Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

KRĄG PRZYJACIÓŁ ZWIERZĄT „KLUBU GAJA”

Ostry gwizdek i biegnąca postać z symbolem konia przyciąga uwagę przechodniów. Do chłopaka dołącza dziewczyna. Podają sobie ręce i obejmują się. Pojawia się ubrany na czerwono człowiek w masce na twarzy. Za nim ruszają dwa „kamiony” – makiety czerwonych tirów używanych do transportu koni. W rytm ostrego techno konie zostają rozłączone i załadowane do ciężarówek. Ich krzyczące pyski znikają, gdy opada ostrze noża. Milknie muzyka. Wszystko dzieje się na tle dużego transparentu z napisem „Zwierzę nie jest rzeczą”. Teraz składane są pod nim wszystkie rekwizyty. Kierowcy kamionów zdejmują z twarzy czerwone maski. Wszyscy stają w kręgu. Sześć osób krzyczy „Zwierzę nie jest rzeczą”.

Tak w skrócie można opisać happening przygotowany przez „Klub Gaja” w ramach Ogólnopolskiej Kampanii „Zwierzę nie jest rzeczą”. Był on prezentowany podczas trasy zatytułowanej „Krąg Przyjaciół Zwierząt”, która odbywała się na przełomie lipca i sierpnia ‘2000.
Celem trasy było nagłośnienie problemu transportowania żywych koni. Co roku około 100 tysięcy tych zwierząt eksportuje się głównie do włoskich rzeźni. Trasa była także okazją do spotkania się z ludźmi działającymi w organizacjach ekologicznych współpracujących z „Klubem Gaja”. Odwiedziliśmy również miejsca gdzie znalazły schronienie konie wykupione z transportów.
Podczas trasy objechaliśmy Polskę odwiedzając osiem miast, zataczając tym samym „Krąg Przyjaciół Zwierząt”. W miastach tych, prócz happeningu, prezentowaliśmy fragmenty naszej wystawy dotyczącej praw zwierząt oraz zbieraliśmy podpisy pod petycją w s. wprowadzenia w Polsce zakazu eksportu żywych koni na rzeź.
Ważnym elementem, który ułatwiał nam przebicie się z tą tematyką w lokalnych i ogólnopolskich mediach była maskotka Kasztanki. Odwołujemy się tu do symbolu najbardziej znanego w historii naszego kraju konia Marszałka J. Piłsudskiego, który przez ludzkie zaniedbanie padł podczas transportu.
Zaczęliśmy w Krakowie, gdzie odbywała się właśnie impreza w ramach „Lata Artystycznego” organizowana przez Staromiejskie Centrum Kultury. Zebraliśmy tam sporo podpisów pod petycją, gdyż mieliśmy okazję powiedzieć trochę o problemie ze sceny, na której miał pojawić się niebawem zespół „Pod Budą”.

Następne było Bielsko.
Akcję kończył głośny okrzyk: „Zwierzę nie jest rzeczą”. W Bielsku, po tym okrzyku, głośno zaszczekał przygodny pies, który przyplątał się na most nad rzeką Białą. Niechcący przypieczętował akcję.
„Trybuna Śląska – Dzień”, 25.7.2000

Na własnym terenie wszystko było o wiele łatwiejsze, tym bardziej, że mogliśmy tu liczyć na pomoc naszych wolontariuszy. Pomoc się przydała, gdyż kolejny dzień miał być naprawdę długi i wyczerpujący.
O piątej rano wyjechaliśmy do Warszawy. Na Starym Rynku nadany został tytuł „Oprawcy Kasztanki” firmie „Agrosped” z Zebrzydowic. Firma ta w marcu tego roku uniemożliwiła nam prowadzenie kontroli jednego z transportów koni, w którym były ranne zwierzęta. Następnie na Placu Zamkowym odbył się happening. Przeszliśmy pod budynek Poczty Głównej, skąd maskotka Kasztanki wysłała „oprawcy” jego tytuł i dalej w drogę.
Tego samego dnia dojechaliśmy do Gniewkowa, niedaleko Torunia. Dzięki pomocy naszej przyjaciółki Kasi, nocowaliśmy w domu dziecka. Dzieciaki, które tu na co dzień mieszkają będziemy gościć w naszym ośrodku we wrześniu. Będzie okazja by się zrewanżować.
Kolejny dzień to podróż do Bydgoszczy, gdzie odbyła się kolejna akcja. Po całym wydarzeniu goszczące nas Magdalena i Asia zabierały wszystkich na pyszne naleśniki. Chwila oddechu i zasuwamy dalej.
Rozbijamy namioty na Helu. Rano odwiedzamy Gdańsk. Tu, pod fontanną Neptuna, setki turystów przechadzając się obserwuje wszystko co się dzieje. Mieszkający w Trójmieście Roger Jackowski wcześniej rozsyłał informacje prasowe lokalnym mediom, teraz podczas akcji wraz z kumplami pomaga nam napinając ośmiometrowej długości transparent. Duże zainteresowanie dziennikarzy, ale po akcji ukazuje się tylko jedna wzmianka ze zdjęciem.
Organizatorzy – Klub Gaja – przedstawili scenkę, w której zakrwawieni oprawcy wiozą umęczone konie ociekającymi krwią ciężarówkami. Następnie aktywiści zbierali podpisy pod petycją, którą zamierzają skierować do polskiego parlamentu.
„Gazeta Morska”, 28.7.2000

Wracamy do obozowiska w Chałupach. Widok morza i kąpiel w spienionych falach Bałtyku jest upragnioną chwilą odpoczynku. Na Helu zwiedzamy fokarium, gdzie prowadzony jest program odtwarzania koloni foki szarej.
Większość czasu spędzamy na plaży upajając się niezwykłą mocą morskiej przestrzeni. Trzeba jednak zrobić jeszcze przed wyjazdem próbę happeningu. Ania, która w Warszawie przywdziała kostium Kasztanki, w dalszej części trasy bierze już udział w całym spektaklu. Jacek Bożek, reżyser wydarzenia, daje ostatnie wskazówki.
Żegnamy się z morzem i częścią naszej klubowej ekipy. Dalej jedziemy w okrojonym składzie. Przed nami Szczecin. Po drodze odwiedzamy jeszcze schronisko dla koni wykupywanych z transportu, prowadzone przez niemiecką fundację ProAnimale. W „Falladzie” duże wrażenie robi na wszystkich dworek zamieszkały przez sto kotów i kilkanaście psów. Konie biegają po rozległych łąkach. Jedno jest pewne – zwierzakom niczego tu nie brakuje.
Przed Szczecinem wita nas Janusz Gański z tutejszego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami ułatwiając nam wjazd do miasta. Szybkie przygotowania w schronisku dla zwierząt i jedziemy do centrum. Niestety przed samą akcją zaczyna padać. Dziennikarze i ludzie, którzy czytali w gazetach zapowiedzi naszego przyjazdu, odnajdują nas pod parasolami. Makiety tirów zamokły na deszczu. Potrzebny będzie remont rekwizytów, ale to dopiero po powrocie do Bielska. Sprawdziła się natomiast Kasztanka, która pomimo trudnych warunków atmosferycznych przyciąga uwagę przechodniów i fotoreporterów. Wyschnie i będzie w porządku. Pomimo deszczu zainteresowanie ludzi większe niż w Gdańsku. Dużo ciekawych rozmów. Janusz pilotuje nas aż do wylotówki. Na pożegnanie nasz gospodarz usłyszał, że dzięki jego pomocy deszczowy Szczecin będziemy wspominać bardzo pogodnie.
Pędzimy do Poznania. Tu w domu pani Aliny Kasprowicz, szefowej Fundacji „Zwierzęta i My”, czeka na nas kolacja i wspaniali ludzie. Gdyby nie zmęczenie rozmawialibyśmy pewnie do rana. Kolejny dzień i kolejne wydarzenie. Tym razem niezwykle miłe dla nas.
Po happeningu Wojtek Owczarz odbiera nagrodę dla „Klubu Gaja” ufundowaną przez poznański oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami oraz fundację „Zwierzęta i My”. Statuetka przedstawiająca poznańskie koziołki zaprojektowana została przez panią Alinę Kasprowicz. Odbieranie nagród to bardzo przyjemne zajęcie. Na obiad do baru zabrał nas Marcin mieszkający na sqocie „Rozbrat”. To był bardzo dobry, a zarazem tani bar mleczny, w którym poznańscy wegetarianie walczyli o większy wybór dań bezmięsnych. Udało się! Marcin oprowadził nas jeszcze po „Rozbracie”, w którym naprawdę wiele się dzieje. Wypstrykałem tu dwa filmy zdjęć utrwalając graffiti zdobiące niemal wszystkie mury. To będzie spory materiał do jednej z naszych wystaw.
Przed akcją w ostatnim mieście odwiedzamy schronisko dla koni „Tara”, prowadzone przez niezwykłe małżeństwo.
Ludzie z azylu „Tara” stali się dla mnie inspiracją. To bardzo dobre miejsce dla koni. Spotkanie z nimi było dla mnie jak haust świeżego powietrza – powiedziała po powrocie z trasy Sally, nasza wolontariuszka z Anglii.
Można tu adoptować konie, które ratowane są z transportów. Utrzymanie takiego konika kosztuje miesięcznie 300 zł. W „Tarze” można było poczuć niesamowitą energię bijącą od szczęśliwych zwierząt cieszących się wolnością.
Kilka żyjących tu koni czeka na operacje, które pozwolą usunąć dotkliwe urazy nabyte podczas dramatycznego transportu. Pomimo zaproszenia nie zostajemy tu na noc.
Spieszno nam do Oleśnicy, gdzie gości nas Rati. To dzięki tej przemiłej osobie, którą poznaliśmy na ostatnim Przystanku Woodstock, możemy teraz w ramach trasy otworzyć we Wrocławiu naszą wystawę pt.: „Zwierzę nie jest rzeczą”.
Pani Ania przyszła na wystawę z dwójką małych dzieci: – Uważam, że takie akcje są bardzo potrzebne. O cierpieniu zwierząt za mało mówi się w mediach – wyjaśnia – Zdjęcia są drastyczne, ale przynajmniej trafiają do wyobraźni.
„Gazeta Dolnośląska”, 2.8.2000

Jak udało się jej znaleźć miejsce w galerii tak atrakcyjnie położonej na samym rynku? Czarodziejka, po prostu czarodziejka. Byliśmy już zmęczeni jak przysłowiowe konie. Mogliśmy jednak liczyć na pomoc Krzyśka i Cezarego z Dolnośląskiej Fundacji Ekorozwoju, którzy zorganizowali nam konferencję prasową. Było naprawdę super, wielu dziennikarzy, dobre pytania.
Rati żegnając się mówi ... szybko przyjechali, zrobili swoje i jeszcze szybciej wyjechali. Jeśli cała trasa wyglądała w ten sposób, to należą się ukłony. Oby tylko ludzi przybywało. Nie tylko na ulicznych happeningach, ale tych, którzy aktywnie włączą się w waszą pracę.
Dojechaliśmy do Bielska-Białej. W ośrodku „Bajka Klubu Baja” czekają nasi przyjaciele, Saba i Ciapek, psy, które bardzo za nami tęskniły.
Taka trasa, to naprawdę niesamowite wydarzenie, które bez pomocy ludzi i lokalnych organizacji nie mogłoby się chyba odbyć. Wierzę głęboko, że ta cała masa pracy i energii wielu ludzi przyniesie konkretne efekty. Bardzo zwracamy uwagę na to, by nasze działania były skuteczne. Problem koni transportowanych na rzeź powoli przedostaje się do świadomości społecznej. To pierwszy krok ku zmianom na lepsze. Mam nadzieję, że tak jak to było w przypadku walki o ustawę „O ochronie zwierząt”, kiedy to dzięki pomocy wielu ludzi i organizacji udało się nam doprowadzić do jej uchwalenia, tak i teraz wspólnie uratujemy koniki. Czekamy na twą pomoc.

Dariusz Paczkowski
Dariusz Paczkowski