Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

ANI EKOLOG, ANI POETA

Właśnie minęło 9 lat odkąd zawarłem bliższą znajomość z ZB. W ciągu tego czasu niejeden raz młodzi entuzjaści ekologii wprawiali mnie w osłupienie i zdziwienie, czemu dawałem wyraz na łamach ZB.

Do dziś nie potrafię zrozumieć dlaczego żarliwi młodzi wielbiciele przyrody nie zawarli sojuszu z sympatykami ogródków działkowych, których w kraju są miliony. Czyżby człek, który dla własnej frajdy całe popołudnie spędza na grzebaniu w ogródku, robi budki dla ptaków, nie był godzien uwagi młodych ekologów? Nie zasługiwał na ich przyjaźń? teksty? wymianę doświadczeń? To samo dotyczyłoby zbieraczy i plantatorów ziół, leśników, hodowców roślin ozdobnych, ogrodników, o których z całą pewnością można powiedzieć, że szanują przyrodę.

Pani Violetta Villas jest znana w całym kraju z tego, że mnóstwo czasu i energii przeznacza na ratowanie bezdomnych zwierząt. Ale jakoś nie pamiętam, bym kiedykolwiek czytał w ZB wywiad lub tekst opisujący jej działalność.

Inną osobą, która od lat za własne pieniądze i własnymi siłami ratuje bezdomne psy i koty, jest znana malarka, Bożena Wahl, mieszkająca na wsi. Ale o Niej też jakoś nie znalazłem artykułu w ZB. Nie mówiąc o niezliczonych ilościach samotnych emerytek, jakie na każdym niemal osiedlu dokarmiają bezdomne, piwniczne koty.


Ale za to w ZB nieraz spotykałem wiersze, których autorzy wzruszali się bardzo losem bezdomnego psa czy kota. Wiersze bywały nieraz żenująco słabe, ale młodym można przecież wiele wybaczyć.

W trosce o poziom ZB kilka razy uzyskałem zgodę na wykorzystanie w ZB wierszy, tekstów uznanych pisarzy i poetów. I ostatnio, natknąwszy się na świetny tomik pewnej znakomitej i uznanej Poetki – uzyskawszy jej zgodę – przesłałem Naczelnemu kilka bardzo pięknych wierszy, o których sądziłem, że spodobają się Czytelnikom ZB. Odpowiedź była krótka: „Ponieważ poezja nie jest naszą główną tematyką, nie potrafię teraz powiedzieć, jaki będzie ich los (tych wierszy – mój przypis) ”.

I już byłbym skłonny przejść do porządku dziennego nad kaprysami Naczelnego, gdyby nie listonosz, który przyniósł mi najnowszy nr ZB (164), a w nim obszerny (8 stron) artykuł Roberta Drobysza pt.: „Czy można być poetą ekologicznym? Próba opisania nowego zjawiska w literaturze polskiej”.

Drogi Robercie. W l. 1300–1347 żył sobie franciszkanin, teolog i filozof angielski, który wymyślił twierdzenie używane do dziś, znane jako „brzytwa Ockhama”: „nie należy mnożyć bytów ponad istotną temu potrzebę”.

Więc w zgodzie z owym świątobliwym franciszkaninem będzie stwierdzenie, że zjawisko nie jest nowe a stare jak świat, a termin „poezja ekologiczna” jest po prostu nową etykietką na coś bardzo starego. Zajrzyj, drogi Robercie, do Księgi Koheleta, w której znajdziesz słowa, iż nic zgoła nowego pod Słońcem.

Radziłbym też przeczytać znakomitą książkę „Dzikiego życia” – „Rozmowy o przyrodzie i człowieku”.

Relacje człowieka z Naturą, Przyrodą, Fauną i Florą były jednym z najstarszych wątków literackich. Przejrzyj, drogi Robercie, antologie poezji polskiej – znajdziesz tam bez trudu dziesiątki utworów, które nazwałbyś „ekologicznymi”, choć ich autorzy byliby zdumieni tym terminem. Przejrzyj uważnie historię literatury polskiej, ze szczególnym uwzględnieniem pisarzy, którzy nie byli autorami lektur szkolnych, a znajdziesz tam setki utworów o wątkach „ekologicznych”.

Więc po co mnożyć byty? (William Ockham)

Ale dobrze, na chwilę przyjmuję Twój punkt widzenia. Wymieniasz nazwiska poetów „średniego pokolenia” i „ciekawych indywidualności twórczych” po 1995r. Daremnie bym szukał w księgarniach ich tomików wierszy, nikt o nich nie słyszał. Tak jak Ty, drogi Robercie, widać nie słyszałeś o poecie, którego nakłady sprzedanych (!) tomików poezji sięgają albo już przewyższyły liczbę miliona egzemplarzy. Czyżby ksiądz Jan Twardowski nie był godzien miana „poety ekologicznego”? Drogi Robercie, wytłumacz mi to, proszę, bo nie rozumiem.

Zaznaczasz, że mieszkasz w Nowym Sączu. Masz więc niepowtarzalną okazję, by dotrzeć do spadkobierców Wojtka Niedziałka i przyłożyć ręki do wydania po raz pierwszy Jego aforyzmów, prozy poetyckiej, tekstów. Byłaby to naprawdę wielka sprawa i bardzo pożyteczna. Acz, ponieważ Wojtka znałem blisko 30 lat, może by się obruszył na epitet „poeta ekologiczny” – zwłaszcza, gdyby przyjrzał się uważniej środowisku „poetów ekologicznych”… I jako krewki człek – mógłby, gdyby żył – za takie wyzwisko w łeb zdzielić…

Ale jeśli uparłeś się na termin „poezja ekologiczna, nowe zjawisko w literaturze polskiej” – dobrze, niech Ci będzie. Tylko, proszę, sięgnij do słowników, odszukaj hasło: „Maria Czerkawska (ur. w Bezmiechowej)” i przestudiuj Jej życiorys i Jej wiersze. I powiedz – była czy też nie była Maryla Czerkawska pionierką ekologii w Polsce? I czy godna jest miana „poetki ekologicznej”?

Na temat „poezji ekologicznej” pisałem już w ZB twierdząc, że na takie miano zasłuży ten, kto osobiście pozbiera makulaturę, przerobi na papier w papierni (by oszczędzić drzewa; to Julian Przyboś mawiał, że zanim wiersz napisze zastanawia się, czy wiersz wart będzie żywego drzewa, które odda życie na papier) i którego wiersze zostaną uznane – jako dobre – przez wielu krytyków, filologów, badaczy literatury. Na razie takich jest niewielu i zaliczam do nich ks. Jana Twardowskiego i kilka, może kilkanaście innych osób.

Ruch ekologiczny zapoczątkowali szaleńcy i entuzjaści o wielkim sercu, przejęci barbarzyństwem cywilizacji. Ale za pionierami postępują już bardziej pragmatyczni osobnicy, którzy np. chcą być nagradzani za to, że „ładnie się wzruszyli wierszem”, losem Fauny i Flory… Inaczej mówiąc, za ileś lat przed bramami Nieba św. Piotr w towarzystwie Doktora Doolitle otworzy szeroko bramę staruszce, która dokarmiała bezdomne koty, uśmiechnie się do Violetty Villas i Bożeny Wahl, i wielu innych, a „ekologicznemu poecie” powie: … „aniś ty ekolog, ani poeta”… i do Nieba nie wpuści.

Drogi Robercie – gratuluję przejrzystego, klarownego stylu; papierowy pałac, jaki wzniosłeś „poezji ekologicznej” jest doprawdy imponujący, wróżę Ci karierę na niwie krytyki literackiej. Po raz kolejny utwierdziłeś mnie też w przekonaniu, że rację miał mój Dziadeczek, mistyk, biblista-amator, który stanął przed moją biblioteką, pokiwał z politowaniem głową nad moją głupotą i książki z zakresu literatury pięknej określił jako „austryjackie gadanie” czyli przelewanie z pustego w próżne.

Ponieważ komunikujesz, iż Twój tekst został wygłoszony na „Wrzosowisku”, ukazał się w „Akancie” – obiecuję Ci, że swój tekst odczytam głośno pewnej lipie, pod którą siaduję na spacerach, na skarpie Wiślanej. Może usłyszy go też parę wróbli i spacerujące psy; o mrówkach, co piszczą w trawie nie wspominając. Pozdrawiam Cię najserdeczniej, Robercie.

Paweł Zawadzki
Paweł Zawadzki