"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 10 (100), Pa1/4dziernik '97


EDUKACJA EKOLOGICZNA W BIELSKIM
- PROGRAM DO R. 2015

Województwo bielskie, przynajmniej pod względem działających na jego terenie organizacji ekologicznych, ma dużo szczęścia - tu powstały i działają organizacje o znaczeniu ogólnokrajowym - Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, Klub" Gaja"- a także szereg lokalnych, aktywnych organizacji i stowarzyszeń, których z braku miejsca nie wymienię.

Zasiadając więc do lektury ponad 300-stronicowej "cegły" pod tytułem Program ochrony środowiska województwa bielskiego do roku 2015, a szczególnie rozdziału Edukacja ekologiczna, miałem nadzieję, że oto powstał dokument, w którym nowatorskie, wychodzące poza ogólnie przyjęte ramy tradycyjnej edukacji, inicjatywy i metody działania wspomnianych powyżej organizacji zostaną docenione i wykorzystane. Niestety, już w jednym z pierwszych akapitów, w podrozdziale dotyczącym terminologii, moje nadzieje i oczekiwania zostały rozwiane: "Głębocy ekolodzy" będą mieli tendencje do uczenia wychowanków współodczuwania (empatii) z Przyrodą (gry typu "jestem liściem", "jestem żuczkiem", różne "rytuały dla Matki Ziemi") a pomijania konkretnych działań typu sprzątanie lasu czy uczenia po prostu, jak ekologicznie prowadzić gospodarstwo domowe. To zdanie dość dobrze ilustruje stosunek autorów do działalności bielskich organizacji.

Opracowanie zawiera przede wszystkim dość szczegółowe omówienie programów nauczania w szkołach różnego typu (z dużym fragmentem dotyczącym współpracy z LOP-em) i edukacji na wsi. Działalności pozostałych NGO's-ów poświęcone są krótkie akapity i wstawki o dość jednoznacznej wymowie: Mimo przewagi protestów nad elementami konstruktywnymi akcje tych organizacji zwsze niosą spory ładunek edukacji ekologicznej. Szkoda, że częstokroć oryginalne i przekonywujące formy działania (np. rytuały dla Matki Ziemi czy Droga Wojownika Gaji) siłą rzeczy mają naturę elitarną i nie mogą objąć większej rzeszy ludzi. I wreszcie podsumowujące stwierdzenie: [organizacje ekologiczne] należy (…) wspierać, ale nie liczyć na nie w planowanej edukacji ekologicznej społeczeństwa. Działania konstruktywne, planowa edukacja ekologiczna, przewaga protestów - trudno mieć pretensje do autorów rzeczonego rozdziału o te sformułowania, skoro pisali go na zamówienie Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku-Białej. Ten język przecież doskonale znany jest wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób weszli w spór z różnymi urzędami. Pretensje natomiast mam o sam program, który tak naprawdę nie jest niczym oryginalnym i nowatorskim, a w większości powtórzeniem i powieleniem starych pomysłów i rozwiązań. Bo czyż za takie nie należy uznać zadania typu szkolenie nauczycieli, zakładanie bibliotek ekologicznych i ośrodków edukacji ekologicznej oraz klubów ekologicznych na wsi? Jedynym oryginalnym pomysłem jest propozycja powołania tzw. "ekolanów" (celowe nawiązanie do słowa "kapelan"), czyli osób zajmujących się edukacją ekologiczną. Pomysł pozostawiam bez komentarza, choć raczej złe skojarzenia budzi sformułowanie: a [celem jest] wykształcenie rzeszy takich ekolanów według klucza wiekowego i lokalizacyjnego, włącznie z powołaniem ekolana wojewódzkiego (!?). Ostatnio w modzie jest udzielanie koncesji na różnego rodzaju działalność; pomysł "ekolanów" brzmi w tym kontekście niezwykle podejrzanie.

Według mnie dokument jest klasycznym przykładem myślenia urzędniczo-uczelnianego (w tym gorszym tych słów znaczeniu), schematycznego i w żaden sposób nie wykraczającego poza powszechnie akceptowany stereotypowy sposób patrzenia na zagadnienie edukacji ekologicznej. Wynika z tego opracowania, że będą istnieć 2 niezależne od siebie nurty EE - niezależny i nowatorski, realizowany przez NGO's-y i oficjalny, z błogosławieństwem stosownych urzędów, "planowany". Może to i dobrze, bo chyba trudno byłoby pożenić 2 często przeciwstawne sposoby myślenia i spojrzenia na ten sam problem. Co jednak np. wykiełkuje w głowach dzieci uczonych najpierw w szkole (w sposób "planowy"), że "lasy trzeba sprzątać", a być może tuż po lekcjach (w stylu "niekonstruktywnym"): "trzeba produkować mniej śmieci, to nie trzeba będzie sprzątać lasów" - sam nie wiem. Po raz kolejny bardzo wyra1/4nie podkreślono, że istnieje duża przepaść pomiędzy tradycyjnym systemem edukacji a działaniami organizacji pozarządowych, traktowanych trochę z przymrużeniem oka, a trochę jak się traktuje niesforne dziecko zadające zbyt dużo "niemądrych" pytań i próbujące zabierać się do rzeczy zastrzeżonych tylko dla dorosłych.

Być może nie mam racji, zabierając głos w imieniu grupy ludzi, którzy do tego mnie nie upoważnili. Ostatecznie nie jestem członkiem żadnej z wyżej wymienionych organizacji, ich działania nie zawsze budzą moje uznanie i akceptację, mimo to potrafię docenić wagę podejmowanych przez nie inicjatyw i docenić skuteczność ich działań. Natomiast nieco denerwuje mnie (proszę mi wierzyć, że nasuwa mi się zupełnie niecenzuralne określenie) sposób działania naszej administracji, który można w taki oto sposób scharakteryzować - jeżeli się nic nie robi, to przynajmniej trzeba zrobić jakiś program. Ale skoro są na niego pieniądze, to dajmy zarobić tym, którzy raczej nie zburzą naszego dobrego samopoczucia i nie wyskoczą z czymś wymagającym zaangażowania albo, nie daj Boże, nie zaproponują współpracy z osobami o innych niż nasze poglądach i swoim własnym, głośno wypowiadanym zdaniu.

Autorzy w Uwagach końcowych przytaczają jako przestrogę słowa Owidiusza: Video meliora proboque, deteriora sequor (Widzę i uznaję co jest lepsze, a jednak wybieram gorsze). Niestety, nawet nie można pozwolić sobie na komentarz, że oto zostały użyte prorocze słowa odnoszące się właśnie do autorów opracowania. Obawiam się bowiem, że tak naprawdę autorzy niezbyt wiedzą, co odrzucili, nie zadali sobie trudu, by poznać nieznane, tylko a priori założyli, co na pewno nie będzie wchodziło w zakres edukacji ekologicznej w woj. bielskim do r. 2015. Ich prawo. Tyle że, jak się to dziś modnie określa, za nasze, publiczne pieniądze!

Aleksander Fober

"NASZA UMOWA ZE ZWIERZĘTAMI"

Jak zwykle podczas wakacji dużo czytałam; w tym roku udało mi się zdobyć kilka ciekawych pozycji, a jedną wyjątkowo aktualną - Desmonda Morrisa Nasza umowa ze zwierzętami. Wyróżniona nagrodą "Genesis" Fundacji Ochrony Zwierząt książka ukazuje stosunki między człowiekiem a zwierzętami od czasów najdawniejszych, gdy człowiek przypisywał zwierzętom duszę, do najnowszych, gdy nauczył się wszechstronnie, bezwzględnie wykorzystywać je.

Desmond Morris ukończył studia w dziedzinie psychologii zwierząt w Oksfordzie, jest wziętym pisarzem i autorem programów telewizyjnych. Po latach wrócił do Oksfordu, aby kontynuować pracę naukową.

Bardzo chciałabym zdobyć i przeczytać jego poprzednie książki: Naga małpa,1) Zwierzę zwane człowiekiem, Język ciała i Dlaczego pies merda ogonem. Przyznaję się ze wstydem, że nie znam żadnej z tych książek, a pierwszą i - jak dotąd - jedyną książką Desmonda Morrisa, którą przeczytałam jest właśnie Nasza umowa ze zwierzętami (dzięki ZB, które mi ją pożyczyły, za co bardzo im dziękuję). Książkę tę polecam gorąco wszystkim, a szczególnie paniom i panom senatorom, którzy nie chcieli uchwalić Karty praw zwierząt twierdząc, że zwierzę jest rzeczą, z którą człowiek ma prawo postępować nawet najokrutniej (np. tucz gęsi na stłuszczone wątroby). Właściwie książka ta powinna być przymusową lekturą dla ludzi decydujących o losie zwierząt. Chociaż czy to pomogłoby? Czy rozbudziłoby choć odrobinę wyobra1/4nię? Czy poruszyłoby serca ludzi kierujących się doktryną Tomasza z Akwinu, głoszącą, że prawo do godnego życia mają tylko istoty obdarzone duszą, znaczy ludzie, zaś wszelkie upominanie się o prawa zwierząt to "neopoganizm"?

Andrzej Osęka, Lobby dręczenia [w:] "Gazeta Wyborcza" z 28-29.6.97:

Także wartości chrześcijańskie posłużyły jako obrona dochodów z torturowania gęsi (…). Senator Jadwiga Stokarska powołała się na pewnego prof. teologii z Poznania, wg jego opinii zapis, że zwierzę nie jest rzeczą, jest całkowicie sprzeczny z etyką chrześcijańską, znalazł się w ustawie z powodów czysto światopoglądowych, neopogańskich. Od siebie p. senator dodaje: "Art. 5 ustawy mówi, że zwierzę wymaga humanitarnego traktowania, co należy rozumieć, że należne mu są prawa zarezerwowane dla człowieka, to znaczy, że dla konia należy odstąpić swoje łóżko". 2)

A oto wypowied1/4 ks. Rydzyka (kazanie wygłoszone 22.5. w Warszawie):

Dzisiaj Sejm uchwalił: nie można męczyć zwierząt. A co z dziećmi, co z rodziną? Kto patrzy na zwierzę - staje się zwierząciem i zwierzątkami zwierzęta się zajmują. Dla zwierząt uchwalają ustawy. To jest zezwierzęcenie, gorzej niż zezwierzęcenie, bo wół i osioł klęknęli przed żłobem, w którym był Pan (…). 3)

Czytając te wypowiedzi, nie wiem: płakać czy śmieć się. A teraz pozwolę sobie zacytować parę fragmentów z książki Nasza umowa ze zwierzętami:

Już dawno chciałem powiedzieć, co myślę o zachowaniu się gatunku ludzkiego wobec innych gatunków świata zwierzęcego, o tym jak nieustannie wykorzystywał je i znęcał się nad nimi. (s.7).

Specjaliści od ochrony środowiska są coraz bardziej zaniepokojeni zatruwaniem wód i powietrza, wyjaławianiem coraz większych połaci ziemi. Ludzkość działa na własną szkodę także i przez to, że nie utrzymuje warunków umowy ze zwierzętami. Umowę tę zawarliśmy ze wszystkimi gatunkami zwierząt, z którymi przyszło nam wspólnie zamieszkiwać planetę Ziemię. (s.10).

Niepohamowany pęd do opanowania świata pustoszy nasze środowisko psychiczne i pozbawia nasz gatunek świadomości pewnej podstawowej prawdy - że jesteśmy częścią zharmonizowanego wewnętrznie świata przyrody. (s.12).

Warunki, na jakich współzamieszkujemy naszą planetę, muszą opierać się na szacunku, a nie na wyzysku. Trzeba, abyśmy raz na zawsze zaprzestali jednostronnego łamania umowy ze zwierzętami i powściągnęli żądzę panowania nad wszystkim, co się rusza. (s.23).

Zgodnie z doktryną chrześcijańską tylko człowiek posiada nieśmiertelną duszę, wszelkie inne stworzenia zdegradowano do rzędu nierozumnych, bezdusznych bydląt. Na szczycie stworzonej w ten sposób piramidy znajdował się Bóg, pośrodku ludzie, a podstawę tworzyły pozostałe gatunki zwierząt. Istoty stojące wyżej w tej hierarchii zyskały więc pełne prawo do swobodnego dysponowania życiem stojących niżej. Zabijanie "bezdusznych bydląt" nie mogło przecież być grzechem! (s.30).

Dziwne, że religia nakazująca skądinąd dobroć i miłosierdzie stała się pośrednią przyczyną cierpień tysięcy istot. Jak mogło się to stać? (s.31).

Trzeba przyznać, że w okresie wczesnego chrześcijaństwa stosunek do zwierząt był dużo bardziej przyjazny. Żyjący w IV w. n. e. święty wyraził myśl, z której rad byłby Darwin - że powinniśmy dobrze traktować zwierzęta, gdyż pochodzą one z tego samego pnia co my! Na potwierdzenie tego przytaczał odpowiednie cytaty z Biblii, w których nazywa się zwierzęta naszymi braćmi. Taką postawę próbował upowszechnić np. św. Franciszek z Asyżu, lecz z biegiem lat zwyciężył pogląd o dominującej roli człowieka w świecie. Po części wynikało to z potrzeby znalezienia podbudowy ideologicznej dla niewolnictwa bąd1/4 systemu feudalnego. Jeśli bowiem pewne klasy ludzi uznano za gorsze i odmawiano im pełni praw, to jakie prawa mogły przysługiwać innym ssakom? (s.32).

Pewne wyłomy w tym sposobie myślenia zarysowały się dopiero w XIX w., kiedy powstały pierwsze organizacje ochrony zwierząt. Propozycje nowego spojrzenia na stosunek człowieka do innych gatunków spowodowały rozłam wśród duchowieństwa. Część kleru, zgodnie z nauką św. Franciszka, nawoływała do miłosierdzia dla wszystkich żywych istot, część upierała się przy tradycyjnym manifestowaniu ludzkiej wyższości. Kościół na ogół odnosił się wrogo do nowych idei, a papież Pius IX odmówił nawet wydania zgody na otwarcie w Rzymie ośrodka opieki nad zwierzętami. Odmowę uzasadnił tym, że poświęcenie myśli i czasu zwierzętom mogłoby odwrócić uwagę od problemów ludzkich. W wydanym pod koniec XIX w. "Dykcjonarzu katolickim" znalazło się stwierdzenie: "Zwierzęta nie mają żadnych praw. Zostały stworzone na użytek człowieka, tak samo jak rośliny i kamienie". Szczególną bezdusznością uderzają myśli wyrażone w dalszej części tego dokumentu: "Człowiek ma prawo zadawać zwierzętom śmierć i cierpienie dla celów słusznych i pożytecznych, a nawet tylko dla rozrywki! " (s.33).

Było to w r. 1897, a więc równo 100 lat temu. Czy dużo zmieniło się od tego czasu? Czy dzisiaj wypowiedzi pewnych osób nie przerażają swoją bezwzględnością, okrucieństwem, brakiem wyobra1/4ni, brakiem wrażliwości?

Przytoczę jeszcze 3 zdania z ostatniej strony książki Desmonda Morrisa:

Niedotrzymanie umów jest nieuczciwe, a tak dotąd postępowaliśmy z naszymi zwierzęcymi braćmi. Brutalność wobec nich oznacza brutalizację naszego postępowania. Kultura, którą cechuje współczucie dla zwierząt, jest kulturą wrażliwości także w innych dziedzinach. (s.159).

A na zakończenie, co mówią na ten temat:

św. Franciszek z Asyżu - Wszystkie stworzenia tej ziemi odczuwają jak my, wszystkie stworzenia tej ziemi szukają szczęścia jak my, wszystkie stworzenia tej ziemi kochają, cierpią i umierają jak my, czyli są one równymi nam dziełami wszechmogącego Stwórcy.

Romain Rolland - Przyszłe pokolenia będą przeklinały wandalizm, z jakim przez jedno krótkie stulecie uprawialiśmy gospodarkę rabunkową świata zwierząt, na którego wydoskonalenie przyroda potrzebowała 50 mln lat.

Renata Fiałkowska

Desmond Morris, Umowa ze zwierzętami, KiW, Warszawa 1995, wyd. I, ss.159.

1) Zob. J. T., Lektura obowiązkowa [w:] ZB nr 9(99)/97, s.86.

2) Zob. Andrzej Delorme, AWS i ekologia [w:] ZB nr 9(99)/97, s.85.

3) Zob. Rafał Gawlik, Antycytat [w:] ZB nr 7(97)/97, s.27.

ZAPROSZENIE

Stowarzyszenie Ekologiczne w Barcinie zaprasza na III spotkanie ogranizacji ekologicznych województwa bydgoskiego, które odbędzie się 18.10.97 1000. Szczegółowe informacje i zgłoszenia:

Janina Drążek, Stowarzyszenie Ekologiczne w Barcinie
Pakowska 16, 88-190 Barcin 0-52/83-22-85

Prosimy o wcześniejsze potwierdzenie przybycia.

"CZŁOWIEK I MYSZ"

Na początku tego roku ukazała się książka znanego obrońcy wiwisekcji Williama Patona pt. Człowiek i mysz. Warto zwrócić na nią uwagę z kilku względów. Po pierwsze, William Paton był członkiem wielu prestiżowych instytucji naukowych i medycznych; jego sposób myślenia daje nam obraz tego, jak świat nauki eksperymentalnej podchodzi do zagadnienia wiwisekcji. Po drugie, książka bardzo dobrze broni wiwisekcji - warto się zapoznać z tymi argumentami, aby przygotować sobie kontrargumenty na wypadek styczności z przedstawicielami nauki. Po trzecie, wbrew intencji autora jego opisy akcji bezpośrednich takich organizacji, jak: NAVS, BUAV, ALF itp. - zamiast odstręczać, zachęcają i wzruszają (przynajmniej mnie).

William Paton użył w swojej obronie wiwisekcji czynnika pragmatycznego. Podczas gdy słynny dr Moreau1) dręczy zwierzęta dla czystej rozkoszy poznania, pan Paton usprawiedliwia wiwisekcję potrzebami życia codziennego. Cała logika wywodu opiera się na jednym założeniu: Człowiek to istota chora z natury. Różne choroby, które przytrafiają się ludziom, są więc ich stanem naturalnym, normalną sytuacją, cechą wrodzoną. Wiwisektor jawi się jako wyzwoliciel gatunku ludzkiego z niewoli bakterii i wirusów. Aż trudno sobie wyobrazić, jak ludzie mogli przez tysiące lat obejść się bez wiwisekcji. W mniemaniu Patona musiały to być straszne wieki; dopiero obecne pokolenie można nazwać zdrowym (a nawet najzdrowszym!): Dziś większość ludzi w krajach uprzemysłowionych jest zdrowa, pełnosprawna i wolna od bólu. Każdy z nas może się rozsądnie spodziewać, że dożyje siedemdziesiątki. A jak to możliwe, że ja spodziewam się dożyć 120 lat i to bez pomocy wiwisektorów? Pan Paton powiedziałby, że to arogancja, wszak nawet odkrycie dobroczynnych wpływów diety wegetariańskiej zawdzięczać możemy tylko testom na zwierzętach. To dzięki takim doświadczeniom możemy zredukować ilość chorych osób posiadających nowotwory, niewydolność serca itp. Dzięki wiwisekcji możemy dzisiaj uśmierzać ból zwierząt i je leczyć. Wprawny czytelnik w całym wywodzie może jednak zauważyć pewne uogólnienia, a nawet mijanie się z prawdą.

  1. Paton powiada, że na wskutek szczepień prawie znikła nosówka psów. Mój pies miał dwa razy nosówkę i to pomimo szczepień.
  2. Autor od początku broni tezy o pragmatycznym charakterze wiwisekcji. Przedstawione jednak przez niego wyniki badań socjologicznych przeczą tej tezie: wśród 663 artykułów kluczowych dla 10 wielkich osiągnięć klinicznych aż 41,6% poszukiwało "wiedzy dla samej wiedzy".
  3. Sedno wywodu znajduje się cały czas w poważnych tarapatach (które zresztą przeczuwa sam autor): albo zwierzęta są podobne do ludzi, albo nie są podobne. Jeśli są podobne do ludzi, to nie można na nich przeprowadzać eksperymentów ze względów etycznych - w przeciwnym wypadku nic nie stoi na przeszkodzie, aby testować na człowieku. Jeśli zaś są diametralnie różne od ludzi, to wyniki wszystkich eksperymentów są bezużyteczne dla ludzi.
  4. Jeśli człowiek przewyższa zwierzęta poziomem rozwoju na drabinie ewolucji (sugestia Patona),2) to czy zgodzimy się na to, aby z tych samych względów hipotetycznie wyżej postawieni kosmici (lub Bóg, lub cokolwiek innego) przeprowadzali wiwisekcję na ludziach? Konsekwencja wywodu wymagałaby tego!
  5. Książka została opatrzona wstępem Jerzego Vetulaniego, gorącego zwolennika Patona. Obaj panowie jednak przeczą sobie, gdyż Jerzy Vetulani uważa, iż ruch obrońców zwierząt tylko w nikły sposób był popierany przez systemy religijne,3) zaś Paton powiada, iż ten ruch miał często silne podłoże religijne.
  6. Wiwisektorzy całą swoją pracę poświęcają dla dobra dzieci. Motyw małych pociech i schorowanych starców często pojawia się zresztą w kampaniach wyborczych i kampaniach propagandowych (Piłsudski, Stalin, Hitler, …). Jednak w tej samej książce możemy przeczytać o tym, iż pierwszą organizacją walczącą o prawa dzieci (dziecko nie jest rzeczą!) było SPCA (w 1824 r.), organizacja animalistyczna (pó1/4niejsze NAVS). W walce o prawa dzieci nie był wtedy zaangażowany ani żaden kościół, ani politycy, ani lekarze, ani przedstawiciele nauki, ani nikt inny.
  7. Czytelnik w pewnym momencie zostaje całkowicie zaskoczony. Pan Paton sugeruje, iż najbardziej okrutnym zabiegiem wiwisekcji, jaki wykonał, było wykąpanie domowego cocker-spaniela w szamponie. Wszystko wskazuje, iż to nie jest żart, ale że czytelnik naprawdę ma w to wierzyć. W takim układzie wszystkie osoby mające psy musiałyby poczuć się zwyrodnialcami. Na s.244 sugeruje ponad to, że zwierzęta lubią być poddawane wiwisekcji. W podobnym tonie utrzymane są wypowiedzi tłumacza książki, Jerzego Vetulaniego: Uwalnianie szczurów i myszy z laboratoriów i wypuszczanie na wolność, gdzie zginą w warunkach znacznie bardziej okrutnych niż w wyniku doświadczenia, jest działaniem zdecydowanie irracjonalnym, przynoszącym zwierzętom więcej cierpień niż zadałby je naukowiec. Wiwisektor jest więc dobroczyńcą dla zwierząt.
  8. Tylko dzięki wiwisekcji możliwe było zdobycie wiedzy na temat właściwego odżywiania i skutecznej higieny. Wiwisekcji zawdzięczamy także odkrycie praktycznie wszystkich lekarstw, a także odkrycie szkodliwości palenia tytoniu. Bez komentarza.
  9. Pan Paton sugeruje, iż rozumienie bólu i cierpienia to tylko sprawa definicji. Wystarczy zmienić definicję bólu i definicję cierpienia, i oto w cudowny sposób zwierzęta już nie będą cierpieć w czasie eksperymentów. Inne wyjście: należy wszystkie pieniądze przeznaczone na opracowanie metod alternatywnych wykorzystać do opracowania środków znieczulających zwierzęta w czasie wiwisekcji.
  10. Czy zwierzęta mają prawa? Paton zajmuje w tej kwestii stanowisko bliskie naszym parlamentarzystom: zwierzęta nie mają praw, bo nie mogą podjąć roszczeń i obowiązków. Tego typu logika jest jednak chora: kto powiedział, że prawa są związane koniecznie z obowiązkami? To tylko definicja, nie najlepsza.
  11. Autor powiada, że testom na zwierzętach zawdzięczamy także wiele odkryć medycznych. Pierwszy wiwisektor Galen odkrył w I w.n.e., że krew krąży w naszym ciele i podtrzymuje je przy życiu. Czy jednak Galen rzeczywiście był pierwszy i czy niezbędna była w tym wypadku wiwisekcja? Paton mówi, że tak, ale już starożytni Egipcjanie na tysiące lat wcześniej (Księga umarłych) znali doskonale te wszystkie zjawiska, bez wykonywania wiwisekcji! Po wtóre, znakomicie opisał je 300 lat wcześniej Hipokrates. Z drugiej strony genialny Galen twierdził, że "smarki są wydzieliną mózgu". O tego typu bzdurach głoszonych przez tego geniusza za trzy grosze, pan Paton jednak nie wspomina.4)
  12. Na szczęście przedstawione są w książce liczne przypadki autentycznych miłośników wiedzy eksperymentalnej. Naukowcy ci przeprowadzali jednak eksperymenty na sobie samych. I tu pojawiają się takie nazwiska jak Ralph Lainson i jego zespół (zarazili siebie leiszmaniozą); Serturner, Purkinje, Christison; Adrian i Gaddum (testowanie preparatów na własnych oczach); Smith z Salt City (testował na sobie kurarę); Henry Head i Wilfred Trotter (przecięli sobie nerwy w rękach); Japończyk dr Hideaki Hagiwar w 1982 r. testował na sobie i kilku ochotnikach lek przeciwnowotworowy. Jak się więc bardzo chce, to można.5) Szkoda jednak, że sam autor książki nie poczuwa się do takiego obowiązku pomimo przytoczenia tych przykładów.
  13. Gdy pojawia się pytanie, czy naukowcy powinni chronić społeczeństwo przed jego własną głupotą, autor odpowiada: tak! Wynika więc z tego, że należy przetestować na oku królika pastę do butów, bo a nóż jakiś kretyn we1/4mie ją za krem pod oczy lub za pastę do zębów.

Tyle na temat interesujących fragmentów, na które natknąłem się w czasie czytania. Trzeba jednak przyznać, że książka jest na tyle dobrze napisana, iż może przekonać mniej inteligentnych przedstawicieli nauki, czyli większość środowiska akademickiego. Pośrednią przyczyną wydania książki był fakt, iż ruch oswobodzicieli zwierząt w Polsce niebezpiecznie się nasila, czego efektem są niektóre fatalne zapisy w projektach ustaw o ochronie zwierząt. Taka wypowied1/4 świadczy, że daliśmy się jednak odczuć niektórym panom z PAN-u. Oby tak dalej!

Robert Surma

William Paton, Człowiek i mysz. Badania medyczne na zwierzętach, PWN, Warszawa 1997.

1) Zob. Robert Surma, Wyspa wiwisektora Moreau [w:] My, zwierzęta, Biblioteka "Zielonych Brygad" nr 26, Kraków 1997 (w druku).

2) Całkiem inną sprawą są trudności związane z samą teorią ewolucji. Jej konsekwencją jest wytworzenie nadczłowieka, który będzie miał prawo przeprowadzać wiwisekcję na ludziach. Czy jednak teoria ewolucji jest prawdziwa? Na Ziemi pojawiło się 50 mld gatunków. Jeśli wiek Ziemi będzie liczył 5 mld lat, to wynika z tego, że co roku powinno pojawiać się na Ziemi 10 nowych gatunków zwierząt. Praktyka jednak temu przeczy. Nie notujemy czegoś takiego!

3) Zob. R. Surma, Eksperymenty na zwierzętach [w:] ZB nr 9(87)/96, s.93.

4) Zob. Z. Libera, Wstęp do nosologii, Wirydarz, Wrocław 1996, ss.109, 112; J. Schulz, E. Überhuber, Leki z bożej apteki, Warszawa 1996, s.25; J. Ochorowicz, Wiedza tajemna w Egipcie, Warszawa 1984, ss.59, 77, 78.

5) Informacje na ten temat można także znale1/4ć w: A. Kohn, Fałszywi prorocy, PWN, Warszawa 1996, s.156.

"FAŁSZYWI PROROCY"

Niedawno wpadła mi w ręce ciekawa książka Alexandra Kohna pt. Fałszywi prorocy. Wbrew tytułowi nie jest to kolejna pozycja traktująca o strasznie niebezpiecznych sektach, lecz praca dotycząca naprawdę niebezpiecznej instytucji, jaką jest współczesna nauka.

Wiele stronic tej pasjonującej książki poświęconych jest fałszerstwom na polu archeologii, fizyki, chemii itp. Nas najbardziej zainteresuje jednak rozdział poświęcony fałszerstwom w medycynie i dziedzinach pokrewnych.

Wiele razy zdawało się słyszeć z ust wiwisektorów, iż swoją pracę wykonują dla dobra nauki lub dla dobra ludzkości. Fakty zebrane przez autora tej książki świadczą jednak o tym, że impulsem do parania się tego typu zajęciem jest raczej zamiłowanie do sławy i pieniędzy. Każdy, kto miał styczność z instytucjami naukowymi, zdaje sobie sprawę, że ponad 90% przeprowadzonych badań naukowych jest wysoce nierzetelna lub fałszywa. Jakże często studenci socjologii sami wypisują sobie ankiety, dziennikarze przeprowadzają wywiad z samym sobą, a filozofowie umieszczają w przypisach nieistniejące książki (sam tego spróbowałem). Wszystko to przejdzie nawet na najbardziej prestiżowym sympozjum, w obecności najbardziej prestiżowej komisji. Trzeba mieć prawdziwego pecha, aby wpaść. Tak więc ujawnione fałszerstwa naukowe to tylko nieliczny procent fałszerstw popełnionych (a do fałszerstwa zaliczamy także nierzetelność).

W książce Alexandra Kohna możemy znale1/4ć wiele nazwisk osób, które "wpadły". I tak James McConnell z Uniwersytetu w Michigan wylansował w świecie nauki teorię skotofobiny (wyciąg RNA miał być nośnikiem informacji). Okazało się, że opisy jego doświadczeń na płazińcach zostały sfałszowane. Wtedy pojawiła się teoria Georgesa Ungara z Baylor College of Medicine w Houston, który w 1968 r. tę samą teorię chciał wylansować eksperymentując na szczurach (poddał wiwisekcji 4 tys. tych zwierzątek). Nośnikiem informacji miał być w tym wypadku polipeptyd. Ogromne fundusze na przeprowadzenie badań w tej dziedzinie otrzymał także George Maheryshyn z Uniwersytetu Illinois, który w 1976 r. wyodrębnił polipetyd z mózgów 2 tys. złotych rybek. Sugestie obu panów jakoby polipetyd był nośnikiem informacji, okazały się "naciągnięte", a opisy zachowania zwierząt sfałszowane. I wszystko to z powodu żądzy pieniędzy i sławy.

Fałszerstwa odbywały się także na polu chirurgii. Pan William Summerlin wprowadził niezłe zamieszanie w świecie nauki, ogłaszając udany przeszczep skóry myszy czarnej na mysz białą. Wiadomość o tym już się rozeszła, gdy dyrektor instytutu odkrył fałszerstwo: mysz została pomalowana czarnym flamastrem (to chyba przykład najbardziej bezczelnego fałszerstwa i największej naiwności współpracowników). Podobne fałszerstwa popełnił Zoltan Lucas (fałszywe opisy rezultatów przeszczepów nerek u szczurów).

Następne nazwisko to John Darsee, który manipulował wynikami badań nad wywoływaniem zawału serca u psów. Setki zwierząt cierpiało tylko dla dopełnienia formalności, wyniki badań były całkowicie zmyślone.

Emocje wzrastają, gdy przechodzimy do zagadnienia AIDS (argumentu często podnoszonego przez wiwisektorów). Okazuje się, że nie dobro chorych ludzi, lecz pieniądze powodowały poczynaniami naukowców. Po odkryciu mechanizmu działania wirusa HIV prawie 2 lata toczył się proces o zyski finansowe z testów diagnostycznych pomiędzy Instytutem Pasteura w Paryżu a Narodowym Instytutem Rakowym w Bethesdzie (USA). Marc Ponnall tak opisuje tę sytuację: W czasie, gdy tysiące ludzi na świecie umierało na AIDS, najsłynniejsi luminarze nauki spędzali czas na naradach ze swoimi prawnikami, jak dochodzić przed sądami praw do milionów dolarów apanaży z patentów ("International Laboratory", czerwiec '87).

To nie jedyny brak etyki w zachowaniu instytutów naukowych. W l. 1964-1982 Food and Drug Administration wykryła ok. 45 nieprawidłowości w badaniach klinicznych leków. Nagminne jest prowadzenie testów dla samej formalności. I tak w 1982 r. firma produkująca lek "Oraflex" nie powiadomiła FDA o niekorzystnym działaniu leku. Lek został więc dopuszczony do sprzedaży, w wyniku czego wystąpiły liczne efekty uboczne u 173 pacjentów. Testy na zwierzętach były także formalnością w Laboratorium Biotestów w Chicago. Instytucja ta zaniżała liczbę zdechłych szczurów, którym podawano lek o nazwie "Naproksen". U niektórych padłych zwierząt nie przeprowadzano sekcji, lecz po prostu wyrzucano je. Ta sama sytuacja powtórzyła się w wypadku testów środka dezorującego w mydłach o nazwie "Triclocarban" - nie dość, że testy zostały sfałszowane, to również sami pracownicy Laboratorium zostali przekupieni przez firmę kosmetyczną. Ogólnie, jak szacują specjaliści, niewiarygodne dane może zawierać ok. 900 raportów z przeprowadzonych badań na zwierzętach. W wyniku wielu nowych inspekcji unieważniono 35 związków chemicznych i nakazano ich ponowne przetestowanie. Jednak i taka alternatywa wielu naukowców nie zadowala. Nie dość że zmarnowano setki tysięcy istnień, to sugeruje się, że zdublowanie tego typu testów zagwarantuje bezpieczeństwo leków. Tymczasem, jak powiada dr Nathan Kline, nie wiadomo, jak zareagują pacjenci na leki dostarczone przez firmy farmaceutyczne testujące je na zwierzętach. Pomimo całego bezsensu tego typu testów, wiwisekcja nadal będzie trwać. Istnieje bowiem potężna stymulacja finansowa dla naukowców. Wielkość pojedynczego granta może wynosić nawet milion dolarów, a suma ta zwiększa się jeszcze bardziej, gdy biznes-plan przewiduje większą niż przeciętnie ilość zwierząt potrzebnych do wykonania testów. Pokusa jest więc duża.

Robert Surma

Alexander Kohn, Fałszywi prorocy, PWN, Warszawa 1996. EKOLOGICZNE PŁODY ROLNE

… ziemniaki prosto z gospodarstwa - 80 gr/kg.

Maria Sordyl
Gospodarstwo ekologiczne
34-314 Czaniec 432
(w pobliżu Andrychowa)
0-33/10-96-80

… jabłka ekologiczne prosto z drzewa - 30 gr/kg lub za pomoc.

Jadzia Łopata
34-146 Stryszów 156
(w pobliżu Kalwarii Zebrzydowskiej)

BAŁTYK ROZRYSOWANY

W początkach lipca '97 prawie jednocześnie ukazały się - mapa Pobrzeże Bałtyku województwa koszalińskiego i przewodnik Wiesława Stachlewskiego Koszalin i okolice. Mapy takiej dotychczas nie było, a I wydanie przewodnika miało miejsce 16 lat temu. Publikacje te wypełniają więc dotkliwą lukę, dającą się dotąd we znaki wszystkim miłośnikom tych okolic.

Omawiana mapa wydana jest w skali 1:150 000, obejmuje obszar nadmorski od D1/4wiżyna na zachodzie do jeziora Kopań na wschodzie, czyli 85 km wybrzeża i obszary od 10 do 20 km w głąb lądu. Ma bardzo dokładne oznakowanie turystyczne, rozbudowaną legendę, a na odwrotnej stronie - dokładny opis m.in. środowiska geograficznego, rezerwatów przyrody, szlaków pieszych, kajakowych i rowerowych oraz 50 najważniejszych miejscowości. Brak oznakowania i opisu ogrodu botanicznego we Włokach1) koło Świeszyna, a zaznaczenie arboretum w Karnieszewicach2) powinno być chyba wyra1/4niejsze.

Szkoda, że wydawca nie podjął się, jak dotąd, wydania mapy Bałtyku. Wielu ludzi rozpytuje o nią daremnie we wszystkich punktach sprzedaży.

Nowe wydanie wymienionego na początku przewodnika omawia kolejno: położenie Koszalina, gospodarkę i ochronę środowiska, kulturę i zagospodarowanie turystyczne. Zawiera 10-stronicową kronikę miasta. Autor proponuje m.in. trasy wycieczkowe: piesze (dwie po mieście i 5 po okolicy) oraz wycieczkę kolejką wąskotorową. Opisy tras uwzględniają obszerne informacje o zabytkach, pomnikach przyrody i osobliwościach.

A oto niektóre dające się zauważyć "niedoróbki": w opisie Karnieszewic brak wzmianki o arboretum, jedynym na całym Pomorzu Środkowym (s.66), nie istnieje już pomnikowy świerk "Józef" w Gąskach (s.90). Jako wadę można też potraktować to, że w całym przewodniku nie ma ani jednego zdjęcia, za wyjątkiem kolorowej okładki.

Bernard Konarski

Pobrzeże Bałtyku województwa koszalińskiego, mapa turystyczna, opr. Karol Kawałko, Wacław Nowicki, red. Bożena Kucharska, wyd. Agencja BiK, Piła 1997, format 475 330 mm, cena 2,50 zł.

Wiesław Stachlewski, Koszalin i okolice, wyd. Regionalna Agencja Promocji Turystyki, Koszalin, ss.103, cena 9 zł.

1) Zob. Bernard Konarski, Ogród botaniczny Włoki - życiowa pasja pani Grażyny Zyber [w:] ZB nr 8(98)/97, s.27.

2) Zob. tenże, Arboretum w Karnieszewicach [w:] ZB nr 1(20)/96, s.11.

OBYWATELSKIE NIEPOSŁUSZEŃSTWO

Nr 21 Biblioteki "Zielonych Brygad": Między lobbingiem a obywatelskim nieposłuszeństwem (red. Piotr Frączak), 44 ss. A5, foliowana okładka, 1,5 zł. Wydana wspólnie z "Asocjacjami", podejmuje i pogłębia tematykę poruszoną w książkach: Podstawy obywatelskiego nieposłuszeństwa i Wspólna droga… Praca rozważa problem stosunku obywatel - państwo. Mówi o niejednoznacznym stosunku obywateli do obowiązującego prawa, obywatelskim nieposłuszeństwie, łamaniu niesprawiedliwego prawa w celu obrony wartości, walce bez użycia przemocy. Jest to zbiór artykułów, które traktują o rodzajach i uzasadnieniu bezpośrednich form nacisku obywateli na władzę. Teksty są dobrane w ten sposób, iż zaczynają się od teoretycznych uzasadnień idei obywatelskiego nieposłuszeństwa, przez etyczne uzasadnienia jego ograniczeń, aż dochodzą do obrazu społeczeństwa w teorii działań bez użycia przemocy. Autorzy starają się uzasadnić, że obywatelska akcja bezpośrednia - w tym i obywatelskie nieposłuszeństwo - jest ważnym elementem współczesnej demokracji, że wiele organizacji pozarządowych i ich formy działania często mają swoje korzenie w idei obywatelskiego nieposłuszeństwa, że demokratyczne procedury zmiany prawa to nie tylko demokracja parlamentarna i lobbing, ale także obywatelska akcja bezpośrednia.

Jakimi metodami może posłużyć się obywatel, by mieć wpływ na polityków, na potentatów przemysłowych, na rozwój sił militarnych? Książka Pera Herngrena jest opisem metod, które mogą być stosowane przez obywateli w celu możliwości prowadzenia dialogu z tymi, którzy za nas, zwykłych obywateli, podejmują decyzje. Problem obywatelskiego nieposłuszeństwa został spopularyzowany przez Thoreau. Per kontynuuje jego idee i opisuje przykłady wielu akcji, ruchy pacyfistyczne, protesty antywojenne, efekty przeprowadzanych działań, konsekwencje, jakie niesie ze sobą używanie obywatelskiego nieposłuszeństwa… Podstawy obywatelskiego nieposłuszeństwa to książka z jednej strony bardzo praktyczna, z drugiej refleksyjna. Per stara się zaszczepić w ludziach potrzebę walki o swoje sprawiedliwe prawa pomimo konsekwencji, które trzeba ponieść, a których potrzebę oceni dopiero historia.

z IV strony okładki wydania angielskiegoWRESZCIE JEST - ON, PIERWSZY NUMER…

…"Podlasiak" - -STRAIGH EDGE-PRO CHOICE-PUNK ZINE

... a w nim na 36 stronach formatu A5 znajdziecie m.in.:

Cena 2 zł + koszty wysyłki 1 zł - tylko przekazem pocztowym pod adresem:

Marek Czech Łukaszyńska 26, 21-500 Biała Podlaska


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 10 (100), Pa1/4dziernik '97