Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

POZWOLONO IM ZABIJAĆ

POZWOLONO IM ZABIJAĆ
Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt z 6.6.2002 dała myśliwym prawo strzelania do wałęsających się psów i zdziczałych kotów. Zapis ten od początku budzi sporo kontrowersji. Tarcia rozpoczęły się już podczas prac nad zmianą ustawy. Początkowo nowelizację odrzucił Senat, następnie Sejm odrzucił veto Senatu. W połowie sierpnia ustawę podpisał prezydent. Pomimo tego, że jak sam przyznał, ustawa nie jest doskonała, pomimo protestów i gorących apeli nie tylko organizacji zajmujących się obroną praw zwierząt. Uzbrojeni w broń palną myśliwi otrzymali tym samym glejt uprawniający ich do mordowania w świetle prawa.

SEZON ROZPOCZĘTY
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już pod koniec ubiegłego roku w Polsce rozpoczął się sezon łowiecki na psy i koty. Bodaj pierwszą ofiarą był chart, zastrzelony przez jednego z myśliwych, polujących w lesie niedaleko Opola. Trudno powiedzieć, w jaki sposób myśliwy mógł pomylić rasowego i zadbanego charta, z którym właścicielka wybrała się na grzyby, ze zdziczałym zwierzęciem, które „miał prawo odstrzelić”? Pomijając już kwestie moralne i etyczne, przypomnijmy, że ustawa o ochronie zwierząt pozwala na odstrzał bezpańskich psów, tylko po spełnieniu określonych warunków: m.in. pies, przebywający w odległości powyżej 200 m od gospodarstw, musi wyglądać na zwierzę bezpańskie, wygłodniałe i winien stanowić zagrożenie dla dzikich zwierząt.
W grudniu, w Sławniowie koło Pilicy, myśliwi zastrzelili dwa psy, bo te... biegały po polu. Zabili je w obecności dzieci, które wyszły się z nimi pobawić. Zdaniem rodziców, właścicieli psów, jeden z czworonogów, ciężko ranny w grzbiet szczeniak, konał na oczach ich dzieci. Z zeznań myśliwych wynikało, że psy przebywały w odległości ok. 250 metrów od domu, żadnych dzieci nie było w pobliżu, a psy biegły do lasu za sarną. Broni ich również prezes tamtejszego koła łowieckiego, twierdząc, że „to wszystko pomówienia”. Koniec końców, winą obarczano również właścicieli, za to, że pozostawili psy bez opieki. Dodajmy, na swoim prywatnym terenie!
Co gorsza, problem dotyczy nie tylko zwierząt, ale i ludzi. Na początku roku spacerujący pod Warszawą mężczyzna wkroczył nieopatrznie na teren polowania. Przekonał się o tym, gdy nagle usłyszał wystrzały, a wokół niego, śrut zaczął uderzać o drzewa. Po chwili zza krzaków wychylił się myśliwy z flintą. Jak w ogóle mogło dojść do takiej sytuacji? Zgodnie z prawem, koła łowieckie mają obowiązek informować, na minimum siedem dni przed zbiorowym polowaniem, urzędy gmin (a w przypadku polowań leśnych – nadleśnictwa) o zamiarze ich przeprowadzenia Na tym jednak kończy się ich odpowiedzialność, zrzucona na gminnych urzędników. Dzięki temu, nikt chyba jeszcze nie spotkał się praktyką rozwieszania w lesie ostrzeżeń o prowadzonym polowaniu. Jeden z nadleśniczych twierdzi, że dzieje się tak, dlatego że polowania „najczęściej odbywają się w weekendy, a wtedy ruch w lesie nie jest duży, ludzi praktycznie nie ma” (sic!).
POPRAWKA DO POPRAWY?
Zarówno sam zapis w ustawie, jak i postawa myśliwych, wywołują protesty nie tylko organizacji prozwierzęcych, właścicieli zwierząt, ale i kół rządzących. Posłanka Katarzyna Maria Piekarska przyznaje, że zastanawia się nad założeniem poselskiego zespołu przyjaciół zwierząt, organu, który mógłby efektywniej walczyć o prawa zwierząt na forum parlamentu. Być może łatwiej byłoby się wówczas przeciwstawić wyjątkowo silnemu i wpływowemu lobby myśliwych. W sprawie odstrzału psów i kotów interweniował również wojewoda śląski Lechosław Jarzębski. W lutym br. zwrócił się do przewodniczącego Wojewódzkiego Sejmiku Łowieckiego „o podjęcie pilnych działań zmierzających do wyeliminowania nieprawidłowości”, a do samych myśliwych zaapelował o „szczególną rozwagę”. Wojewoda uważa, że myśliwi wręcz nadużywają prawa do odstrzału wałęsających się psów i kotów. Jego zdaniem, odstrzał psów, nawet tych przebywających w odległości większej niż 200 m od zabudowań, które wcześniej nie były obserwowane jako wałęsające się lub kłusujące, jest niedopuszczalny i społecznie szkodliwy (za PAP). Rzecznik wojewody potwierdził, że interwencja ta to efekt licznych sygnałów od mieszkańców województwa.
STRZAŁY NA WIWAT
Jednym z argumentów za odstrzałem, przytaczanym przez myśliwych, ma być jakoby fakt, że zdziczałe zwierzęta domowe, zwłaszcza psy, stwarzają ogromne zagrożenie dla populacji nie tylko zwierzyny łownej, ale i gatunków objętych ochroną. Jak jednak dowodzą przykłady innych krajów, jest to kompletna bzdura. Niemieckie organizacje obrony praw zwierząt podają, że jeśli chodzi o udział zwierząt domowych w procesie wyniszczania innych gatunków zwierząt, to jest on „tak znikomy, że nie da się go wręcz statystycznie zmierzyć.”
Notabene, podobne uregulowania prawne przyjęte w Niemczech, doprowadziły do równie opłakanych skutków: 40 tys. psów i 350 tys. kotów zabijanych każdego roku. Myśliwi stopniowo poszerzają swoje rewiry, za teren łowiecki uznając każdą niezabudowaną część ziemi, pole, łąkę, polną drogę, dolinę, strumyki i strumienie. Spacerowiczów z psami próbują utrzymać z daleka od „swoich” miejsc, nierzadko grożą im, nagabują, zmuszają do wiązania psów lub opuszczenia terenu.
Drugiej strony konfliktu nie strzeże równie potężne lobby, mające wpływ na zmianę przepisów. Nikt jak dotąd nie określił dokładnie, w jaki sposób chronić zwierzynę łowną przed zdziczałymi psami i wałęsającymi się kotami, nie zdefiniował, co znaczy „zdziczały” i „wałęsający się”. Nikt, nigdy i nigdzie nie wyjaśnił również, w imię jakich racji takie zwierzęta wolno zabijać.
Oczywiście argumenty te nie przekonają myśliwych, szczerze dbających o populację zwierząt. Jak twierdzą złośliwi, dbających z konieczności – gdyby nie dbali, poza psami, stanowiącymi łatwy cel i trofeum myśliwskie, nie mieliby do czego strzelać. Nie przekonają, o czym świadczyć może chociażby lektura artykułu „Jak walczyć z ciemnogrodem” („Łowiec Polski” 1/03), w którym autor ubolewa nad stanem państwa, kontrolowanego przez... „ekodewotki”. Państwa, w którym właściciele źle zajmują się swoimi czworonogami, a naukowcy mają poglądy oparte „nie na wiedzy, a na obiegowych opiniach”. Oczywiście myśliwi mają już gotowy program naprawy: „wymusić dopuszczenie do telewizji myśliwych”, ograniczyć koszty uprawiania myślistwa (żeby w naszych lasach pojawiły się więcej ludzi pod bronią), przede wszystkim jednak – edukacja. Zdaniem autora, „edukacja łowiecka powinna się rozpoczynać już w szkołach podstawowych, ale głównie średnich”. Dalej apeluje dramatycznie: „Nie pozwólmy, by nasze dzieci wychowywały się same”. Jeśli nie same, to zapewne pod okiem myśliwych? Prawdziwych łowców, którzy nauczą dzieci, jak czyścić broń, by nie postrzelić się w nogę, jak strzelać do sarny, by ta nie szlochała konając, jak wypatroszyć, oskórować, a na koniec wytłumaczą, że „życiodajna krew” to nie krew, tylko po prostu zwykła „farba”.
Pozostaje jednak pytanie, kto wcześniej wychowa samych myśliwych?

Andrzej Kwaśniewski
Andrzej Kwaśniewski