Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Dębowy las

W pobliżu dębowego lasu Szef miał pole, na którym uprawiał pszenicę.

Zwierzyna leśna często przybywała do lasu na żerowisko, a przy okazji również na pobliskie pole. Szczególnie dziki wyrządzały największe szkody, więc Szef kazał nam się tym zająć.

Mietek i ja pracowaliśmy u Szefa jako murarze, ale tak naprawdę byliśmy od wszystkiego. Rżnęliśmy drzewo na opał, kopaliśmy doły i takie tam różne rzeczy.

Tego dnia, a było to chyba jakoś w sierpniu, polewaliśmy drzewa specjalnym środkiem do odstraszania dzików.

- Jak myślisz, z czego to robią? - Mietek miał zawiązaną na twarzy chustę, przez co trochę niewyraźnie mówił.

- Słyszałem, że z ludzkiego potu - odpowiedziałem również przez chustę. - Podobno to najbardziej śmierdzący zapach, jaki tylko może być.

Kiedy kupiliśmy środek w sklepie, sprzedawca polecił nam, byśmy założyli coś na nos, bo smród jest niemożliwy. Ja tam nie jestem specjalnie wrażliwy, ale fakt, kiedy powąchałem butelkę, zrobiło mi się jakoś słabo.

- Ciekawe jak otrzymują ten pot? - dopytywał się Mietek.

- Jak to jak? Ubierają cię w taki szczelny kombinezon, taki wiesz, jak OP1, że masz tylko odsłoniętą twarz. No i w tym kombinezonie każą ci na przykład narąbać drewna, albo pobiegać na stadionie. No i dają ci dużo wody do picia, żebyś dobrze się pocił. Potem otwierają taki specjalny wentyl na pięcie i cały pot spływa do butelki. Potem ten pot destylują, żeby została sama esencja.

- Ale ściemniasz - śmiał się Mietek. - Dają aspirynę, żebyś się wypocił i tyle. Biegać w OP1, też żeś wymyślił.

W południe postanowiliśmy zrobić sobie przerwę i coś zjeść. Usiedliśmy na skraju lasu.

Słońce prażyło niemiłosiernie.

- Już czas na sianokosy - patrzył na zboże Mietek. - Jest dobra pogoda, tylko trochę gorąco. Pamiętam, kiedyś były takie upały, że nie można było wytrzymać. Ludzie padali na polu jak muchy. I wiesz co wymyśliliśmy? Kosiliśmy w nocy. Inaczej nie można było. Trwało to trochę długo, ale w końcu skosiliśmy.

- Teraz to w kombajnie mają klimatyzację - odpowiedziałem. - Na zewnątrz czterdzieści stopni, a w środku przyjemny chłodek.

- A innym razem - ciągnął Mietek. - Było tak mokre lato, że zboże rosło w wodzie. Normalnie jak te, no jak to się nazywa, no te - próbował sobie przypomnieć - no... pola ryżowe. Kombajnem nie wjedziesz, a jak sam wlazłeś to noga ci grzęzła w błocie do kolana.

- I jak skosiliście?

- Nijak. Jak zaczęło padać pod koniec czerwca, to przestało dopiero na początku sierpnia. I wiesz co? Była taka wilgoć w powietrzu, że żyto zaczęło rosnąć jeszcze na kłosach.

- No co ty?

- Poważnie, prawdę mówię. Wszystko się zmarnowało. Ani żyto, ani słoma się do niczego nie nadawały. Wszystko zgniło. Oj, bieda była wtedy, a tu trzeba za rok siać, a nie ma czym. Chłopu to zawsze wiatr w oczy.

- E tam. A Szef? Ten się dobrze ustawił.

- Bo ma ojca na stanowisku i łeb na karku.

- Dlaczegoś biedny? Bom głupi. Dlaczegoś głupi? Bom biedny - zakończyłem filozoficznie i założyłem na twarz chustę. Trzeba dokończyć robotę.

Wycinka

Jesienią Szef kupił ziemię, na której rósł dębowy las. Ziemię kupił po normalnej cenie jako nieużytki, ale las dostał za darmo. Ojciec uznał (bo był szychą w leśnictwie), że las jest chory i nadaje się tylko do wycinki.

Liczyliśmy z Mietkiem, że ziemia kosztowała dwadzieścia tysięcy, a z dębowego drewna będzie miał jakieś dwieście tysięcy. Słowem, sto osiemdziesiąt czystego zysku. Nasz Szef, to naprawdę ma łeb.

My mieliśmy ten las wyciąć.

Wzięliśmy piły spalinowe, siekiery, kliny, kołki, liny i poszliśmy tam z samego rana. Czekało na nas sporo roboty.

- Pamiętasz, jak latem rozlewaliśmy tu ten płyn na dziki? - zapytał Mietek.

- No. Tak mi potem ubranie capiło, że musiałem je w końcu wyrzucić. Baba nie mogła mi tego smrodu sprać.

Wyciągnąłem na trawę piłę i postanowiłem jeszcze trochę naostrzyć pilnikiem zębatkę. Zobaczyłem jakiegoś faceta z ciężką reklamówką. Ciekawe, co tam ma?

- Dobre, zdrowe, dębowe drzewo to i pewnie twarde jak diabli. Lepiej się przygotować – powiedziałem.

- To samo powiedziałem wtedy Szefowi jakeśmy wrócili. Dobre, zdrowe, dębowe drzewo. A on mnie pyta, ile to drzewo może kosztować. Ja mu na to, że sporo, ale i tak nie do sprzedania, bo las ma ze sto lat.

Jezioro

Mietek prowadził ciągnik, a ja przymocowywałem stalową linę do pnia.

Po starym, dębowym lesie pozostały już tylko pnie, które trzeba było wyrwać.

- Dobrze przymocuj! - darł się z kabiny Mietek.

Mieliśmy tu niezłą chryję. Ktoś doniósł, że wycinamy las i narobiło się szumu. Przyszli ludzie, protestowali, że tak nie można, że las stał i stać musi, że zawsze tak było. Nawet młodzież z miasta przybyła, żeby niby chronić ten las - przykuli się łańcuchami do drzew i nie ruszaj. Niezły był cyrk. No, ale co? Poszumieli, poszumieli, aż się znudziło. Bo co mieli zrobić? Szef pozwolenie na wycinkę miał.

Teraz wyrywamy pnie, żeby potem wykopać tu dół. W tym dole to ma powstać staw. Staw się zarybi, a piasek z dołu sprzeda. Nasz Szef to ma jednak łeb na karku.
Robert Litwińczuk