"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 11 (101), Listopad '97


KORONA?

Człowiek jest koroną stworzenia, korona zaś oznacza pełnię symbolizowaną przez jej kształt (koło) i zwieńczenie dzieła życia ludzkiego. Pełnia nie jest bowiem nam dana jako coś gotowego, lecz jako zadanie - istnieje potencjalnie i musi być dopiero urzeczywistniona. Bez tego człowieczeństwo nie jest w pełni realne. Dziś ludzi rzeczywistych jest coraz mniej, coraz więcej ni to maszyn do robienia kasy i kariery, ni to wiecznych dzieci, które chcą się bawić, nigdy nie dorastając i nie płacąc rachunku…

Jest to w dużej mierze owocem systemu (nie-wolno)rynkowego, który oczekuje od ludzi tylko dwu rzeczy - po pierwsze tego, że będą dobrymi producentami, po drugie, iż będą jeszcze lepszymi konsumentami owych dóbr, bo żeby system się kręcił - produkcja i konsumpcja muszą się nawzajem nakręcać. Stąd owo dziecko-maszyna, jakim jest współczesny człowiek (na Zachodzie od dawna, u nas od krachu tzw. komuny). Rzecz przy tym ciekawa, iż ludzie nie akceptują, a często nawet nie zauważają, czy też nie chcą zauważać całości (współzależności) tej pary pozornych przeciwieństw, nie chcą płacić ceny za "balangę, która nie ma końca" i uciekają przed tym w… "balangę, która nie ma końca". A że różnym ludziom dają przyjemność różne rzeczy, trudniej nam dostrzec, iż w gruncie rzeczy nie ma różnicy między punkiem a filatelistą, ćpunem czy fanem szybkich i drogich aut. Wszyscy oni muszą rezygnować z pełni życia, wchodzić w system i zdobywać środki na owe namiastki owej pełni.

Skończyły się wakacje, które odczuwam jako legalny strajk generalny. System w końcu zrozumiał, że po to by trwać, musi dać coś masom. Nie wystarczą dekrety państwa i policjanci na rogach ulic, nie wystarczy głód jako przymus ekonomiczny czy kazanie o pracy i piekle dla leniwych. Dziś zamiast (czy też - w cieniu kija) jest marchewka, bo niewolnik w kieracie taśmy produkcyjnej, biurka, sklepowej lady czy kariery potrzebuje długiego weekendu i wakacji, by od nich uciec i by potem… wrócić po środki na nową "przygodę". W tej postaci ludzie gotowi są przymknąć oko na wszystkie niedogodności systemu, czasem tylko kiedy "przegnie" czy da za mało - coś tam poburzą się, coś tam z góry spadnie i znowu jest pięknie, wszystko gra. Nikt nie pali się do zmieniania czegoś na serio; dla frajerów, którzy wolą dostać białą niż czerwoną pałą (i vice versa) są wybory, które niczego nie zmieniają; dla tych którzy to wi(e)dzą zaś - lipność polityki i brud, który sprawia, że lepiej się do niej nie mieszać, zostając w domu. Jeszcze 10-20 lat temu ludzie widzieli sens w społecznym zaangażowaniu, widzieli nadzieję na godne życie w samorządnej rzeczypospolitej. Dziś oddają swój głos partiom politycznym, Kościołowi, fachowcom od rządzenia lub przekonaniu, że politykę trzeba olać - efekt w każdym wypadku jest ten sam - nie mają nic do powiedzenia na temat tego, co dzieje się z ich życiem, zwłaszcza w szerszym wymiarze społecznym, ale w praktyce i w życiu osobistym (mogą wybrać najwyżej - i to nie zawsze - jakim kółkiem czy trybikiem w maszynie będą i w co się będą bawić, ale wyjść poza dziecko-maszynę nie potrafią już). Niektórzy próbują wyjść z układu, uciekając w duchowość (na ogół na prostackim poziomie wejścia w nowy układ sekty), inni - choć u nas to rzadkie, bardziej znane na Zachodzie - próbują zniszczyć system kamieniami, koktajlami Mołotowa czy bombami. Czasem obie drogi się łączą i wówczas mamy do czynienia ze świętą wojną, choć ta na ogół jest reakcją reszty świata, szczególnie państw islamskich, na system rynkowy i wewnątrz niego jest już niemodna. Tu dominuje jako forma oporu raczej ekologia.

Czy ktoś widzący marność tego świata (i nie mogąc dłużej żyć w wychodkowej atmosferze, jak pisał w 1907 r. terrorysta J. Piłsudski) ma prawo go zniszczyć, jeśli inni chcą żyć w owym bagnie? Czy musi to zachować dla siebie, walcząc z szatanem tylko we własnym sercu, a nie w otoczeniu? A czy społeczeństwo ma prawo spychać takiego kogoś na margines tylko dlatego, że samo woli święty spokój i życie w gnoju? Ba, okazuje się, iż dzisiejszy "wolny świat" jest totalitarny i nie toleruje "niewolności" nawet na marginesie (sekta Coresha w USA) czy poza swoimi granicami… Co robić, kiedy nie ma dokąd odejść i walka bywa często jedynym wyjściem, kiedy nie interesuje nas ani praca dla systemu, ani wakacje na skonsumowanie jej owoców? A przecież zaangażowanie społeczne i rozwój duchowy są istotnymi elementami pełni człowieczeństwa - elementami, których w świecie produkcji i konsumpcji wyraźnie brakuje, co redukuje nas do dziecka-maszyny. Nie znaczy to, bym redukował znaczenie pracy i zabawy, metafizyka społeczna byłaby bez nich jedynie przegięciem w drugą stronę. Pełnia człowieczeństwa wymaga zarówno dziecięcej zabawy, młodzieńczego buntu i dojrzałej pracy, jak i doświadczonej mądrości, przy czym nie musi być tak, że zadanie tej czy innej fazy życia w swej wyłączności pomija całą resztę - przeciwnie, stale potrzebna jest całość, bo bez niej poszczególne elementy wypaczają się i zmieniają w swoje przeciwieństwo. Ta zasada obowiązuje nie tylko w życiu jednostki, ale i całego społeczeństwa. Kiedy praca i zaspokajanie potrzeb zmienia się we własność i pogoń za zyskiem, poszukiwanie prawdy o sobie i świecie w kościół i dogmaty, zaangażowanie społeczne w politykę i przymus państwa, a pragnienie wolności w totalne zniszczenie - nie jest dobrze: jednostronne wzmocnienie dobra rodzi zło.

Historia zna niszczące człowieka systemy teokratyczne i absolutystyczne czy krwawe rewolucje. Obecny system nie wydaje się zły, bo część kosztów przerzucił z ogółu społeczeństwa na jego najbardziej upośledzonych członków, na kraje tzw. Trzeciego Świata, a zwłaszcza na przyrodę. Jednak rachunek (w postaci wzrostu przestępczości, islamskiego terroryzmu czy powodzi) wcześniej lub później przyjdzie nam zapłacić. Alternatywą mogłoby być zrównoważenie rozwoju, nie kosztem czegoś, a przy współpracy całości. Jak jednak doprowadzić do zaniechania walki o byt i zastąpienia jej pomocą wzajemną, gdzie szukać źródeł harmonijnego rozwoju człowieka i społeczeństwa, ludzkości i całej planety? Przyznaję, że nie wiem. Potrafię tylko pokazywać minusy obecnego stanu, apelować o zmiany itp., siłą bowiem narzucać niczego nie chcę (bo jak np. dać wolność komuś, kto jej nie chce?). Czasem myślę, że to jednak się stanie, że wymusi to Matka Bska Ziemia lub bunt mas (a może elit?)… Czy jednak owa ozdrowieńcza katastrofa nie przerośnie człowieka i nie strąci korony stworzenia z oceną niedostateczną?! W końcu czemu mamy być lepsi od dinozaurów…?

J@ny

EKOLOGIA VERSUS LIBERALIZM,
CZYLI… ROZMYŚLANIA "POD JEMIOłą"*)

Od dłuższego już czasu odnoszę wrażenie, że dla wielu uczestników ruchu ekologicznego liberalizm jest najgroźniejszym wrogiem ideologicznym lub też widomym dowodem na istnienie szatana. Wolny rynek i nie skrępowana niczym działalność człowieka jawią się jako główne przyczyny zagłady ziemskiej biosfery wraz z jej czołowym gatunkiem - człowiekiem.

Poglądy klasyków liberalizmu zgoła jednak nie pasują do takiego stereotypu. John Locke (1632-1704) postulował, jako jedne z najważniejszych, prawo do życia, własności i wolności jednostek, ograniczoną rolę rządu i indywidualizm oparty na koncepcji praw naturalnych. Jean Jacques Rousseau (1712-1788) wskazywał na brak harmonii i niesprawiedliwość w ówczesnym świecie, spowodowane nierównym traktowaniem obywateli i złymi cechami natury ludzkiej. Receptą na to miało być odpowiednie kształtowanie wartości etycznych w człowieku i takie przemodelowanie społeczeństwa, aby ludzie byli równi między sobą. Z kolei Adam Smith (1723-1790) dowodził, że spontaniczne działania jednostek, zmierzające do realizacji ich partykularnych interesów, prowadzą do harmonijnej realizacji dobra wspólnego. Można zauważyć, że wolność jednostki w koncepcji liberalnej nie jest samowolą, albowiem ogranicza ją wolność innych osób.

Czyż jednak ekolodzy nie są także orędownikami prawdziwej wolności: wolności od konsumeryzmu, od propagandy reklam, nienawiści i wojen? Czy nie są za ograniczeniem roli centralnego rządu na rzecz lokalnych samorządów? Czy są przeciwnikami prawa do życia ludzi i innych gatunków? Czy nie chcą, aby ich indywidualna działalność gospodarcza przyczyniała się do dobra ich samych, jak i społeczności, w której żyją? Odpowiedzi na tak postawione pytania są oczywiste.

Klasyczny liberalizm powstał w czasie, gdy w Europie dominował absolutyzm, a zasoby ziemi wydawały się nieograniczone. Ten nieco naiwny - jak na ówczesne czasy - kierunek ideologiczny mógł święcić swoje tryumfy dopiero w w. XIX, wraz z rozwojem podmiotowości społeczeństw. Chociaż dzisiaj niewielu polityków współczesnego establishmentu rozumie nasze postulaty, śmiało twierdzę, że w. XXI będzie wiekiem odrodzonego liberalizmu, wiekiem EKOliberalizmu.

Błędem Smitha było to, iż założył, że wolny rynek ureguluje całą gospodarkę w sposób optymalny. Smith nie przewidział bowiem, że zasoby środowiska naturalnego są ograniczone, a koszty działalności gospodarczej nie będą uwzględniać tzw. kosztów zewnętrznych. Internalizacja kosztów zewnętrznych, a więc spowodowanie, aby każdy płacił pełne koszty ekologiczne związane z zakupywanym produktem, powoduje, że idee równości wszystkich ludzi i wolności nabierają na nowo sensu.

Twierdzę, że internalizacja kosztów zewnętrznych plus wolny rynek liberałów XVII i XVIII w. mogą stworzyć idealne warunki do ochrony dziedzictwa przyrody, do stworzenia człowiekowi warunków do wolnego i zgodnego z prawami natury życia. Kto bowiem zdecydowałby się na wyrąb zupełny lasu, jeżeli musiałby płacić koszty lokalnych zmian klimatycznych, powodzi, utraty wartości terenów leżących w pobliżu? Ile osób jeździłoby do pracy samochodem, jeżeli cena benzyny wynosiłaby, powiedzmy, 8 zł za litr? Kto kupowałby mleko w kartonie, płacąc za litr np. 5 zł?

Ekoliberalizm jest odpowiedzią dla tych wszystkich, którzy szukają swojego miejsca w życiu w świecie gospodarki wolnorynkowej. Aby jednak rynek zasługiwał na aureolę, należy na niego spojrzeć z szerszego, całościowego punktu widzenia, dostrzegając wszystkie jego braki. Życzmy sobie tego, aby np. za sprawą ekologicznej reformy podatkowej, zastępującej podatki dochodowe podatkami od zużywanych zasobów, przybliżyć społeczeństwom wolny rynek ekoliberalny.

Mariusz Puto

*) "Pod Jemiołą" - interesujący krakowski pub przy ul. Floriańskiej.

PORA IŚĆ DO LASU

Bardzo ogólne przesłanie liberalizmu wychodzi z założenia, że wolność jest prawem naturalnym człowieka, że jest najskuteczniejszym warunkiem jego samorealizacji, że system oparty na wolności jednostek, grup i narodów zapewnia najszybszy przyrost dóbr, zaspokaja materialne potrzeby człowieka i sprzyja zaspokajaniu jego potrzeb duchowych. (E. Skalski, Czy Jan Paweł II jest liberałem? [w:] "Gazeta Wyborcza " z 16-17.8.97).

Jakie to piękne: system oparty na wolności zapewnia najszybszy przyrost dóbr (przynajmniej niektórym z nas). A więc najbardziej wolne są kraje najbogatsze, których obywatele mają największą ilość dóbr. Niestety, rzeczywistość jest dość odległa od tego obrazu rysowanego piórem redaktora "Gazety". Faktycznie, w krajach bogatych jest na ogół sporo tzw. wolności, kiedy jednak zastanowimy się, skąd się to bogactwo wzięło, okazuje się, że ze zniewalania biednych i nadeksploatacji przyrody, a wszystko to przyprawione jest różnymi kłamstwami dla zachowania spokoju. Powiada się, że aby zarobić pierwsze 1000 dolarów trzeba zapomnieć o moralności. Potem można już być człowiekiem prawym i moralnym, a w miarę powiększania kapitału nawet filantropem. Stara zasada 20:80 tłumaczy, że aby 20% populacji żyło w dostatku, 80% musi głodować. I tak mniej więcej rozkłada się dziś podział majątku i eksploatacja surowców na świecie.

Obok mnie leży broszura wydana w 1996 r. w Irlandii przez Amnesty International, na której widnieją portrety 19 ludzi z plemienia Ogoni w Nigerii czekających na wykonanie wyroku śmierci. Wcześniej stracono już Ken Saro Wiwa i innych ludzi Ogoni. Ich przestępstwo polegało na sprzeciwianiu się polityce międzynarodowego koncernu SHELL w delcie Nigru. Podobnych do Shella koncernów w świecie "dobrobytu i wolności" jest sporo. Ciekawe, co też pan Skalski powiedziałby tym ludziom przed wykonaniem na nich wyroku śmierci? Czy głosiłby apoteozę wolnego rynku i liberalizmu i podtrzymywał swoją tezę, że wolność zapewnia najszybszy przyrost dóbr? A może woli nie myśleć o tym, że aby jedni byli "wolni", inni muszą być zniewoleni? Żeby jedni budowali sobie wolno stojące domy na wielkich działkach, z kilkoma garażami, inni muszą płacić za to cierpieniem, głodem, a nawet życiem, a każdego dnia muszą ginąć dziesiątki gatunków?

Najbogatszy Polak jest wegetarianinem, bo kocha zwierzęta. Oczywiście ci bogaci inwestorzy mogą nie chcieć być tego świadomi i mogą nawet wzruszać się losem biedaków, życząc im zdobycia wolności. Czymże jest owa wolność? Może wolnością od współodczuwania z innymi? W tzw. wolnych krajach ludzie zajmują się zarabianiem coraz większych pieniędzy i przyuczaniem innych do kupowania coraz to większej ilości rzeczy. Jest więc to wolność do zniewalania innych…? Mit demokracji i wolnego rynku sprzyja tym, którzy już w tę grę grają: mają zajęte pozycje strategiczne i mogą zająć się budowaniem własnego obrazu jako "dobrych ludzi". Na europejskiej konferencji transpersonalistycznej najpiękniej o jedności opowiadał guru hatha jogi i transpersonalnej medytacji a zarazem menedżer koncernu AMOCO, a wcześniej McDonalds'a. On pomoże światu pracą nad sobą, a w międzyczasie pomoże firmom zarobić więcej pieniędzy w przyjazny sposób. Iluż to moich kolegów głoszących niegdyś ideały współodczuwania z całą przyrodą dzisiaj współodczuwa poprzez zarabianie pieniędzy w różnych playboyach, firmach konsultingowych dla menedżerów i innych intratnych posadach cywilizacji reklamy i konsumpcji. No cóż, rozumiem ich, bo z czegoś trzeba przecież żyć…

Tomek Lisiecki z organizacji "Ziemia przede wszystkim" opisał w ZB swoje doświadczenia z kampanii antyautostradowej: Cała demokratyczność konsultacji społecznych polega tylko i wyłącznie na samym fakcie ich odbycia. Owszem, możecie się nie zgodzić na sprzedaż ziemi, możecie nawet zaproponować cenę, jednak jej wysokość ustalają nasi rzeczoznawcy. Tak, tzw. "wyższe dobro", któremu podporządkowane są wszystkie mechanizmy tzw. demokracji, polega na zapewnieniu ciągłego wzrostu produkcji i zysków garstki uprzywilejowanych. W demokracji każdy głos to jeden dolar. Ci, którzy nie mają dolarów, nie mają głosu, nie mają dostępu do środków przekazu, nie mają żadnego wymiaru udziału we władzy.

Fenomenem wyłamującym się spod tego schematu jest w Polsce Radio Maryja. Nie jestem bynajmniej fanem tej rozgłośni, ale warto zauważyć, że jest to jedyne popularne medium zachowujące niezależność od presji światowej gospodarki i biznesu, i dzięki temu pozwalające na wypowiadanie niezależnych poglądów w wielu sprawach porządku świata. Na przykład podczas homilii dla pielgrzymów Radia Maryja ksiądz biskup Stanisław Stefanek mówił m.in: Władcy rynku nie lubią prawdy. Człowiek wyzwolony z kłamstwa przestaje być konsumentem. Królowie nie lubią prawdy, bo królowie rządzą rynkiem. Ten głęboki, starodawny nurt chrześcijaństwa, przypominający ubóstwo Chrystusa nie różni się niczym od postulatów głębokiej ekologii. Chyba tylko w katolickim, fundamentalistycznym radiu można dziś usłyszeć u nas tak oczywiste prawdy jak ta, że rynek zbudowany jest na ludzkiej słabości (reklama) i pozycji władzy, które wspólnie pozwalają na propagowanie kłamstwa i prowadzenie w środkach przekazu nieustannej wojny z prawdą. Prawda i kłamstwo to kategorie ludzkie, a nie przyrodnicze. Z przyrodniczej perspektywy możemy powiedzieć, że nasza cywilizacja (demokracja i wolny rynek) opierają się na ludzkich słabościach (pożądaniach, uzależnieniach, lękach). Ta cywilizacja wymyśliła sobie nawet pseudoreligię - New Age - pozwalającą zachować dobry nastrój przy kontynuowaniu złego (dla życia planety) postępowania. Ten sam ksiądz biskup Stefanek mówił o fałszywej koncepcji profesjonalizmu: oczekuje się dzisiaj od dziennikarzy, żeby byli profesjonalni, by profesjonalnie podawali "njusy". Nikt nie oczekuje od nich, by zastanowili się czego nauczają i jakie spowoduje to skutki. Wielcy nauczyciele ludzkości nie byli profesjonalistami, bo byli w pełni sobą. Jaka jest więc biologiczna rola rynku, jego profesjonalizacji, reklamy i kontroli nad coraz większymi obszarami życia? Skoro mechanizmy tej struktury zbudowane są na słabości człowieka, muszą ostatecznie prowadzić do jego uzależnienia i upadku. Być może są więc instrumentem samoobrony przyrody przed gatunkiem, który popełnił największy z grzechów: grzech arogancji. Tak postrzegany wolny rynek jest naturalnym mechanizmem samoregulacji i przeminie wraz z zagładą gatunku, który go stworzył, a równocześnie pominął zupełnie granice wzrostu. Liberałowie mówiący o prawie naturalnym człowieka chyba niewiele jednak wiedzą o Naturze; samorealizacją chcą zastąpić samoregulację pogłowia swojego stada…

A gdyby tak wybrać się do lasu lub na mokradła, samotnie, na wiele godzin, zostawiwszy swoje ideologie w redakcji i kuluarach instytucji cywilizacji? Przyroda jeszcze ciągle nas uczy, więc można się wszystkiego dowiedzieć. Ciągle, choć czasu jest coraz mniej.

Międzynarodowa korporacja przyjechała do nas, żeby sprzedać swoje najlepsze papierosy. Międzynarodowa korporacja przyjechała do nas, żeby nauczyć nas angielskich liter. Dajcie mi MTV, to UkrainAmeryka ej bi si, łan tu tri to UkrainAmeryka. *)

Janusz A. Korbel

*) The Ukrainians z płyty "KULTURA".DIETY WEGETARIAŃSKIE - WEGETARIANIZM A GRUPA KRWI

Bardzo "interesujący" podział diet wegetariańskich znalazłem w nrze 39/97 "Naj", a są to: weganizm - najuboższa [w co?] z diet, ogranicza się do owoców, warzyw i ziaren; laktowegetarianizm - dopuszcza spożywanie owoców, jarzyn oraz mleka i jego przetworów; laktoowowegetarianizm - dieta składająca się z owoców, warzyw, ziaren, jajek i nabiału; pescetarianizm - zezwala na jedzenie ryb oraz wszystkiego tego, co w poprzednich typach diet; nowowegetarianizm - w skład tej diety wchodzi poza owocami, warzywami, ziarnami, rybami, jajkami, mlekiem i jego przetworami również drób. Przecież to są po prostu kpiny z wegetarianizmu, no bo jak można nazwać wegetariańską dietę, w skład której wchodzą ryby lub drób?! A może Redakcja lub inni Czytelnicy uważają inaczej? W tym samym wydawnictwie, ale w nrze 36/97 można było przeczytać o nowej amerykańskiej diecie opracowanej przez dr. Petera D'Adama, który odkrył związek pomiędzy grupą krwi, odżywianiem i zdrowiem. I tak: najlepiej zdrową żywność wegetariańską powinni jeść ludzie z grupą krwi A (akurat taką mam). Nic jednak - oczywiście - nie pisze o tym, że ludzie nie są przystosowani do diety niewegetariańskiej (mięsnej).

Arti


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 11 (101), Listopad '97