Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

ATRAKTORY KONTRA WIRTUALNE PIENIĄDZE. CZĘŚĆ DRUGA: WIRTUALNE PIENIĄDZE

Świat zmierza ku bezlikowi walut.
Alvin Toffler

Wszyscy zależymy od dostaw elektryczności, a ich wstrzymanie oznaczałoby paraliż całej gospodarki. W podobną jak od prądu zależność popada obecnie świat w związku z telekomunikacją. Poczta internetowa, dzięki dużej wygodzie używania i szerokiemu zastosowaniu, zyskuje coraz więcej użytkowników. Niedługo trudno będzie wytłumaczyć znajomym, czemu nie ma się jeszcze skrzynki e-mailowej. Dlatego przekonujące wydają się przewidywania co do rychłej powszechności internetu w takim stopniu, jak dzisiaj powszechny jest prąd. Internetu bez drutów telefonicznych czy kabli światłowodowych, gdyż w niedalekiej przyszłości będzie on najprawdopodobniej sprzęgnięty z użytkownikami za pomocą bezpośrednich łączy satelitarnych.
Ten kierunek rozwoju technologii jest wyrazem jednego z podstawowych ludzkich marzeń, mianowicie marzenia o pełnej i bezpiecznej komunikacji z innymi ludźmi. Internet realizuje to marzenie, ale tylko technicznie. Przed ludzkością chcącą się wydajnie, tanio i bezpiecznie komunikować stoi zatem równie poważne, jak zbudowanie globalnej sieci internetowej, zadanie – dostosowania mentalności do tych zmian.
Aby z pożytkiem dla ludzkości wykorzystać ten ogromny potencjał komunikacyjny świata, należy się uporać z zaburzającymi procesy komunikacji lękami, które są wyrazem niezgody gatunku ludzkiego na redukujące jego potencjał, a wymagane przez obecny rynek pieniądza, przemiany świadomości. Lęk ten wzrasta, gdyż rosnąca – dzięki wynalazkom techniki – ludzka zdolność do powszechnego komunikowania się, stoi coraz bardziej w sprzeczności z praktyką ekonomiczną dnia codziennego, zamykającą ludzi w twierdzach egoizmu i własnych, utajnionych spraw. Kult konkurencji, będący cechą obecnego systemu pieniędzy, jest w istocie kultem zamykania się ludzi przed światem. Trudno go pogodzić z globalną współpracą, która właśnie dzięki internetowi – będącemu oknem na świat – staje się realna, jak nigdy dotąd.
Wraz z rozwojem internetu i indywidualnej twórczości prezentowanej za jego pośrednictwem, coraz dziwniejsze wydają się wszelkie konstrukcje prawne, które utrudniają rozpowszechnianie czegokolwiek. Poprzez internet można samemu i bezpośrednio zaprezentować własną twórczość światowej publiczności, bez konieczności przechodzenia procesu wstępnej selekcji rynkowej. Internet zapewnia też dużą efektywność w interdyscyplinarnych badaniach naukowych, pod warunkiem, że naukowcy nie są skrępowani w wymianie informacji kleszczami patentów i tajemnic służbowych, służących finansowym sprawom.
Dzielenie się wiedzą i sztuką jest ukoronowaniem procesu twórczego, a koszt replikowania wiedzy i powielania twórczości artystycznej jest w dobie internetu znikomy.
Informacja mnoży się bez strat.
Dzieląc się dobrami wiedzy, wcale nie ma się ich mniej.

To coraz powszechniejsze opinie wśród ludzi posługujących się nowoczesną techniką.
Filozofia obowiązującego prawa autorskiego i patentowego jest sprzeczna z tą konstatacją. Aksjomatem tej filozofii jest zysk, tylko w ten bowiem sposób najbogatsze kraje świata mogą się bronić przed powracającą falą wyeksportowanych pieniędzy bez pokrycia w towarach, a banki przed powracającą falą udzielonych kredytów bez pokrycia w depozytach.
Sposobem pomnażania zysku jest handel, przez całe wieki kształtowania się systemu kapitalistycznego związany wyłącznie z obrotem dobrami materialnymi, bądź usługami. Przez długie lata kształtowania się obecnego systemu informacja była bezpłatnym elementem świadczonych dóbr i usług i nie istniała sama w sobie jako towar nadający się do handlu. Po latach rozwoju technologii przyszedł jednak czas jej usamodzielnienia się i informacja stała się towarem samym w sobie, a sposobem przekształcenia jej w towar jest właśnie prawo autorskie i patentowe. Z biegiem czasu okazuje się, że prawo to jest dużą przeszkodą w wolnym obiegu myśli. Zwłaszcza w dobie internetu, wbrew logice i komfortowi artystów, uczonych i wynalazców, dla których ważna jest możliwie szeroka recepcja ich idei i dzieł – prawo to oddziela twórców od publiczności (wśród niej także od potencjalnych uczniów czy naśladowców). Skutkiem tego oddzielenia są zarówno obawy autorów przed kradzieżą ich dzieł i pomysłów, jak i ich lęk przed nieumyślnym naruszeniem dóbr osobistych innych autorów.
„Podwójny nelson” lęku wokół polskich twórców zaciska się mocniej za sprawą zagranicznych, komercyjnych agencji, wyspecjalizowanych w ograniczaniu stref nie objętych patentami, prawami ochronnymi i opłatami know-how. W l. 1990-97 agencje te zgłosiły w Polsce 10 razy więcej patentów i wynalazków, niż zrobili to sami Polacy, i zaczęły osiągać znaczne wpływy, które w l. 1995-97 wzrosły dziesięciokrotnie, do 416 mln zł. To jeden z dopływów rzeki pieniędzy zdążającej ku atraktorom. Część tych pieniędzy posłuży zapewne do opatentowania w Polsce kolejnych, zagranicznych wynalazków.
Źródłem lęku nie tylko twórców, ale wszystkich ludzi, jest też poczucie kruchości i tymczasowości obecnej konstrukcji prawno-finansowej świata, gdyż globalne alternatywy ekonomiczne nie są jeszcze dopracowane i wyłaniają się dopiero z przestrzeni zbiorowej świadomości, gdy tymczasem jedyna stosowana powszechnie konstrukcja światowego pieniądza nie wytrzymuje próby czasu już teraz, i coraz wyraźniej postrzegana jest jako zagrożenie cywilizacyjne i przeszkoda na drodze ku zrównoważonemu rozwojowi i oszczędnemu gospodarowaniu światowymi zasobami energii.
Jak staraliśmy się to wykazać w pierwszej części artykułu, brak pieniędzy na rynku pracy, za które można by zatrudnić ludzi chcących i umiejących tę pracę świadczyć, jest wynikiem odpływu wypracowywanego przez ludzi bogactwa ku atraktorom, co z kolei jest wynikiem obecnej koncepcji pieniądza, prawa i zwyczajów handlowych.
Tylko niewielka część utraconego na rzecz atraktorów bogactwa wraca do miejsc, gdzie zostało wytworzone – najczęściej w postaci mało efektywnych pomocy, realizowanych przez powołane w tym celu, zagraniczne fundusze i fundacje. To przysłowiowa chusteczka na otarcie łez po bogactwie, które wypłynęło.
Brak tego bogactwa, wyrażający się niedostatkiem pieniędzy na lokalnym rynku, sprawia, że w konkurencję o dostęp do niewielkich kapitałów, które na nim pozostały – omijając lej atraktora – wdaje się cała lokalna społeczność. Wśród ludzi, a nawet całych narodów, wzmagają się postawy rywalizacyjne, zaciętość, agresja. Zrywają się naturalne więzi międzyludzkie. Zanika łagodność obyczajów i kultura współbycia. Narastają patologie.
W kontekście całego świata lokalny jest jeden kraj, o czym powinni pamiętać politycy, zwłaszcza gdy deficyt handlowy Polski od dłuższego już czasu utrzymuje się na poziomie 1 miliarda dolarów miesięcznie. Oto miara siły przyciągania atraktorów. Wypada po 270 zł miesięcznie na jednego zatrudnionego Polaka, włączając w to szarą strefę. Kwota ta stanowi ok. 15% budżetów Polaków i gdyby, zamiast na towary wyprodukowane za granicą, została wydana na niewiele mniej, albo wcale nie mniej, atrakcyjne towary polskiego pochodzenia, mielibyśmy w kraju całkowicie rozwiązane dwa podstawowe problemy: bezrobocia i wzrostu zagranicznego zadłużenia. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić?
Wydaje się, że ludzie poradziliby sobie z tym zadaniem, gdyby uświadomili sobie ekonomiczny mechanizm „kreowania biedy” oraz znaleźli sposób świadomego uczestniczenia w jego omijaniu – poprzez kształtowanie popytu na produkcję lokalną. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że samo ogarnięcie mechanizmu atraktora racjonalnym umysłem nie wystarczy, aby zahamować odpływ bogactwa. Bogactwo narodowe, kreowane w systemie wymienialnych pieniędzy, musi bowiem wyciekać i nic na to nie poradzimy. Polska, jako kraj, może jedynie starać się być bardziej „atrakcyjna”, aby w ten sposób zmniejszyć ustawiczny wyciek pieniędzy opuszczających nasz kraj (i w tym kierunku zmierza polska polityka gospodarcza). Jeśli nam się to uda, cenę tej operacji zapłacą obszary świata przez nas eksploatowane.
Wymienialność waluty otwiera gospodarkę każdego rynku na kapitalistyczny priorytet obniżania kosztów produkcji, bez liczenia się z kosztami społecznymi i ekologicznymi tego procesu. Szacuje się, np. , że koszty eksploatacji elektrowni jądrowych są dwukrotnie zaniżane z powodu nie uwzględniania długofalowych kosztów unieszkodliwiania odpadów. Jest to nie liczenie się z kosztami ekologicznymi produkcji energii. W takich, zdominowanych kategorią zysku, warunkach producenci korzystający z mechanizmów atraktora – posługujący się droższą reklamą i lepiej wystudiowanym w placówkach badawczych produktem oraz sposobem jego dystrybucji – wygrywają bez trudu bitwę o klienta na każdym „nowo nawróconym” na kapitalizm rynku. To oni czują się gospodarzami sceny ekonomicznej i udzielają światłych rad nowo przyjmowanym do różnych gremiów członkom, gdyż u nich, w ich gospodarkach, oliwionych pieniędzmi ściąganymi przez atraktory, sprawy mają się całkiem nieźle.
Na odłączenie się od systemu atraktorów, prócz świadomości ich istnienia, potrzeba czegoś jeszcze i odkryciem ostatnich lat jest rosnące w bogatych społeczeństwach przekonanie, że tym czymś są alternatywne pieniądze, które dają możliwość całkowitego ominięcia wypracowanych przez stulecia pułapek, w jakie nauczył się wciągać klientów kapitalizm. Zaś alternatywne pieniądze sprzęgnięte z internetem to zupełnie nowa jakość w ekonomice światowej – to szansa na poskromienie molocha globalnego rynku przez jego własne dzieci – niezależne rynki wirtualnych pieniędzy.
Do niedawna, czyli do czasu masowego pojawienia się komputerów, alternatywne pieniądze funkcjonowały w nielicznych krajach na zasadzie mniej lub bardziej tolerowanych przez państwo eksperymentów. Zwykle tam, gdzie państwo zezwalało na ich przebieg, rozwijały się z dużym powodzeniem, przynosząc w krótkim czasie spektakularne, ekonomiczne efekty.
Przykładem sukcesu alternatywnej waluty są Wära, pieniądze wprowadzone eksperymentalnie do obiegu w 1919 r., które cyrkulowały niezwykle intensywnie w Niemczech w okresie kryzysu. Wära zostały zakazane w 1931 r., gdy ich popularność zaczęła niepokojąco rosnąć.
Dużym powodzeniem cieszył się też austriacki system szylingów, wprowadzonych do lokalnego obiegu przez burmistrza miasta Wörgl w 1932 r. Miejskie szylingi burmistrza cyrkulowały z prędkością dwukrotnie wyższą od szylingów krajowych, a koniunktura miasta Wörgl wzrosła skokowo w okresie 13 miesięcy trwania eksperymentu, zapewniając w tym czasie budowę dróg, kanalizacji, zbiornika i skoczni narciarskiej. Gdy inne miasta austriackie wyraziły zainteresowanie wdrożeniem podobnych systemów, bank centralny zakazał burmistrzowi dalszych eksperymentów. Dużą popularnością w latach trzydziestych wśród Amerykanów cieszył się też system pieniędzy znaczkowych, zdelegalizowany w 1933 r. przez prezydenta Roosevelta.
Z większą łagodnością traktowany był szwajcarski system alternatywnych pieniędzy WIR, założony w 1934 r. i istniejący do dziś, obracający obecnie kwotami rzędu dwóch miliardów dolarów rocznie (2,52 mld. franków szwajcarskich w 1993 r.) wśród 60 tys. klientów-członków. Czy nie z chęci utrzymania przy życiu tego rodzaju i innych udanych eksperymentów Szwajcaria nie przystąpiła jeszcze do Unii Europejskiej?
Dzisiejsza koncepcja alternatywnych pieniędzy zaczęła się kształtować na początku lat osiemdziesiątych, jakby w odpowiedzi na uwolnienie technologii układów scalonych spod oka wojska i wielkich centrów obliczeniowych. Dzięki osobistym komputerom możliwe stało się przezwyciężenie jednej z największych trudności w kreowaniu równoległych do oficjalnego i godnych zaufania systemów pieniężnych – sprawnego i taniego ewidencjonowania obrotów.
W 1983 r. na dobry pomysł wykreowania niezależnego rynku z alternatywnymi pieniędzmi wpadł Michael Linton, Kanadyjczyk z Doliny Comox. Wtedy właśnie powstał pierwszy na świecie system LETS (Local Exchange & Trading System), lokalny system wymiany towarów i usług, oparty o kreowane zamówieniami mieszkańców pieniądze, istniejące wyłącznie w postaci lokalnie prowadzonych zapisów. Jako zasadę przyjęto, że LETS są niewymienialne na żadne inne waluty i nieoprocentowane.
Powodzenie systemu LETS z Doliny Comox, polegające na gwałtownym ożywieniu koniunktury w całym rejonie cierpiącym na masowe bezrobocie, dało asumpt do kopiowania tego wzorca w innych społecznościach. Wprowadzenie wirtualnych pieniędzy uświadomiło ludziom, że osobą kreującą wartość dodaną jest klient zamawiający usługę lub kupujący produkt, gdyż dobra cena zamówienia przyciągnie dowolną liczbę wytwórców lub usługodawców, gotowych je zrealizować.
Odwaga składania zamówień i kreowania pracy osoby, która to zamówienie zrealizuje, jest związana przede wszystkim ze świadomością stanu konta i obawami znalezienia się poniżej kreski. W systemach LETS nowo wstępujący członkowie otrzymują wirtualną kartę kredytową w postaci kredytu społecznego zaufania i mogą natychmiast kreować wartość dodaną poprzez składanie zamówień na dostępne w systemie produkty i usługi. W wyniku zamówienia kreującego czyjąś pracę, u zamawiającego powstaje zobowiązanie do świadczenia pracy. Te zobowiązania łączą ludzi, gdyż można je spłacać wyłącznie na lokalnym rynku.
Model LETS został powielony od czasu jego opracowania w setkach ośrodków, w większości zamożnych krajów świata. Sprawdzony w różnorodnych warunkach miejskich i wiejskich, posiada jedną znakomitą cechę: zapewnia lokalność wymiany i handlu i nie wyciekanie energii pracujących ludzi z obszaru, w którym żyją i produkują towary oraz usługi.
W pierwszych systemach LETS z początku lat osiemdziesiątych nie wszystkie operacje dawało się przeprowadzać w pamięci komputerów. Piętą achillesową ówczesnych systemów była informacja marketingowa – którą trzeba było drukować na papierze i regularnie wysyłać do wiadomości wszystkim członkom.
W dobie powszechności internetu ta niedoskonałość systemów alternatywnych pieniędzy całkowicie znika, gdyż aktualne informacje o dostępnych towarach i usługach każdy członek może znaleźć w przestrzeni wirtualnej swojego domowego komputera czy telefonu komórkowego. W niedalekiej przyszłości magnetycznych kart kredytowych obsługujących alternatywne obiegi, alternatywne pieniądze będą w 100% wirtualne – uwolnione od ciężaru materialnego nośnika. Nic też już dziś nie stoi na przeszkodzie, aby czytnik magnetycznych kart kredytowych znajdował się w każdym sklepie.
Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim możliwość odłączenia się od atraktora na powstałych w ten sposób, wirtualnych rynkach, które mnożą się na świecie w tempie zdumiewającym. Dwa prywatne, elektroniczne domy rozliczeniowe obsługują od niedawna w Japonii ewidencję specjalnej waluty, zwanej Hureai Kippu, której posiadanie zapewnia dostęp do obsługi medycznej. Rynek Hureai Kippu, oparty na amerykańskiej koncepcji time-money, pożytecznie dla Japończyków koegzystuje z rynkiem jena, świadcząc usługi o wyższym standardzie, a korzyści z istnienia tej nowej waluty odnoszą zwłaszcza osoby starsze wiekiem, które otrzymują w Hureai Kippu przekazy od swoich dzieci mieszkających w innych częściach kraju.
Znamieniem tej tendencji jest także polityka rządu Japonii wobec eko-walut. Japońskie Ministerstwo Handlu Zagranicznego i Przemysłu (MITI) ogłosiło niedawno, że przyszła strategia rozwoju Japonii będzie się opierać na wyspecjalizowanych, regionalnych rynkach, posługujących się własnymi eko-pieniędzmi. Cztery pilotażowe systemy tego typu zostały przetestowane w ubiegłych latach, a wyniki pilotażu były tak obiecujące, że w r. 1999 powstało w Japonii kolejnych czterdzieści systemów eko-walut. Wsparcia tego rodzaju przedsięwzięciom udzielają największe japońskie przedsiębiorstwa, m.in. NTT i Oracle Japan.
Z wiadomości napływających z różnych stron świata wynika, że wolna informacja pokonuje wszelkie ograniczenia. Wprawdzie niewidoczny gołym okiem mur przepisów, za którymi skrywa się atraktor, jest trudniejszy do obalenia niż mur berliński, pęka on jednak systematycznie w zaciszu domowych pracowni, przy szumie komputerów.
Globalna przemiana muru w jego brak jest tuż, tuż, z czego coraz częściej zdają sobie sprawę ekonomiści i prognostycy. Narzędziem tej przemiany jest właśnie rozciągnięta nad naszymi głowami, wirtualna przestrzeń, będąca zbiorową świadomością wszystkich ludzi.
W przestrzeni tej znajduje się miejsce nie tylko na rzetelną informację o produktach i usługach, jakie ludzie mogą sobie świadczyć nawzajem, ale także miejsce na elektroniczne rejestrowanie wszystkich transakcji, jakie ludzie przeprowadzają. W tych warunkach stopień identyfikowania osób, biorących udział w każdej transakcji, jest tylko kwestią przyjętej umowy.
W większości istniejących na świecie systemów wirtualnych pieniędzy, jawność życia ekonomicznego ich członków obejmuje saldo i łączną sumę obrotów – tajemnicą są natomiast objęte poszczególne transakcje. Wydaje się, że to dopiero początek jawności życia ekonomicznego ludzi na świecie i że lokalne systemy wirtualnych pieniędzy są zaledwie wprawką służącą wypracowaniu bardziej przyjaznych człowiekowi, a zarazem sprzyjających przyrodzie, systemów wymiany dóbr, usług i wiedzy.
Wraz z poszerzaniem skali lokalności i budowaniem wirtualnych systemów tematycznych lub o zasięgu regionu czy całego kraju, rosnąć będzie musiała skala jawności życia ekonomicznego ich członków. Pieniądz przestanie być anonimowy, a przez to nie będzie go można ukraść, ani nim spekulować. Cóż bowiem przyjdzie złodziejowi z kradzieży stanu czyjegoś konta, albo spekulantowi z posiadania środków, za które towary i usługi może nabyć tylko określona osoba.
Wirtualne rynki, będące w istocie elektronicznymi domami clearingowymi, są niewątpliwie przyszłością zglobalizowanego świata. Ten poziom demokracji zapewnia obywatelom globalnej wioski wolność wyboru miejsca pochodzenia nabywanego towaru lub usługi, oraz możliwość wyboru alternatywnych rynków zbytu na świadczoną przez nich pracę. Poprzez decyzję wyboru rynku można także świadomie i bezpośrednio, codziennymi zakupami, wyrazić własne sympatie polityczne i udzielić wsparcia preferowanym funduszom.
Wirtualne pieniądze czynią rewolucję także w świecie marketingu i reklamy. Sens wielkich kampanii reklamowych znika, gdy ważnym dla ludzi kryterium wyboru towarów staje się lokalne pochodzenie towaru lub udział producenta w popieranym przez kupującego przedsięwzięciu publicznym.
Nowoczesne formuły marketingowe oparte na alternatywnych pieniądzach polegają na zbieraniu przez agencje reklamowe funduszy na akceptowane przez reklamodawców cele. Nośnikiem reklamy są najczęściej krążące w obiegu pieniądze. Modelem takiej formuły jest opracowany w Irlandii system ROMA, który został przetestowany w 1999 r. w irlandzkiej miejscowości Balluhaunis, czy amerykańskie systemy SHARE, które ułatwiają start wielu popieranym społecznie przedsięwzięciom.
Transformacja systemu pieniężnego jest nieodzowna i od pewnego czasu, dzięki nowym technologiom, wreszcie możliwa. Ta nieodzowność jest wynikiem wielkiego marnotrawstwa energii, jakie odbywa się w świecie rządzonym przez prawa kapitalizmu. Ludzie coraz więcej pracują, bo coraz więcej kosztuje utrzymanie tego, co mają. Członkowie najzamożniejszych społeczeństw zmuszani są do niezwykle wydajnej pracy kredytami, które muszą regularnie spłacać. Podjęte wobec kredytodawców zobowiązania są jak kule u nogi – noszone często przez całe życie, w dużym dyskomforcie psychicznym. Na rynku globalnych atraktorów te obciążenia z roku na rok są większe, stanowiąc rosnącą cenę zamożności.
Wiedzą o tym nie tylko pojedynczy ludzie, ale i całe narody. Ogromny nawis obciążeń wynikających ze spłaty kredytów więzi w klinczu umysłowym cały naród amerykański i wiele społeczeństw dobrobytu. Stosunek udzielonych kredytów do zdeponowanych oszczędności w wielu najbogatszych krajach oscyluje wokół proporcji 20:1, co oznacza, że rezerwy banków kończą się, gdy 5 procent ich klientów zgłosi się po wypłaty.
Wizja krachu rujnującego wypracowane renty i dywidendy jest prawdopodobna, a nawet całkiem realna – zwłaszcza w obliczu upowszechniania się prostych metod służących odłączaniu się od dolarowych obiegów, z czego z rosnącym niepokojem zdają sobie sprawę członkowie establishmentu najbogatszych krajów, czyli ci, którzy mają najwięcej do stracenia. Jak to bowiem świetnie wyraził Norwid w wierszu Fatum, świat jest na szczęście tak urządzony, że co jakiś czas daje ludziom szansę odejrzenia nieszczęściu. Internet pozwala zaś odejrzeć kapitalistycznym pieniądzom.
Wbrew rozpowszechnionemu mitowi, że w modelu amerykańskim spełniło się oto marzenie ludzkości o doskonałym ustroju, który właśnie się zrealizował, wielu ekonomistów sądzi, że dalsze utrzymywanie tego systemu w pełnej sprawności jest największym zagrożeniem dla ludzkości.
System ten jest nastawiony na wzrost i tanienie produkcji, na eksport własnych pieniędzy poza granice i na jak najdroższe sprzedawanie tego, czego kopiowanie kosztuje prawie nic – wiedzy. Cenę powielania tego systemu płaci środowisko biologiczne planety – w tym również człowiek jako istota – eksploatowane ponad potrzebę i miarę.
Wirtualne pieniądze są sposobem „odejrzenia nieszczęściu” i wcale nie chodzi o wytykanie wad jakichkolwiek ustrojów. Jesteśmy już w dużej mierze pełnoprawnymi obywatelami „globalnej wioski” i nie będziemy odgryzać sobie łapy. Nieuchronny postęp techniki spowoduje jednak, że, wkrótce także Polacy dostąpią udziału w lokalnych, regionalnych, bądź specjalizowanych (np. obrońców praw zwierząt lub przeciwników towarów z jakiegoś konkretnego rejonu) systemach wymiany towarów i usług, rozliczanych przy pomocy wirtualnych pieniędzy. Innymi słowy, będziemy mogli wkrótce wybierać waluty i rynki, na jakich zarabiamy i wydajemy pieniądze.
Specjaliści twierdzą, że na rynkach będzie równolegle obecnych kilka walut. Plastikowa karta magnetyczna może obsługiwać je wszystkie naraz w sposób identyczny, jak obsługuje obecnie jedną. Będzie po prostu zawierać równoległy dostęp do rejestru kilku walut, a klient, poprzez wyspecjalizowane domy rozliczeniowe, będzie miał wreszcie możliwość kreowania wartości dodanej tam, gdzie sobie tego życzy, poprzez popieranie waluty, która najlepiej służy preferowanym przez niego celom i ideom. W ten sposób, poprzez codzienne zakupy, ludzie będą mieli realny wpływ na politykę.
W alternatywnych modelach ekonomicznych obejmujących cały świat rysuje się koncepcja powiązania waluty światowej z przyznawanymi poszczególnym krajom limitami produkcji energii ze źródeł nieodnawialnych. Limity te byłyby dzielone na poszczególne kraje w proporcji do uzgodnionych limitów populacji. Obszary oszczędzające energię, zachowujące zrównoważony rozwój, mogłyby ją sprzedawać obszarom wysoko uprzemysłowionym, konsumującym dużo energii, zyskując środki na zrównoważony rozwój na mniejszych obrotach.
Koncepcje te wydają się mrzonkami w odniesieniu do jednego, globalnego rynku, gdy jednak rynków będzie wiele, jak dziś programów telewizyjnych, a wybór rynku, do którego się należy, będzie należeć do konsumenta, który stanie się prawdziwym podmiotem gry politycznej – układ sił politycznych w świecie może się diametralnie zmienić, a decyzje globalne, które dziś wydają się mrzonkami, nabiorą zupełnie innego charakteru. To właśnie przez przynależność do tej czy innej sieci sprzedaży będzie można wybierać polityczne opcje. Wybory odbywałyby się codziennie – w wirtualnym świecie zakupów.

Wirtualnych rozliczeń nie powstrzyma żaden urząd skarbowy, gdyż prawem użytkowników internetu jest wymieniać informacje na każdy temat, także podejmowanych względem siebie samych zobowiązań. Wirtualne pieniądze są sposobem realizowania wizji zrównoważonego rozwoju świata poprzez wykorzystanie światowej sieci telekomunikacyjnej, która nie zna granic, ceł, ani barier obyczajowych i która rozwija się tak dynamicznie, gdyż ludzie, zwłaszcza młodzi i bardzo młodzi, coraz lepiej czują i rozumieją, że przestrzeń ta daje możliwości, jakie nie istniały nigdy dotąd. Są to nieograniczone możliwości wymiany doświadczeń, współpracy i zbiorowego, niezwykle efektywnego myślenia.
To właśnie dzięki takiemu myśleniu i współpracy wielu ludzi z różnych stron świata tworzony jest nowy paradygmat, także w gospodarce, uwzględniający zbiorową świadomość internetu i wiedzę coraz większej rzeszy ludzi o byciu jej cząstką. Wyzwanie w sam raz na początek wieku i nowej ery.


Krzysztof Lewandowski
maj 1999
Krzysztof Lewandowski