Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

STAROŻYTNOŚĆ A EKOLOGIA

STAROŻYTNOŚĆ A EKOLOGIA
W ostatnich latach pojawiło się wiele książek i setki publikacji twierdzących, że takie pojęcia jak kryzys ekologiczny czy niszczenie środowiska naturalnego nie są wyłącznie udziałem współczesnej cywilizacji, a ludzkość – poprzez swą dewastacyjną naturę i wynikłe z niej działania – miała z nimi do czynienia już w starożytności. Z publikacji tych dowiadujemy się, że niemal od zarania dziejów ludzie dewastowali przyrodę i degradowali środowisko naturalne.

Czy poglądy takie – w odniesieniu do prahistorii – są wynikiem koniunktury w pisaniu o ekologii?
Czy to, że poglądy takie ujawniły się z chwilą, gdy kryzys ekologiczny stał się codziennością tej cywilizacji, można złożyć na karb szukania w tzw. „naturze ludzkiej” winy za własne przewinienia?
Czy zawsze nasz stosunek do świata przyrody był taki jak dziś?
Cywilizacja, w której uczestniczymy, z pewnością zasługuje na miano szczególnej. Jedną z cech tej szczególności jest chociażby to, że jej uczestnicy – wtórując medialnym i edukacyjnym autorytetom – uważają ją za szczytowe osiągnięcie ludzkości.
Jeśli oprzeć się na przekazach starożytnych, to pogląd taki wydaje się być odosobniony.
Starożytni w oparciu o przekazy tradycji duchowych uważali, że są uczestnikami czasu schyłkowego, następującego po okresie „złotego wieku”. Wyznaczający kierunki obecnej cywilizacji bez cienia wątpliwości zapewniają nas, iż kroczymy drogą szczytowych możliwości rodzaju ludzkiego. Ze środków masowego przekazu oraz systemu edukacyjnego dowiadujemy się nie tylko o swej wyższości nad innymi gatunkami, lecz również o przewadze nad naszymi przodkami.
Mniej więcej od połowy lat 80-tych XX w. pojawiają się publikacje mówiące o degradacji przyrody przez naszych pradziadów, od wczesnego paleolitu poczynając a na początku naszej ery kończąc. W oparciu o tego typu tezy winno się odnieść wrażenie, że starożytne cywilizacje czy kultury etniczne w niczym nam nie ustępowały pod względem dewastatorskiego stosunku do środowiska naturalnego.
Puenta jest jednoznaczna: w naturze człowieka leży chęć czynienia przyrody poddaną, nawet jeśli skutkiem miałoby być zniszczenie ekosystemu, dzięki któremu on żyje. Jako że taka puenta nie brzmi nazbyt hollywoodzko, to dopowiedzeniem staje się pogląd, że szansę, by dewastację tę przerwać, daje nam cywilizacja technologiczna z bagażem „ekologicznych wynalazków”, zarówno tych „odkrytych”, jak i tych, które mają zostać odkryte w przyszłości.
Z ekologicznego punktu widzenia istnieje szereg inwestycji technologicznych prowadzących do degradacji życia na planecie. Tłumaczy się to faktem, że wkrótce nauka posiądzie wiedzę na temat neutralizacji negatywnych skutków tych technologii (np. problem utylizacji odpadów radioaktywnych czy w pełni czystych źródeł energii).
Warto podkreślić, iż tezy przemawiające za niszczeniem przyrody przez ludzi w starożytności pojawiły się w czasie, kiedy zjawisko kryzysu ekologicznego stało się faktem niepodważalnym.
Czy zatem współczesna cywilizacja szuka usprawiedliwienia swoich win? Odpowiedzialność za teraźniejszość i przyszłość zrzuca na przeszłość? Bagatelizuje współczesny kryzys ekologiczny pokazując, że ludzkość ma już za sobą szereg tego typu sytuacji? A może to zwolennicy „mitu złotych wieków przeszłości” nie chcą wziąć pod uwagę niewygodnych dla nich faktów, wynikłych z badań archeologicznych?
Bez względu na to, jaki rodzaj odpowiedzi każdy z nas da na te pytania, przyjrzyjmy się kilku historiom dotyczącym degradowania przyrody przez starożytnych.
WYNISZCZANIE LASÓW
Grecja uważana jest za jedno z tych miejsc, które w starożytności zostało dotknięte piętnem niemal zupełnej dewastacji występujących tam pierwotnie lasów. Skutkiem tego były: wylesienie i przeobrażenia struktury przyrodniczej całego obszaru.
Za główną przyczynę dewastacji lasów uważa się masową hodowlę owiec i kóz, a także wycinanie lasów na rozmaite potrzeby wzrastającej liczby ludności. Już w samym tym założeniu znajdziemy kilka niejasności.
Pierwszą kwestię stanowi fakt, że wzrost znaczenia hodowli w starożytnej Grecji zaznaczył się dopiero po ekspansji Dorów ok. XIII w. p.n.e. Po czasach kultury mykeńskiej liczebność zamieszkujących Grecję ludzi gwałtownie spadła. Druga kwestia to to, że wzrost liczby ludności na tym terenie, będący przyczyną przeludnienia, wystąpił dopiero ok. VI w. p.n.e.
Można przyjąć, że cała populacja zamieszkująca obszar Grecji przed XIII w. p.n.e. liczyła najwyżej 0,5 mln ludzi, a w okresie wcześniejszym była to liczba jeszcze skromniejsza.
Poza tym problemy z przeludnieniem nie wystąpiły w postaci niemożności wyżywienia ludności, lecz w związku z przejmowaniem przez arystokrację wielkich połaci ziemi, w wyniku czego duża część ludności miała w perspektywie zależność ekonomiczną (w kraju, gdzie sytuacja taka traktowana była niemal na równi z niewolnictwem) lub przymieranie głodem. Proces ten ukazują w tle dzieła Homera.
Wynikałoby z tego, że eksploatacja lasów powinna mieć miejsce między XIII a VI w. p.n.e. Tym bardziej, że we wcześniejszym okresie hodowla zwierząt miała miejsce niemal wyłącznie w górach.
Badacze mówiący o wylesianiu Grecji twierdzą, że proces ten miał głównie miejsce w czasie neolitu w chwili, gdy ludy koczownicze zostały wyparte lub zamieniły swój tryb życia na osiadły – co za tym idzie hodowla miała być związana z wyniszczaniem terenów leśnych.
Jest to niezgodne z wykopaliskami i przekazami historycznymi mówiącymi, iż hodowcy opuścili tereny górskie dopiero w XIII w., a i wówczas ich liczebność nie przekraczała 30 – 40% liczby ludności.
Jak wynika z badań archeologicznych, w neolicie poziom hodowli owiec i kóz na terenie Grecji był porównywalny z poziomem hodowli na Bałkanach, gdzie – jak wiadomo – nie doszło do wytrzebienia lasów.
By dopełnić tych nieścisłości, można posłużyć się pewną symulacją i wyliczeniami.
Pierwotnie lasy zajmowały większość obszaru Grecji. Jeśli założymy, że stanowiły one 55 – 60% obszaru, to zajmowały ok. 8 mln ha (głównie lasy mieszane). Roczny przyrost drzew z hektara w tego typu lasach waha się między 2 do 3 m3 w skali roku. Warto tę wartość zapamiętać, ponieważ będzie przydatna w dalszych wyliczeniach.
POTRZEBY LUDNOŚCI:
WYCINKA DRZEW
Na potrzeby należy uwzględnić: drewno na opał do gotowania, drewno na budownictwo (w tym okrętowe), opał na ofiary (po części związane z przygotowaniem posiłków) i w końcu wycinkę lasów pod uprawy i pastwiska.
Jeśli przyjmiemy nawet, że w czasach neolitu, i później, klimat w Grecji był chłodniejszy od dzisiejszego, to – biorąc pod uwagę zapotrzebowanie na opał kultur żyjących w warunkach klimatu umiarkowanego – należy przyjąć, że jedna rodzina zużywała rocznie około 20 m3 drewna (to jest ok. 4 – 6 dużych, ponad stuletnich drzew, choć opał pozyskiwano z pewnością także z suszu odchodów zwierzęcych czy torfu itd.). Gotowanie częściowo (w okresie chłodniejszym) odbywało się przy okazji ogrzewania. Biorąc pod uwagę zużycie drewna podczas gotowania na kuchni wiejskiej opalanej drewnem – to zapotrzebowanie dla jednej rodziny wyniesie ok. 15 – 18 m3 rocznie. Składanie ofiar, jeśli wierzyć opisom Homera, było dość częstym elementem życia codziennego. Lecz przy tej okazji pieczono również część pożywienia. Składanie ofiar związane było zazwyczaj ze świętami, które odbywały się raczej w większych zbiorowiskach. Przeliczając zatem na jedną rodzinę, ilość drewna używanego na te cele nie powinna być większa niż 5 m3 rocznie (przy założeniu, że ofiary palono 50 razy w roku w społecznościach kilkusetosobowych).
Budownictwo zależne jest nie tylko od tempa przyrostu naturalnego i zużycia drewna do budowy domostw. Należy tu wziąć pod uwagę, że ówczesne rodziny były wielopokoleniowe, co za tym idzie jeden dom zamieszkiwało parę rodzin równocześnie, a jeden ród – stale aż do zużycia domu lub migracji. Ponadto domy budowano podówczas przede wszystkim z kamienia, tylko w części dachowej wykorzystując drewno. Co za tym idzie, jeśli weźmiemy pod uwagę półmilionową populację (co dla okresu neolitu stanowi liczbę mocno zawyżoną), to rocznie nie budowano zapewne więcej aniżeli kilkaset nowych domostw. Do tego należy dodać budownictwo okrętowe. Na pewno duża część ówczesnych mieszkańców Grecji utrzymywała się z rybołówstwa i handlu. W obu przypadkach konieczne są łodzie i statki – a nie buduje się ich co roku.
Z drugiej strony liczbę osób utrzymujących się z rybołówstwa (i handlu morskiego) należy uznać za znaczącą. Można przyjąć, że co roku budowano 1000 – 1500 łodzi (ok. 2000 drzew, czyli 8 000 m3 drewna) i parędziesiąt statków (do kilkuset drzew i do 2 000 m3 drewna). Niemałe znaczenie – zwłaszcza między XIII a VI w. p.n.e. – miała flota wojenna. W sytuacjach prowadzenia wojen morskich floty państw znajdujących się na terenie Grecji (w przypadku neolitu trudno brać pod uwagę to wyliczenie), mogły posiadać nawet do ponad tysiąca okrętów. Jednak wysiłek taki nie był podejmowany często. Bardziej prawdopodobnym wydaje się, że liczba budowanych okrętów odpowiadała liczbie statków handlowych.
Sumując wymienione wcześniej potrzeby dotyczące drewna można stwierdzić, iż w skali roku zapotrzebowanie to oscylowałoby na granicy 3 – 4 mln m3 drewna.
To jednak nie do końca pełna skala eksploatacji ówczesnych lasów. Należałoby bowiem do tego dodać:
ROLNICTWO
Udział tej dziedziny działalności ludzkiej w ówczesnym wykorzystywaniu zasobów leśnych jest dyskusyjny.
W neolicie ilość ludności utrzymującej się z upraw była jeszcze niewielka. Główny udział w ówczesnym rolnictwie odgrywali hodowcy, którzy jednak (co zostało wspomniane) skupiali się głównie na terenach górskich. Poza tym w neolicie (i po części później) hodowla owiec czy kóz miała charakter nomadyczny, czyli zdecydowanie mniej ekspansywnie wykorzystujący środowisko aniżeli w przypadku hodowli prowadzonej w jednym miejscu.
Poza tym populacja zbieracko-łowiecka najczęściej związana jest z uprawą typu leśno-odłogowego i charakteryzuje się ona m.in. bardzo małą ekspansją w stosunku do nowych terenów leśnych. By mogło dojść do wytrzebienia lasów w neolitycznej Grecji, populacja musiałaby przekroczyć 750 000 ludzi, a ekspansja tego typu musiałaby trwać kilkanaście wieków.
Z kolei w systemie upraw łąkowo-odłogowym (o jeszcze mniejszym wpływie na ekosystemy leśne) populacja musiałaby być jeszcze większa.
Należałoby zatem postawić pytanie: jak duży areał rolny i hodowlany był potrzebny półmilionowej populacji?
Jeżeli za przykład weźmiemy aktualnie żyjące kultury etniczne, utrzymujące się z rolnictwa, to ludziom tym wystarczają niewielkie poletka.
Przyjmując, że 60% neolitycznej Grecji stanowiły lasy, to pośród pozostałych terenów (odliczając góry i zbiorniki wodne) była wystarczająca ilość obszarów dających się zająć pod uprawy rolne, bez konieczności niszczenia lasów (łąki, polany etc.).
Jeśli natomiast procent lasów był jeszcze wyższy, to tym mniejsze problemy tworzyła ingerencja w jego zasoby.
Gdy spojrzymy na działalność rolniczą człowieka w różnych kulturach, zauważymy, że do tradycji należy stosowanie ekologicznych metod eksploatacji ziemi. Stosowano płodozmian czy choćby trójpolówkę. Nierzadko działalność taka oparta była wręcz o tabu czy inne wskazania religijne.
W oparciu o tę prostą zasadę można uprawiać rolę bez eksploatacji nowych połaci ziem. Przykłady odnajdziemy także w naszej historii, gdzie wiele skrawków ziemi uprawnej jest rodzinną i rolniczą spuścizną wielu pokoleń.
Nadmierna eksploatacja gruntów zaczęła się przede wszystkim z chwilą wprowadzenia na pola chemii i monokultur uprawnych, czyli współczesnych nam wynalazków.
W czasach neolitu skala ilościowa upraw rolniczych była zbyt mała, by mogła zachwiać strukturą lasów w większym stopniu niż w promilach.
Wielkość areału wzrastała raczej w wyniku wzrostu liczby rolników, ale i ten proces nie funkcjonował na wielką skalę. Można przypuszczać, że między XIII a VI w. p.n.e. rolnikami (zajmującymi się uprawą) było… do 30% populacji. Wliczając w to nawet dzieci i starców, to jak duży areał jest w stanie obrobić (przy zastosowaniu najprostszych środków) 150 000 populacja?
W skali całej populacji uprawy zajmowałyby i tak mniej niż 1% powierzchni.
Karkołomną hipotezą wydaje się uznanie, że stosunkowo nieliczna społeczność hodowców kóz i owiec (biorąc pod uwagę oficjalne dane o poziomie zaludnienia Europy, było to ok. kilka tysięcy rodzin hodowców) spowodowała wyniszczenie lasów. Hodowcy stanowili społeczności koczownicze, dzięki czemu degradacja terenów rolnych postępowała w ograniczonym zakresie. Jeśli zaś idzie o hodowców prowadzących osiadły tryb życia, należałoby się zastanowić nad kwestiami: ilu było hodowców, jak duże posiadali stada, jaki areał był do tego konieczny oraz czy i ile potrzebowano nowych ziem kosztem lasów.
Jeżeli przyjmiemy, że aż połowa półmilionowej populacji Grecji zajmowała się hodowlą kóz i owiec, to da nam to około 40 000 rodzin.
Tu nasuwa się pytanie: czy rody pasterskie utrzymywały tylko tyle zwierząt, ile im było potrzebnych do przeżycia? Jak pokazują przykłady współczesnych ludów pasterskich (Azji czy Afryki), powszechnie stosuje się taki właśnie model. Stawianie na rozwój ilościowy stad jest raczej obcy pasterzom, choćby właśnie ze względu na możliwości wykarmienia i oporządzenia tych stad. Wśród Masajów i Bantu w Afryce nagły skok ilościowy hodowanych zwierząt nastąpił dopiero z chwilą dotarcia wpływów kultury białego człowieka, która zachwiała dotychczasowymi tradycjami w sferze kultury, wartości, porządku społecznego, a w rezultacie podejścia do „potrzeb” w odniesieniu do wielkości hodowanych stad.
Jeżeli przyjmiemy, że podobne zasady hodowli obowiązywały w starożytnej Grecji, to zazwyczaj na jedną rodzinę przypadało 20 – 40 owiec i kóz (rocznie). Należy pamiętać, że pasterze tworzyli raczej społeczności klanowe (po kilka rodzin), dzięki czemu liczba zwierząt hodowlanych również nie musiała być aż tak duża. Niemniej tak duże stado wymaga około 7 – 8 ha ziemi (pod wypas, siano, zboża), w tym również ziemi ugorowanej (ze względu na prowadzenie płodozmianu). W skali całej Grecji da nam to 320 000 ha. Zatem jeśli po XII w. p.n.e. hodowla rozrosła się do większej skali poza górami to wynikałoby z tego, że zostało wyciętych pod pastwiska i ziemie rolne do 250 – 300 000 ha lasów czyli 3% terenów leśnych.
Jest to niemała powierzchnia, lecz taka eksploatacja lasów miała charakter jednorazowy i z pewnością rozłożona była na kilka pokoleń. Zmniejszenie powierzchni lasów w takiej skali nie powinno być powodem zupełnej ich degradacji i wyniszczenia.
Stada zwierząt hodowlanych były w starożytności mocno trzebione w okresie przedzimowym – właśnie ze względu na mniejsze możliwości wykarmienia. 3/5 zabijanych zwierząt nie miało więcej niż 6 miesięcy życia. To z kolei wskazuje na fakt utrzymywania wielkości stada na jednym poziomie.
Pogorszenie jakości pastwisk może powodować poszerzanie terenów pastwiskowych o tereny leśne. Ma ono miejsce wówczas, gdy suma rocznych opadów nie przekracza 600 mm.
Natomiast w VI – V w. p.n.e. w Europie zanotowano spore ochłodzenie klimatu i zwiększenie ilości opadów. Dzięki temu na terenie Grecji z pewnością wzrosła żyzność pastwisk.
Idąc dalej, możemy sobie zadać trud i wyliczyć, jak wielkie musiałyby być populacje owiec i kóz, aby spowodować (w neolicie i czasach późniejszych) trwałe zmiany ekologiczne w postaci degradacji lasów. Aby w omawianym VI w. p.n.e. została zachwiana równowaga w lasach, należałoby się spodziewać takiego wzrostu hodowli, który spowodowałby wzrost poziomu ziem przeznaczonych na chów (kosztem lasów) do 3 – 4 mln ha. Na takiej powierzchni dałoby się utrzymać około 20 mln owiec i kóz, czyli 40 sztuk na jedną osobę (!). We współczesnej Nowej Zelandii, w kraju, gdzie wielkość hodowli owiec jest największa na świecie, na jednego obywatela przypada około 20 owiec – i to w sytuacji, gdy są one hodowane w warunkach wielkoprzemysłowej hodowli, sprzyjającej wielkim stadom. Czy każdy przeciętny starożytny Grek byłby w stanie zająć się 40 zwierzętami? Z treści Odysei wynika, że na górzystej Itace, czyli miejscu typowo pasterskim i znanym z hodowli kóz i owiec, na około kilkuset mieszkańców przypadało 35 stad tych zwierząt – średnio po 50 sztuk każde. Czyli w optymalnych warunkach hodowano wówczas 3 – 5 sztuk kóz i owiec na osobę.
Aby zachwiać równowagą ekologiczną Grecji w czasach neolitu, należałoby oczywiście wyliczone wyżej ilości owiec i kóz pomnożyć przynajmniej parokrotnie.
Co w takim razie spowodowało wylesienie Grecji? Prawdopodobnie najbardziej rozsądna odpowiedź brzmi: nie wiadomo. Może długotrwałe zmiany klimatyczne? Może nagłe pożary obejmujące cały obszar półwyspu? Może coś innego.
MAJOWIE
Trzebienie lasów to jeden ze sztandarowych tematów zwolenników tezy o wyniszczaniu środowiska naturalnego przez starożytnych. Odnosi się go do kilku różnych regionów świata. Od kilku lat pojawiają się publikacje mówiące o upadku cywilizacji Majów w wyniku katastrofy ekologicznej spowodowanej przez tych Indian.
Majowie według wielu współczesnych badaczy byli autorami kryzysu ekologicznego, który spowodował upadek ich cywilizacji. W myśl tego, na upadek kultury Majów złożyło się: przeludnienie, wylesienie zamieszkałych terenów i wojny.
Hipoteza dotycząca przeludnienia nie stoi na zbyt mocnych merytorycznie podstawach, ponieważ nie ma ważkich argumentów przemawiających za tym, że populacja Indian w szczytowym okresie rozwoju kultury nagle wzrosła.
Głównym terenem, gdzie, w wyniku działalności Majów, miała dokonać się dewastacja przyrodnicza miał być półwysep Jukatan (ok. 8 mln ha powierzchni). Na terenie tym przez cały okres funkcjonowania kultury Majów istniało około 100 miast. Przy czym należy zaznaczyć, że miasta te nie były zamieszkiwane równocześnie. Upadek jednych miast i zakładanie innych wiązało się z migracją Indian. Jak wiadomo tę właśnie migrację podaje się jako skutek degradacji ekologicznej wywołanej przez tę cywilizację. Przy czym w szczytowym okresie miast tych mogło być około 30 – 50 w jednym regionie. Chodzi konkretnie o południowo-wschodnią część Jukatanu, skąd rozpoczęła się fala migracji i gdzie porzucono większość, lecz nie wszystkie miasta.
Należy zaznaczyć, że część miast Majów pełniła wyłącznie funkcje sakralne. Duża część ludności, tworząca rdzeń społeczeństwa, mieszkała w osadach w pobliżu lasów i pól.
Niemniej badacze amerykańscy, jak i meksykańscy, uważają, że to budowa miast spowodowała wytrzebienie lasów. Swoje tezy opierają na twierdzeniu, że do budowy miast potrzebne były wielkie ilości zaprawy, którą Majowie otrzymywali przy pomocy wypalania wapna. Natomiast do tego wypalania w dużych ilościach stosowali drewno. Średnio na uzyskanie 1 m3 wapna zużywano 2 m3 drewna.
Poddajmy te dane ponownej weryfikacji i przeliczeniu. Po pierwsze – jak wiadomo – szereg budowli Indian powstało bez używania zaprawy, przy pomocy niezwykle precyzyjnego zestawiania kamiennych bloków.
W tych budowlach, w których stosowano zaprawę, używano jej w dość oszczędny sposób: z 1 m3 wapna (po dodaniu wody) uzyskiwano ok. 1,1 m3 zaprawy. Do tego w dużej części budowli spajano zaprawą jedynie kamienie zewnętrznych części muru.
Przykładowo, na postawienie największej piramidy w Tikal, potrzebne było około 1500 – 1800 m3 zaprawy, co w przeliczeniu na drewno daje nam 2700 – 3200 m3 drewna. Przeliczając to na powierzchnie lasu tropikalnego wyniosłoby to ok. 9 – 10 ha lasu, gdyby dokonano zrębu zupełnego. Tę samą ilość drewna można by uzyskać bez powodowania większych szkód w lesie, wycinając drzewa w sposób selektywny na powierzchni nie mniejszej niż 36 – 45 ha. Istotnym faktem jest między innymi to, że bierzemy tu pod uwagę las tropikalny, który w bardzo szybkim tempie powraca do pierwotnej gęstości zalesienia. Można przyjąć, że na budowę największego miasta Majów – Tikal – zużyto około 120 – 150 000 m3 zaprawy, czyli 216 – 270 000 m3 drewna. Innymi słowy wykorzystywano od 720 – 870 ha lasu w przypadku zrębu zupełnego lub pozyskano selektywnie drewno z powierzchni ok. 2900 – 3900 ha. Jeżeli miasta budowano na terenach leśnych, to drewno z powierzchni, które wycinano pod miasta, z powodzeniem mogło zaspokoić potrzeby na wypalenie odpowiedniej ilości zaprawy. Jeśli miasta budowano na otwartym terenie, selektywna wycinka lasu w promieniu 7 – 8 km nie stanowiłaby większego problemu technicznego, a wycinka na zasadzie zrębu zupełnego nie spowodowałaby większych strat ekologicznych, a na pewno nie skutkowałaby wylesieniem 2 – 3 mln ha powierzchni, licząc południowy Jukatan, a 7 – 8 mln ha licząc cały półwysep (przy założeniu, że większość terenu była pokryta lasem tropikalnym). Gdyby nawet wszystkie miasta (budowane w całej historii Majów) wybudowano jednocześnie, to zniszczono by jednorazowo maksymalnie 2 – 3% stanu lasów. A przecież rozwój całej kultury trwał blisko tysiąc lat. Miast nie budowano równocześnie, zatem i eksploatacja lasów była stopniowa i miała charakter szczątkowy.
Mówiąc krótko, budowa miast z pewnością nie była powodem zachwiania równowagi ekologicznej na półwyspie Jukatan (o ile w ogóle do takowej doszło).
Czy w takim razie potencjalną degradację środowiska naturalnego mogło spowodować ekspansywne rolnictwo?
Powtarza się tu sytuacja analogiczna do już opisanej w przypadku neolitycznej Grecji. Przy czym rolnictwo Majów miało charakter jeszcze mniej ekspansywny, choćby ze względu na niemal zupełny brak hodowli zwierząt. Przy ekologicznym trybie upraw ich powierzchnia nie powinna być większa aniżeli 200 – 300 000 ha, to jest około 3% całego obszaru (przy założeniu liczebności populacji na poziomie 1 miliona osób).
Co więcej, Majowie stosowali głównie uprawy leśno-odłogowe, gdzie okres odłogu leśnego trwał 20 – 30 lat, co w przypadku lasów międzyzwrotnikowych w pełni wystarcza do odtworzenia małych powierzchni używanych na poletka.
Zmniejszenie czasu odłogu zaczęto stosować dopiero w czasie kolonizacji na zalecenie białych najeźdźców. Stosowano także uprawy zaroślowo-odłogowe, które potrzebują stałego nawadniania, lecz nie powodują konieczności trzebienia lasów.
Czy w takim razie upadek kultury Majów związany był z wojnami? Jeżeli w istocie wojny były tak liczne, jak sugerują współcześni badacze, to przyczyna ta eliminowałaby inną – przeludnienie.
Co zatem w rzeczywistości spowodowało upadek kultury uważanej za jedną z najbardziej znanych w historii naszego gatunku?
Przede wszystkim trudno orzec, czy słowo upadek jest właściwym zwrotem, ponieważ szereg miast Majów dotrwało do haniebnej ekspansji białego człowieka. Duża część miast została porzucona znacznie wcześniej. I pośród badań archeologicznych dotyczących Indian Ameryki Środkowej i Południowej, nie są to odosobnione przypadki. Parokrotnie odkrywano już miasta, które nie dość, że opuszczone, były przedtem zasypywane (gruzem, ziemią, gliną) – podobnie jak Toetihuacan. Prace takie wymagały nie lada wysiłku i trudno przypuszczać, aby były realizowane w trakcie działań wojennych, szybkiej emigracji czy w podczas głodu.
Znaną jednak rzeczą jest, że w latach 790 – 810 doszło do wielkiej suszy. Czy ten fakt tylko przypadkiem zbiegł się w czasie z zakłóceniami w funkcjonowaniu Słońca – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że Majowie posiadali niemałą wiedzę dotyczącą zjawisk zachodzących w kosmosie i w przyrodzie.
Być może bezpowrotnie opuścili swe miasta zanim doszło do susz i zmian klimatycznych. Może istniały inne niż klimatyczne przyczyny opuszczenia miast Majów. Dziś nie jesteśmy w stanie powiedzieć jaka przyczyna to spowodowała.
INDIANIE PUEBLO
Z CHACO CANYON

Mają być dowodem na to, że i Indianom z Ameryki Północnej nieobce było wyniszczanie lasów.
Konkretnie chodzi o grupę Indian Anasazi, którzy przez niespełna trzysta lat (IX – XII w.) zamieszkiwali wybudowane przez siebie wielkie, skalne, 650-izbowe pueblo na terenie obecnego Nowego Meksyku. Jak dowiodły badania dokonane metodą pyłkową, w tamtejszych okolicach rosły lasy sosnowe i jodłowe. Jared Diamond, autor Trzeciego szympansa, dowodzi, że lasy zostały doszczętnie wycięte w wyniku eksploatacji, co doprowadziło do zmian klimatycznych regionu, upadku rolnictwa i w rezultacie emigracji Anasazi. Badacze, na których opiera się Diamond, dowodzili, że Indianie zaspokajali swoje potrzeby wycinając las w coraz większej odległości od puebla. Z tej przyczyny drzewa zniknęły w promieniu 80 km.
Jako przykład olbrzymiego zapotrzebowania na drewno wśród Anasazi podaje się fakt, iż do budowy puebla zużyto 200 000 krokwi. Lecz jeśli ilość krokwi podzielimy przez przypuszczalną ilość drzew potrzebnych do ich zbudowania, okaże się, że wycięto około 60 – 80 000 drzew, czyli las powierzchni 20 ha.
Ile zaś mogło być hektarów lasów na branej pod uwagę przez Diamonda powierzchni – ok. 2000 km2 (200 000 ha)? Obecnie okolica posiada skromną ilość lasów – porastają one tylko stoki gór. Kilkaset lat temu występowały także i poniżej. Załóżmy, że ponad 1000 lat temu tereny leśne mogły zajmować 10% całego obszaru, co nie jest wielkością imponującą. Tak więc wspomniane 20 ha na krokwie to 0,1% całego drzewostanu.
Roczny przyrost drzew w tego typu lasach to około 3 – 4 m3 na ha, czyli całościowo 600 – 800 000 m3 rocznie.
Potrzeby mieszkającej tam ludności ograniczały się zapewne do drewna do gotowania (klimat jest gorący i suchy) w ilości ok. 6 000 m3 rocznie. Anasazi nie powinni zatem wyczerpywać zasobów tamtejszych lasów. Sytuacja taka mogła mieć miejsce, jeśli przyjęlibyśmy, że powierzchnia lasów była dużo mniejsza (mniej niż 1%). Wskazywałoby to, że już w tamtych czasach miejsce to było wyjątkowo mało korzystne do zamieszkania ze względu na panujące warunki klimatyczne. Tylko czy widząc tak mało przychylne warunki do zamieszkania, Anasazi osiedliliby się na tym terenie?
Diamond, opisując Indian Anasazi twierdził, że poprzez zdewastowanie okolicznych lasów stali się oni przyczyną zmiany klimatu w regionie, w tym wystąpienia susz, a w rezultacie upustynnienia okolicy. Tak się jednak składa, że upustynnienie, o którym wspomina autor Trzeciego szympansa, dotknęło cały region Nowego Meksyku i Arizony w tamtych czasach. Czy wpływ na to miał na pewno lud Anasazi? Czy może opuścił on swoje siedziby w wyniku zmian klimatu o zasięgu i skali o wiele szerszej?
Powracając do opisywanych procesów wyniszczania lasów przez starożytnych, nieco dłużej można zatrzymać się na dwóch przykładach zaczerpniętych z książki Jareda Diamonda Trzeci szympans.
WYSPA WIELKANOCNA
Wszystkim znane są z tajemniczych kultowych posągów oraz filmu „Rapa Nui” rozpowszechniającego tezę, zawartą w książce Diamonda, nt całkowitego wyniszczenia lasów przez autochtonów. Książka i film ukazują klęskę ekologiczną wyspy jako skutek bliżej nieokreślonego kultu, polegającego na budowie kamiennych posągów. Według części badaczy oraz tego, co ukazywał film, posągi z odległego o parę kilometrów kamieniołomu transportowano na drewnianych okrąglakach i przy pomocy żerdzi.
Przyjrzyjmy się zatem bliżej specyfice Wyspy i liczbom które podaje Diamond. Rzekomo w 1500 r. na Wyspie żyło 7000 osób. Skąd Jared Diamond wziął te dane – nie wiadomo, zważywszy, że pierwsi biali przybyli na Wyspę Wielkanocną w 1722 r. Wówczas jednak biali podróżnicy nie liczyli tubylców, wspominali jedynie o ich licznym tłumie.
Poza tym czy można polegać na wspomnianych wyliczeniach wielkości populacji? Diamond twierdzi, że ówczesne (1500 rok) zagęszczenie ludności sięgało 60 osób na km2. Ale Wyspa ma raptem 180 km2 (18 000 ha), a żadne informacje nie donoszą, by zmieniła się powierzchnia w ostatnich pięciu wiekach. Innymi słowy, Diamond czyni błąd w wyliczeniu, ponieważ – biorąc pod uwagę jego dane dot. populacji – zagęszczenie nie mogło być większe niż 39 osób na km2.
Dalej twierdzi, iż obecna populacja spadła do mniej niż 1/3 z tamtego okresu. Faktycznie jest to mniej niż jedna trzecia, bo dokładnie jedna piąta. Żonglując tymi liczbami, „badacz” chciał zapewne wywrzeć na czytelnikach wrażenie niesamowitości w kwestii nadpopulacji archaicznych mieszkańców Wyspy.
Lecz przyjmijmy za wyjściowe nawet te mało wiarygodne dane, mówiące o siedmiotysięcznej populacji. Jak wiadomo główną sferą działalności ludności było rybołówstwo, uzupełniane przez szczątkowe rolnictwo. Uprawiano zaś przede wszystkim słodkie ziemniaki. Jeżeli nawet wszystkie rodziny miały poletka, to ich łączna wielkość nie przekraczała zapewne 100 – 200 ha.
Pierwotnie powierzchnia lasów na tej Wyspie stanowiła prawdopodobnie ok. 60 – 70% całości powierzchni, czyli 12 – 14 000 ha. Pod pola wycięto najwyżej parę procent lasów. I to najprawdopodobniej w dość rozległym czasie.
Jeśli chodzi o łodzie tubylców, to jak wskazują petroglify – statki budowane były z trzciny totora. Z niej, a nie z drewna, budowano także małe łódki.
No i w końcu sprawa posągów tak „morderczych dla ekosystemu Wyspy”. Wszystkich posągów ukończono 324 sztuki. Co ciekawe, nie dokończono blisko tysiąca innych. Jeśli zatem eksploatacja lasów tak ściśle związana była ze stawianiem posągów, to ich budowniczy o wiele wcześniej powinni zauważyć, że zabraknie im drzew do transportu.
Wbrew temu, co pokazywał film „Rapa Nui”, tylko mała część posągów miała imponujące rozmiary (do 22 m wysokości), niektóre były wielkości 1 m, spora część wielkości 3 – 4 m.
Poza tym posągi te rzeźbiono w przeciągu co najmniej paru stuleci. Jeśli przyjmiemy, że pod koniec trwania prac nad nimi intensyfikowano wysiłek, to i tak zapewne rocznie nie stawiano więcej niż kilka posągów.
Co więcej, tylko na przetoczenie największych z nich konieczne były bale z drewna (do kilkudziesięciu drzew). Zdecydowaną większość posągów można było przenieść na prowizorycznych leżach (przy pomocy lin i kilkudziesięciu osób). Potwierdziły to eksperymenty prowadzone na Wyspie.
Zatem w okresie największego tempa stawiania posągów na ich transport rocznie nie zużywano więcej niż paręset drzew (kilka hektarów). Jeśli do tych wszystkich potrzeb dodamy nikłe zapotrzebowanie na opał na tej ciepłej Wyspie, okaże się, że rocznie populacja (w myśl najpewniej zawyżonych danych) Wyspy mogła zużywać do 5 000 m3 drewna (około 15 ha), co stanowiłoby 7% rocznego przyrostu istniejącego tam lasu. Innymi słowy, „rabunkowa gospodarka leśna” mieszkańców Wyspy Wielkanocnej miała charakter wielokrotnie mniej intensywny, od np. współczesnej „ekologicznej gospodarki leśnej w polskich Lasach Państwowych”.
Znowu i w tym przypadku nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to, w jaki sposób doszło do wylesienia Wyspy. Oficjalnie z uporem twierdzi się, że dokonali tego tubylcy w czasie tzw. Drugiej Epoki, kiedy to rasa Długouchych stawiała posągi. Panowanie Długouchych na Wyspie Wielkanocnej miało się ponoć zakończyć około roku 1680, gdy doszło do walk z Krótkouchymi. W ich wyniku wybito niemal wszystkich Długouchych. Lecz zanim do tego doszło, Długousi chronili się za wielkim, 3 – 4 kilometrowym okopem, wypełnionym drewnem, które w razie ataku Krótkouchych mieli podpalić. Wypełnienie takiego umocnienia drewnem wskazywałoby na to, iż na Wyspie istniały zasoby drewna i to niemałe. Na umocnienia poświęcono przynajmniej kilkanaście hektarów lasów. Wątpliwe, by wycięto na ten cel ostatnie drzewa. Zauważmy, że z relacji Roggeveena z 1722 r. wynika, iż ze statku widziano na Wyspie setki ognisk wokół posągów. Skąd drewno na te ogniska? I jak ta wzmianka ma się do teorii mówiącej, że po rewolucji na Wyspie przestano czcić posągi, w związku z czym niszczono je i obalano? Ponadto po okresie rzeźby kamiennej (Długouchych) nastąpił jeszcze okres rzeźb w drewnie. Co więc przydarzyło się lasom na Wyspie Wielkanocnej?
MAMUTY I BIZONY
Nie trudno odgadnąć, że zdaniem wielu współczesnych badaczy odpowiedzialność za wyginięcie mamutów spada na ludzi prehistorycznych. Pogląd taki wyraża między innymi przytaczany już Jared Diamond oraz Gary Hands i Paul Martin.
Poglądy takie zaczęto szerzej przedstawiać w ostatnich latach, opierając je na archeologicznych znaleziskach potężnych cmentarzysk wymarłych już zwierząt (głównie z paleolitu).
Jared Diamond dowodzi, że to łowcy epoki peleolitu dokonali wytrzebienia mamutów. Aby sprostać temu założeniu, przeciętna rodzina paleolitycznych ludzi musiałaby zabijać jednego mamuta średnio co dwa miesiące. Byłoby to dość trudne zadanie, nie tylko ze względu na brak możliwości technicznych zabicia tak wielkiego zwierzęcia przez 1 – 2 osoby, ale również ze względu na ilości mięsa, które musieliby spożyć owi łowcy. Każdy z członków wspólnoty musiałby sobie radzić ze spożyciem 5 kg mięsa dziennie. Dla uczestników „kultury hamburgera” może się to wydać niewielkim osiągnięciem, ale należy zaznaczyć, że we współcześnie żyjących kulturach zbieracko-łowieckich polowania nie są sprawą tak łatwą, jak to się do tej pory naukowcom wydawało. Typowi łowcy polują najczęściej na drobną zwierzynę (łatwiejszą do schwytania). Polowanie na „grubego zwierza” należy do rzadkości. Natomiast dieta czy to Buszmenów, Pigmejów czy Indian amazońskich jest zasobna w mięso raptem w kilku procentach.
Jeżeli wspomnimy historie polowań Indian prerii na bizony, okaże się, jak trudne i ryzykowne były to przedsięwzięcia. Dla ich uczestników nierzadko kończyły się one tragicznie. Natomiast ilości upolowanych bizonów były stosunkowo nikłe (w odniesieniu do całego stada). Do tego polowania takie odbywały się raz, dwa razy do roku przy współpracy czasem kilku plemion. Jako że (jak uważają naukowcy) gęstość zaludnienia w paleolicie była znikoma, nietrudno sobie uzmysłowić, jakim problemem byłoby zbieranie się wielu klanów łowców paleolitycznych i to do tego co parę miesięcy.
Jeśli dodamy trudności techniczne, to mogłoby się okazać, że w wyniku tak częstych polowań na mamuty szybciej doszłoby do wytrzebienia łowców paleolitu aniżeli przedmiotu ich polowań.
Mało przekonywujący wydaje się także argument o tzw. „rozrzutnej gospodarce łowieckiej” archaicznych ludzi. Ponownie można się odnieść do przykładów znanych nam z kultur etnicznych, gdzie nie dopuszcza się do marnowania choćby części upolowanego zwierzęcia. Indianie prerii suszyli mięso, którego nie byli w stanie zjeść od razu, część także przemielali na mączkę. Warunki klimatyczne Europy „epoki kamiennej” także skłaniałyby raczej do oszczędzania pożywienia.
Wielkie cmentarzyska mamutów i innych wymarłych już zwierząt mogą znaleźć swoje wytłumaczenie w o wiele prostszych procesach, znanych i dziś ze świata przyrody. Właśnie dziś znajduje się dość współczesne nam cmentarzyska choćby słoni, które z chwilą przeczuwanej śmierci podążają w stronę wybranych przez siebie miejsc spoczynku. Cmentarzyska okresu paleolitu miały najprawdopodobniej tę samą cechę.
Do tej pory znaleziono raptem kilkanaście cmentarzysk mamutów ze śladami aktywności łowieckiej ludzi. Ponadto cmentarzyska te, w porównaniu z innymi, zawierały stosunkowo niewielkie ilości szczątków zwierząt.
Także za mało przekonywujące argumenty należy uznać odwoływanie się do rysunków naskalnych, mających rzekomo poświadczać intensywność polowań w „epoce kamienia”. Prawdopodobnie wszystkie spośród tych rysunków należałoby interpretować jako opisy działań sakralnych. W rysunkach, na których widzimy użycie łuku czy też zwierząt a w sąsiedztwie kresek (które interpretowane są jako strzały) – można dostrzec ślady archetypicznego stosunku do tych przedmiotów, jako przedmiotów sakralnych, nie zaś jako broni. W wielu kulturach zachowały się tradycje, w których broń nie ma bynajmniej militarnego znaczenia.
Zarówno szamani, jak i hinduscy wratjowie nosili włócznie. Nie były one jednak związane z przedmiotami użytku bojowego, lecz symbolizowały drzewo świata.
Historia łuku również nie jest nazbyt jasna, zwłaszcza w odniesieniu do obecnie panującego stereotypu. Pierwotnie zarówno łuk (między innymi w nawiązaniu do swego kształtu), jak i strzała nawiązywały do symboliki sakralnej związanej z rytami płodności i kosmologicznymi.
Herodot opisywał u Daków kult Zamolxisa polegający na strzelaniu z łuku w Słońce. Rytuał ów był związany z kultem płodności.
Do ciekawych dla nas znalezisk archeologicznych należy odnalezienie kilka lat temu w Alpach dobrze zachowanych szczątków człowieka sprzed 3 500 lat. W jednym z numerów pisma „Archeologia żywa” z 1999 r. donoszono, że na podstawie badań zawartości żołądka, jak i badań włosów, stwierdzono, iż ów mężczyzna był wegetarianinem. Nie budziłoby to zdziwienia, gdyby nie fakt, iż znaleziono przy nim łuk i strzały. Czy zatem był mało konsekwentnym myśliwym czy może po prostu szamanem?
W obliczu tego co powyżej, nie mniej zagadkowe wydają się doniesienia filmu BBC z 2001 r., dotyczące tego samego znaleziska. Drobną różnicą między pierwotnymi badaniami a tymi, o których mówiono w filmie, był wynik analizy zawartości żołądka. W filmie angielskiej produkcji twierdzono, że znaleziono w nim szczątki mięsa. Mamy zatem do czynienia z dwoma wykluczającymi się informacjami. Pierwsza – zawarta w specjalistycznym piśmie, druga – pochodząca z „popularnonaukowego” filmu realizowanego przez sieć telewizyjną znaną z niejednego przekłamania.
Ze strzałami, zwłaszcza tymi sprzed kilkunastu tysięcy lat, wiąże się jeszcze jedna kwestia. Otóż pośród wykopanych grotów strzał z tamtego okresu spora ich część nie miała ostrego zakończenia. Były one tępo zakończone lub zaokrąglone. Uczelniani interpretatorzy tych znalezisk uważają je za strzały do polowań na zwierzęta futerkowe (!). Czy jednak groty te nie pasowałyby bardziej do celów sakralnych?
W podobnym tonie i retoryce, jak zarzuty wobec łowców magdaleńskich, utrzymane są zarzuty pod adresem „pierwszych mieszkańców Ameryki”, o spowodowanie wyginięcia szeregu dużych gatunków ssaków na kontynentach Ameryki 11 000 lat p.n.e.
Badaczom pokroju Jareda Diamonda nie przeszkadza fakt, że nawet oficjalne koła naukowe zgadzają się, iż pierwsi osadnicy na kontynentach Ameryki pojawili się 30 – 50 000 lat temu i to bynajmniej nie tylko od strony Cieśniny Beringa. Pomijają również to, iż szereg nie zaakceptowanych oficjalnie wykopalisk archeologicznych dowodzi, iż data zasiedlenia była o wiele bardziej odległa. Ponadto czy nie zastanawia, że okres wyginięcia dużych ssaków w Ameryce był przybliżony do czasu wymarcia mamutów? Być może doszło wówczas do bliżej nam nie znanych zmian (klimatycznych lub innego rodzaju), w wyniku czego wyginęło szereg gatunków dużych zwierząt.
MAORYSI I MOA
Moa to wielkie, podobne do strusi ptaki zamieszkujące onegdaj Nową Zelandię. Są kolejnym gatunkiem uważanym za wytępiony w wyniku działania kultury etnicznej – w tym przypadku Maorysów. Diamond na liście argumentów przemawiających za tą tezą wymienia dwa zagadnienia: po pierwsze znaleziska (łącznie paruset tysięcy) szkieletów moa wokół wiosek Maorysów, po wtóre sugestię, że moa nie były płochliwe i dlatego zostały wytępione.
Waga gatunkowa pierwszego argumentu nieco traci w chwili, gdy okazuje się, że szczątki moa znaleziono (Richard Holdaway) tylko w pobliżu jednej wioski i to w liczbie nie przekraczającej 170 000 sztuk. Jak wykazano cmentarzysko było w użyciu przez blisko 100 lat. Innych cmentarzysk nie znaleziono, a liczba osad Maorysów była stosunkowo niewielka. Natomiast liczba moa mogła wynosić do 100 000 sztuk.
Ponadto Maorysi nie byli łowcami. Zajmowali się rybołówstwem, rolnictwem i hodowlą. Nawet jeśli moa (jak sugeruje Diamond) mogły mieć niskie tempo rozrodu, to i tak ograniczona skala polowań nie powinna im zaszkodzić. Nawiasem mówiąc, J. Diamond sam nie jest pewny, czy owo tempo rozrodu było faktycznie niskie.
Druga sprawa to brak płochliwości moa. Owa cecha tych ogromnych ptaków jest jeszcze bardziej spekulatywna aniżeli sprawa rozrodczości. Diamond nie posługuje się żadnym dowodem na to, że moa faktycznie nie były płochliwe. Twierdzi jedynie, że pewnie były mniej płochliwe od tamtejszych jeleni, które nie wyginęły. Z tym tylko, że na Nowej Zelandii jelenie, w odróżnieniu od moa, nie miały żadnych naturalnych wrogów, zatem to one powinny być, teoretycznie rzecz ujmując, mniej płochliwe. Naturalnych wrogiem moa był orzeł, co sugerowałoby, że te nielotne ptaki musiały być mocno wyczulone na ewentualne ataki bezszelestnych drapieżców. Przed człowiekiem zaś mogły się dobrze kryć w gąszczu, ewentualnie uciekać (rozwijały dużą szybkość), w ostateczności w miarę skutecznie się bronić, wykorzystując swoje olbrzymie rozmiary.
Jako przykład zwierząt niepłochliwych, które w wyniku polowań stanęły na krawędzi zagłady gatunku, Diamond podaje kangura drzewnego z Nowej Gwinei. Zapomina jednak dodać, iż tubylcy zaczęli masowo polować na to zwierzę dopiero po ekspansji białych, którzy uniemożliwili tubylcom prowadzenie dotychczasowego trybu życia, opartego na rybołówstwie i rolnictwie, odsuwając ich od morza w głąb wyspy. Polowania na kangury drzewne zaczęły się nagle i z dużą intensywnością, przez co doszło do ich szybkiego wytrzebienia, a sam gatunek nie miał czasu na wypracowanie w swych zachowaniach odpowiedniej płochliwości.
W tym samym czasie, co moa na Nowej Zelandii, wyginęło także szereg innych gatunków ptactwa: wielkie gęsi, łyski, pelikany, łabędzie itd. W nawiązaniu do nich nie stawia się sugestii, iż wyginęły wskutek niszczycielskiej działalności Maorysów. J. Diamond uważa, że padły one ofiarą plagi szczurów. Ale czy również moa, posiadając naziemne gniazda, nie mogły podzielić tego samego losu, co inne ptaki?
Szczury mogły zachwiać całym ekosystemem, jednak Diamond nie postrzega tej złożoności, że wyniszczenie choć jednego gatunku może prowadzić do destabilizacji całego ekosystemu. Przykładów przedstawiających rzekome niszczenie świata natury przez ludność kultur etnicznych i archaicznych jest znacznie więcej. J. Diamond wspomina jeszcze choćby o zagładzie dużych ssaków na Madagaskarze. S. Krech pisze o podobnej sytuacji w odniesieniu do amerykańskich Indian i ich domniemanych ofiar – bizonów (jakby chciał zatuszować historyczny fakt, kto w rzeczywistości wybił te zwierzęta). Jednak przykłady te nie odbiegają od przytaczanych tu analogicznych opisów z Nowej Zelandii czy okresu paleolitu. Jeśli chodzi o zarzuty kierowane pod adresem kultur archaicznych, nie przestaje się wyłącznie na zarzutach odnoszących się do niszczenia środowiska naturalnego.
W cyklu filmów BBC na temat Celtów w jednym z odcinków (emitowanym 11.2.2002 w TVP) stwierdzono, że w społeczeństwie celtyckim panowała …nadkonsumpcja, społeczność była typem „konsumenckim”. A migracje Celtów były wynikiem załamywania się ekonomicznego tej kultury… Jest to kolejny przykład doczepiania przodkom wad współczesnego społeczeństwa zachodniego.
W sumie trudno toczyć poważne dysputy z tego rodzaju „argumentami”. Samo podjęcie tematu wędrówek ludów, w tym kultur celtyckich, wymagałoby niemałego opracowania.
SUBIEKTYWNY OBIEKTYWIZM
Jedną z cech nauki zachodniej jest to, iż nie znosi słów „nie wiem”. Zwrotu, które u starożytnych cechowało osoby kroczące drogą mądrości, na której zrozumienie i pokora szły ze sobą w parze. W nauce i mediach słowa te zastąpiono innymi – „wiemy wszystko najlepiej”.
Wynikiem tego są oceny opierające się, niestety, na emocjonalnym założeniu, że wiemy wszystko, ponieważ jesteśmy najlepsi. O tym dowiadują się dzieci w szkole, według takiego rankingu realizowane są kariery i życie milionów ludzi. Czy zatem może budzić zdziwienie fakt, że gdy spojrzy się w przeszłość, zawsze ujrzy się kogoś mniej doskonałego, bardziej prymitywnego, jeśli nie zdecydowanie gorszego, to przynajmniej posiadającego stosunek do siebie i świata nacechowany współczesnymi niszczycielskimi emocjami i pragnieniami?
Przykre jest to, że tym samym wpaja się nam, iż nie istniał nigdy lub nie może istnieć, świat mniej zdewastowany i zdegenerowany od tego, który sami budujemy, że istniały inne wartości od tych, które dziś powodują ten proces. Większość z nas zaś wierzy w to, że nasze wynaturzenie jest naszą doskonałością.
Nie tylko odhumanizowana, ale i przede wszystkim odsakralizowana współczesna cywilizacja zachodnia nie zauważy zatem takiej cechy minionego świata jak sakralny stosunek do całości istnienia. Nie zastanowi się, co mogło z tego wynikać dla relacji między człowiekiem a naturą. W związku z tym chcemy postrzegać przeszłość przez pryzmat współczesnych wzorców zachowań i wartości. Prawdopodobnie nie będzie nam dane nigdy dowiedzieć się na pewno, jak było kiedyś, ale na bazie tego, iż nie wiemy, możemy próbować szukać w sobie, w tradycji lub w przyrodzie.

Rafał Qba Jakubowski
Rafał Qba Jakubowski