Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

EWANGELIA DLA MIĘSOŻERCÓW

EWANGELIA DLA MIĘSOŻERCÓW

W 5. numerze miesięcznika ZB z 2002 r. znalazł się artykuł pt. Rzeźnia1). Autor, Łukasz Kempny, student socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, pracował w czasie wakacji w tytułowym miejscu. Swoją pracę opisał ze szczegółami godnymi spowiedzi lub zeznań wobec prokuratora. Streszczę jedną ze scen na użytek forum ekologów i ministrów ochrony środowiska, którzy będą troszczyć się o przyszłość środowiska Europy Wschodniej i Środkowej w maju 2003 r. w Kijowie2). Tym samym adresatom pragnę przedstawić klimat i jeden z kierunków, w jakim zmierzają redaktorzy-wolontariusze ZB.
Przywieziona do rzeźni krowa nie mogła o własnych siłach zejść z ciężarówki. Właściciel zmusił ją do tego chłostą metalowym łańcuchem. Skok z wysokości platformy zakończył się połamaniem kości, więc dalszą drogę do miejsca straceń zwierzę odbyło ciągnięte na łańcuchu zapętlonym wokół tylnych nóg – w strumieniu krwi innych zwierząt. Elektryczny dźwig podciągnął ciało na umieszczony pod sufitem hak, z którego urwało się dwa razy, z powodu swojego nietypowego ciężaru. Dla oszczędności nie zadano mu śmierci elektrodami; dla pracowników rzeźni bezwładne ciało było już tylko surowcem, nie stworzeniem.
Gdy surowiec znalazł się w wygodnej dla fachowców pozycji, elektryczne noże rozpoczęły pracę a krojony egzemplarz zaczął krzyczeć głosami wszystkich zwierząt świata, krojonych żywcem na porcje. Z przerżniętego brzucha wypadł cielak i ślizgając się w jeziorze matczynej krwi usiłował wstać na nogi. Fachowcy wcisnęli go do wiadra krwi, stojącego pod nadal jeszcze żywą matką, patrzącą szeroko otwartymi oczami na kaźń dziecka i słuchającej stukania kopytek o cynkowe ściany. A może już nie patrzyła, może nie słyszała, może to tylko antropomorfizacja. Wszak milczała, gdy elektryczny nóż delikatnie odcinał jej wymię, aby nie zmarnować mleka. Obok stał właściciel i wyjaśniał, że sztuka nie umiała ocielić się własnymi siłami, więc był zmuszony sprzedać ją na mięso.
To tylko jeden z 24 mld rocznie – spektakli zabijania zwierząt rzeźnych. Jakby z powodu swego miejsca na liście śmierci, są one przed egzekucją torturowane całą paletą metod przeznaczonych dla wrogów ludzkości, skazanych za najcięższe zbrodnie, a ich kaźń zdaje się sprawiać oprawcom satysfakcję. Jest jeszcze druga przyczyna okrucieństwa – obojętność na cierpienie wynikająca z niewiary, że zwierzęta mają system nerwowy podobny do ludzkiego. Śmierci oczekują w koszmarnych warunkach. W czasie transportu koniom łamie się nogi, aby zmieściły się w przepełnionych wagonach. Świnie pędzone pod nóż wloką za sobą wnętrzności.
Nie ma kodeksu pracy dla zwierząt – żywicieli człowieka. Psy zatrudnione w gospodarstwach żyją przywiązane do miejsca pracy łańcuchem albo kawałkiem sznurka, bez budy, z dziurawą miską na wodę, dostając odpadki ze stołu pracodawcy. W takich warunkach strzegą domu, rozmnażają się, chorują, umierają. Małe zwierzęta, zakupione w sklepach z małymi zwierzętami, służą małym ludziom do zabaw, nie kontrolowanych przez ludzi dużych, czyli dorosłych. Do naszych, dwudziestopierwszowiecznych czasów zwierzęta giną na arenach cyrkowych lub jako wyszkoleni gladiatorzy w czasie bratobójczych walk, nielegalnych, lecz prawem nie ściganych. W stołecznym mieście Polski zabija się króla dżungli – tygrysa, który uciekł z cyrku i przy okazji rani śmiertelnie weterynarza, który szedł zwierzęciu z pomocą, to znaczy ze środkiem paraliżującym, aby obezwładnione przywrócić cyrkowcom. W mękach giną wierne Rusłany3), posłuszne człowiekowi w polowaniu na człowieka. Zwierzęta rasowe spędzają swoje życie w salonach piękności, na wystawach i na reprodukcji. Mają zabawny wygląd i boleśnie zdegenerowany szkielet. Zachwycają gust sędziów i utrzymują próżniaków.
Nie ma emerytury dla zwierząt pracujących dla człowieka w gospodarstwie, w transporcie, na wystawach, w rozrywce. Ich odpoczynek to śmierć w rzeźni, ewentualnie zadana rękami gospodarza, domowymi metodami – dla oszczędności. Tylko śmierć zwierząt futerkowych jest łagodniejsza ze względu na cenne dla człowieka futro, chociaż owcom karakułowym nie należy zazdrościć ani narodzin, ani macierzyństwa. Starą, ślepą, wysłużoną w kopalni klacz, z fanfarami, na oczach kamer i reporterów oddano w prywatne “dobre ręce”, ale wnet rozżalony chłop zwraca prezent, bo gadzina zaprzęgnięta do wozu kaprysi, kręci się w kółko i tratuje ogródek. Wszystkie laboratoryjne eksperymenty przeprowadza się bez znieczulenia, bo ból jest wskaźnikiem wyniku wiwisekcji.
W sierpniu 2002 r. silne, bo myśliwskie, lobby zmieniło artykuł 33. trzeciej Ustawy o Ochronie Zwierząt, wnosząc poprawkę o konieczności strzelania do wszystkich psów, znajdujących się więcej niż 200 m od zabudowań, wszystko jedno: miejskich czy wiejskich. Strzelać może każdy, kto kupił sobie kartę członka lokalnego “klubu myśliwskiego”. Pierwszymi ofiarami “poprawki” stały się psy spacerujące z właścicielkami po miejskim parku. Gdy na widok odstrzelonej łapy swego ulubieńca, baba podniosła lament, dla uspokojenia myśliwy przyłożył jej lufę do skroni. Myślistwo to zawsze modna, bo elitarna zabawa ministrów i dorobkiewiczów. Dla jednych sport, dla drugich biznes. W Polsce przyjęło się chwalić “myśliwych” za to, że zimą dokarmiają zwierzątka leśne. Te same, które potem, zwabione ich sercem, wchodzą im posłusznie pod lufę.
Innym gatunkiem “myśliwych” są kłusownicy. Ich bezkarność wynika z biedy, bieda wynika z bezrobocia, bezrobocie wynika z braku pieniędzy na wypłaty dla zatrudnionych, bo pieniądz deponowany jest w bankach będących własnością mafii zwanej państwem. Posługują się oni szczególnie okrutnymi metodami zdobywania żywności, z paleolityczną bezdusznością dla jej cierpienia podczas długiej śmierci w prymitywnych zasadzkach. Państwo zamyka oczy na sposoby przetrwania swoich obywateli. Państwo nie jest instytucją charytatywną. Róbcie, co chcecie, bierzcie swoje sprawy w swoje ręce – podpowiedziała nam nowa, transformowana władza, która wzięła w swoje ręce wszystkie pieniądze podatników. Czyńcie ziemię swoim niewolnikiem – podpowiedziano nam kilka tysięcy lat wcześniej.
W odpowiedzi na to, co dzieje się w rzeźniach, na całym świecie rozwija się idea i ruch wegetariański. Gdyby ściany rzeźni były ze szkła, nikt nie jadłby mięsa – zacytuję tu Paula McCartneya za Joanną Podgórską – Zemsta kotleta, “Polityka” 9(2287).
Argumenty ludzi, którzy odrzucili z jadłospisu mięso zwierząt rzeźnych są różne, ale nie przeczą sobie:
• Troska o naszych “braci mniejszych” i współczucie dla ich cierpienia.
• Troska o środowisko naturalne; gigantyczne, ekstensywne hodowle mięsa i skór oraz pasz to gigantyczne zanieczyszczenia całego środowiska, ziemi, wody, powietrza i naszego przewodu pokarmowego metanem, związkami azotu, fosforu, siarki, nawozami sztucznymi, środkami ochrony roślin, antybiotykami i paliwem, wykorzystywanym przez środki transportu surowców. To gigantyczne pastwiska-stepy w miejsce lasów.
• Troska o swoje zdrowie: mięso, które cierpiało i bało się śmierci zawiera toksyny stresu, katecholaminy szkodliwe dla układu nerwowego i krążenia, a oprócz tego zawiera antybiotyki, anaboliki, hormony płciowe i mikroby. Jednorodność wszelkich hodowli, ich ekstensywność i intensywność to gwarancja epidemii, znanych i nie znanych, może się zdarzyć, że nie do opanowania.
Wegetarian i mięsożerców łączy opozycja myślenia. Wypływa ona z tradycji, ekonomii i polityki. A przede wszystkim z wszechwładnej konkurencji u koryta czy to w dżungli, czy na rynku zbytu mięsa i produktów zastępujących mięso, na rynku pracy, ideologii, tradycji, propagandy. Wegetarianizm nie jest nowinką New Age; Owidiusz wspomina go z nostalgią, opisując czasy Wieku Złotego. Leonardo da Vinci nazywa mięsożerców chodzącymi grobami. Wegetarianami byli Sokrates, Platon, Hipokrates, Wolter, Newton, Goethe, Tołstoj, B. Shaw, co cytuję za Joanną Podgórską.
Spór obu idei podtrzymywany przez silne lobby będzie wieczny. Sama natura biosfery, przepływu materii i energii nie zgodzi się z żadną skrajnością. Wegetarianizm totalitarny nie jest realnym w ludzkiej cywilizacji, jak każdy totalitaryzm prowokujący do opozycji i obalenia. Dla gospodarki nasz wegetarianizm znaczyłby rozerwanie łańcucha pokarmowego. Znamy już hekatombę milionów sztuk bydła z Unii Europejskiej, w hodowli których zdiagnozowano przypadki wirusa choroby Creutzfelda-Jacoba. Zatem nie wypowiadam się w sprawie jadłospisu. Chcę tylko jeszcze raz podpowiedzieć, że bydło rzeźne i wszystkie “rzeźne stworzenia” posiadają system nerwowy podobny do naszego.
Opis ćwiartowania żywcem na befsztyki rodzącej krowy, zawarty w 5. zeszycie ZB powinien znaleźć się na pierwszych stronach gazet poważnych i rozrywkowych, naukowych i popularnych, kobiecych i dziecięcych, wydrukowany najgrubszą czcionką, jaką opisywane są wojny, afery czy śmierć księżnej Diany. On powinien krzyczeć ze wszystkich ekranów, plakatów, billboardów, wbrew cenzurze, estetom, dobremu smakowi. Aby wszyscy dowiedzieli się, co można zrobić stworzeniu wdzięcznemu, poczciwemu i pożytecznemu. Na dodatek ciężarnemu.
Relacja między znęcaniem się nad istotami a zbrodnią jest oczywista. Tylko, że słowo “zbrodnia” dotyczy ofiar ludzkich. Zwierzętom nie należy się nawet słowo “ofiara”, bo zwierzęta to surowiec. Do wyliczanki morderców, którzy praktykowali na zwierzętach, dodam swoją porcję obserwacji geopolitycznych i historycznych. Ale moje wnioski są obrazoburcze więc niepopularne, za przeproszeniem antropocentryków (antropocentrycy wszystkich krajów, wybaczcie mi). Proszę zauważyć, gdzie do dzisiaj kwitną najokrutniejsze dyktatury. Tam, gdzie pożera się psy, które czekają na to, ściśnięte warstwami w klatkach, jakby już były porcjami i wyją “z radości, że zostaną wybrane przez dostojnych klientów na stół”. Tam gdzie można skonsumować mózg żywej małpy, unieruchomionej w otworze restauracyjnego stolika. To terytorium straty czasu Amnesty International, bo tam zadawanie tortur jest świętą tradycją i nie ma granicy między oprawcami a ofiarami. Dziś ty, jutro ciebie. Czy nas, Tutejszych te paralele ominęły? Nie. Totalitaryzmy pierwszej połowy XX w. storturowały miliony ton ludzkiego mięsa. Czy w fabrykach śmierci ginęli sami sprawiedliwi? Po co Stwórcy było potrzeba tylu pięknych i dobrych w Niebiosach? Katując się sceną rodzącej krowy, wiszącej pod sufitem, z połamanymi kończynami i kręgosłupem, z pogruchotaną łańcuchem czaszką, której to krowie człowiek wybebesza piłą dziecko i następnie topi go w wiadrze matczynej krwi, doznaję patologicznego pocieszenia, że ludziom przytrafia się to samo. Ludzie są tu dla mnie różami w płonącym lesie zwierzęcego bólu. Ale co torturowanej krowie po tej mojej satysfakcji?
Moja radość jest niebezpieczna. Może faszystowscy oprawcy brali odwet na ludzkości za to, że w dzieciństwie byli zmuszani do torturowania i zabijania swoich ulubieńców? Przypadek esesmana batożącego polskiego furmana batem, którym ten wcześniej batożył konia, nie mogącego poradzić sobie z przeładowanym wozem daje mi sporo do myślenia. I trudno tu mieć pretensje do faszysty, że dla końskiej ulgi nie wprzągł się sam do polskiego wozu.
Miałam nadzieję, że wąglik, pryszczyca i BSE zostaną zinterpretowane przez uczonych, jako kara boska za łamanie prawideł natury, za kulturę konsumpcji mięcha i hodowle prowadzone wbrew zasadom. Że uczeni sięgną do szkolnych podręczników biologii i przypomną sobie lekcję o epidemiach. Ale nie. Prawidła natury to: róbcie sobie z Ziemią co chcecie, a na dodatek te prawidła są zgodne z normą europejską, na którą powołuje się kto żyw, z kulturą konsumpcji, z ekonomią rynku, z demokracją wyborów i z patriotyczną tradycją kuchni staropolskiej. Epidemie tylko pogorszyły sprawę. Jakby w zemście za zepsuty obiad i zgon paru osób “prawdopodobnie od wścieklizny krów”, milionom zwierząt urządzono sanitarną hekatombę, taśmowo, ekspresowo, ekonomicznie a więc po łebkach. Ileż to roboty spędzić bezużyteczny surowiec do dołu, podpalić, zasypać? Ktoś mi zarzuci kobiecą egzaltację, ekologiczną demagogię, panu Łukaszowi Kempnemu można zarzucić naiwną antropomorfizację, histerię a nawet hipokryzję, bo cóż on zrobił, aby pomóc katowanym zwierzętom?
Humanitaryzm siłą brzmienia dotyczy tylko człowieka. Co to jest człowieczeństwo? Może to już powinna być obelga, a nie duma, sprowadzona do antropocentrycznej pychy? Amnesty International, Komisja Helsińska, Trybunał Najwyższy, Liga Narodów bronią nie tylko pięknych i dobrych. Animalizmu nie ma, zastępuje go zoofilia. Dekalog nie obejmuje zwierząt. Ich krew wsiąkła w stronice Biblii i zmieszała się z krwią Filistynów, Samarytan i innych narodów niewybranych, z oślą szczęką czy psim pyskiem. Chrystus ukrócił obrażające Stwórcę krwawe ofiary ze stworzeń, ale jego spadkobiercy tego nie zauważyli. Kościół milczy, hulają demony. Zwierzę nie ma duszy, nie pójdzie do nieba i nie poskarży się Bogu, a On nic nie zauważy i niczego się nie domyśli. Po co kazał nam czynić sobie Ziemię poddaną? Zwierzę nie czuje bólu, bo nie ma nerwów ani mózgu. Zwierzęta pożerały chrześcijan! Jakże zgodna jest wiara z wiedzą przy pełnym korycie.
Jestem mieszkanką kontynentu nazywanego kolebką cywilizacji, w tej chwili cywilizacji demokratycznej, z wszelkimi prawami wyboru między dobrem i złem. Od 2000 lat znajduje się on we władzy tradycji chrześcijańskiej, która uznała życie za najwyższą wartość i dar od Stwórcy, obok wolności. Jestem obywatelką kraju mającego tradycję katolicką, znaczy powszechną. Ale te tradycje nie troszczą się o jakość życia – kosmicznego fenomenu, o komfort i zdrowie całego życia, globalnego, powszechnego. Religie nadal milczą o losie Ziemi-niewolnika, o jej degradacji od czasów, gdy człowiek pożarł mamuty Eurazji i megateria Ameryki. A jeśli milczą, to znaczy – pozwalają na przestępstwo. A w pryncypium czyńcie sobie Ziemie poddaną – nakłaniają.
Człowiekowi cierpiącemu, choremu, męczennikowi, skazańcowi, ofierze – obiecują istnienie wieczne na jakiejś tam nowej, czystej planecie, zwanej niebiosami, gdzie nie trzeba będzie sprzątać. Według tej mądrości zwierzęta, jako pozbawione duszy, nie zmartwychwstaną. Ziemskie pastwiska to jedyne miejsce i czas ich istnienia.
O potrzebach stworzeń jako istot zdolnych do cierpienia, którym należy się miłosierdzie, opieka i wdzięczność, milczą luminarze wszystkich epok. Milczenie zaczęło się wśród filozofów Antyku. Nabrali w usta wody święci średniowiecza (św. Franciszek w kazaniach do ptaków tylko coś im tam nakazuje, milczą humaniści odrodzenia, milczą artyści baroku, milczą społecznicy oświecenia, patrioci romantyzmu, technokraci pozytywizmu, socjaliści, antysocjaliści, uczeni, prostaczkowie, biedni i bogaci... i tak aż po dziś dzień, do epoki transplantologii, anestezjologii i informatyki. Ludziom przeszczepia się serce, a zwierzęciu nikt nie potrafi podać “głupiego Jasia”, ogłuszyć prądem i przeciąć tętnice szyjne, aby umarło we śnie.
Zwierzęta nie dysponują paragrafami. Prawo, z natury swojej służące aparatowi przemocy, nie może stać po stronie ofiar czy to ludzkich, czy zwierzęcych. Za uszkodzony surowiec należy się mniejszy wymiar kary niż za rozbitą lampę w cudzym samochodzie. Wyrok 2 lat więzienia w zawieszeniu na 3 lata za zakatowanie psa pozwala po upływie tych trzech lat zakatować następnego. Żadnych mandatów, żadnych opłat, żadnych kosztów, a za spacer po podmiejskiej łące z psem uwolnionym chwilowo ze smyczy straż miejska wyrywa właścicielowi połowę emerytury.
Jaka jest kondycja ludzkiej wrażliwości? Jedni mdleją, czytając rzeźnickie opisy, drudzy wzruszają ramionami, jeszcze inni patrzą na to jak na dobranockę, a pozostali to robią! Choćby nawet, aż 1/4 ludzi nie akceptowała takich metod, to jako mniejszość zostanie uznana za nudzących się gówniarzy, świrów, anarchistów, agentów bolszewizmu. Bo przecież rynek, bo przecież biznes, bo przecież siła wyższa. A czy zadawanie cierpień nie jest efektem nudy?
Autorzy ZB szukają wspólnego mianownika dla morderców ludzi i oprawców zwierząt. Czy wystarczy potępiać stalinizm i faszyzm, aby mieć czyste sumienie? Esteci i etycy to tylko humaniści. Mogą mieć taki sam stosunek do zwierząt jak rzeźnicy, tylko że nigdy nie spaprają sobie rąk zwierzęcą krwią, bo od tego mają rzeźników.
Nie mam nic przeciwko łańcuchowi pokarmowemu. Ja tylko podpowiadam mięsożercom, że sztuka kulinarna zaczyna się dużo wcześniej niż na patelni czy grillu. Mięso należy wyhodować i uśmiercić. Nie można pożerać go żywcem. Jeżeli z opieki nad mięsem będzie się robić igrzyska dewiantów, to takie mięso obróci się przeciw konsumentom, żeby użyć tu mentalnego języka biznesu. Katecholaminy strachu i endorfiny bólu odłożone w szynkach, sznyclach i szaszłykach już uczyniły z nas społeczeństwo frustratów, tchórzy i zwyrodnialców. Lukrecja Borggia kazała tygodniami katować świnie i z ich krwi robiła nalewki powodujące zawał – skład trucizn powstałych w wyniku “tych zabiegów”, do dziś nie są w stanie określić żadne laboratoria.
Mamy nową wojnę, może już światową. Oprócz niej głód, epidemie, katastrofy, przestępczość. Giną niewinni, z kobietami i dziećmi na czele. Dlaczego tyle uwagi poświęcam bydłu, skoro wokół marnieje ludzkie mięso armatnie? Bo powiadają, by nie żałować róż, gdy ginie cała przyroda.
Ewolucja człowiekowatych skierowała się ku blaskowi ognia. Termiczna obróbka zwierzęcego białka usprawniła metabolizm mózgu i zwiększyła jego potencjał. Mięso stało się efektywnym, regularnym składnikiem jadłospisu i trudno obecnie zmienić ten zapis ludzkiej natury. Nie uczyni tego żaden system wartości, ekonomii, kultury. Nie poradzi temu żaden totalitaryzm, na przykład wegetariański. Zmianie tradycji potrzebna jest swoboda wyboru, nie przepis czy ustawa. Mięsożercom cywilizowanym potrzebna jest znajomość miary, pierwotna powściągliwość, etyka zaspokajania potrzeb. Tradycja i nawyk jedzenia mięsa rozkwitały w czasach kryzysu, niedostatku. Ludzie czuli się wtedy pozbawionymi luksusu mięsoholikami. Reglamentacja mięsa, jego zła jakość, to główna przyczyna upadku najsilniejszych totalitaryzmów mięsożernej, chłodnej Europy. Szczególnie wyraźnie dał się ten proces prześledzić w jednorodnej kulturowo, powojennej Polsce, co zauważyłam osobiście. Nie zakaz jedzenia mięsa, ale jego brak na talerzu wezwał ludzi do heroicznej postawy wobec Kremla. Mięso stało się wtedy symbolem wolności i dostatku, bezpieczeństwa i pewności siebie, zakazanym przez władze owocem, o który należy wywalczyć, na przekór władzy.
Rzecz nie w tym, aby czcić zwierzęta niczym święte i głodne krowy, lecz szanować je jak sąsiadów z planety. Człowiek to brzmi obiecująco. To gatunek mający przyrodzone skłonności do postępu intelektualnego i duchowego. Przestaliśmy bać się piorunów, odeszliśmy od krwawych ofiar na ołtarzach bogów, od wiary w czarownice, od stosów, od kary śmierci, od legalnego niewolnictwa, od geocentrycznej teorii świata. Sprzeciwiliśmy się okrutnym dla nas prawom przyrody, które eliminują słabych, chorych, kalekich. Nauka i medycyna zredukowała naturalną selekcję. Regulujemy rozrodczość a zarazem imperatyw nakazuje nam ratować życie każdego noworodka i udzielić pomocy każdemu starcowi, bez względu na cenę i status społeczny. W dobór naturalny wprowadziliśmy zasady etyki i elegancji. Odróżniliśmy miłość od gwałtu. Sprzeciwiamy się przemocy, wojnom i niesprawiedliwościom społecznym. Krytykujemy prawa dżungli: przetrwanie silnych kosztem słabszych, selekcję negatywną. Współczujemy i litujemy się nad ofiarami, troszczymy o opuszczonych, przynosimy ulgę cierpiącym. Usankcjonowaliśmy równouprawnienie wszystkich ludzi, w tym kobiet i dzieci. Wybieramy się w kosmos.
Można zatem cywilizować naturę, poskromić w niej prawo do zabijania. Zauważyć zaś prawo do narodzin, życia i śmierci w komforcie każdej istoty, w czystym powietrzu, nieskażonej wodzie, nie zatrutym środowisku.
Pora zmienić zapis testamentu Stwórcy dotyczący poddaństwa Ziemi. Pora wyrzec się dogmatu. Pora wnieść poprawki: nie zabijaj nadaremno, współczuj w czasie zabijania, zabijaj tak, jakbyś sam chciał umrzeć. Zachowaj poczucie miary i swobodę wyboru.
Pora zmienić siebie. Nie mając skrzydeł latamy wyżej niż ptaki, nie mając płetw pływamy dalej i nurkujemy głębiej niż ryby, jako dwunożni poruszamy się szybciej i dalej niż pozostałe zwierzęta, widzimy lepiej niż one. Pora zadbać o swoją bezinteresowność i życzliwość. Ani Stwórca, ani ewolucja niczego nam nie podaruje nagle. Nie ma w nas ukrytego genu altruizmu, tak jak u lotnika nie ma genu latania. Altruizm, jak każdy abstrakt, nie posiada swojej genetycznej, molekularnej struktury, nie można go ekstrahować z kodu, zmienić, polepszyć ani syntetyzować. Nie oczekujmy cudów. Przed nami jeszcze dużo do zrobienia, nasza kulturalna ewolucja jeszcze się nie zakończyła i to jest najlepsza nowina dla mięsożerców.
Gabi Szmielik-Mazur
– prosta baba spod Krakowa
gabasz@poczta.onet.pl
Do wiadomości:
1. Media
2. Wierchuszka
3. Środowisko
4. a.a

1. Łukasz Kempny, Rzeźnia [w:] ZB nr 5(173)/2002, s. 2. Zob. też Gabriela Szmielik-Mazur, List otwarty ws. europejskich norm rzeźniczych [w:] ZB nr 8(176)/2002, s. 52.
2. Opracowanie dla Konferencji “Środowisko naturalne dla Europy”, Kijów 2003, Kraków, maj 2003 (O konferencji czytaj [w:] ZB 6(186)/2003 s. 1).
3. Wierny Rusłan – tytuł i imię bohatera książki G. Władimowa o stalinowskich obozach pracy, strzeżonych przez specjalnie szkolone psy. Świat urządzony przez ludzi widziany jest oczami jednego z nich, nazwanego Rusłanem. Kraków 1999 r., Arkana, przeł. Andrzej Drawicz. Polecam.
Gabi Szmielik-Mazur