało mi się, że opanowałem przynajmniej podstawy demokracji. Nie do końca jednak nadążałem za jej rozwojem.

Najgorsze było pierwsze sto spotkań. Później jednak można było dostrzec zalety, szczególnie, gdy chodziło o nieużywanie przemocy i obywatelskie nieposłuszeństwo. Każda grupa musi ocenić, które z tych narzędzi są odpowiednie w danym kontekście.

Właśnie ocenianie jako pierwsze wzbudziło moje największe zainteresowanie. Na końcu każdego ze spotkań mieliśmy pięć minut na ocenę, co oznaczało, że nie było ostatecznej formuły. Różne grupy miały różne potrzeby. Demokracja stawała się dynamiczna. Zmieniała się w zależnie od okoliczności i nowych doświadczeń.

Podczas oceny każdy po kolei może wskazać na jakiś problem, jak na przykład presja czasu, czy wszyscy mieli możliwość wypowiedzenia się, lub czy uczestnicy przerywali sobie. Najważniejsze to zasygnalizować to, co może zostać ulepszone na następnym spotkaniu.

Runda jest narzędziem wprowadzonym wcześnie w Szwecji przez ruch kobiecy. Celem jest zachęcenie wszystkich do dialogu i przeszkodzenie tym, którzy dominują. Najczęstszą formą rundy jest przekazywanie głosu następnej osobie, która siedzi obok. Wszyscy mogą jednak wypowiadać się w takiej kolejności się w jakiej chcą, byle nikt nie zabierał głosu dwa razy zanim nie skończy się dana runda. Jeśli nie ma się nic do powiedzenia przekazuje się głos innym lub przeczekuje się.

Osobisty raport jest narzędziem, które opiera się na przekonaniu, że nie można izolować spotkań od codziennego życia. W czasie rundy opowiadamy, co czujemy przed zebraniem i czy coś niezwykłego wydarzyło się od czasu ostatniego spotkania. Najczęściej przedstawiamy te osobiste raporty zanim przejdziemy do meritum sprawy. Niektórzy nazywają to - prognozą pogody.

Dosyć szybko odkryłem, że te osobiste raporty odziaływują na późniejsze dyskusje. Kolega z pracy mógł powiedzieć, że jest nieco poirytowany, ponieważ czuwał przez całą noc przy chorej na odrę córce. Często powracającym tematem było przemęczenie moich kolegów związane z obowiązkami zawodowymi. Czasami musieliśmy usprawiedliwiać zakochaną osobę za jej roztargnienie. Te osobiste problemy braliśmy pod uwagę, kiedy podczas żywiołowych dyskusji podejmowane były decyzje o przydziale zadań.

Szczegółowe propozycje wielu uczestników mogą zaoszczędzić nam wiele czasu. Aby to było możliwe wszyscy uczestnicy muszą dostać plan porządku spotkania odpowiednio wcześniej.

Część kwakrów unika przynoszenia gotowych propozycji na spotkanie, ponieważ istnieje wtedy ryzyko zbytniego upierania się przy swoich rozwiązaniach. Według mnie jest to wyrazem niedoceniania zarówno siebie samego, jak i innych uczestników.

Latem 1988 roku brałem udział w dłuższym obozie obywatelskiego nieposłuszeństwa w Grebbestad. Dwa dni zostały zmarnowane, pięćdziesięciu uczestników dyskutowało o wszystkich możliwych problemach praktycznych i organizacyjnych. W pasji tworzenia demokracji bezpośredniej pomylono planowanie z podejmowaniem decyzji. Zebrania są złą okazją do szczegółowego planowania. Są natomiast oczywiście idealnym miejscem do dyskusji i podejmowania decyzji o różnych rozwiązaniach.

Poza wyżej wymienionymi narzędziami stosuje się też wiele innych. W Syracuse sekretarz spisywał zawsze streszczenia wszystkich wypowiedzi podczas gdy spisuje się zazwyczaj jedynie postanowienia.

Kuriozalna metoda odwodzenia uczestników dyskusji od przerywania sobie, wywodzi się z tradycji Indian północnoamerykańskich. Ten kto ma głos trzyma "buławę mówcy". Gdy ktoś inny chce się wypowiedzieć, może zażądać buławy od poprzedniego mówcy.

Jest pewien stary sposób pomagający w podejmowaniu decyzji, o którym dzisiaj często zapominamy. To milczenie. Podczas ważnych dyskusji w mojej północnoamerykańskiej grupie lemieszy zachowywaliśmy chwilę milczenia po każdej z wypowiedzi uczestników. Mieliśmy ku temu wiele powodów. Po pierwsze mogliśmy się porządnie skoncentrować na tym, co ktoś mówił nie potrzebując równocześnie myśleć o tym, co sami chcielibyśmy powiedzieć. Spowodowało to, iż uniknęliśmy powszechnej potrzeby powtórzenia wypowiedzi, tak aby wszyscy mogli to naprawdę zrozumieć. Oszczędzało to wiele czasu. Milczenie dawało nam też chwilę na przemyślanie czyjegoś wystąpienia. W ten sposób nowe wypowiedzi opierały się na wcześniejszych refleksjach, podobnie jak w dialektycznym sposobie prowadzenia dyskusji Sokratesa. Trudno o to wówczas, gdy ma się już gotowe przekonania, a słowa odbijane są tam i z powrotem jak piłka, aż do momentu, gdy jedna ze stron wygra.

Milczenie dało nam również czas na powiązanie rozmowy z zamierzonym celem. Zwiększało to zatem zarówno koncentrację na temacie, jak i możliwość oceny sytuacji.

Milczenie może być użyteczne nawet i w mniej ważnych dyskusjach. Pewien kwakr z Karlstad opowiadał mi, że w jego grupie milczano kilka sekund pomiędzy wystąpieniami każdego z mówców, aby uniknąć natychmiastowego włączania się kogoś innego. Mówca mógł wówczas odetchnąć lub odnaleźć stracony wątek. Kwakrzy robią zazwyczaj dłuższą chwilę ciszy na początku i na końcu zebrania. Prawdopodobnie zwiększa to koncentrację na najważniejszych problemach.

POMOCNICY

Rola przewodniczącego bywa bardzo krytykowana. Może się stać źródłem nierównego podziału władzy i trudno ją pełnić. Jest prawie niemożliwością znaleźć przewodniczącego, który podołałby wszystkim zadaniom.

Aby jakość zebrań utrzymywała się zawsze na wysokim poziomie, zmieniono funkcję przewodniczącego w wielu postępowych ruchach w Stanach Zjednoczonych i Europie. Rozdzielono ją między trzy, a nawet cztery osoby. Aby nie mylić tych ról z rolą tradycyjnego przewodniczącego, używa się również innych nazw: usprawniacz, strażnik nastroju, pomocnik ds. procedury, strażnik czasu.

Usprawniacz prowadzi zebranie, pilnuje, by wszyscy zabrali głos i kieruje dyskusją tak, by nie odbiegała ona od tematu. Próbuje on ułatwić rozmowy na tyle, by rozwijały się konstruktywnie. Często, gdy ktoś powtarza się, lub przerwie trwającą rundę, pomocnik może przerwać rozmowę. Jeśli ma być podjęta decyzja, usprawniacz może pomóc w prowadzeniu dyskusji, streszczając w równych odstępach czasu wysuwane propozycję.

Strażnik nastroju to drugie stanowisko, jakie zastąpiło przewodniczącego. Przypomina on zapomniane lub odłożone na później tematy, pomaga osobom nieśmiałym w dyskusji. Częstym jego zadaniem jest zarządzenie przerwy, gdy dyskusja utknie w martwym punkcie. Doświadczony strażnik nastroju sygnalizuje także rzeczy rozgrywające się "pod powierzchnią" zebrania, których istnienia członkowie nie są świadomi. Często zdarza się, że mężczyźni dyskutują ze sobą i szukają ewentualnie wsparcia u kobiet. Obserwując wzrokowy kontakt uczestników pomocnik może dostrzec, że niektórzy "robią przedstawienie", podczas gdy inni zostają pominięci.

Podczas trudniejszych zebrań w większych grupach może być potrzebny pomocnik ds. procedury. Uzupełnia on strażnika nastroju i przejmuje zadania związane z funkcjonowaniem demokracji. Przykładem propozycji dotyczących procedury jest potrzeba podziału na mniejsze grupy, powołanie komitetu dla opracowania niedokończonych propozycji, lub stwierdzenie, że grupa nie ma prawa podejmować decyzji w danej sprawie zanim wszyscy się nie zbiorą. Oczywiście także inni uczestnicy mogą wysuwać propozycje dotyczące rozwiązania problemów związanych z procesem. Jakim procesem? W dużych grupach istnieje zwyczaj, że ci, którzy mają jakieś uwagi dotyczące formy spotkania podnoszą obie ręce do góry, aby wypowiedzieć się przed innymi mówcami z listy.

Strażnik czasu jest odpowiedzialny za zachowanie pewnego marginesu czasowego i zakończenie zebrania o ustalonej godzinie.

W pierwszym roku mojego pobytu w Stanach Zjednoczonych brałem udział w zebraniach kilka razy w tygodniu. W zasadzie każde spotkanie kończyło się w tym czasie, który wcześniej ustaliliśmy, ewentualnie przeciągały się o parę minut. Ta punktualność nie była dziwna, jako że wszyscy uczestnicy - z wyjątkiem mnie - już od dawna byli przyzwyczajeni do tego sposobu podejmowania decyzji. Jednakże po każdym spotkaniu byłem zdumiony, że w miarę zbliżania się do końca zwykły w takich przypadkach stres nie narastał. W Szwecji byłem do tego przyzwyczajony. Tam poza tym nigdy nie kończyliśmy na czas. Był to problem natury demokratycznej, ponieważ ludzie musieli już wychodzić i im bardziej przekraczało się ustalony czas, coraz więcej osób ubywało.

Istnieje sposób na to, aby strażnik czasu radził sobie i w tym wypadku. Każdy punkt porządku dziennego powinien mieć wyznaczony limit czasu. Zostaje to ustalone na początku każdego zebrania. Później wpisuje się go obok każdego z punktów tak, aby wszyscy widzieli.

Co jednak zrobić, gdy limity czasu zostaną przekroczone? Kiedyś moja grupa pokojowa z Syracuse (New York) miała zatrudnić dodatkowo jedną osobę do pracy przy drukowaniu naszych materiałów. Przewidzieliśmy na dyskusję nad problemem pół godziny. Następnym punktem było rozwiązanie sprawy odśnieżania podjazdów dla wózków inwalidzkich w zimie.

Kiedy minął kwadrans dyskusji na temat nowego etatu, strażnik czasu oznajmił, że minęła już połowa ustalonego czasu. Na chwilę przed końcem dowiedzieliśmy się, że mamy jeszcze trzy minuty. Uważaliśmy, że nie jesteśmy jeszcze gotowi. Odłożyliśmy zatem problem podjazdów dla wózków inwalidzkich do następnego spotkania. Przez jakiś czas prawdopodobnie śnieg nie miał jeszcze padać. W ten sposób zyskaliśmy 10 minut, które przeznaczone były na podjazdy. W przeciwieństwie do tradycyjnych zebrań świadomie przyjmuje się pewne preferencje. Gdy na ostatnie problemy mamy automatycznie mało czasu, zwiększamy wcześniej jego limit i dyskusje mogą toczyć się zgodnie z zaplanowanym rytmem.

Wiele grup wydaje się wierzyć w to, że wystarczy obsadzić funkcje pomocników i wszystko będzie przebiegało w najlepszym porządku. Później jednak zaczyna szerzyć się chaos. Kiedy grupa zaczyna wprowadzać pomocników często trudno jej przyzwyczaić się do zebrań o ściśle określonej strukturze. Zbyt rzadko mamy odwagę kierować spotkaniem.

W tych grupach, których byłem członkiem, wymienialiśmy się często rolami. W ten sposób wszyscy zdobywają doświadczenie w różnych funkcjach i jednocześnie unika się tworzenia nowej hierarchii.

MEDIACJA

Technika mediacji jest coraz częściej używanym sposobem podejmowania decyzji. Ma ona starą tradycję, a Biblia poświadcza, że posługiwano się nią szczególnie zanim Izrael stał się państwem, za czasów królowania Saula na około 1000 lat przed narodzeniem Chrystusa.

Podczas kursów nieużywania przemocy ćwiczymy czasem technikę mediacji, ponieważ osoby odpowiedzialne za utrzymanie spokoju i pomocnicy ds. nastroju potrzebują pewnej wprawy. Mediacji używa się przed akcjami w czasie negocjacji. W Stanach Zjednoczonych byłem obserwatorem na kursie dla wolontariuszy-mediatorów. Ruch ten był całkowicie bezinteresowny. Jeśli obie strony w jakimś konflikcie życzyły sobie tego, mogły zwrócić się do pośrednika, bez konieczności uiszczenia zapłaty.

Mediacja zajmuje centralne miejsce w filozofii nieużywania przemocy. Jest próbą rozwiązywania konfliktów bez stosowania środków nacisku, czyli zmuszania jednej strony do przyznania racji stronie przeciwnej. Celem mediacji jest zawsze osiągnięcie konsensusu.

W większości grup przyjacielskich powstają jakieś konflikty. Aluzje, niedokończone zdania, podteksty i gesty mogą zdradzić ukryte zadrażnienia. Pomocnik ds. nastroju powinien je zasygnalizować, jeśli wpływają na pracę grupy. Wówczas grupa musi najpierw zadecydować, czy sprawa konfliktu zostanie poruszona podczas spotkania, czy przy innej okazji.

Jeśli pomocnik ds. nastroju uważa, że może być neutralny, to może zostać mediatorem. Nie może wówczas bać się kierowania i koncentrowania się na procesie mediacji. W przeciwnym wypadku istnieje ryzyko, że uczestnicy zajmą się prezentowaniem swoich własnych przeżyć i rozczarowań życiowych.

Mediacja może rozpocząć się rundą, w której wszyscy mogą podać swoją interpretację konfliktu i dać wyraz swym odczuciom. Po takim oczyszczeniu atmosfery pośrednik pomaga stronom sprecyzować swoje własne życzenia i przeanalizować, czym różnią się one od życzeń strony przeciwnej. Często wówczas pomija się pewne fakty. Jeśli są one ważne i nie nazbyt prywatne, mediator może je przytoczyć stawiając bezpośrednie pytania.

Osoby neutralne mogą oczywiście zaproponować jakieś rozwiązania. Jeśli atmosfera jest napięta lub jeśli utknięto w martwym punkcie można posłużyć się rundą lub "burzą mózgów", podczas której każdy ma pewien ograniczony czas na krytykę przedstawionych propozycji.

Aby uniknąć nieporozumień koniecznie należy spisać wszystkie postanowienia. Gdy strony doszły do porozumienia i podpisały umowę, oceniamy sam proces mediacji.

Dotąd opisałem, jak można wykorzystać mediację w przypadku zadrażnień w czasie spotkań lub w grupach. Jednak przy poważniejszych konfliktach wymagany jest bardziej dogłębny proces mediacji niż ten, jaki można zorganizować w środku spotkania. Wówczas trzeba na to poświęcić parę godzin i czasami spotyka się wiele osób, które całkowicie poświęcają się rozwiązaniu konfliktu. Podaję tu parę propozycji bardziej usystematyzowanej mediacji.

Sam proces mediacji można pogrupować następująco:

  1. pośrednik opisuje swoją rolę i przebieg procesu mediacji,
  2. zapoznanie się z faktami i celem,
  3. propozycje rozwiązania,
  4. negocjowanie,
  5. sporządzenie porozumienia na piśmie,
  6. upewnienie się, czy notatki zostaną zniszczone (w szczególności dotyczy to konfliktów osobistych),
  7. ocena.

Warunkiem mediacji jest obopólna chęć otrzymania pomocy od mediatora. Celem jest spisanie porozumienia.

Najpierw spisuje się zamierzenia stron. Ważne jest prowadzenie protokołu i opisywanie sposobu rozumienia konfliktu. W ten sposób porządkuje się całość zagadnienia. Dobrze jest podzielić go na problemy cząstkowe i rozwiązywać je po kolei. Niejednokrotnie część problemów może zostać nie rozwiązana podczas samego procesu mediacji. W takim wypadku należy się zastanowić, kiedy zostaną rozwiązane.

Następnie sporządzana jest lista przeszkód w rozwiązaniu problemu. Należy być świadomym tego, że strony mogą mieć tendencję do zatajania informacji, zarówno przed mediatorem, jak i przed stroną przeciwną. W razie potrzeby należy porozmawiać ze stronami na osobności. Może to być pomocne, gdy jedna z nich chce powiedzieć coś, co nie powinno zostać ujawnione.

Mediator powinien być neutralny. Dlatego też należy być świadomym tego, że któraś ze stron może próbować przeciągnąć go na swoja stronę. Jeśli zostanie to zauważone przez stronę przeciwną może ona wycofać się, lub stracić zaufanie do mediatora. Oczywiście można temu zapobiec, jeśli jest się uczulonym na takie niebezpieczeństwo.

Dobrze jest przedstawić swoje własne propozycje rozwiązań lub częściowych rozwiązań. Trzeba tylko pamiętać, aby nie zająć otwarcie stanowiska wobec którejś z propozycji.

Należy na głos, w równych odstępach czasu czytać lub streszczać podane wnioski. Pozwoli to stworzyć u obu stron obiektywny dystans wobec problemu. Da im również możliwość zmiany stanowiska. Poza tym streszczenie ułatwia wszystkim stronom uzmysłowienie sobie, jakie fakty i propozycje zostały poruszone. Jeśli któraś straci wątek podczas wystąpienia, mediator może udzielić jej wsparcia poprzez zreferowanie tego o czym mówiła. Łatwiej jest słuchać mediatora niż strony przeciwnej.

Należy kierować obydwiema stronami tak, aby trzymały się tematu i stymulować je do podawania propozycji rozwiązań. Często największa przeszkodą dla znalezienia rozwiązania jest to, że mediator nie ma odwagi właściwie kierować procesem mediacji.

KONSENSUS

Konsensus potocznie oznacza jednomyślność poglądów. Jako forma podejmowania decyzji konsensus jest czymś zupełnie innym. Jest to sposób decydowania w jedności. Nie należy mylić tego z podejmowaniem decyzji, w sytuacji gdy nikt nie zgłasza zastrzeżeń. Punktem wyjścia jest podjęcie akceptowanej przez wszystkich wspólnej decyzji co nie znaczy, że musi być ona uznawana za najlepszą.

Tradycja podejmowania decyzji na zasadzie konsensusu jest przypuszczalnie wcześniejsza niż greckie eksperymenty z demokracją. Wiele indiańskich plemion północnoamerykańskich do dzisiaj rozwiązuje problemy jednomyślnie, dokładnie tak, jak to robiły zawsze, odkąd tylko istnieją przekazy na temat ich kultur. Tą zaawansowaną formą demokracji wydaje się także interesować wiele innych kultur. Uciekinierzy przybywający do Szwecji z południowo-wschodniej Azji opowiadali, że decyzja na zasadzie konsensusu jest częścią ich tradycji. Nie wiem więc, jak stara jest ta tradycja i jak duży ma ona zasięg.

W krajach zachodnich najbardziej znanym przykładem demokracji opartej na konsensusie są kwakrowie. Mają oni za sobą ponad trzysta lat doświadczeń. Tak jak w indyjskim ruchu nieużywania przemocy pojmują oni proces podejmowania decyzji jako szukanie prawdy. Prawda w takim wypadku nie powinna być czymś subiektywnym czy względnym, lecz czymś obiektywnym, do czego wszyscy uczestnicy mogą dojść poprzez dyskusję i refleksję.

Kwakrowie posługują się piękną myślą, którą sformułował jeden z twórców tego ruchu - George Fox, w połowie XVII wieku, mówiącej, że Bóg jest w każdym z nas. Ludzie, którzy zbierają się w poszukiwaniu prawdy, oczekują, że znajdą obraz Boga w sobie samych. Dzisiaj młodzi kwakrowie są raczej pesymistami, jeśli chodzi o ludzka dobroć i możliwość poznania prawdy.

Nawet jeśli większość osób zajmujących się sprzeciwem nie akceptuje postawy kwakrów, potrzebna jest dyskusja o tym, jak podejmujemy nasze decyzje. W innym wypadku trudno stwierdzić, czy strona przeciwna myli się, i czy racja jest po naszej stronie.

Poszukiwanie prawdy wynika z potrzeb uciskanych. Podstawą nieużywania przemocy i całego politycznego działania jest troska o najsłabszych. Niebezpieczne jest żądanie liberałów, możliwie największego dobrobytu dla jak największej liczby osób. Może się to zmienić w prześladowanie mniejszości przez większość.

Odebranie uprzywilejowanej mniejszości jej politycznej władzy było konieczne i dobre. Nie jest to jednak ostateczny cele, lecz krok na drodze do prawdziwego życia, w którym obdarzamy "uciśnionych wolnością i zrzucamy wszelkie jarzma".

Ważne zatem jest, aby postrzegać proces podejmowania decyzji jako szukanie prawdy. Nie zatrzymujemy się więc przy problemie, co jest najlepsze dla większości, czy nawet, jeśli chodzi o konsensus, co jest najlepsze dla wszystkich. W zamian rozglądamy się poza grupą i zadajemy sobie pytanie, jakie są potrzeby najgorzej sytuowanych i w jaki sposób sami uczestniczymy w ich ucisku.

Nie narażając się na oskarżenia o obiektywizm czy subiektywizm, gdzie "człowiek jest miarą wszystkiego", powinno się patrzeć na dialog jak na możliwość zbliżenia się do tego co prawdziwe. Subiektywizm w ten sposób był już wyrażany przez Protagorasa (480-410 r.pne). Niemiecki filozof Jürgen Habermas proponuje takie właśnie podejście do tematu. Twierdzi on, że w języku jakiego używamy, istnieje wpisana tendencja do próby porozumienia się. Decyzja oparta na konsensusie może być wówczas podstawą moralności opartej na interesie ogólnym. Warunkiem jest "idealna" rozmowa między wszystkimi zainteresowanymi. Jeśli jednak twierdzi się, że prawda dotyczy potrzeb tych, którzy są w najtrudniejszej sytuacji, pojawiają się wątpliwości, czy można zaakceptować propozycję Habermasa. Ich dążenia wydają się często pozostawać w konflikcie z potrzebami większości ludzi. Nie jest także pewne, czy poważna rozmowa między wszystkimi zainteresowanymi doprowadzi do jedności. Kiedy porozumiewamy się, odkrywamy często, jak bardzo jesteśmy niejednomyślni. Język, którego używamy, nie ma w sobie żadnej tendencji do uznawania interesów najsłabszych. Problem powstaje wówczas, gdy osiągniecie konsensusu wydaje się być niemożliwe.

Przekształcanie przyrody, czyli tak zwana praca materialna, może być także postrzegana jako sposób poznania prawdy. Stanowisko takie zajął Marks. Jego następstwem było uznanie robotników za najlepszych przedstawicieli prawdy. Jest to oddolna perspektywa wykluczająca tych, którym jest najciężej - bezrobotnych i odrzuconych przez społeczeństwo. Istnieje u Marksa tendencja do elitarnego wywyższania jednej grupy - robotników - ponad innych ludzi. Sami robotnicy również jednak uczestniczą w ucisku. Uciskane grupy pozostają zatem w konflikcie miedzy sobą.

Gandhi utrzymywał, że sprzeciw jest drogą poszukiwania prawdy. Wywodzi on prawdę z samego bytu. Dlatego też ukryta jest ona w każdym z nas. Zrozumienie części prawdy wymaga całkowitego oddania się "bytowi" lub "prawdzie". Wymaga to również "obojętności" na wszystkie inne sprawy w życiu.

Wydaje mi się to równie nieosiągalne dla nas, śmiertelników, jak "idealna rozmowa" Habermasa. Gandhi zdaje się jednak na swój sposób pocieszać nas. Jeśli mylimy się, mimo naszego oddania dla sprawy, zostanie to później automatycznie naprawione. Założeniem jest jednak, że nie przedkładamy innych interesów nad byt.

Nawet jeśli Gandhi twierdził, że nikt nie może znać prawdy, to jednak podważył on tutaj własną filozofię. Nic nie wskazuje na to, że oddanie się czemuś, lub wiara w prawdę, poprowadzi nas właściwie. To przecenianie metody. Nikt nie może zagwarantować, że, jeśli tylko przyjmie się odpowiednią postawę czy będzie się miało odpowiednie nastawienie, nasze pomyłki zostaną naprawione, lub że prawda w końcu zwycięży w konflikcie. Świat nie jest prostym mechanizmem.

W takim podejściu kryje się także inne niebezpieczeństwo. Dokładnie tak, jak i u Marksa, jest się bardzo blisko od określenia elity, która jest bliżej prawdy aniżeli inni. Wielu z nas nie poradziłoby sobie z poszukiwaniami prawdy. Gandhi bowiem nie zostawia miejsca na tchórzostwo czy odwrót. Prawda przychodzi do ludzi oddanych. Ale czy fanatyk nie jest oddany? Szaleństwo nie zbliża do prawdy tylko dlatego, że się w nie wierzy. Prawda nie pochodzi ani z wiary, ani z pasji. Nawet słabo wierzący musi mieć do niej dostęp.

W październiku 1989 roku podczas spotkania w Haarlem koło Amsterdamu dyskutowałem problem prawdy z Philem Berrigan, który w 1980 roku dopomógł w rozpoczęciu działalności Ruchu Lemieszy. Definiuje on prawdę jako całość wszystkich właściwych relacji pomiędzy ludźmi a Bogiem, pomiędzy ludźmi a stwórcą. Nie można podzielić tych relacji, tworzą one całość. Poprzez tą definicję chce on pokazać, że prawdą jest najlepiej służyć bliźniemu, który jest przecież odbiciem Boga, czyli siostrą lub bratem. Służba ta jest niemożliwa bez troski o całe dzieło stworzenia.

Phil uważa, że tym co przeszkadza nam w jasnym ujrzeniu rzeczywistości i dotarciu do prawdy jest przepaść pomiędzy tą rzeczywistością a własnym wyobrażeniem o niej, przepaść między naszym wyobrażeniem rzeczywistości a sposobem jej wyrażania poprzez słowa, a także pomiędzy tymi słowami a działaniami, które wyrażają.

Trudność w rozumowaniu Phila Berrigana stanowi pytanie, kim jest Bóg. W jego definicji prawdy, Bóg odgrywa dwie wyraźne funkcje:

Wielu mogłoby potwierdzić wartość człowieka nawet bez odwoływania się do Boga i wówczas może to co boskie, mogłoby być usunięte z definicji. Lecz Bóg jest prawdopodobnie dla Phila czymś więcej niż ojcem i matką. Bóg wnosi do tej definicji więcej niż godność człowieka. Niestety nie zdążymy bardziej zagłębić się w ten temat.

Z pewnością można znaleźć słabe strony tych czterech punktów widzenia poszukiwaczy prawdy. Ale ukazują one ciekawe perspektywy. Wiedza żadnego z nich nie pochodzi z obiektywnej obserwacji, jak u starożytnych obiektywistów, którzy odróżniali stwierdzanie faktów od pragnienia wiedzy o tym, jak powinniśmy postępować.

Ten neutralny brak zaangażowania został podniesiony dzisiaj do rangi ideału. Chętniej wierzy się badaczom, nauczycielom i dziennikarzom, jeśli tylko pokazują "jak to właściwie jest" bez własnej oceny.

Są i tacy, którzy próbują zestawić problemy prawdy i dobra. Można wtedy bronić praw uciskanych wobec uciskającego, twierdząc, iż prawa te są słuszne. Jak zatem możemy poznać co jest słuszne?

Problem ten był już wielokrotnie dyskutowany podczas procesów z sędziami i prokuratorami. Kiedy siedziałem w więzieniu w Stanach Zjednoczonych był on jednym z najważniejszych tematów rozmów z innymi więźniami z Ruchu Lemieszy. Byliśmy zgodni co do podstaw: możliwie najwięcej dla mających najmniej i możliwie najlepiej dla mających najgorzej. Nie potrafiliśmy jednak podać na to całkowicie przekonywujących argumentów. Może nie da się rozwiązać filozoficznie problemu pochodzenia etyki. W takim wypadku prawda stanowiłaby problem wiary. Musimy jednak nadal bronić tego co sprawiedliwe. Alternatywą jest destrukcja. To, że w ogóle możemy poruszać się wśród ludzi, zależy od tego, czy mamy do nich zaufanie. W przeciwnym razie, któż odważyłby się odwrócić do kogoś innego plecami?

Zarówno w ruchu feministycznym, jak i pacyfistycznym, konsensus zwykle rozumiany jest jako jeden z wielu środków rozwijania demokracji. Jest on próbą wprowadzenia demokracji przez powstały kryzys, polegający na niemożności rozwiązania problemu potrzeb mniejszości.

Aby uzyskać nieco jaśniejszy obraz konsensusu, rozróżniam dwie odrębne jego formy: kolektywną i indywidualistycznie - kolektywną.

Pierwsza oznacza, że grupę przedkłada się nad jednostkę. Nie ma wówczas możliwości, aby poszczególne osoby wstrzymywały podjęcie decyzji. Zazwyczaj wymagana jest jakaś określona ilość, na przykład dziesięć procent uczestników, aby zablokować podjęcie decyzji.

W tej drugiej formie konsensusu silny kolektywizm łączony jest z silnym indywidualizmem. Konsensus jest wtedy jednoczącym grupę sposobem podejmowania decyzji. Kolektyw nie powinien jednak wynosić się ponad jednostkę, podobnie jak poszczególne osoby nie mają prawa wynosić się ponad grupę. Te dwa założenia wydają się być nie do pogodzenia. Jednak próba pogodzenia ich mimo wszystko, jest według mnie właściwym celem konsensusu.

Każdy ma zatem prawo zablokować decyzję. Jeśli wszyscy zainteresowani chcą jednak ją podjąć, dyskusja musi trwać, aż dojdzie do konsensusu. W przypadku, gdy nie ma czasu na dyskusję lub gdy osoby blokujące decyzję nie chcą dyskutować dłużej, istnieje możliwość zablokowania blokady. Oznacza to, że ani nie ma decyzji, ani żadnej przeszkody w jej podjęciu. Wówczas zainteresowani mogą podjąć jakąś decyzję lub podzielić się w grupie. Zdarza się nadzwyczaj rzadko, że ktoś blokuje blokadę, ponieważ pierwsza oznacza kontynuowanie dyskusji, aż znajdzie się jakieś satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie.

Ta ostatnia forma konsensusu z prawem jednostki do blokowania, jest chyba najpopularniejsza w ruchu nieużywania przemocy, a więc wśród osób zajmujących się obywatelskim nieposłuszeństwem.

Gdy przeprowadziłem się do Stanów Zjednoczonych aktywistka Christa Pranter podjęła się zadania wprowadzenia mnie do różnych ruchów. Miałem dużo wątpliwości więc przeprowadziliśmy wiele burzliwych dyskusji na temat konsensusu, w wielu przypadkach nie miałem też nic do zarzucenia. Pamiętam zwłaszcza, jak dokonała ona interesującego porównania obywatelskiego nieposłuszeństwa i konsensusu. Obywatelskie nieposłuszeństwo spełnia w społeczeństwie taką samą funkcje, jak blokada podczas zebrania. Daje ono mniejszości możliwość zablokowania decyzji. Celem jest osiągnięcie jedności poprzez nowy dialog.

Nawet w tych niewielu przypadkach, kiedy sprzeciw praktycznie zatrzymuje całkowicie jakąś działalność, można to traktować jako część procesu demokratycznego. Warunkiem jest, aby celem uczestników było zablokowanie decyzji do czasu, aż dojdzie do porozumienia. Dlatego zwodnicze jest odrzucanie wszystkich efektywnych akcji jako niedemokratycznych. Nie muszą one wcale oznaczać, że uczestnicy chcą narzucić swoje rozwiązania.

KONSENSUS JAKO METODA

Istnieje wiele powodów, aby posługiwać się konsensusem. Wielu utrzymuje, że decyzje są wówczas słuszne. Wiąże się to z tym, że jest się zmuszonym brać pod uwagę wszystkie uwagi i zarzuty. Decyzje są zatem lepiej opracowane. Poza tym prowadzi to do wzrostu współudziału w podejmowaniu decyzji. Problemem związanym z decyzjami podejmowanymi przez większość są trudności w ich realizacji, ponieważ wiele osób nie uważa ich za własne. Funkcjonujący konsensus zmniejsza liczbę osób rezygnujących z pracy w grupie.

To, że konsensus stał się tak popularny w grupach zajmujących się obywatelskim nieposłuszeństwem, związane jest również z tym, że grupy te planują działania mające poważne konsekwencje dla uczestników. Większość nie może tu decydować kto będzie ryzykować więzieniem. Konsensus używany jest, gdy trzeba zająć się takim problemem lub konfliktem.

Formami podejmowania decyzji, które tuszują konflikty, takie jak decyzje mniejszościowe lub większościowe można posłużyć się w pewnych, określonych sytuacjach.

Na krótkim kursie nieużywania przemocy i obywatelskiego nieposłuszeństwa rzadko jednak istnieje możliwość spełnienia wszystkich życzeń. Dlatego też kursy takie często planowane są przez małe grupy. Ci, którzy mają jakieś postulaty, mogą wówczas przyjść.

Nawet prawo jednostki do robienia tego, co się chce, jest jakąś formą demokracji. Wolny wybór, pod warunkiem, że nie jest formą wyładowania na kimś swojej złości, może być jej najbardziej praktycznym odzwierciedleniem.

Wolność i Demokracja to dwie siostry walczące o dobrobyt. Często pozostają ze sobą w konflikcie. Kiedy jednak oddziela się je od siebie, wolność zaczyna drapać i gryźć, podczas gdy jej siostra staje się podejrzliwa i żądna władzy.

Konsensus można stosować, kiedy wszyscy są zgodni co do tego, iż powinien on być zastosowany. Bywało, że niektórzy uważali tę metodę za tak wspaniałą, że próbowali narzucić ją innym. Nie rozumieli idei konsensusu.

Najlepiej stosować tę metodę w grupach liczących do ośmiu osób, których członkowie mają wspólny cel. Metoda ta jest trudniejsza i bardziej uporządkowana niż tradycyjna technika zebrań. Dlatego też zazwyczaj upływa pewien czas, nawet parę lat prób i porażek, zanim w niedoświadczonej grupie zacznie ona rzeczywiście dobrze funkcjonować. Kiedy zdobędzie się takie doświadczenie, możliwe jest stosowanie konsensusu w stosunkowo dużych grupach. Wśród kwakrów i feministek, którzy posługiwali się konsensusem przez wiele lat, często decyzje podejmowane są nawet przez setki uczestników.

Kiedy większość osób w grupie opanuje tą technikę, stosunkowo łatwo jest włączać w nią nowych członków. Pewne napięcia mogą powstać, jeśli pomocnicy przerwą nowicjuszowi, gdy ten zatrzymał rundę lub stracił wątek w dyskusji. Nie sądzę jednak, aby pomocnicy musieli unikać takich konfliktów z powodu nadmiernej grzeczności. Powoduje to jedynie chaos i irytację.

Niestety, grupy, które dopiero co zaczęły posługiwać się konsensusem, stosują czasem uproszczony porządek podejmowania decyzji, sprawiający, że zebrania stają się i nudne, i nieefektywne. Dlatego też omówię bliżej drogę podejmowania decyzji. Można streścić ją w siedmiu punktach:

  1. Poinformowanie o problemie, który ma być rozwiązany i ograniczenie dyskusji tylko do niego
  2. Runda propozycji. Przedstawienie propozycji i uwag.
  3. Wolna dyskusja.
  4. Streszczenie dyskusji przez usprawniacza.
  5. Wysunięcie propozycji która jest następnie "wypróbowywana" podczas rundy decyzyjnej.
  6. W przypadku blokady propozycji należy przeznaczyć więcej czasu na dyskusję, lub ustalić inny termin rozwiązania problemu.
  7. Jeśli osiągnięto konsensus, należy odczytać pisemne streszczenie i zapytać, czy propozycja jest kompletna, czy też trzeba ją uzupełnić.

Spróbuję omówić te punkty jeszcze bliżej. Częstym problemem jest nadmierne rozwlekanie dyskusji i niepotrzebne dywagacje na temat detali. Dlatego też problem, który należy rozwiązać, trzeba zawsze zdefiniować i ograniczyć dyskusję do niezbędnego minimum.

Kiedy dojdzie się do porozumienia, co do tematu dyskusji, każdy może przedłożyć swoje propozycje. Dyskusja nie zaczyna się, dopóki wszyscy nie przedstawią swoich uwag. Metoda kryjąca się pod nazwą runda propozycji jest prawdopodobnie przyczyną sprawiającą, że konsensus jest sprawniejszy niż inne formy demokracji. Dzieje się tak dlatego, że wszystkie pomysły i stanowiska zaprezentowane zostają nim rozpocznie się dyskusja. Poza tą rundą większą częścią dyskusji kieruje osoba, która zabrała głos jako pierwsza. Po pewnym czasie ktoś proponuje jakiś inny pomysł. Przez chwilę dyskutuje się o nim. W ten sposób dyskusja prowadzona jest dalej, aż wszystkie propozycje i dodatkowe uwagi zostaną przedyskutowane.

Jeśli runda propozycji jest przeprowadzona właściwie wszystkie propozycje i zarzuty znane są od samego początku. Sprawia to, że dyskusja jest przekrojowa i interesująca oraz zaoszczędza się wiele czasu.

Po tej rundzie następuje wolna dyskusja. Jeśli runda przebiegała bez problemów, wystarczy przedyskutować i usystematyzować kontrowersyjne czy na pozór sprzeczne propozycje. Kiedy zostanie to zrobione, usprawniacz streszcza dyskusję w formie propozycji. Nazywane jest to podsumowywaniem rozmowy.

Kwakrowie twierdzą, że zadaniem usprawniacza jest przedstawienie sensu spotkania. Jeśli nie potrafi sobie z tym poradzić, prosi o przedstawienie podsumowującej propozycji kogoś innego.

Propozycja ta jest później "wypróbowywana" podczas rundy. Można wówczas ją uzupełnić. Jeśli propozycje zostały przedyskutowane przez całą grupę, usprawniacz poddaje pod dyskusję nową propozycję, która omawiana jest w kolejnej rundzie.

Oczywiście idealnie jest, gdy wszyscy zgadzają się co do wartości propozycji. Czasami jednak parę osób może stwierdzić, że są innego zdania, ale nie chcą przeszkadzać grupie w pracy. Ważne jest, aby umieścić ich zastrzeżenia w protokole. Innym wyjściem dla tych, którzy nie chcą blokować propozycji jest nieuczestniczenie w podejmowaniu decyzji. Nazywane jest to stawaniem z boku.

Jeśli ktoś ma poważne podstawy, aby sądzić, iż grupa nie powinna podejmować danej decyzji, ma on obowiązek zablokowania propozycji.

Gdy ktoś nieobecny na zebraniu zaprezentował wcześniej swoje poglądy, osoby uważające się za jego reprezentantów mogą zablokować propozycję. Zazwyczaj osoba nieobecna nie może sama zablokować decyzji. Istnieje jednak możliwość zablokowania przez grupę z zewnątrz podjęcia decyzji. Grupa nie powinna mieć prawa do podejmowania decyzji bez obecności pewnych osób.

Taka sytuacja zdarzyła się w grupie pokojowej w stanie Nowy Jork. Grupa koordynacyjna zadecydowała o całkowitym bojkocie współpracy z FBI. Decyzja była naciągana, ale ustalono, że nikt nie będzie rozmawiał z policją federalną. Nawet jeżeli odmówi się podania konkretnych informacji, FBI potrafi przeanalizować te już uzyskane i może zyskać wartościowe informacje na temat naszego sposobu życia, myślenia oraz historii. Grupa koordynacyjna uważała, że wyjawienie tych informacji byłoby niebezpieczne.

Paru z nas nie chciało wówczas zaakceptować ich propozycji. Planowaliśmy akcję obywatelskiego nieposłuszeństwa i powstała konieczność negocjacji z FBI. Nie mogliśmy jednak dojść do porozumienia z grupą koordynacyjną. Podjęliśmy więc decyzję, iż nie mają oni prawa lekceważyć naszych własnych postanowień. O dziwo nie doprowadziło to do rozbicia grupy. Zablokowanie przez nas decyzji grupy koordynacyjnej, które równocześnie było obywatelskim nieposłuszeństwem skierowanym przeciwko niej, nie było postrzegane jako zagrożenie.

Powodem nieosiągnięcia konsensusu z grupą koordynacyjną było, jak przypuszczam, nieporozumienie. Dyskusja była prowadzona na łamach naszej gazety i poprzez rzeczników. Jeśli zorganizowalibyśmy parę spotkań dla wszystkich zainteresowanych, mielibyśmy szansę rozpoczęcia prawdziwego dialogu, jak i moglibyśmy posłużyć się takimi demokratycznymi metodami, które umożliwiają konsensus.

W przypadku blokady decyzji pozwala się każdemu jasno i porządnie przedstawić swoje zdanie. Ważne jest wówczas, aby dać wszystkim czas na zaproponowanie rozwiązania problemu. Jeśli grupa potrzebuje więcej informacji, lub bardziej dopracowanych propozycji należy wstrzymać się z dyskusją. Inaczej staje się ona zbyt hipotetyczna. Kiedy dyskusja utknie w martwym punkcie, należy ją przerwać. W grupach, których byłem członkiem, wykorzystywaliśmy przerwę, ciszę lub czas na posiłek, aby później móc rozpocząć bardziej owocną rozmowę.

Grupa powinna wcześniej ustalić, co będzie robić w przypadku, gdy konsensus nie zostanie osiągnięty. Kwakrowie bez konsensusu nie podejmują żadnej decyzji. Oznacza to dla nich, że wcześniej przyjęte decyzje obowiązują, aż do osiągnięcia nowego konsensusu. Niektóre grupy przegłosowują tak zwaną kwalifikowaną większością (należy wcześniej ustalić ilu koniecznych jest uczestników, by decyzja została podjęta i jaki procent obecnych musi stanowić grupa głosująca "za" - przyp.tłum.). Część grup przyjacielskich w Niemczech nie stosuje takich rygorów. Prawdopodobnie wymaga to jednak dużego zaufania.

Dobrą alternatywą, w przypadku odmiennych poglądów, jest podział na podgrupy. Zbyt rzadko mamy odwagę dzielić naszą wspólnotę. Często odbierane jest to jako rozłam. Jeśli grupa zostanie podzielona we właściwym czasie, można uniknąć bolesnego rozłamu w przyszłości.

Blokowanie decyzji nie jest jednak tak popularne jakby się wydawało. Podczas burzliwych spotkań obserwowałem często, że uczestnicy stwierdzali ze zdziwieniem, że możliwe jest osiągnięcie porozumienia.

Aby uniknąć nieporozumień i aby mieć pewność co do udokumentowania decyzji w całości, powinna być ona spisana i głośno przeczytana. Zazwyczaj decyzja składa się z sześciu komponentów, czemu odpowiadają następujące punkty:

  1. Jakie działanie ma być przeprowadzone?
  2. Jak ma być ono zrealizowane?
  3. Kto będzie realizował postanowienie?
  4. Co jest potrzebne do zrealizowania postanowienia; informacje, materiały, wsparcie, itd.?
  5. Kiedy ma być ono wykonane?
  6. Jak grupa dowie się, że zadanie zostało wykonane?

Często zapomina się o uwzględnieniu w decyzji tego ostatniego punktu. Sprawia to, że wiele cennych pomysłów spala się na panewce.

W mojej pierwszej grupie przyjacielskiej wybraliśmy koordynatora, który odpowiadał za dopilnowanie, aby wszystkie postanowienia zostały zrealizowane. Zdarzało się czasem, że ktoś nie mógł doprowadzić swego zadania do końca. Odpowiedzialność za znalezienie zastępcy spoczywała oczywiście na nim samym. Może się zdarzyć, że ktoś nie zrealizuje zadania, bo o nim zapomni. Koordynator wykrywał to kiedy pomiędzy spotkaniami kontrolował wykonanie wszystkich decyzji.

Kiedy decyzja podejmowana jest na zasadzie konsensusu przez wiele osób, należy zrezygnować z dyskusji w dużej grupie, ponieważ i tak tylko niewielka liczba uczestników ma w zwyczaju zabierać głos. Poza tym dyskusje stają się wtedy zbyt powierzchowne i niespójne. Rozwiązaniem byłoby znalezienie takiego sposobu pracy, gdzie uczestnicy cały czas dyskutowaliby w małych grupach. Takim modelem, który możemy stosować nawet podczas akcji, jest forma akwarium.

W momencie kiedy powstaje jakiś problem i wszystkie informacje zostaną podane, grupy przyjacielskie zbierają się osobno. Każda grupa dyskutuje, aż do osiągnięcia konsensusu. Następnie wybiera swojego reprezentanta. Grupa reprezentantów usadawia się później tak, by pozostali uczestnicy mogli ją słyszeć. Kiedy oni z kolei dochodzą do porozumienia, grupy przyjacielskie dyskutują ich propozycje. Wybrana osoba udaje się z powrotem do grupy reprezentantów z ewentualną kontrpropozycją. I tak prowadzone są na przemian dyskusje w grupach przyjacielskich i grupach reprezentantów, aż znajdzie się propozycja, którą wszyscy mogą zaakceptować.

Konsensus w "formie akwarium" jest tak trudny do osiągnięcia, że nie może funkcjonować, o ile większość uczestników nie posiada doświadczenia w podejmowaniu decyzji na takiej zasadzie.

Znanym przykładem rokowań w "formie akwarium" były na początku lat 80-tych rozmowy z rządem nowo założonej NSZZ "Solidarność". Były one transmitowane przez głośniki. Część z nich nadawano przez radio.

Celem "formy akwarium" jest ulepszanie demokracji. Rokowania przy zamkniętych drzwiach, na przykład rozmowy dotyczące płac, nie sprzyjają wzrostowi współuczestnictwa i demokracji. W zamian utwierdzają hierarchiczne podziały.

Konsensus zakłada zatem otwartość, dokładnie tak jak obywatelskie nieposłuszeństwo. Otwartość jest warunkiem demokracji. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że pomimo otwartości i możliwości zablokowania, decyzja jest rzeczywiście najtrafniejsza. Nawet jeśli demokracja zdaje się funkcjonować, to może jednak pojawić się letni konsensus. Oznacza to decyzję, która nie uzyskała większego poparcia. Może to wynikać z przyśpieszania przez pomocnika procesu podejmowania decyzji. Przyczyną może być też klasyczna sytuacja, gdy dwie przeciwstawne propozycje doprowadzają do wysunięcia innej, kompromisowej, której nikt właściwie nie uważa za dobrą.

Nie ma nic dziwnego w tym, jeśli dzieje się tak przy podejmowaniu decyzji większością głosów. Taka dynamika związana jest z koniecznością przeciwstawiania propozycji parami. Jeśli istnieje więcej pomysłów niż dwa, należy posłużyć się tym, co w demokracji większościowej nazywane jest tradycyjnym głosowaniem kontrpropozycji.

Dynamikę większościowego podejmowania decyzji może zilustrować następujący przykład. Dwie przeciwstawne sobie propozycje są wspierane przez osiemnaście, ewentualnie dziewiętnaście osób każda. Niespodziewanie trójka neutralnych entuzjastów przedstawia niezbyt dobrze wróżącą propozycję kompromisową. Przewodniczący ma niejasne przeczucie co może się zdarzyć, jednakże doprowadza do podjęcia decyzji. Żąda się wówczas głosowania. Pierwotne propozycje stają przeciw sobie w pierwszej rundzie. Trzy osoby wstrzymują się od głosu i jedna z propozycji wygrywa przez jeden głos. Przewodniczący, który teraz jest całkiem pewny tego, co się stanie stawia z niechęcią propozycję, która wygrała, przeciw propozycji kompromisowej. Tych osiemnaście osób, które przegrało w pierwszej rundzie głosuje na propozycję kompromisową, ponieważ jest ona równie niemile widziana jak ta druga. Rezultat: zwycięża propozycja kompromisowa i mamy trzech zadowolonych i trzydziestu siedmiu skonfundowanych uczestników spotkania.

W przypadku konsensusu, nie musiałoby się tak stać ponieważ punktem wyjścia przy przeciwstawnych propozycjach jest znalezienie trzeciej, lepszej od obu pierwszych. Złe propozycje kompromisowe powinny być zablokowane. Niestety tragiczne jest to, że teoria nie sprawdza się w praktyce. W większości grup nierzadko dochodzi się do "letniego konsensusu". Jedynym wyjściem jakie widzę, jest blokowanie złych propozycji przez osoby, które je dostrzegą.

Kiedy proces podejmowania decyzji przebiega źle, mogą pojawić się "uczuciowe blokady" lub przeciwnie - nikt nie ośmiela się zablokować propozycji. Może także zdarzyć się, że część osób nie przyjdzie na spotkanie, lub nie zabiera głosu. Wówczas należy podjąć ten problem możliwie jak najszybciej.

Sprzeciw buduje się dzisiaj w oparciu o małe grupy, które mogą wspierać uczestników w ponoszeniu konsekwencji. Trudno wtedy oddzielić życie prywatne od pracy politycznej. Problemem pojawiającym się w początkujących dopiero grupach przyjacielskich jest mieszanie walki o lepsze społeczeństwo z rozwiązywaniem osobistych problemów. Wskazuje na to fakt, że poważne rozważania przeplatane są innymi, jak na przykład o rozczarowaniu grupą. Można jednak tego uniknąć, gdy postawimy sobie pytanie co można grupie dać, a nie co można od niej uzyskać.

Dobre wsparcie wymaga jednak podjęcia kwestii naszego lęku przed konsekwencjami sprzeciwu. Aby zachować się spokojnie podczas samej akcji, opowiadamy sobie wzajemnie, jak wcześniej reagowaliśmy na agresję innych ludzi. Robimy to, aby móc zbudować dobrze funkcjonującą wspólnotę sprzeciwu.

Można się jednak rozczarować, jeśli oczekuje się, że grupa przyjacielska będzie działać jak terapia. Nie może ona na przykład rozwiązać problemu złych relacji aktywisty z jego córką. Relacja ta może natomiast wpływać na możliwości uczestniczenia w sprzeciwie i ze względu na to powinno się poruszyć taki temat.

W grupie przyjacielskiej nie można cały czas zajmować się tylko tym, co się lubi. Sprzeciw jest męczący i często nudny. Wymaga poza tym zajmowania się konfliktami. Czasem pogarsza to nasze samopoczucie.

Prawdopodobnie podobne problemy powodują, że kwakrowie próbują unikać emocjonalnych wypowiedzi przed podjęciem decyzji. Ta rzeczowość nie jest jednak rozwiązaniem dla grupy sprzeciwu, która musi omawiać problemy emocjonalne po to, by móc je rozwiązać. Nie robi się tego dla rozwoju siebie jako jednostki, lecz dlatego, że sprawy te przeszkadzają nam w działaniu.

Nie tylko proces podejmowania decyzji, zachowanie uczestników, czy doświadczenie decydują o tym, jak będzie funkcjonować demokracja. Ważny jest także sposób organizacji. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, gdy grupa przyjacielska ma współpracować z innymi grupami. Dlatego też następny rozdział traktuje o bardziej efektywnych dla obywatelskiego nieposłuszeństwa niż tradycyjnie hierarchiczne formach organizacji.

ORGANIZACJA I SIEĆ

Anarchiści czasem odżegnują się zupełnie od organizacji i organizowania. Pożyteczne działania pojawiłyby się spontanicznie, gdyby nie przeszkadzały w tym krępujące struktury organizacyjne. Alexander Berkman, międzynarodowy rewolucyjny anarchista, który, zanim w 1936 roku popełnił samobójstwo, mieszkał w różnych miejscach, ponieważ nigdy nie otrzymał prawa stałego pobytu, uważał to za nonsens. Twierdził natomiast, iż "organizowanie jest wszystkim i wszystko jest organizowaniem".

Jest odrobina prawdy w tej nie obfitującej w subtelności retoryczne wypowiedzi Berkmana. Kiedy piszę tę książkę, uporządkowuję moje myśli między innymi przy pomocy obrazów i języka. Na ekranie edytora tekstu, na który w tej chwili spoglądam, impulsy elektryczne organizowane są z pomocą mikroskopijnie małych przewodów, które z kolei organizowane są w tak zwane chipy. Edytor tekstu, mimo swojej ważnej funkcji, jest także tylko organizacją jedynek i zer.

Organizacja daje nam możliwości. Organizować - znaczy zmieniać te możliwości. Zazwyczaj myślimy zresztą raczej o organizowaniu ludzi niż materii.

Nawet jeśli jesteśmy sterowani przez wieczne organizowanie się ludzi, możemy przez wystąpienie przeciw założeniom organizacji doprowadzić do jej upadku. Przez rozwijanie zorganizowania, zmniejszamy możliwość wywierania presji na innych.

Dzięki lepszemu zorganizowaniu materii możemy budować tańsze mieszkania, lub stworzyć środki transportu mniej szkodliwe dla środowiska. W niewłaściwym użytkowaniu materii możemy przeszkodzić na różne sposoby - np. poprzez zablokowanie lub zniszczenie drogi.

Organizowanie to medium przekazujące dalej przesłanie, a nawet urzeczywistniające je. Organizowanie jest warunkiem i przeszkodą dla zmian. Jeśli uprawiamy politykę, to zajmujemy się rozwiązywaniem problemów organizacyjnych. Poza tym jednak, walczymy za i przeciw interesom ludzi i ich działaniom. Zatem organizowanie nie jest wszystkim, jak twierdził Alexander Berkman.

Organizowanie ma na szczęście swoje ograniczenia. Jako były klient zakładów karnych jestem z tego bardzo zadowolony. Więzienie miało na mnie wpływ, ale nigdy nie podporządkowałem się całkowicie.

Organizowanie jest środkiem pomocniczym. Narzędzie, które nas ogranicza, musi być zmienione lub zniszczone. Grupa przyjacielska jest przykładem rozwoju form organizacji. W ruchu nieużywania przemocy w ciągu ostatnich dwudziestu lat zmieniły one znacznie swój kształt. Nigdy Więcej Wojny z Danii, Ludowy Ruch Przeciw Wojnie z Norwegii i Centralna Organizacja Odmowy Służby Wojskowej ze Szwecji, wydały wspólny podręcznik na temat przeprowadzania akcji. Można w nim przeczytać, że "komisja pracownicza zatwierdza reguły" akcji, a w planie dyscypliny akcji czytamy co następuje: "zgadzamy się z regułą, iż każda akcja ma swego przywódcę i zgadzamy się w pełni wykonywać jego polecenia, nawet w przypadkach, gdy nie całkiem jesteśmy z nim zgodni lub nie rozumiemy jego decyzji". Podkreślenie pochodzi ode mnie, aby zaznaczyć w ten sposób użyty rodzaj, gdyby ktoś to przeoczył.

Obecnie zatem akcje planują i przeprowadzają grupy przyjacielskie, nie przywódcy. Jednakże mimo to mogą powstać konflikty, szczególnie gdy grup przyjacielskich jest wiele.

Aby uniknąć dyskusji w dużych zespołach, wykorzystuje się przed akcjami masowymi grupy koordynujące i grupy "uzgadniające".

W 1983 roku, w pewnej akcji skierowanej przeciwko magazynowi broni nuklearnej, brało udział około stu grup przyjacielskich. Organizacje, które podjęły tę inicjatywę, odpowiadały za zorganizowanie grupy koordynacyjnej. Te ostatnie utrzymywały kontakt między grupami przyjacielskimi i koordynowały różne propozycje. Ci, którzy chcieli mieć wpływ na jakąś decyzję, mogli przyjść na każde spotkanie. Wszystkie decyzje zapadały poprzez konsensus. Grupa koordynacyjna nie miała zatem władzy nad grupami przyjacielskimi. Jednakże żadna grupa przyjacielska nie mogła też zlekceważyć innych grup.

Zadaniami, które grupa koordynacyjna miała wypełniać, było określenie ram czasowych, wspólnego celu i wytycznych akcji. Utworzono nawet więcej grup uzgadniających, które miały zająć się problemami czysto praktycznymi, takimi jak toalety na miejscu akcji, komunikacja między grupami przyjacielskimi oraz pertraktacje z policją przed akcją.

W Ruchu Lemieszy nie ma grup koordynacyjnych i uzgadniających. Atlantic Life Community organizuje w Stanach Zjednoczonych raz na pół roku otwarte spotkania. Podczas tych spotkań delegaci z różnych grup mogą ocenić akcje Ruchu Lemieszy lub przedyskutować aktualne potrzeby polityczne.

W Europie ruch ten nie jest jeszcze rozpowszechniony. Od końca lat 80-tych próbowano jednak zorganizować dla wszystkich zainteresowanych Hope and Resistance Meetings. Bez regularnych kontaktów między grupami taka działalność traci charakter ruchu. Ruch ma swoją własną dynamikę, której nie może mieć izolowana grupa przyjacielska.

Aby sprzeciw mógł się rozwijać konieczna jest bardziej rozległa dyskusja, niż taka jak w małej grupie przyjacielskiej. Każda nowa grupa powinna albo opierać się na wcześniejszych doświadczeniach, albo też je odrzucać. Ruch daje wsparcie, jednocześnie zaś, poprzez dogłębną i ostrą krytykę, nie pozwala grupie popaść w samouwielbienie. Poza tym ruch taki toruje drogę do nowych akcji. Dialog jest już rozpoczęty.

W lokalnym, intensywnym sprzeciwie, gdzie grupy przyjacielskie angażują się w różne problemy, potrzeba uzgadniania pewnych rzeczy jest większa niż w Ruchu Lemieszy. Przez osiem miesięcy byłem zatrudniony w Syracuse Peace Council. SPC był w tym czasie siecią grup, które zajmowały się prawami Indian, solidarnościową działalnością na rzecz Ameryki Środkowej, odmową płacenia podatków na cele militarne, odmową służby wojskowej i równouprawnieniem kobiet i mężczyzn.

Wszystkie te grupy obsługiwało siedem zatrudnionych osób. Dwie grupy koordynacyjne uzgadniały pracę. Jedna odpowiadała za problemy ekonomiczne, za siedzibę grupy i za nas zatrudnionych. Druga była ukierunkowana na problemy i działalność ideologiczną. Żadna z tych dwu grup koordynacyjnych nie realizowała swoich własnych projektów. Jeśli chciało się coś zrobić, można było wstąpić do grupy akcyjnej lub założyć nową grupę.

Członkowie grup koordynacyjnych nie byli wybierani, mogli do nich należeć jedynie ci, którzy chcieli. Jeśli ktoś nie był stałym członkiem, a czuł, że jakiś problem dotyczy właśnie jego, mógł włączyć się do pracy, gdy problem ten był podejmowany. Tak to było w każdym razie pomyślane. Pamiętam, że doszło do konfliktów, gdy jedna z grup koordynacyjnych uznała się nagle za kierownictwo mające prawo rządzić.

Wiele lat później również powstało sporo konfliktów, gdy grupa koordynacyjna odpowiedzialna za działanie została przypadkowo pominięta ze względu na brak członków. Nie znalazła się wówczas żadna grupa, która podjęłaby się rozwiązania tych konfliktów. W ten sposób problemy zaczęły narastać.

Sądzę jednak, że ta forma organizacji funkcjonowała dobrze. Ważną różnicą, w stosunku do innych grup alternatywnych, jest to, że tak wiele osób jest tu aktywnych. Kiedy podróżowałem po północnej Skandynawii i przeprowadzałem kursy obywatelskiego nieposłuszeństwa zauważyłem, iż w większości grup solidarnościowych, pokojowych czy ekologicznych, w zasadzie tylko parę osób z kierownictwa było aktywnych. W krótkich okresach intensywnej działalności kierownictwu udawało się ewentualnie zaangażować większą grupę.

W nieco uproszczony sposób możemy powiedzieć, że grupa uzgadniająca zajmuje się koordynowaniem już rozpoczętej działalności. Zadaniem kierownictwa natomiast jest rozpoczęcie i kierowanie działalnością.

Działalność lokalnych kierownictw najbardziej hamuje pracę ruchów alternatywnych i solidarnościowych. Przyjęła się u nas taka forma działalności, która polega na tym, że członkowie kierownictwa dzwonią i proszą innych o pomoc w roznoszeniu ulotek w piątek albo wkładanie materiałów do kopert w poniedziałek. Taki silny kolektyw przywódczy powoduje o dziwo, że aktywność nabiera charakteru indywidualnego.

Zazwyczaj trzonem pracy staje się "dbanie o to, o co ma zadbać kierownictwo". Jeśli pozostawimy działalność w gestii kierownictwa nie możemy też wiele żądać. Przekazanie całej odpowiedzialności nie daje dobrych efektów. Członkowie zrzucają ją na przywódców. Jeśli jednak któryś z nich rozczaruje się, dla organizacji nie oznacza to nic więcej jak tylko stwierdzenie, że nie miała na nic wpływu.

Dlaczego nie pozwolić, aby to aktywność zadecydowała o kształcie organizacji. Jeżeli nie ma aktywności, nie ma też uzgadniania. Jeżeli w grupie jest tylko kilku aktywnych członków, nie istnieje potrzeba tworzenia grupy uzgadniającej. Dopiero, gdy aktywność jest duża przeznaczenie części energii na utworzenie grupy koordynującej działalność nabiera sensu. Jeśli zacznie się od końca działalność rzadko rozwija się prężnie.

Wydaje się, że trzyosobowej grupie łatwo jest zwerbować kolejne trzy osoby. Natomiast grupie sześcioosobowej trudniej jest zaangażować następne sześć osób. Udział w pracy zwiększa się, kiedy grupa jest "poręczna". Może to być powodem dla którego poszczególne kierownictwa mają takie problemy ze zwerbowaniem ludzi, podczas gdy małe grupy akcyjne w Syracuse każdego tygodnia angażowały ich setki.

Nie można również powiedzieć, że sprawna organizacja rozwiąże wszystkie problemy. Jaką metodę by się nie wybrało, zawsze może dojść do nadużyć.

Podczas mojej podróży po Ameryce Łacińskiej zostałem dodatkowo zmobilizowany przez moich lewicowych sąsiadów. Aktywiści, których spotkałem byli bardzo zdziwieni, kiedy opowiadałem, że mamy tylu członków w naszych grupach alternatywnych i solidarnościowych. Jeszcze bardziej zaskoczyła ich wiadomość, że ich grupy są o wiele aktywniejsze od naszych. Nawet jeżeli ich grupy liczyły tylko dziesięciu, trzydziestu, a w kilku przypadkach ponad stu członków, praca jaką wykonywali była imponująca. Na ten pomysł z biernymi członkami nie było ich stać.

PRZEŚLADOWANIE

Charakterystyczna dla lat 80-tych była dyskusja na temat różnego rodzaju prześladowań w grupach sprzeciwu. Dyskusje, które w szczególny sposób wywarły wpływ na te grupy, których byłem członkiem, dotyczyły seksizmu, rasizmu, mniejszości i elityzmu. Spróbuję omówić te opinie, które w ostatnich latach zmieniły charakter pracy grup przyjacielskich.

Przykładem prześladowania wewnątrz grupy może być fakt, że część osób zostaje zaszufladkowana jako ci, którzy nie dają sobie rady, lub że ktoś staje się obiektem żartów. Ta forma prześladowania jest reprodukowana i zinstytucjonalizowana w danej grupie. Poprzez reprodukowanie rozumiem, że prześladowanie cały czas się odradza. Żarty lub narzekanie na kogoś wywołują chichoty i komentarze ze strony reszty grupy i uśmiech zażenowania ze strony ofiary. Zmusza to ofiarę do obrony przed zarzutami. Próba obrony staje się częścią gry. Tworzy się wzór pozwalający na reprodukowanie prześladowania i jego zakorzenienie się w grupie.

Otwarte podważanie powodów prześladowania byłoby zbyt żenujące dla ofiary. Mój przyjaciel zapobiegł możliwości zakorzenienia się w grupie typowych uwag skierowanych przeciwko niemu pytając: "Jaki masz powód, żeby wygadywać o mnie takie złośliwości?" Winny poczuł, że żenująco się zbłaźnił.

Strach przed przesadą i kompromitacją powstrzymuje często ludzi przed sprzeciwieniem się. Istnieje oczywiście wiele sposobów na uniknięcie prześladowania przez grupę. Jeżeli ktoś dowie się o pomówieniu lub plotkach na swój temat, może zwrócić się bezpośrednio do osoby rozgłaszającej je lub też poruszyć ten problem przy całej grupie. Najważniejsze jest, aby możliwie szybko zareagować, najlepiej zanim wzór zaczął się jeszcze reprodukować.

Pomóc może analizowanie kto reprodukuje prześladowania i jak to się odbywa. Zainteresowani zazwyczaj dzieleni są na trzy grupy: osoby bezpośrednio prześladujące, ofiary i osoby bierne, które swym zachowaniem popierają prześladowania. Wszyscy uczestniczą w prześladowaniu i reprodukują je. Każda z tych grup może rozpocząć sprzeciw. Nie jest całkiem oczywiste, że zacznie go właśnie prześladowany.

Ruchy feministyczne analizowały przez wiele lat problem powstawania prześladowań w mniejszych grupach. Moje pierwsze zetknięcie się z feminizmem było bolesnym przeżyciem. Typową męską rolą w ugrupowaniach lewicowych w końcu lat 70-tych było "pochwycenie" dyskusji i poradzenie sobie z rozwiązywaniem podjętych problemów. Dlatego też, podobnie jak wielu postępowych mężczyzn, wziąłem sobie do serca idee feminizmu, odrzuciłem schemat podziału na role męskie i kobiece, i zacząłem krytykować te moje siostry i braci, którzy nie zaszli tak daleko. Parę ciosów poniżej pasa pozwoliło mi pozbyć się takich poglądów. Później przyłączyłem się do męskiego klubu dyskusyjnego. Dosyć szybko zrozumiałem, że mój stosunek do feminizmu był zdeterminowany przez starą kościelną praktykę. Na początku wyznanie win i zadośćuczynienie przez przebaczenie.

Jak już wspomniałem wcześniej, w 1983 roku wyjechałem do Stanów Zjednoczonych i zetknąłem się tam z inną niż szwedzka postacią feminizmu. Poznałem tam "rewolucyjny" ruch kobiecy, który od wielu lat próbował rozwiązać problemy organizacyjne. Określenie "rewolucyjny" oznaczał dla nich dogłębne zmiany form organizacyjnych. Stworzyły one całkiem nowy typ organizacji. W Europie utopizm nie cieszył się dobrą sławą ze względu na stare niepowodzenia i tendencje autorytarne. W Stanach Zjednoczonych lewica pozaparlamentarna urzeczywistniała plan za planem. Jednak utopie nie mogły stać się źródłem prześladowań. Ich marzenia nigdy nie stanowiły ostatecznego rozwiązania. Utopią była możliwość tworzenia i zmieniania w zależności od potrzeb.

Przedstawicielki ruchów kobiecych uczestniczyły w każdym projekcie, niezależnie od tego czy był to alternatywny system bankowy, sieć kooperujących sklepów czy wiosek kierowanych przez ich mieszkańców. W każdej grupie przyjacielskiej, z którą współpracowałem, pojawiały się wcześniej czy później problemy wynikające z podziału na kobiety i mężczyzn. Te trudne dyskusje rozprawiały się jednocześnie z starymi odpowiedziami i rozwiązaniami.

Należy odróżnić zachowanie od roli, funkcję od cech. Debata na temat seksizmu w latach 70-tych (szczególne traktowanie ze względu na płeć) zbyt jednostronnie mówiła o właściwościach i podziale na męskie i kobiece role. W wyniku debaty zaproponowano dwa rozwiązania problemów między kobietami i mężczyznami: równiejszy podział i przełamania stereotypowych ról.

W uprawianiu zawodów i wykonywaniu zadań zdominowanych przez jedną z płci potrzebne są cechy płci przeciwnej. Rozwiązaniem jest korzystniejszy podział między płci. Na przykład potrzeba więcej kobiet-szefów i kobiet-polityków. Stworzyłoby to społeczeństwo bardziej opiekuńcze i delikatniejsze.

Tak się jednak nie stało. Konkurując z mężczyznami kobiety uznały za konieczne dostosować się do panujących reguł gry. Kobiety-politycy dalej popierały wyścig zbrojeń i udział w prześladowaniu krajów Trzeciego Świata.

Było zbyt mało takich, którzy gotowi byli zrezygnować ze swojej pozycji. Ryzykowne było słuchanie sumienia. Podstawową zasadą budowania sprawiedliwości jest odważenie się na zrezygnowanie z poczucia bezpieczeństwa. Ustawowe bezpieczeństwo czyniło sprawujących władzę zdyscyplinowanymi. Celem stał się kompromis i wyrównanie poglądów. Nie rozumiano jednak podstawowej prawdy. Możemy pójść na kompromis, jeżeli sprawa dotyczy naszych własnych interesów lecz nie w sytuacji, gdy chodzi o życie i prawa innych ludzi.

Dyskusje na temat rozgraniczenia roli mężczyzn i kobiet były charakterystyczne dla lat 70-tych. Byliśmy ograniczani i determinowani przez nasze role. Połowa naszego "ja" nie była w pełni rozwinięta. Zmieniając rolę możemy poczuć się w pełni ludźmi. Ojciec zajmujący się domem rozwija w sobie pierwiastki kobiece. Oczywiście ojcowie zajmujący się domem czy pracujący w przedszkolu zmieniają się. Nie zmienia się jednak podział władzy. Przełamanie ról, do których przyzwyczailiśmy się, jest jedną z wielu podstaw równego traktowania obu płci.

Te dwa wyżej wspomniane rozwiązania nie są doskonałe. Przesłaniają one sprzeciw, zmiany historyczne, struktury społeczne, funkcje pełnione w środowisku i problemy władzy. Przeszkadzały nam także w dostrzeżeniu naszego udziału w prześladowczych działaniach innych osób lub w zrozumieniu, jak są wzajemnie powiązane różne formy prześladowań.

Co się stało z tymi utopijnymi, rewolucyjnymi wizjami lat 70-tych? Próbowano tylko zmienić już zaakceptowane instytucje i dlatego nie zrozumiano konieczności stworzenia nowych. Rozwiązaniem nie jest tylko zamiana ról. Władza to relacja. Relacje mogą przetrwać jeśli podtrzymują je ludzie. Stąd występowanie przeciw seksizmowi jest z pewnością problemem nieposłuszeństwa.

MNIEJSZOŚCI

Zastanawiam się, czy idea mniejszości istniała, zanim demokracja zaczęła się rozwijać. Oczywiście, istnieli włóczędzy i ci "obcy". Nie traktowano ich jako mniejszości. Byli inni, naznaczeni, nie tacy jak wszyscy. Nawet wtedy, kiedy pojawiło się ich dużo, więcej niż rdzennych mieszkańców. Ta obcość zniknęła, gdy zrodziła się przyjaźń.

Ideę decydowania przez większość a nie przez mniejszość zaczęto akceptować w osiemnastym wieku. Było to konieczne i słuszne. Wtedy jednak pojawił się problem mniejszości. Czy większość miała prawo źle wykorzystywać swoją świeżo zdobytą władzę? Dosyć szybko zrozumiano, że tak. I widać to do dzisiaj, kiedy niepełnosprawni nie mogą jeździć publicznymi środkami transportu lub gdy uchodźcy nie są wpuszczani do kraju.

Mniejszości mają problemy także w grupach nieużywania przemocy. Problemy te mogą mieć źródło na zewnątrz lub powstawać w grupie przyjacielskiej.

Mniejszości mogą zostać wykorzystane dla obniżenia wartości akcji. Massmedia mogą umniejszać wartość uczestników nazywając ich "młodzieżą" lub "bezrobotnymi". Podczas kampanii związanych z akcją można zastosować różne środki, aby temu zapobiec. Kobiety z Womens Peace Encampment (Pokojowy Obóz Kobiecy)przy Seneca Army Depot w Stanach Zjednoczonych, zostały określone przez gazety jako feministki z klasy średniej. Przeprowadzono wtedy nagle "lady-action". Pod główną bramę bazy wojskowej zaczęły podjeżdżać jedna za drugą limuzyny, z których wysiadały reprezentantki "klasy wyższej". Ich kierowcy składali pieczołowicie ich piękne futra, podczas gdy one spokojnie blokowały wejście do bazy. Wojskowy policjant zdumiony długo im się przyglądał zanim oprzytomniał i zawiadomił przełożonych, by wydali polecenia.

Metodę tą stosowano konsekwentnie przed bazą Pershing II w Mutlangen w Niemczech Zachodnich. Blokady emerytów lub akcje dzieci zostały zastąpione przez akcje z uczestnictwem sędziów i prokuratorów. Osobne akcje mieli byli więźniowie obozów koncentracyjnych i lekarze.

W języku angielskim istnieją dwa interesujące określenia. Można je przetłumaczyć jako "prześladowanie ze względu na wiek" (ageism) i "klasizm" (classims). Należy je kojarzyć z odpowiadającymi im fenomenami: rasizmem i seksizmem.

Przez "prześladowanie ze względu na wiek" rozumie się te działania lub struktury, które w różny sposób traktują różne grupy wiekowe.

Typowym przykładem w obrębie ruchów alternatywnych w Skandynawii jest to, że ludzie w wieku średnim przekazują odpowiedzialność "niecierpliwym" młodym. "Dzisiaj rzeczywiście potrzebujemy nowego, silnego ruchu młodzieżowego, który wtedy, gdy my demonstrowaliśmy na ulicach..."

Częstym zjawiskiem jest też pozostawianie długofalowych działań tym "fantastycznym" emerytom, którzy mają tak dużo wolnego czasu.

Pewne napięcia mogą się pojawić również wewnątrz grup przyjacielskich. Północnoamerykańska aktywistka-seniorka Marjory Nelson poświadczyła, że młodzi aktywiści traktują emerytki jako zastępcze matki. Ma to swoje źródło w stereotypie, przedstawiającym starsze kobiety jako nieprzypisane do żadnej z płci, opiekuńcze i nie mające już wiele własnych potrzeb. Młodzi zwracają się do nich często żeby się wyżalić. Młode kobiety rozmawiają ze starszymi, żeby rozwiązać stare konflikty ze swymi matkami.

Klasizm nie jest tym samym co walka między klasami społecznymi. Pojawia się on na bardzo konkretnym poziomie. Klasizm polega na wykluczaniu osób należących do innej klasy społecznej z uczestnictwa w grupie na równych zasadach.

Wśród ruchów alternatywnych dominują przedstawiciele klasy średniej. Powoduje to, że język, zachowanie, wartościowanie, perspektywa i ukierunkowanie tych ruchów odzwierciedlają interesy klasy średniej. Ponieważ klasa średnia dodatkowo dominuje kulturalnie i jest liczebnie największą klasą w społeczeństwie powstaje fałszywy obraz, jakoby ruchy zajmujące się problemami pokoju i ochrony środowiska reprezentowały interes ogółu. "Wszyscy przecież cierpią jednakowo podczas wojny" lub też "kto nie chciałby poprawy sytuacji środowiska naturalnego".

Wiele grup próbuje przeciwdziałać temu i tworzy koalicje planujące akcje. Współpracując ze związkami zawodowymi, kościołami, instytucjami socjalnymi lub organizacjami typu ruchu na rzecz niepełnosprawnych, zmusza się ruch alternatywny do rozwiązania problemów, które w innym wypadku zostałyby zapomniane. Przykładem jest Kampania na rzecz Pracy i Pokoju zorganizowana w Stanach Zjednoczonych, będąca owocem współpracy między związkiem zawodowym i ruchem pokojowym.

Przez 8 miesięcy mieszkałem razem z Patricią Narciso i Scottem Rainsem w małej dzielnicy murzyńskich slumsów. Scott jeździł na wózku inwalidzkim po operacji kręgosłupa, którą przeszedł w dzieciństwie. Ciągłe zderzenia między tym co amerykańskie i szwedzkie, czarne i białe, męskie i kobiece, protestanckie i katolickie, klasą średnią lub robotniczą, intelektualistami i analfabetami, sprawnością i niepełnosprawnością sprawiły, że był to dla mnie doskonałe miejsce, aby stać się choć trochę bardziej świadomym moich własnych przesądów. Pierwszą rzeczą jaką musiałem zmienić było to, że nie chciałem przyznać się do przesądów związanych z kalectwem. Później odkryłem, że niepełnosprawni także mają przesądy na temat innych niepełnosprawnych. Z początku dobrodusznie wyobrażałem sobie, że, Scott choć przykuty do wózka inwalidzkiego, mógłby z nami współpracować. Było to zanim zrozumiałem, że Scott był przywódcą ruchu pokojowego i później to inni z jego inicjatywy mogli współpracować z nami.

Kiedy po raz pierwszy aresztowano mnie w Stanach Zjednoczonych byłem razem z Patti i Scottem. Kusiło mnie, żeby uznać Scotta za bohatera. Czasem wydawało mi się też, że powinno się zwracać na niego większą uwagę. Poza tym sądziłem, że powinno się go chronić. Kiedy dyskutowałem ze Scottem o tych problemach opowiadał, też o innych często spotykanych przesądach. Wiele osób nie sądziło, że wolno im się śmiać z niepełnosprawnych, kiedy ci zbłaźnią się. "Tak jakbyśmy my, pokraki nie miały poczucia humoru!"

Mówił także o problemie w nawiązaniu kontaktu wzrokowego z ludźmi. Jest to szczególnie ważne w obywatelskim nieposłuszeństwie, ponieważ jest on podstawą do podjęcia zwykłego kontaktu.

Niepełnosprawni w Nowym Jorku posługują się interesującą formą protestu, która skądinąd powinna być zupełnie zrozumiała. Próbują żyć dokładnie tak jak inni. Oznacza to, że codziennie przeprowadzają blokady próbując przejść przez wąskie przejścia, korzystając z metra lub próbując dostać się do stoiska z perfumami na piętrze.

Podczas mojego pobytu w Syracuse parę osób używających wózków inwalidzkich zaczęło planować blokadę autobusów i restauracji nieprzystosowanych dla inwalidów. Zdziwiło mnie, że Scott uczestniczył w tych akcjach niechętnie. On sam uważał siebie za aktywistę pokojowego. Zajmował się sprzeciwem wobec militaryzmowi. Nie był aktywistą walczącym o prawa niepełnosprawnych. To my - inni - próbowaliśmy go tak zaszufladkować.

Walczył on natomiast o to, by również niepełnosprawni mogli walczyć z militaryzmem. Oznaczało to zwoływanie spotkań organizacyjnych obywatelskiego nieposłuszeństwa zawsze w budynkach wyposażonych w specjalne rampy. Należało rozwiązać takie praktyczne problemy związane z akcjami jak funkcjonalne toalety, tłumacze dla niesłyszących, jedzenie dla diabetyków. Większość z tych problemów mogła być rozwiązywana dzięki systemowi grup przyjacielskich.

Przeszkodą w tym, by osoby niepełnosprawne mogły brać udział w obywatelskim nieposłuszeństwie, jest obawa, że ich potrzeby nie zostaną zaspokojone. Wzięcie tego pod uwagę jest sygnałem, że zaprasza się ich do uczestniczenia. Jest to ważne nawet w przypadku tych akcji, w których jak spodziewamy się niepełnosprawni nie będą uczestniczyć. Akcje takie są zachętą do udziału w następnych.

Istnieją i inne grupy ludzi, którzy muszą walczyć z przesądami w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Homofobia - strach przed przedstawicielami tej samej płci - jest głęboko zakorzeniona w naszej kulturze. Determinuje nasze zachowanie względem innych ludzi. Homofobia przejawia się na cztery różne sposoby:

  1. Uniemożliwia nam kontaktowanie się z ludźmi tej samej płci.
  2. Powoduje, że prześladujemy ludzi, którzy nie podejmują uznanych ról przypisanych mężczyznom i kobietom, na przykład na "męskie" kobiety i "kobiecych" mężczyzn.
  3. Umacnia także przekonanie, że życie "dwójkami" jest "normalne". Ci, którzy są samotni nie pasują do nas.
  4. Poza tym prowadzi to do prześladowania homofilów.

Nikt, nawet homoseksualiści nie mogą powiedzieć, że są wolni od tej fobii. Bobbo - aktywistka ze Sztokholmu - zastanawiała się na jednym z obozów nieużywania przemocy, dlaczego ludzie chętniej demonstrują z reprezentantami ANC (African National Congress) o prawa Murzynów w RPA, niż z homoseksualistami o ich prawa w Szwecji.

- "Nikt nie uzna nas za czarnych, nawet jeśli wmieszamy się między nich."

Jest coś z prawdy w jej odpowiedzi. Łatwo nam przychodzi być radykalnymi tak długo jak sami nie ryzykujemy prześladowania.

Podczas mojego pobytu w więzieniu w Stanach Zjednoczonych odkryłem jedną z przyczyn efektywności segregacji rasowej w zakładzie karnym. Biali więźniowie nie mieli odwagi zadawać się z czarnymi, ponieważ inni uznaliby ich wtedy za homoseksualistów. Czarni byli za nich uznawani. Poprzez kontakty z nimi przesąd ten dotknął i nas. Ta kombinacja rasizmu i homofobia stworzyła ekstremalnie silną segregację. Z przerażeniem odkryłem poza tym, że nawet ja sam zacząłem unikać jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z czarnymi., kiedy przebywałem w ich towarzystwie

Homofobia jest bardzo drażliwym tematem, który często jest przyczyną konfliktów podczas kursów nieużywania przemocy. Dopóki istnieje ryzyko konfliktów należy podejmować ten ważny problem.

ELITARNOŚĆ

Słowo "elita" pochodzi z języka łacińskiego "eligere", które oznacza "wybierać". Używane jest w znaczeniu "wybrani", "najlepsi", "główna grupa" lub "grupa pionierska". W ruchach pokojowych istnieje ryzyko pojawienia się elitarności ze względu na wiarę w doświadczenie lub w duchową bądź też moralną dojrzałość. Może też powstać przez hierarchiczne podejmowanie decyzji.

Niepełne przygotowanie bądź brak grup przyjacielskich może przykładowo powodować, że osoby, nie mające doświadczenia nie będą miały odwagi współpracować. Może też doprowadzić to do powstania grupy głównej składającej się z doświadczonych i charyzmatycznych przywódców.

Dwoje studentów psychologii z Göteborga, będących jednocześnie aktywistami - Karin Källsmyr i Bengt Hasselroth - pokazuje w swoich badaniach nad chipko z Bohuslänu, że pojawiają się nieformalni lub półformalni przywódcy. Przywódcy ci prowadzili spotkania przed akcjami. Byli przywódcami ponieważ częściej niż inni zabierali głos i ludzie chętniej ich słuchali.

Podczas samej akcji parę osób przejawiało tendencje do wydawania rozkazów. Kiedy jednak uczestnicy zwracali się bezpośrednio do nich z prośbą o radę, przywódcy podkreślali, że każdy sam ma zadecydować co robić. Parę innych osób zachowywało się jak przywódcy. Grupa nie przyznała im jednak takiego samego statusu i ignorowała ich polecenia.

Skutecznym sposobem uczynienia ruchu biernym jest wyznaczenie bohaterów. Jednym z takich wariantów jest stworzenie awangardy lub mówienie o "górze" lub wzorach sprzeciwu. Pierwszą osobą z grona moich przyjaciół, który przeprowadził obywatelskie nieposłuszeństwo był David "Łańcuch" Karlsson. Stwierdził on, że uczynki ludzi wyniesionych na piedestał przestają być czymś, co możemy zrobić my, zwykli śmiertelnicy. David otrzymał przezwisko "Łańcuch" po tym, jak w swojej pierwszej akcji przykuł się łańcuchem przed elektrownią jądrową, by uniemożliwić transport odpadów radioaktywnych.

Charakterystyczne dla lat 70-tych i 80-tych jest rozprawianie się z elitarnością w ruchu nieużywania przemocy. Poza krytyką ze strony feministek na nieużywanie przemocy wpłynęła także samokrytyka lewicy.

Wspólnym punktem ruchów socjalistycznych i tradycji nieużywania przemocy była walka na rzecz prześladowanych. Oczywistym przykładem tego może być uznanie przez indyjski ruch wyzwoleńczy, równouprawnienia pariasów i że, zgodnie z ideą marksistowską, klasa robotnicza reprezentuje interesy ogółu. W Manifeście komunistycznym Marks i Engels twierdzą, że klasa robotnicza może stać się rewolucyjną siłą w społeczeństwie kapitalistycznym pod warunkiem, że jako klasa stanie się świadoma swojego istnienia.

Ten punkt jest dzisiaj podważany przez lewicowców. W roku 1984 Habermas napisał, że doświadczenia historyczne pozwoliły nam dzisiaj zrozumieć, że "nie ma wyraźnie określonych klas czy oddzielnych warstw społecznych, na które w dowolnych warunkach można by wskazać jako na reprezentantów naruszonego interesu ogółu".

Ta krytyka Marksa musi też uderzyć w tych, którzy widzą w kobietach, czarnych czy w lumpenproletariacie - bezrobotnych lub odrzuconych - "rewolucyjne" grupy w społeczeństwie. Takie propozycje przedstawiał ruch kobiecy "Czarne Pantery" i anarchiści.

Większość lewicy wydaje się być świadoma tego co Habermas zauważył dosyć wcześnie. Doświadczenia historyczne pokazały, że generalnie to kobiety, robotnicy czy bezrobotni nie są radykalni czy specjalnie zainteresowani reprezentowaniem interesu ogółu. Jednak jakaś grupa może oczywiście przewodzić w pewnych okresach.

Leninowscy rewolucjoniści próbowali rozwiązać ten problem wyznaczając elity rządzące reprezentujące klasę robotniczą podczas rewolucji. Miała ona także wychować robotników na rasowych rewolucjonistów. W konsekwencji tego w Rosji Sowieckiej elita partyjna przewodziła rewolucji. Próbowano wychować naród poprzez prześladowania i ostrą kontrolę. Pamiętniki i biografie z tamtych czasów poświadczają że jeszcze na długo przed dojściem do władzy Stalina, Trocki i Lenin byli odpowiedzialni za czystki socjalistów mających inne poglądy, anarchistów czy liberałów.

Nawet ruch socjaldemokratyczny wcześnie uznał partię za rządzącą i sterującą. Partie socjaldemokratyczne stworzyły w wielu krajach silną władzę wspólnie z komunistami, liberałami, konserwatystami. Istnieje pogląd, że deputowani do parlamentu i członkowie rządu mają lepsze rozeznanie sytuacji niż wyborcy. Dlatego też lepiej rozumieją potrzeby społeczne niż na przykład ruchy ludowe. Interesy lokalnych ruchów przegrywają zatem raz za razem w imię interesu ogółu.

Elitarność pojawiła się także w wielu lewicowych sektach. W Niemczech grupy partyzantki miejskiej próbowały pomóc społeczeństwu poznać "prawdziwe oblicze" kapitalizmu prowokując do intensyfikacji prześladowań. Opierało się to na sądzie, że elita jest lepsza i dlatego może kierować narodem. Jednak terroryzm umocnił tylko poparcie narodu dla państwowego aparatu kontroli. Im więcej było przemocy ze strony partyzantki tym więcej było poparcia dla rosnącej kontroli. Sekty lewicowe w praktyce służyły polityce prawicy.

Te doświadczenia pozwalają wiele zrozumieć. Uznając się z jakiegoś powodu reprezentantami interesów ogółu ryzykujemy, że oszukamy siebie i innych. W podobny sposób zaciemniamy obraz rzeczywistości, jeśli uzurpujemy sobie prawo do reprezentowania biednych czy prześladowanych. Nie można wczuć się w położenie biednego, jeżeli samemu się nim nie jest.

Na Zachodzie także jesteśmy prześladowani w pewien sposób. Dlatego możemy mówić o wyzwoleniu także i w naszym przypadku. Może to oznaczać wyzwolenie bezrobotnych, kobiet, czy też zatrutego powietrza.

Problem ten rozważał pewien północnoamerykański pastor, który w latach 70-tych przeprowadził się do slumsów. Tam, na miejscu wyzbył się iluzji, że może identyfikować się z ubogimi i pomóc im. Codzienny kontakt z nimi jest jednak konieczny, aby zrozumieć, że samemu jest się prześladowcą. Powinniśmy stale o tym pamiętać. Odkrył on, że te codzienne kontakty i spotkania zachęciły go do walki o zmniejszenie wzajemnych prześladowań. Dlatego my, przedstawiciele klasy średniej, powinniśmy koniecznie przeprowadzać się do okręgów, gdzie żyją najbiedniejsi.

Współpraca z prześladowanymi nie może opierać się na tym, że biedni potrzebują nas jako swoich reprezentantów. Kontakt z nimi jest jednak bardzo istotny, ponieważ stwarza dialog prowadzący do wspólnych decyzji i kontynuowania współpracy. Własna walka o zmniejszenie prześladowania innych zostaje skonfrontowana z walką o wyzwolenie. Nie znaczy to, że trzeba przejąć wyzwoleńcze idee krajów Trzeciego Świata. W najlepszym wypadku prowadzi to do kontynuowania współpracy i do tego, że dialog zachęca nas do zintensyfikowania walki przeciw prześladowaniom prowadzonym przez nas samych.

Różnica między ruchem socjalistycznym a ruchem nieużywania przemocy polega na tym, że te ostatnie nie muszą bronić interesu ogółu. Jeżeli na przykład powstrzymamy nasze przedsiębiorstwa od wyzyskiwania Trzeciego Świata, może to, przynajmniej teoretycznie doprowadzić do bardzo poważnej sytuacji ekonomicznej kraju. Nasza walka może przeciwstawiać się temu, co jest uznawane za interes ogółu.


BZB nr 20 - Podstawy obywatelskiego nieposłuszeństwa | Spis treści