"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 11 (101), Listopad '97


BUDDYŚCI W PARLAMENCIE?

6.9.97 Prezydent RP podpisał nową ustawę o ochronie zwierząt. Niejednokrotnie na łamach ZB wypowiadałem się na temat jej wad, pisałem, że nie będzie skuteczna, że zamiast chronić zwierzęta, ośmieszy tylko ideę ich humanitarnej ochrony. Teraz odszczekuję to wszystko!

Uwaga! Wchodzę pod stół i szczekam: hau! hau! Przecież ta nowa ustawa jest wręcz cudowna, przez obrońców zwierząt po prostu wymarzona! Wygląda na to, że w Sejmie powstało silne lobby buddyjskie (może to Tybetańczycy przybyli podziemnymi kanałami?), gdyż jesteśmy chyba pierwszym krajem na świecie, gdzie władza oficjalnie zmusza swoich obywateli do praktykowania ahimsy. Ja nie mam wprawdzie nic przeciwko temu, ale co na to powie katolickie społeczeństwo?

Koniec z wędkowaniem (ulubione zajęcie byłego pana prezydenta), koniec z "klaskaniem" na atakujące chmary komarów, koniec z tępieniem mrówek faraona śmiercionośnymi trutkami. Nowa ustawa, idąc z duchem czasu, otacza ochroną nie tylko psy, koty, świnie i krowy, ale również skorupiaki, staroraki, wije, owady, płazińce, brzuchorzęski, mszywioły, a nawet stułbiopławy, korzenionóżki i wymoczki oraz całą resztę z pośród milionów gatunków światowej fauny. Od teraz żadnego z tych zwierząt nie wolno uśmiercić, jeśli nie jest to uzasadnione potrzebą gospodarczą, względami humanitarnymi, koniecznością sanitarną, nadmierną agresywnością lub potrzebami nauki (art. 33 pkt 1). Jeśli więc nie chcemy narazić się na karę roku pozbawienia wolności lub grzywny (art. 36, 37), powinniśmy, wzorem buddyjskich ascetów, posiadać specjalny dzwoneczek (w celu ostrzegania idących przed nami ścieżką żuczków), miotełkę (w celu usuwania sprzed naszych butów nieszczęsnych szczeciogonków i brzuchonogów) oraz sitko (w celu przecedzania wody pitnej, co by nie spożyć przypadkowo pantofelka lub rozwielitki). Jeżeli zaś na przedniej szybie naszego samochodu z głośnym "mlask" rozpłaszczy się mucha, musimy zapewnić jej stosowną pomoc lub zawiadomić lekarza weterynarii (podstawa prawna: art. 25 wspomnianej ustawy). Aż boję się pomyśleć, co będzie, jeśli jadąc rowerem, połkniemy komara!

Zachęcam do czytania nowej ustawy - pośmiać można się bardziej niż oglądając Rejs. A tych, którzy mają zamiar nie przejmować się bzdurnymi przepisami, ostrzegam: będę nowej ustawy przestrzegał bardzo rygorystycznie, wszelkie przykłady jej łamania natychmiast zgłaszając do prokuratury! Wcale nie żartuję!

Szkoda tylko, że zasiadający w poselskich ławach dżiniści i buddyści, chroniąc życie skąposzczetów i włośniaków zalegalizowali jednocześnie (nielegalne dotąd) torturowanie gęsi w tuczarniach (art. 44) czy rytualny ubój (art. 34 pkt 5). Cóż, widocznie etykę Mahatmy Gandhiego przyjęli wybiórczo. Mimo wszystko: dziękuję, Panowie Posłowie. Cóż mogę rzec? Buddham szaranam gaczczaami. Pójdę w ślady Buddy, jemu ufam.

Krzysztof A. Wychowałek

xpert@most.org.pl

O ZDELEGALIZOWANIE OKRĘGU PZW W ŁODZI

Ośrodek Działań Ekologicznych Źródła
Kilińskiego 78
90-119 Łódź
/ 0-42/30-17-49

Sąd Wojewódzki w Łodzi
I Wydział Cywilny
pl. H. Dąbrowskiego 5
Łódź

Łódź, 1.10.97WNIOSEK

Na podstawie Ustawy z dnia 7 kwietnia 1989 r. "Prawo o stowarzyszeniach" (Dz.U. Nr 20 p. 104) wnosimy o zdelegalizowanie Okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego w Łodzi (numer rejestru 735, Rejestr Stowarzyszeń Dział "A"). UZASADNIENIE

Statut Zarządu Okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego w Łodzi przyjęty uchwałą nr 14 Zarządu Głównego PZW z dnia 25 czerwca 1994 r. jest niezgodny z Ustawą z dnia 21 sierpnia 1997 r. "O ochronie zwierząt". W szczególności 5 Statutu, określający cele i środki działania Okręgu PZW, jest niezgodny z rozdziałem VI Ustawy, określającym zasady postępowania ze zwierzętami wolno żyjącymi, oraz z art. 33 Ustawy, dotyczącym zasadności uśmiercania zwierząt. Ponadto użyty w punkcie 1 5 Statutu zwrot "sport wędkarski" sugeruje kwalifikacje ryb uśmiercanych w trakcie wędkowania jako "zwierząt wykorzystywanych do celów sportowych" w myśl Ustawy o ochronie zwierząt, a zatem 5 Statutu jest niezgodny również z rozdziałem IV Ustawy.

Ponieważ Statut stowarzyszenia nie może być niezgodny z obowiązującym porządkiem prawnym, wnosimy o zdelegalizowanie Polskiego Związku Wędkarskiego w Łodzi.

W imieniu Zarządu

Krzysztof Wychowałek
wiceprezes Ośrodka Działań Ekologicznych "Żródła"

CYTAT

Nie szanujemy jakoś w ludziach miłości do zwierząt, pokpiwamy sobie z czyjegoś przywiązania do kotów. Czyż jednak nie jest tak, że najpierw przestajemy lubić zwierzęta, a potem - tracimy serce dla ludzi?

2 A. Sołżenicyn, Oddział chorych na raka.

nadesłał Sławek Glejzer
Gdańsk

CO DALEJ Z KONWENCJĄ
O OCHRONIE DZIKIEJ PRZYRODY EUROPEJSKIEJ?

Czytelnicy ZB nr 5(95)/97, s.52 (Konwencja berneńska i jej polskie tłumaczenie) może przypominają sobie, jak chwaliłam się skutecznością w pisaniu listów do ministerstw w sprawie odkrytej przeze mnie jesienią '96 "niezgodności" oryginalnego tekstu angielskiego i polskiego tłumaczenia.

W skrócie: z polskiego tekstu wypadł cały rozdział dotyczący zabronionych metod łowienia ryb, w tym ukochanego przez naszych legalnych rybaków łowienia prądem, i na dodatek nie podobała mi się jakość tłumaczenia tekstu dotyczącego używania sieci w łapaniu ssaków, a tak łowiło się u nas żywe zające. Na dodatek szanujące się państwo powinno porządnie tłumaczyć teksty podpisywanych konwencji.

Dostałam odpowiedź z MOŚZNiL, że mam rację, obowiązujący tekst jest angielski, tłumaczenie zostanie poprawione, a połów ryb prądem zakazany.

W tym czasie Sejm dokonał nowelizacji Prawa łowieckiego, zezwalając na odłów żywych zajęcy sieciami, na eksport (według komentarza z mojego ulubionego Dziennika Ustaw z komentarzem, wyd. "Infor", by utrzymać wysoką pozycję Polski wśród eksporterów żywych zajęcy).

Potem, latem minister rolnictwa i gospodarki żywnościowej opublikował rozporządzenie w sprawie rybactwa śródlądowego, zezwalające na używanie elektrycznych narzędzi połowowych (Dz.U. 60/97, poz. 372 § 9.1.9), byle zgodnych z normą branżową BN-74/9197-01.

Kiedy zobaczyłam to rozporządzenie, napisałam pismo zakończone radosnym stwierdzeniem: to jest burdel, a ja mam za to płacić - i wysłałam pod kilkoma adresami rządowymi, a potem na internetową listę dyskusyjną greenspl@plearn.edu.pl, skąd przechwycili sprawę dziennikarze z "Super Expressu", a poseł Radosław Gawlik chciał zrobić z tego interpelację.

Dariusz Olejniczak - reporter z "Super Expressu" ustalił, że w żadnym ministerstwie nie było tekstu Konwencji, a urzędnicy prosili o tydzień, by zapoznać się ze sprawą. Urzędnik z Ministerstwa Ochrony Środowiska, który kiedyś potwierdził mi moje wnioski, był przekonany, że wszystko już dawno było sprostowane.

Nie jestem tego pewna, bo już 2 tygodnie przed rozpętaniem głównej burzy wysłałam mu krótki list ze stwierdzeniem, że z naszej pracy nic nie wyszło, razem z tekstem ostatniego rozporządzenia. Może go nie dostał?

Reporter na dodatek odwiedził oddział gdański Polskiego Związku Wędkarskiego, gdzie też nikt nie znał treści Konwencji. Nawet zapraszano go na połów prądem w "celach badawczych". (Całość opublikowano w "SE" z 2.9.97).

I co dalej? To się jeszcze okaże, co się stanie. Były niedawno wybory do Sejmu i Senatu. Teoretycznie powinnam już dostawać odpowiedzi na moje pisma, ale starzy adresaci są już na wylocie, a nowych jeszcze nie ma.

A ja wkrótce przetłumaczę to wszystko na angielski i wyślę do Rady Europy. Niech wiedzą, z kim podpisują Konwencję. CDN…

Basia Głowacka
Gdańsk, 29.9.97

ZWIERZĘTA CZUJĄ - OFICJALNIE!

Zwycięstwo! Zwierzęta uzyskały nowy status prawny, mający wkrótce obowiązywać w krajach UE - Zwierzęta są czującymi istotami, a ich dobro powinno być uwzględniane przy formułowaniu polityki rolnej. - Ten nowy paragraf (zwany też protokołem) będzie dodany do postanowień traktatu rzymskiego.

Jak do tej pory, zwierzęta fermowe klasyfikowano jako "produkty rolne" - tak samo, jak worki ziemniaków, stosy cegieł czy kawałki jakiejś maszynerii. Jednakże teraz ten nowy zapis umożliwia w końcu oficjalnie uznanie zwierząt hodowlanych jako czujące, żywe istoty.

Minister ds. ochrony zwierząt (Animal Welfare Minister) Eliot Morley powiedział w związku z tym w czerwcu '97: Z radością przyjmujemy wiadomość o tym sukcesie w negocjacjach, które w końcu doprowadziły do porozumienia. Jest to odzwierciedleniem postępów, jakie się dokonały w dziedzinie wspólnego, zbiorowego myślenia w krajach UE. Ten nowy zapis będzie zapewnieniem tego, że wszystkie stosowane przepisy prawne w UE uwzględniać będą zawarte w nim postępowanie, mając na uwadze respektowanie możliwie najwyższych standardów odnośnie kwestii przestrzegania praw zwierząt.

Oczywiście, każdy kij ma dwa końce - i dalszy ciąg zapisu w tym protokole wspomina o tym, że jednocześnie chronić się będzie i respektować …prawne lub administracyjne prowizje, podatki i opłaty celne oraz dochody obywateli państwa związane ze zwierzętami, a dotyczące rytuałów religijnych, tradycji kulturowej lub określonych zwyczajów regionalnych. Pomimo tego zastrzeżenia, jest to i tak duży krok naprzód, który sprawi coraz większe trudności hodowcom i osobom trudniącym się handlem żywymi zwierzętami, którzy narażają je na okrutne traktowanie w czasie hodowli i transportu.

Czas pokaże, jak duże praktyczne zmiany przyniesie ten nowy protokół. Mamy w związku z tym nadzieję, że pomoże on w zakazaniu klatkowego chowu zwierząt hodowlanych, intensywnych metod hodowli cieląt i macior w odseparowanych, wąskich przegrodach, a także przyczyni się do zakazania transportu żywych zwierząt hodowlanych.

Wyrazy uznania należą się w związku z tym brytyjskiej organizacji Compassion in World Farming (CIWF), która znacząco przyczyniła się do osiągnięcia tego wielkiego postępu legislacyjnego, dotyczącego respektowania praw zwierząt.

Roman Rupowski
0-77/53-68-95

Na podstawie: "Viva! LIFE" nr 6, sierpień '97; Viva! 12 Queen Square, Brighton BN1 3FD, U.K.

PRZEŚLADOWCY BOŻYCH STWORZEŃ

Oto słowa Jana Pawła II: Zwierzęta muszą być traktowane jako stworzenia Boże, których przeznaczeniem jest służba dobru człowieka, nie może on ich jednak nadużywać. ("L'Osservatore Romano" - wydanie polskie, październik '82 nr 10, s.8).

Jest w Krakowie na Plantach niewielki kościół romański pod wezwaniem św. Krzyża znany z tego, że jego sklepienie podparte jest tylko jednym filarem. Kościół otoczony jest rodzajem fosy, powstałej zapewne wskutek podnoszenia się otaczającego terenu. Pod kościołem mieści się piwnica, kontaktująca się ze światem zewnętrznym tylko przez maleńkie okienko na ścianie wschodniej. Przez to okienko od dawien dawna wchodziły bezdomne koty i w piwnicy znajdowały schronienie przed deszczem i śniegiem. Pożywienia dostarczali im litościwi ludzie, a one strzegły kościoła przed szczurami. Kolejni proboszczowie patrzyli na te stworzenia Boże życzliwie, a one żyły według prawa naturalnego. W ostatnich latach weszło w zwyczaj, że w kościele św. Krzyża co rok w dniu św. Franciszka była odprawiana msza za zwierzęta i ich opiekunów.

Sytuacja zmieniła się, kiedy parafię objął proboszcz Kliś. Pewnego dnia, wiosną '95 panie, które przyszły nakarmić koty, stwierdziły z przerażeniem, że okienko prowadzące do piwnicy jest zabite deską. Podejrzewając, że wewnątrz mogły zostać jakieś zwierzęta, panie Krystyna B. i Maria N. weszły przez kościół do piwnicy, gdzie rzeczywiście znalazły 3 martwe kociątka. Zginęły one z głodu, ponieważ matka nie mogła się do nich dostać. Obie kobiety udały się do proboszcza i w trakcie rozmowy ustalono, że pani B., która jest konserwatorem zabytków, własnoręcznie i na własny koszt zatynkuje wszystkie dziury, którymi koty mogły przedostawać się do dalszej części piwnicy, pod nawą główną. W tak wyczyszczonej piwnicy pani Krystyna, za zgodą proboszcza, miała ustawić 4 domki z tektury dla kotów, a w fosie - specjalnie skonstruowany karmnik. Jesienią '95 piwnica była już gotowa, proboszcz obejrzał ją i był zadowolony. Okres spokoju był krótki. Pewnego dnia pani Krystyna stwierdziła, że okienko zostało zablokowane od wewnątrz stertą szmat, koksu i połamanych krzeseł. Dwa domki ustawione w piwnicy zostały zniszczone i wyrzucone, a dwa obrócone otworem do podłogi. Sprawcą tych złośliwości był niewątpliwie ktoś z obsługi kościoła. Proboszcz nie przeszkadzał mu w tej działalności. Pani Krystyna grubym drągiem przebiła otwór w piwnicy, ale wkrótce został on ponownie zatkany. Stworzenia Boże zostały bez schronienia.

Nadeszła ciężka zima 1995/96; temperatura spadała czasem do -30oC. Pani Krystyna znalazła w fosie nieżywe 4 małe i 2 dorosłe koty, które, wyrzucone z piwnicy, zamarzły żywcem. Wiosną '96 pani Krystyna umieściła 2 nowe domki dla kotów w fosie, ale i stąd dwukrotnie wyrzucono je na trawnik Plant, a nawet do pojemnika na śmieci. Kilka kotów znalazło schronienie w rekwizytorni Teatru Słowackiego, dokąd dostały się przez małe okienka wychodzące z podziemi teatralnych na ulicę. W maju '96, po ukończeniu renowacji budynku, administracja teatru założyła na okienka piwniczne trwałe kraty, nie przyjmując do wiadomości, że wewnątrz są uwięzione zwierzęta. Ta sytuacja trwała do stycznia, kiedy to wezwany przez panią Krystynę patrol policji stwierdził obecność 7 kotów, które siedziały przy zakratowanych okienkach, nie mogąc się wydostać. Koty przetrwały dzięki pani Krystynie, która wbrew zakazom administracji teatru karmiła je codziennie, podając jedzenie poprzez kraty okienek. W tym samym czasie na Plantach za teatrem znaleziono 6 martwych kotów, które nie znalazły żadnego schronienia i zginęły z zimna i z głodu. Cała sprawa nabrała rozgłosu po interwencji Fundacji Zwierzęta Krakowa oraz TOZ-u i ukazaniu się informacji w prasie ("Dziennik Polski" i "Gazeta Wyborcza"). Dzięki akcji przeprowadzonej przez panią Krystynę i Fundację Zwierzęta Krakowa koty zostały sukcesywnie wyłapane przy pomocy klatki automatycznej i przewiezione do mieszkania pani Krystyny. Tam spędziły 3 miesiące i po odkarmieniu, zaszczepieniu oraz wysterylizowaniu kotek zastały przetransportowane do schroniska w Lusinie. Wszystkie koszty pokryła pani Krystyna oraz Fundacja Zwierzęta Krakowa.

Koty, które nie ukryły się w rekwizytorni teatru, chroniły się w zimie 1996/97 w domkach umieszczonych w fosie. Z nastaniem wiosny '97 został wyrzucony najpierw zadaszony karmnik, gdzie codziennie stawiano czystą miską z jedzeniem, a w maju wyrzucono 2 domki okryte folią, mimo że na każdym z nich był napis: "Domek dla bezdomnych zwierząt ustawiony za zgodą proboszcza, a będący własnością Fundacji Zwierzęta Krakowa i TOZ". Byłam uprzednio świadkiem rozmowy jednej z karmicielek, pani Marii R. z proboszczem, który zgodził się na ustawienie domków w fosie i po raz drugi nie dotrzymał słowa. Domki wyrzucono najpierw na śmietnik, a kiedy pani Krystyna zaniosła je znów do fosy, nazajutrz znikły i ślad po nich zaginął. Zostały tylko ostatnie 2 (drewniane) ukryte za krzakiem bzu. W sumie wandale z obsługi kościoła zniszczyli 4 domki ufundowane ze składek ludzi wspierających Fundację; kosztowały one 500 zł.

Z końcem czerwca '97 proboszcz Kliś odszedł z parafii, którą przejął proboszcz Jan Abrahamowicz. 5.7. panie Krystyna i Maria udały się do niego, ażeby przedstawić mu problem Bożych stworzeń. Oto, co usłyszały: Zwierzętami nie należy się opiekować ani ich karmić, to wtedy gdzieś sobie pójdą. Jedzenie powinny znaleźć na śmietniku. Poza tym w okresie robót ziemnych w fosie znaleziono parę ludzkich kości, a więc fosa jest ziemią świętą i obecność zwierząt byłaby profanacją. 18.7. pani Krystyna dostała od proboszcza list, w którym żądał usunięcia ostatnich 2 domków z fosy do końca miesiąca. Wobec tego panie Krystyna i Maria przystąpiły do odławiania kotów, które miały pozostać bez schronienia - panie postanowiły przenieść je do prywatnego schroniska w Lusinie.

Do 30.7. odłowiono przy pomocy klatki automatycznej 9 zwierząt, które pani Krystyna wzięła najpierw do własnego domu, ażeby je odżywić i zaszczepić. Wymagało to kolejnej ciężkiej pracy i dużych środków finansowych. Kiedy większość kotów została już wyłapana, pani Krystyna przyszła pewnego dnia na Planty z boku kościoła; na jej widok zjawił się mały kotek i wskoczył do fosy, gdzie dawniej dostawał pożywienie. Wtedy otworzyły się drzwi od zakrystii i ukazała się młoda zakonnica, która wrzasnęła: Niech pani stąd idzie! I niech pani sobie zabierze tego kota!

31.7. pani Krystyna zwróciła się do proboszcza z prośbą o kilka dni zwłoki w usuwaniu domków z fosy; proboszcz nie zgodził się i zapowiedział, że jeżeli domki nie zostaną natychmiast usunięte, to następnego dnia zabiorą je pracownicy plebanii. Dwie kobiety musiały wieczorem bez żadnej pomocy przenosić domki ze świętej fosy do przykościelnego ogrodu, gdzie proboszcz pozwolił umieścić je tylko na krótki czas (mimo że ziemia ogrodu nie jest święta). Idąc za rozumowaniem proboszcza Abrahamowicza, należałoby całą powierzchnię naszej planety uznać za świętą, gdyż przyjmowała nieustannie kości miliardów ludzi, które po dłuższym lub krótszym czasie, zależnie od rodzaju gleby, rozpadały się na proste związki nieorganiczne i wracały do krążenia materii. Ciekawe jest, że obecność czystych, inteligentnych zwierząt była profanacją, natomiast nie są profanacją grasujące co noc w "świętej" fosie bandy narkomanów zostawiających po sobie strzykawki i prezerwatywy.

Wypowiedzi proboszcza Abrahamowicza dotyczące potrzeb życiowych kotów wykazują nie tylko brak normalnej ludzkiej litości, ale także zupełną nieznajomość samego problemu.

  1. Koty nie są zwierzętami europejskimi; pochodzą z Egiptu, gdzie jest ciepły klimat i cały rok dostępne pożywienie (myszy). Do Europy zostały, na swoje nieszczęście, sprowadzone przez ludzi, żeby tępiły gryzonie; były początkowo w wielkiej cenie, dopóki się nie rozmnożyły. Bez pomocy ludzkiej w zasadzie nie mogłyby przetrwać zimy (dużo z nich ginie na zapalenie płuc z nastaniem chłodów).
  2. Proboszcz Abrahamowicz, zdaje się, nie wie, jak wyglądają obecnie śmietniki: śmieci wrzuca się do zamykanych metalowych kontenerów lub worków z folii. Zwierzęta nie mają do nich dostępu, a zresztą, prócz gruzu, papierów, ziemniaczanych łup i spleśniałego chleba nic by tam nie znalazły.
  3. Koty należą do zwierząt pożądanych i chronionych ze względu na to, że sama ich obecność trzyma z daleka szczury; trutki są mało skuteczne, szczury uczą się rozpoznawać je i unikać ich. Dlatego właśnie władze miejskie zalecają, aby dokarmiać koty i udostępniać im jedną piwnicę w każdym bloku (w śródmieściu Krakowa na jednego mieszkańca przypadało ok. 5 szczurów).

Tradycja karmienia "kotów od św. Krzyża" trwała w krakowskim Starym Mieście od wielu pokoleń; dla dzieci była lekcją dobroci i życzliwości wobec stworzeń żyjących obok nas. Karmicielami byli nie tylko parafianie, ale i ludzie z innych dzielnic. Ta tradycja została brutalnie i bezmyślnie zniszczona. Teraz ludzie nie wyobrażają sobie, żeby w kościele św. Krzyża można było bez obłudy kontynuować piękny zwyczaj odprawiania w dniu św. Franciszka mszy za zwierzęta i ich opiekunów.

Na zakończenie pozostaje mi tylko życzyć obu proboszczom, aby Bóg okazał im tyle miłosierdzia, ile oni okazali Jego stworzeniom.

prof. dr Anna Czapik
Uniwersytet Jagielloński
Zakład Hydrobiologii

SZKOŁA BARBARZYŃSTWA

Kłusownictwo, a zwłaszcza wnykarstwo (stalowe pętle lub zatrzaski) jest największym barbarzyństwem, mordowaniem zwierząt w potwornych męczarniach trwających czasem kilka dni. Leśnicy i myśliwi twierdzą, że kłusownictwo jest procederem bardzo starym, lecz narastającym zastraszająco szybko od początku l. 90., często uprawianym rodzinnie, z pokolenia na pokolenie. Kłusownicy nie zawsze kierują się chęcią wyżywienia rodziny, bowiem czasem trudnią się tym ludzie bogaci. Kłusownictwo jest zjawiskiem groźnym, bo uczy okrucieństwa oraz wyrabia przekonanie o nieskuteczności prawa, gdyż kłusownicy są rzadko uchwytni lub łagodnie karani. Wg informacji Dyrekcji Regionalnej Lasów Państwowych w Katowicach wzrasta ilość znajdowanych w lasach wnyków i złapanych w nie zwierząt: saren, dzików, zajęcy, bażantów.

Myśliwych zbulwersował niedawno widok uduszonej ciężarnej sarny z licznymi ranami na ciele i 2 brzóz obok: jednej wyrwanej z korzeniami, drugiej złamanej - świadczących, że zwierzę stoczyło rozpaczliwą walkę o swe życie. Wnyki okazały się niebezpieczne również dla ludzi, gdyż omal nie doszło do amputacji kończyny u robotnika leśnego z Nadleśnictwa Pszczyna. Kłusownicy posługują się także specjalnie głodzonymi, agresywnymi psami, głównie hartami, często niebezpiecznymi dla ludzi. Co najmniej 30% pozyskiwanej w lasach zwierzyny pada ofiarą kłusowników - informuje naczelnik Wydziału Gospodarki Łowieckiej i Rybackiej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach i członek Naczelnej Rady Łowieckiej - Wiesław Tomecki. Rodzaj kłusownictwa zależy od regionu: w województwie katowickim, częstochowskim i opolskim przeważa wnykarstwo, w krakowskim i kieleckim - używanie psów, w województwach zachodnich - samopały. Najbardziej niebezpieczne, chociaż rzadkie, jest kłusownictwo z bronią palną, np. pod Gliwicami zginął leśniczy od kuli kłusownika. Ściganiem kłusownictwa zajmują się głównie leśnicy i myśliwi, lecz nie mają uprawnień policji i prokuratury, zaś strażników leśnych i łowieckich jest ciągle za mało. Zgodnie ze statutem Polskiego Związku Łowieckiego każde koło łowieckie powinno zatrudniać co najmniej jednego strażnika łowieckiego do strzeżenia obwodu łowieckiego, zaś nadleśnictwo - 2 strażników leśnych na kilkanaście tys. ha terenu. Ustawa łowiecka z 1996 r. zaostrza rygory karalności za kłusownictwo do 5 lat więzienia, chociaż w praktyce organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości umarzają sprawy lub karzą symbolicznie.

Jestem gorącym przeciwnikiem myślistwa i łowiectwa, nawet traktowanych humanitarnie - w warunkach konwencjonalnych. Myślę, że są one trudne do akceptacji w sferze moralnej i etycznej przez współczesnego człowieka. Informacje tutaj zawarte uzyskałem od komisji do walki z kłusownictwem Wojewódzkiej Rady Łowieckiej w Katowicach. Chcę je potraktować jako sygnały dla miłośników zwierząt - Czytelników ZB. Może nie mieli okazji zetknąć się z tą problematyką.

Andrzej Kopliński


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 11 (101), Listopad '97