Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

KONIEC „KOŃCA HISTORII” CZYLI ANALIZA SZANS I ZAGROŻEŃ SZEROKO POJMOWANEJ ANTYKAPITALISTYCZNEJ LEWICY

Upadek Związku Radzieckiego otworzył zupełnie nowy rozdział w historii. Sytuacja geopolityczna w ciągu zaledwie kilku lat zmieniła się diametralnie. Oznaczało to zupełnie inne niż dotychczas wyzwania stojące przed ludźmi szeroko pojmowanej lewicy. Układ zimnowojenny zbudowany był na pewnego rodzaju alternatywie, którą – w wielkim uproszczeniu – można określić jako dychotomię „realny socjalizm versus wolnorynkowy kapitalizm”. Po rozpadzie Układu Warszawskiego trudno nazywać realny socjalizm rzeczywistą alternatywą dla kapitalizmu. W 1991 r. ci, którzy nie zgadzając się na świat wyzysku, nędzy, głodu i nienawiści odrzucali neoliberalne dogmaty rozpoczęli poszukiwania takiej alternatywy. W tym samym czasie neoliberałowie ogłosili spektakularny tryumf swojej ideologii. „Nie ma ucieczki od wolnego rynku” – ogłosił w swym manifeście Fukuyama.

KONIEC UTOPII?

Minęło już przeszło dziesięć lat, odkąd guru amerykańskiego neoliberalizmu Francis Fukuyama obwieścił w swym manifeście rzekomy koniec historii, oznaczający triumf wolnego rynku nad wszelkiego rodzaju myślą utopijną. Zdaniem tego politologa, filozofa i ekonomisty światowy system ekonomiczny to pewnego rodzaju samoregulujący się ekosystem, który do sprawnego i dynamicznego funkcjonowania potrzebuje nierówności, będącej motorem organicznie związanej z postępem rywalizacji. Oczywistą konsekwencją przyjęcia neoliberalnego paradygmatu jest uznanie bogactwa za nagrodę dla wykazujących się pracowitością, elastycznością i skutecznością, a biedy za zasłużoną karę dla tych, którzy cnót tych nie posiadają. Kapitalizm oznacza przyjęcie moralności przywodzącej na myśl prawa dżungli – silni i sprytni przetrwają, słabi natomiast skazani są na pożarcie jako odpady procesu rozwarstwiania się społeczeństwa. Ten ekonomiczny darwinizm przeżywał swój rozkwit w pierwszej połowie minionej dekady, w początkowym okresie prezydentury Billa Clintona. Fukuyama i jemu podobni święcili wówczas tryumfy, wskazując wysokie tempo rozwoju gospodarki Stanów Zjednoczonych jako niezbity dowód na to, iż dla neoliberalizmu nie ma alternatywy.

Niestety, wszystko zdawało się potwierdzać taki scenariusz. Amerykanie brutalnie interweniowali (oczywiście, w obronie praw człowieka) w kolejnych „państwach nieobliczalnych”. Kraje kapitalistyczne notowały dynamiczny rozwój gospodarki, a indeksy czołowych giełd świata szybowały na nie notowanych dotąd wysokościach. Międzynarodowe instytucje finansowe stawały się wszechwładne. Rozwarstwienie społeczne – ten osławiony „motor rozwoju” – dramatycznie powiększało się i osiągnęło niespotykane dotąd rozmiary. Procesy globalizacji sprawiły, że dramatyczne często nierówności notowane w skali jednego kraju stały się niczym w porównaniu z analogicznymi dysproporcjami w skali całego świata. Po zniknięciu z mapy globu „drugiego świata” realnego socjalizmu dystans między „pierwszym światem” krajów kapitalistycznych o rozwiniętej gospodarce, a państwami trzeciego świata dramatycznie się zwiększał (co znakomicie ilustruje przepaść między Produktem Krajowym Brutto per capita w Japonii, gdzie wynosi on niemal 30. 000 dolarów i w Mozambiku, gdzie ledwo przekracza 30 dolarów). Nikt jednak nie mówił o neokolonializmie. Zimne, nieludzkie i bezosobowe statystyki wskazywały bowiem na rozwój globalnej gospodarki. „A nie mówiłem” – uśmiechał się pod nosem arogancki Fukuyama – „Tak już będzie zawsze!”

COŚ SIĘ CHYBA NIE ZGADZA…

Coś jednak zakłóciło tę neoliberalną idyllę. Zaczęło się, co znaczące, od ekonomicznego kryzysu na Dalekim Wschodzie. Azjatyckie „tygrysy” – Malezja, Hong-Kong, Singapur, Tajlandia, Tajwan – stawiane przez neoliberałów całemu światu za wzór dynamicznie rozwijających się gospodarek – poważnie zachorowały. Recesja w tej części świata była potężnym ciosem dla apologetów klasycznego liberalizmu – Daleki Wschód stanowi bowiem podręcznikowy wręcz przykład regionu, w którym gospodarka oparta jest niemal wyłącznie na stworzonej przez Adama Smitha zasadzie laissez faire (pozwolić działać), a znienawidzony przez neoliberałów rzekomy „hamulec wzrostu gospodarczego” – interwencjonizm państwowy – praktycznie nie istnieje. Później nastąpiły problemy gospodarcze Japonii – dotychczasowego „motoru światowej gospodarki”. Reforma gospodarki Federacji Rosyjskiej przeprowadzona pod dyktando monetarystów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego zakończyła się dramatycznym kryzysem ekonomicznym. Tempo rozwoju gospodarczego Unii Europejskiej, prowadzonej przez dogmatycznie przyjmujących neoliberalne tezy wyznawców „trzeciej drogi” także znacząco spadło. Na przełomie tysiącleci widmo recesji pojawiło się nad bastionem wolnego rynku – Stanami Zjednoczonymi. I tak już beznadziejna sytuacja krajów trzeciego świata nadal pogarszała się.

PAX CAPITALIS, CZY PAX AMERICANA?

Kolejny guru neoliberałów, McLuhan, zapowiedział, iż ziemia stanie się „globalną wioską”. Miał rację. Procesy kapitalistycznej globalizacji następują w niewyobrażalnym tempie. Nikt nie kontroluje międzynarodowych spekulacji finansowych. Przepaść dzieląca bogatą północ od biednego południa staje się niewyobrażalnie ogromna. Pozbawione demokratycznej kontroli międzynarodowe instytucje finansowe są wszechwładne.

Jeśli przyjąć paradygmat stworzony przez McLuhana, Stany Zjednoczone w nowym światowym porządku mają pełnić funkcję globalnego wójta. Po zakończeniu drugiej kadencji prezydentury Clintona za sterami „jedynego światowego supermocarstwa” stanął George W. Bush, potocznie zwany „kowbojem z Texasu”. W jego retoryce wyraźnie pobrzmiewają wątki jawnie imperialistyczne, mówi wprost o dziejowej misji jaka stoi przed „miłującymi wolność jak nikt inny” Amerykanami. Pod wodzą swego nowego lidera Stany Zjednoczone zamierzają zbudować nowy „światowy porządek oparty” na kapitalizmie i liberalnej pseudo-demokracji, w której rola ludu ogranicza się do wybierania raz na cztery lata przywódcy spośród dwóch mężczyzn o dokładnie identycznych poglądach politycznych. Arogancja „światowego szeryfa” nie ma sobie równych.

Coraz więcej ludzi zaczęło dostrzegać absurdy deifikującej zysk kapitalistycznej logiki, zgodnie z którą lepsze jest spalenie zbędnych zapasów zboża, niż uratowanie przy ich pomocy milionów ludzi przed klęską głodu (magazynowanie i transport przecież kosztują!). Neoliberalne slogany nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością. Pojawiła się szansa dla antykapitalistycznej lewicy.

NIE CHCEMY TAKIEGO ŚWIATA!

Właśnie w takich warunkach powstał ruch antyglobalizacyjny, skupiający różnorodne środowiska nie zgadzające się na dalszą ekspansję kapitału wielkich korporacji. W Seattle pod jednymi sztandarami demonstrowali pacyfiści, ekolodzy, anarchiści i marksiści. Kolejne antyglobalistyczne manifestacje – w Pradze, Nicei, Davos – odzwierciedlały rozmiar antykapitalistycznych nastrojów w społeczeństwie. Do elit powoli zaczęło docierać, że istnieje duża grupa ludzi, dla której wolnorynkowe dogmaty nie tylko nie są oczywistością, ale wręcz stanowią symbol niemal wszystkiego, co zagraża ludzkości. W antykapitalistycznej demonstracji podczas szczytu grupy ośmiu najbardziej uprzemysłowionych państw świata (G8) w Genui wzięło udział ponad 200. 000 osób z całego świata.

Wydarzenia w Genui uświadomiły wielu osobom, że istnieją dwa światy. Jednym z nich jest świat elit – przywódców mocarstw, decydentów międzynarodowych instytucji finansowych i właścicieli wielkich korporacji, drugim zaś – świat pracowników, studentów, bezrobotnych, artystów – zwykłych ludzi. Każda manifestacja antyglobalistyczna stanowiła konfrontację tych dwóch światów. Opinia publiczna była podzielona. Media nieprzerwanie karmiły społeczeństwo propagandowym jadem, przedstawiając antyglobalistów jako bandę rozwydrzonych chuliganów, którzy chcą znaleźć ujście dla własnej agresji i potrzebują abstrakcyjnego wroga. Premier Włoch Silvio Berlusconi powiedział wprost – „Ta manifestacja to cios w nasz system wartości oparty na wolności i prywatnej przedsiębiorczości”. W podobnym duchu wypowiadał się George W. Bush. „Autorytety” w rodzaju Adama Michnika z „Gazety Wyborczej”, czy czołowego polskiego neoliberała Andrzeja Olechowskiego zdecydowanie opowiedziały się za pierwszym światem – światem kapitalistycznych elit. Duża część opinii publicznej solidaryzowała się jednak z antyglobalistami, zwłaszcza po zamordowaniu przez policję Carla Giullianiego.

Wydawało się, że ludzi, którzy kwestionują antyhumanistyczny kapitalistyczny system wartości i poszukują alternatywy dla wolnego rynku, będzie systematycznie przybywać. Niestety, 11.9.2001 światowy system oparty na supremacji Stanów Zjednoczonych oraz nieograniczonej władzy wielkich instytucji finansowych i megakorporacji został znacząco wzmocniony.

AMERYKA W OGNIU!

Niedawne ataki terrorystyczne na nowojorskie Światowe Centrum Handlu i Pentagon diametralnie zmieniły sytuację geopolityczną. Prezydent Stanów Zjednoczonych postanowił wykorzystać tragedię tysięcy niewinnych ludzi dla własnych, partykularnych celów. Media ochrzciły ataki terrorystyczne „największą tragedią w historii ludzkości”. Nie deprecjonując skali tej tragedii, 11.9 w atakach terrorystycznych zginęło nie więcej niż 10.000 osób. Każdego dnia w Afryce umiera z głodu i braku dostępu do czystej wody ponad 60.000 osób. Aż trudno oszacować ile ofiar pociągnęło za sobą przeszło siedemdziesiąt amerykańskich interwencji militarnych (tylko po 1945 r.), spośród których do najbardziej spektakularnych należały te w Korei, Gwatemali, Wietnamie, Iraku, Haiti i Jugosławii. Warto także przypomnieć wspieranie krwawych reżimów w Ameryce Południowej, Afryce i Azji, by wymienić tylko Batistę, Perona, Pol Pota, Pinocheta, Diema i Suharto. Polityka ekonomiczna USA, która skazała na nędzę i głód setki milionów ludzi zebrała być może jeszcze bardziej tragiczne żniwo, niż zbrojny imperializm.

Nie od dziś wadomo, iż nic nie integruje tak skutecznie, jak wspólny wróg. Nieprzypadkowo Bush i jego zausznicy z NATO rozpoczęli spektakl szermowania wojenną i nacjonalistyczną retoryką. Światowa opinia publiczna, pod wpływem relacji BBC i CNN, udzieliła bezwarunkowego poparcia Bushowi i Powellowi, deklarującym chęć brutalnego zbrojnego odwetu. Zadziałał mechanizm poszukiwania „kozła ofiarnego”. Znamieniem winy naznaczono znanego fundamentalistę islamskiego, Osamę bin Ladena i sprzyjających mu władających Afganistanem talibów. Solidarność z imperialistycznymi deklaracjami amerykańskich władz zadeklarowali przywódcy mocarstw od Londynu, przez Paryż, Berlin i Moskwę, aż po Pekin. Polscy politycy prześcigali się w deklaracjach lojalności. Do tej niecodziennej, antyafgańskiej koalicji przyłączył się ostatnio nawet generał Musharaf, dotychczas nielubiany przez administrację Busha dyktator sprawujący władzę w Pakistanie.

Od czasów ataków terrorystycznych na USA w mediach nieprzerwanie utrzymuje się patetyczna atmosfera zagrożenia ze strony tajemniczego „zła”. Prymitywny, upraszczający, dychotomiczny podział na antyamerykańską „czerń” i proamerykańską „biel” jako pierwszy zastosował nie kto inny, tylko George W. Bush. „Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam” – grzmiał „kowboj z Texasu”. Oczywiście, antyglobaliści i antykapitaliści w tej prostackiej klasyfikacji są „źli”. Podczas jednego ze swych wywiadów najsłynniejszy obok Leszka Balcerowicza polski neoliberał Andrzej Olechowski nazwał antyglobalistów współodpowiedzialnymi za nowojorskie wydarzenia. Posłużył się przy tym nader niewyszukaną argumentacją: zdaniem lidera Platformy Obywatelskiej antyglobaliści podsycali atmosferę nienawiści skierowanej przeciw demokracji, wolności i przedsiębiorczości, których symbolem są Stany Zjednoczone. Nie była to bynajmniej wypowiedź odosobniona. Media rozpoczęły swoistą obławę, której ostrze skierowane zostało przeciw wszystkiemu, co jest choć trochę antyamerykańskie i antykapitalistyczne.

SZTO DIEŁAT’?

Po niedawnych zamachach terrorystycznych pozycja międzynarodowa Stanów Zjednoczonych jest silna, jak nigdy przedtem. W najbliższym czasie nie usłyszymy wypowiedzi premiera Lionela Jospina krytykujących amerykański imperializm i nie możemy liczyć na zdecydowane veto prezydenta Putina ws. budowy tarczy antyrakietowej. Nawet pierwszy sekretarz Jiang Zemin, wraz z „rodziną narodów cywilizowanych” będzie udzielał moralnego wsparcia nieuniknionym chyba nalotom na Afganistan. Opinia publiczna deklaruje bezwarunkowe poparcie dla Busha i jego zauszników.

Możemy mówić o bardzo poważnym osłabieniu ruchu antykapitalistycznego. Solidaryzując się z polityką Amerykanów, świat okazał także solidarność z ich systemem wartości. My, antykapitaliści musimy w tej sytuacji zrobić wszystko, by uświadomić ludziom, jak niesprawiedliwym i nieludzkim systemem jest kapitalizm. Naszym obowiązkiem jest obnażanie hipokryzji i okrucieństwa rządu Stanów Zjednoczonych, zagrożeń i absurdów globalizacji oraz demaskowanie prawdziwych intencji przywódców światowych mocarstw i kręgów wielkiej finansjery. Musimy zrobić wszystko, żeby uświadomić ludziom, iż wolność i kapitalizm wykluczają się nawzajem. Musimy stać się antidotum na propagandę bombardującą ludzi ze wszystkich stron, utożsamiającą wojnę ze sprawiedliwością, a wyzysk z wolnością.

Przed ruchem antykapitalistycznym stoją nowe, niewyobrażalnie trudne wyzwania. Naszym obowiązkiem jest stawić im czoła. Wierzę, że prawda, humanizm i altruizm zwyciężą obłudny kapitalistyczny system wartości oparty na rywalizacji, nienawiści i żądzy zysku.

Przemysław „TengU” Sieradzan
29.9.2001 Warszawa
Przemysław „TengU” Sieradzan