"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 1 (103), Styczeń '98


UPRAWIAJMY BIOLOGICZNIE

Pan Rodet jest zagorzałym zwolennikiem uprawiania zgodnie z prawami rządzącymi przyrodą. Popularyzuje tę tematykę wierząc, że przekona rolników do przestawienia uprawy na gospodarkę uwzględniającą zasady rolnictwa biologicznego. Pozycja O rolnictwie biologicznym to książka bardziej o charakterze popularnonaukowym niż naukowym. Nie zawiera dokładnych recept na uprawę biologiczną. Autor próbuje natomiast przekonać czytelnika do stosowania tego systemu uprawy.

Na świecie ciągle hołduje się trendowi korzystania z pestycydów jako środków ochrony roślin oraz nawozów sztucznych. Obie wymienione substancje zakłócają naturalny bieg sukcesji ekologicznej ekosystemów położonych bardzo daleko od pól uprawnych. Nawozy sztuczne zawierające pierwiastki biogenne takie, jak: azot, fosfor i potas przedostają się do wód i wreszcie trafiają do dużych zbiorników wodnych (np. do Morza Bałtyckiego). Tam wzbogacają skład wody, polepszając niszę drobnych organizmów. Efektem tego są częste zakwity glonów. Jest to niekorzystne - tym bardziej, że Bałtyk spełnia wiele funkcji, łącząc jednocześnie wody państw Europy z globalnymi wodami oceanicznymi. Wykorzystanie pestycydów w rolnictwie determinuje upadek części zasięgu występowania wielu roślin, albowiem związki te podczas aplikacji bez trudu przedostają się do okolicznych ekosystemów (lasów i łąk).

Nic nie wskazuje na redukcję stosowania pestycydów. Wręcz przeciwnie: notuje się wzrost ich zużycia - np. w Kalifornii o 37% w l. 1991-1995. Z czego wynika zatem tak wątła popularność rolnictwa biologicznego? Moim zdaniem główną jej przyczyną jest kiepska promocja towarów wyprodukowanych tą metodą. Drugi powód to ciągle jeszcze niewystarczająca propaganda na rzecz biologicznych metod uprawy. Materiały popularnonaukowe opiewające to zagadnienie są słabo rozpowszechniane, zaś potencjalnie zainteresowani nie wykazują chęci rozważenia zmiany systemu uprawy.

Myślę, że książka Rodeta wypełnia lukę wydawniczą. Jest przystępnie napisana i zawiera opis wszelkich podstawowych zagadnień rolnictwa biologicznego na poziomie popularyzatorskim. Czas przeznaczony na jej przeczytanie nie będzie zmarnowany także dla nie-rolnika - lecz ekologa-działacza.

Paweł Ł. Urban

Rodet Jean-Claude, O rolnictwie biologicznym. Doświadczenia i przemyślenia.

"KOCHAŁEŚ ABLA?"

Czytam sobie te wiersze i myślę: co za ironia! Jaka gorzka! A jaka trafna! Była sobie legenda, mit poezji. Odcięto jej głowę, ręce, nogi. Wstawiono protezy: makdonaldy, sniekersy, reklamy. I to ma być kultura?

Wzrost liczby odbiorców jest wprost proporcjonalny do upadku jej poziomu. Widownia nie rzuca ręcznika na scenę, gdy poeta dość niezłym jawi się bokserem. (To propos Szymborskiej: Nie być bokserem, być poetą…). Cóż, de gustibus non est disputandum podobno. Trzeba by się zdobyć na tolerancję dla tłumu, nawet dla cieńć many. Tyle, że ja do ch… nie chcę, żeby odmóżdżona papka wykopała z życia Sztukę!!! Spokojnie… Idźmy dalej. Co jeszcze oferuje nam ten piękny świat? Wielki Koniec? Będą wymazane ze ścian wszystkie cienie, a ściany wszystkie runą na podłogę i sufit każdy upadnie na twarz, choćby podparty był Bogiem. A może koniec przyniesie sprawiedliwość i równość? Ten tu z medalami będzie całkiem nagi. Czyż jednak sprawiedliwość nie jest utopią, jeśli wciąż Ziemia zdumiona tuli dzieci zabite przez minę i mięsożerne jest niebo nad Bałkanami? Czy to jest nasz los, że synowie Kaina wciąż dręczą synów Abla? Gorzkie przeznaczenie, gdy dla róży każdej jest nóż wyostrzony. I nawet pies nie umknie przed tym nożem, tak więc nie chwal dnia przed psa uśpieniem. Koszmar… Co jest wybawieniem? Arie przeciw armiom? Sztuka przeciw głupocie, okrucieństwu, bezmyślności? No nie wiem… Można w to powątpiewać, skoro urżnięty łeb poezji, z perwersją odrąbany leży na bilardowym stole, a żaden poeta w mieście światłym nie będzie urągał makdonaldom, bo ulica to nie jego sprawa. Chodniki dla kroczących twardo są. Poezja zjadła zęby, nie przegryzie materialnych gardeł. Upiory sztuki unoszą się w powietrzu. Przestrzeń jest dla koni i ptaków, a tłum przecież nie podniesie głowy, by to ujrzeć, bo konsekwentnie spuszcza wzrok na namacalny chodnik, zamglone oczy zwraca ku mamonie. Ale przecież są jeszcze znawcy literatury, koneserzy można by rzec, tzw. krytycy. Czy do nich właśnie biedny poecina nie powinien zwrócić się z prośbą o zrozumienie? Jak dobrze pójdzie, to może nawet dostanie pośmiertną nagrodę, może nawet memoriał imienia. Bo za życia zgnoić poetę prawdziwy potrafi krytyk. (Tak przy okazji, zawsze mnie zastanawiało, jakim cudem za autorytety w dzidzinach sztuki mogą uchodzić ludzie, ktorzy sami nic nie tworzą, a wydaje im się, że wszystkie rozumy zjedli).

Zresztą zostawmy te artystyczne koła, są przecież jeszcze na świecie normalni ludzie. Na przykład taki, co to nigdy z nie swoją nie spał wódką, choć może i pożądał wódki przyjaciela, lecz żadnej innej rzeczy, która jego jest. I są Jagny, co to dzisiaj nie w zbożu za stodołą, ale na wersalce albo w mercedesie. W ogóle ars amandi jakoś tak wyblakła. Kiedyś to były turnieje rycerskie, a dziś wystarczy nacisnąć guzik w automacie z kondomami i wrota do źródeł rozkoszy stoją otworem. Zresztą kto by miał teraz czas na takie bzdury, jak jakieś turnieje czy układanie trubadurskich pieśni. Bo przecież nie wyjałowiony emocjonalnie yuppie z obłędem w oku i komórką w ręce pędzący do firmy. Pracoholik nie zostanie amantem. Zresztą jego kobiecie to nie przeszkadza. Przecież jej własne życie zastąpione zostało przez 5 amerykańskich seriali i jeden brazylijski. I tak sobie żyją tacy, co to… A poeta? Powiedział:

Dziś myślę odważnie

o wódzie -

jak najpoważniej.

Karolina Królikowska

Aleksander Jasicki, Kochałeś Abla?, Krakowski Klub Artystyczno-Literacki, Kraków 1997, ss.76.

TWÓRCY TECHNOKRACJI

Nakładem Wydawnictwa Instytutu Filozofii i Socjologii PAN ukazała się niedawno książka Joanny Kurczewskiej Technokraci i ich świat społeczny. Praca ta jest w moim odczuciu fascynującym, a momentami nieco przerażającym opisem cech, właściwości, zamiarów i dążeń osób zbiorczo określanych mianem technokratów. Owa nowa klasa czy raczej kasta osobników pretendujących do władzy nad zbiorowościami ludzkimi i ich środowiskiem naturalnym zasługuje na szczególną uwagę.

Technokraci bowiem, wszelkiej maści i rodzajów, są w świecie współczesnym współdecydentami odpowiedzialnymi m.in. za wiele decyzji dotyczących przekształcania przyrody w myśl ich zamierzeń. Jakże często proces ten przynosi nader opłakane skutki i tragiczne konsekwencje dla przyrody naszej planety. Zasługują zatem na uwagę jako sprawcy zniszczeń dotykających przeróżnych części ekosystemu. Są także warci zainteresowania jako osoby wpływające na kreowanie dominujących dziś, a zapewne także w przyszłości, wzorców kulturowych, co ma niebagatelne znaczenie w odniesieniu do zrozumienia przez społeczeństwo problematyki ochrony przyrody. Jak pisze bowiem Florian Znaniecki: Setki tysięcy lat życia kulturowego nagromadziły tak ogromną masę zwyczajów i tradycji, że człowiek stał się absolutnie niezdolny do postrzegania lub przedstawienia sobie jakiejkolwiek innej przyrody niż ta, którą widzi przez pryzmat kultury; absolutnie niezdolny do działania na przyrodę inaczej niż kulturowo określonymi sposobami. 1) Zatem klucz do ochrony przyrody, do zmiany zaistniałego jakiś czas temu eksploatatorskiego stosunku do jej zasobów leży w przemianach na płaszczyźnie szeroko pojętej kultury.

Pokuszę się o tezę, której w pracy J. Kurczewskiej nie znajdziemy, że mentalność technokratów i proponowane przezeń wzorce kulturowe niewiele mają wspólnego z rzeczywistym szacunkiem dla przyrody. Stają się więc jednym z przeciwników w walce o ekologiczną kulturę, o świadomość pełną zrozumienia i szacunku dla jej praw i jako tacy warci są zainteresowania. Przeciwnika należy bowiem dobrze poznać, żeby można z nim skutecznie walczyć.

Praca J. Kurczewskiej doskonale pełni rolę przewodnika po świecie technokratów i z tego powodu zasługuje na uwagę zainteresowanych autentyczną zmianą systemu bezwzględnie niszczącego przyrodę, nie zaś jedynie jego drobnymi korektami czy nadaniem mu "zielonego" image'u.

Autorka, udzielając odpowiedzi co do przedmiotu swych rozważań, przedstawia nam technokratę jako osobnika spełniającego kilka warunków. Posiada on specjalistyczną wiedzę, pełni określone funkcje w nauce lub gospodarce, przede wszystkim zaś deklaruje wyraźnie aspiracje polityczne i wolę kierowania poza sferą gospodarki i nauki, tylko dlatego, że w tych dwóch sferach potrafi efektywnie zarządzać. Istotnym elementem konstytutywnym działania technokraty jest istnienie społecznego przekonania, iż jest on przydatny poza sferą nauki i gospodarki całemu społeczeństwu jako specjalista ze swymi kompetencjami, wychodzący niejako na zewnątrz obszaru, w którym poruszał się początkowo.

Technokraci są, rzecz jasna, twórcami i piewcami ideologii technokratycznej, opierającej się o następujące założenia:

By ideologia technokratyczna stała się panującą niepodzielnie, konieczne staje się wyeliminowanie ideologii konkurencyjnych. Ideologia technokratów zbudowana jest na negacji wszelkich systemów światopoglądowych nie opartych o uniwersalne prawa nauki i techniki. Neguje się zatem takie sposoby wartościowania świata, jak: religia, moralność, tradycja czy kultura. Neguje się także koncentrowanie uwagi na jednostce i jej prawach. Dodajmy, że to właśnie kryzys innych światopoglądów utorował drogę technokratyzmowi. Emil Cioran pisze o tym fakcie następująco: Tak długo jak chrześcijaństwo wypełniało umysły, utopia nie potrafiła ich zauroczyć. Kiedy tylko przyniosło pierwsze rozczarowania, utopia usiłowała wszystkie je zagarnąć i zagnieździć się w nich. Starania te podjęła w czasach Renesansu, ale dopięła swego dopiero dwa stulecia później, w epoce "oświeconych" zabobonów. W ten sposób zrodziła się Przyszłość, wizja szczęścia nie do odwołania, raju dyrygowanego, w którym nie ma miejsca na przypadek, w którym najmniejsza fantazja zdaje się być herezją lub prowokacją. 3)

Z kolei Neil Postman pisze, iż: W miarę jak przybywało spektakularnych triumfów techniki, narastało również inne zjawisko: dawne źródła wierzeń znalazły się w oblężeniu. 4)

Podstawowymi postulatami głoszonymi przez technokratów jest traktowanie nauki i techniki jako jedynych systemów wyjaśniających świat; przekonanie społeczeństwa, że nosiciele technokratyzmu stanowią awangardę ludzkości, i wreszcie takie uformowanie społeczeństw industrialnych, by dążyły do osiągnięcia przedstawionej przez technokratów wizji przyszłości. Technokraci są we własnym mniemaniu jedyną grupą znającą przyszłość i sposoby jej osiągnięcia oraz nadającą się do roli przewodnika w dążeniu do zasugerowanej wizji przyszłego porządku.

Światopogląd technokratyczny jest całkowicie zorientowany na przyszłość, co sprawia, że uznać możemy go za wizję utopijną. Nie przypadkiem zresztą za jednego z prekursorów takiego światopoglądu uznaje autorka Claude'a Henri de Saint-Simona - przedstawiciela socjalizmu utopijnego.5) Ów Saint-Simon był twórcą podstawy doktrynalnej technokratyzmu: idei zarządzania ludźmi tak, jak zarządza się przedmiotami. Leszek Kołakowski pisze następująco o podstawowych założeniach saint-simonizmu: W nowym ustroju władza zmieni całkiem charakter; nie będzie już rządzeniem ludźmi, lecz administrowaniem rzeczami - służyć będzie maksymalnie skutecznej eksploatacji natury przez siły ludzkie. 6)

Przyszłość dla technokratów jest najważniejsza: Obraz przyszłości jest propozycją (…) ostatecznego zamknięcia nowoczesności i to w taki sposób, że określona przyszłość przedstawiana jest jako jedyna uniwersalna i konieczna faza w dziejach ludzkości. (…) Technokraci(…) bardziej niż socjaliści swymi wizjami przyszłości przekonują o wielkim i totalnym triumfie ludzkich zdolności i umiejętności naukowych i technicznych (ss.16-17).7) Nie jest to przy tym przyszłość nieodgadniona, wręcz przeciwnie - szczegółowo zaprojektowana; można powiedzieć, iż przewidziana ze stuprocentową pewnością przyszłość wymusza na teraźniejszości (ludziach i ich działaniach) rozwój właśnie w tym kierunku oraz dokładny tego rozwoju przebieg. Technokraci niejako monopolizują przyszłość twierdząc, iż taka wizja, jaką oni prorokują, jest dziełem samej przyrody, niemożliwym do odrzucenia bez zgubnych następstw.8) Uważają, że prawdziwe oblicze przyszłości ukazać i rozpoznać mogą jedynie osoby kompetentne w dziedzinie społecznego i przyrodniczego prognozowania - czyli oni sami. Poczucie własnej nieomylności sprawia, że technokrata stosuje swoisty terror znawcy przyszłości i nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że może nie mieć racji, a sama przyszłość może wyglądać inaczej.9) W koncepcjach technokratów nie istnieją żadne niepewności, żadne ewentualne możliwości wyboru.10) Różnorodna przeszłość zostąpiona zostaje jednolitą przyszłością, ściśle określoną, można rzec, zapiętą na ostatni guzik. Przekonanie takie wynika z faktu, że technokrata określa się jako nieomylny kopista natury (s.19). Prezentuje typ specjalisty z dzieła Ortegi y Gasseta: Badacza, który odkrył jakieś nowe zjawisko przyrody, ogarnia siłą rzeczy poczucie wyższości i pewności siebie. W swoim mniemaniu czuje się usprawiedliwiony w tym, że uważa siebie za "człowieka, który wie". 11) Zdaniem autorki technokrata często utożsamia świat pomyślany (prognozowany, pożądany) ze światem realnie istniejącym i staje się jednym z szerokiej rzeszy nowożytnych utopistów. Technokrata, sytuując się na pozycji nieomylnego prognostyka, doskonale znającego rządzące światem prawa, uzurpuje sobie przywództwo polityczne. I nic w tym dziwnego, któż bowiem tak doskonale jak on nadawałby się na stanowisko Wielkiego Sternika, mającego poprowadzić ludzkość ku Nowej Erze, Świetlanej Przyszłości, Nowemu Ładowi Światowemu?

Elementem szczególnie interesującym jest miejsce przyrody w technokratycznej wizji świata. Pisałem już, że jest ona swego rodzaju wzorcem, którego mechanizmy technokraci przenoszą na świat społeczny. Sami technokraci mają, zdaniem autorki, następujący stosunek do przyrody: W światopoglądzie technokratycznym przyroda zdaje się być uważana za coś więcej aniżeli przedmiot ludzkiego poznania i działania: czasami staje się niemal komplementarna dla takich ważnych podmiotów, jak gatunek ludzki lub… technokraci. Nierzadko bywa personifikowana i traktowana jako substyt Boga-Stwórcy i Prawodawcy lub też przedstawiana w roli głównego architekta ładu (ss.6-7). Mamy tu pewną sprzeczność, bowiem z jednej strony widzimy w wizji technokratów adaptację człowieka do uniwersalnych praw przyrody, z drugiej zaś dokonywaną w imię przyszłości i postępu eksploatację wbrew regułom i prawom, jakimi się ona rządzi.

Gdyby rzeczywiście większość technokratów traktowała przyrodę tak, jak opisuje to autorka, to nie mielibyśmy do czynienia z degradacją środowiska na taką skalę - degradacją, za którą w dużym stopniu odpowiadają właśnie technokraci. Przyroda nie jest nauczycielem człowieka, ten bowiem w swoim zadufaniu wdrapuje się na katedrę i uzurpuje sobie prawo bycia wyrocznią. W moim przekonaniu wśród technokratów dominuje inny sposób myślenia o przyrodzie, o którym autorka wspomina jako niewiele znaczącym: Oprócz tego obrazu przyrody [jako nauczyciela] pojawia się inny, znacznie rzadszy. Już nie pokazuje on rządów przyrody: przeciwnie, świat przyrody jest domeną i dziełem ludzkiej twórczości. (…) Tym razem odkrycia i wynalazki nie są świadectwem życzliwości samej przyrody, lecz przeciwnie - rzuconym jej wyzwaniem, radykalnym przeciwstawieniem się jej (…). Są one (…) zdobywaniem, pokonywaniem i podporządkowywaniem sobie świata przyrody (s.43). Technokraci są w rzeczywistości piewcami postępu, który - zdaniem René Dubosa - został obecnie utożsamiony z takim posuwaniem się naprzód, które pozwala coraz szybciej i na coraz większą skalę produkować wszystko, co tylko da się produkować bez względu na szkody wyrządzane ludzkim wartościom oraz środowisku. 12) Wizje technokratów mają swoje korzenie w traktowaniu przyrody jako magazynu surowców niezbędnych do przekształcania społeczeństwa w pożądanym przez nich kierunku. Ideologia technokratyczna jest antyekologiczna, o czym świadczy także projektowana wizja przyszłości, w której poczesne miejsce zajmuje maksymalna produkcja i będąca jej następstwem takaż konsumpcja. Możemy tu mówić o kolejnym wariancie opowieści o szczęściu warunkowanym przez gromadzenie, posiadanie, konsumowanie.13) Wolno zauważyć, że technokraci są jednymi z grona utopijnych ideologów wzrostu gospodarczego jako podstawie ulepszenia świata. Jak pisze E. J. Mishan: Utopie polityczne - zarówno lewicowe, jak i prawicowe - opierały się i nadal się opierają na koncepcji wyzwolenia potencjału wiedzy i spożytkowania go w taki sposób, by służył "potrzebom ludzi". Mówiąc krótko - bez względu na to, jaka będzie przyszłość, musi być ona realizowana poprzez ciągły wzrost gospodarczy. 14) Ten sam autor w swoich pracach ukazuje te skutki wzrostu gospodarczego, o których zwykło się milczeć lub wspominać mimochodem: degradację przyrody i barbaryzację stosunków międzyludzkich.

Powyższe rozważania jedynie częściowo wyczerpują problematykę przedstawioną w pracy Joanny Kurczewskiej. Autorka pisze jeszcze o technokratycznej koncepcji przyszłej władzy nie opartej na przymusie fizycznym, o literaturze nurtu science-fiction jako kuźni technokratycznych pomysłów (ale jednocześnie roli tej literatury w demaskowaniu absurdów i niebezpieczeństw technokratyzmu), o działaniach technokratów w świecie, w którym muszą oni dzielić władzę z tradycyjnymi typami przywódców, o stosunku technokratów do liberalizmu, demokracji i socjalizmu i wielu innych ciekawych aspektach. Z braku miejsca nie omawiam ich tu szczegółowo, sygnalizując jedynie i zachęcając do lektury całości.

Jeszcze raz chciałbym zwrócić uwagę na narzucający mi się po lekturze wniosek: walka o zachowanie przyrodniczego (i kulturowego) dziedzictwa to walka m.in. z technokratami. Jej wynik zadecyduje, czy unicestwimy istniejącą bioróżnorodność planety czy też przekażemy Ziemię w dobrym stanie następnym pokoleniom. Prekursor technokratyzmu - Saint-Simon na łożu śmierci stwierdził, że przyszłość należy do nas (czyli do technokratów). Postarajmy się, by przekonanie owego osobnika okazało się błędne.

Remigiusz Okraska

Joanna Kurczewska, Technokraci i ich świat społeczny, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1997, ss.331.

1) Florian Znaniecki, Rzeczywistość kulturowa [w:] tegoż, Pisma filozoficzne, t. II, PWN, Warszawa 1991, s.493.

2) Mam wątpliwości, czy technokraci tak bezkrytycznie wzorują się na prawach przyrody i zjawiskach w niej zachodzących. Raczej dość wybiórczo traktują fakty dotyczące świata przyrody, pomijając niewygodne dla siebie odkrycia nauk przyrodniczych. Dzisiejsi technokraci ignorują efekty badań Edwarda Wilsona, Konrada Lorenza czy Ireneusza Eibl-Eibesfeldta.

3) Emil Cioran, Mechanizm utopii [w:] tegoż, Historia i utopia, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich, Warszawa 1997, s.71.

4) Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą, PIW, Warszawa 1995, s.58.

5) Socjalizm utopijny nosił to miano, by odróżnić go można było od socjalizmu naukowego, który okazał się równie utopijny i niosący tragiczne następstwa.

6) Leszek Kołakowski, Główne nurty marksizmu. Powstanie - rozwój - rozkład, "Aneks", Londyn 1988, s.158.

7) W taką propozycję ostatecznego zamknięcia nowoczesności doskonale swego czasu wpisał się swym głośnym esejem F. Fukuyama. Zob. Francis Fukuyama, Koniec historii, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1996. Warto przeczytać też krytykę tego stanowiska w: Jarosław Tomasiewicz, Anty-Fukuyama [w:] "Mać Parjadka" nr 5/93, gdzie autor nazywa wizję Fukuyamy neoutopizmem.

8) Kłania się tu stare, dobre Heglowskie przekonanie, jakoby historia miała jakiś określony cel.

9) Ulubionym sloganem prognostyków jest obecnie "społeczeństwo postindustrialne", którego kształt jest oczywiście przewidziany, a alternatywy - zdaniem proroków - nie istnieją.

10) Przekonanie o absolutnej słuszności i nieomylności jest typowe dla "intelektualistów" i "autorytetów". Przykładem "myślenia technokratycznego" z rodzimego podwórka jest Partia Ludzi Mądrych, czyli "ekologiczna" Unia Wolności, prezentująca jedyną słuszną drogę dla Polski, której tylko "ciemnogród", czyli większość narodu nie chce zaakceptować. Dobrym przykładem będą też słowa innego autorytetu - Johna Graya, który w wywiadzie dla ZB (nr 11(101)/97, s.52) twierdzi bez cienia wątpliwości, iż w kulturze europejskiej modelami, dla których nie ma alternatywy, są demokracja i instytucje liberalne. Pozostawiam to bez komentarza.

11) Jose Ortega y Gasset, Bunt mas, Wydawnictwo Literackie "Muza" S.A., Warszawa 1997, s.112.

12) René Dubos, Pochwała różnorodności, PIW, Warszawa 1986, s.217.

13) Pisałem szerzej o tym w recenzji książki E. Fromma - Mieć czy być?, zamieszczonej w ZB nr 12(102)/97, s.64.

14) Edward J. Mishan, Spór o wzrost gospodarczy, PIW, Warszawa 1986, s.24.

TOKSYKOLOGIA - TAKŻE DLA EKOLOGA

Na pierwszy rzut oka książka Ewy Jasińskiej-Zubelewicz to pozycja o charakterze naukowym. Gdy jednak zagłębimy się w jej treść, stwierdzimy, że jest to wiedza, którą współczesny człowiek powinien posiąść, by zrozumieć chociażby problemy skażeń chemicznych wywołanych przez przemysł.

Podczas opisywania katastrof ekologicznych media - a potem my sami - posługujemy się dość prozaicznymi sformułowaniami, jak np.: "silne skażenie", "znacznie zanieczyszczony", "może wywołać rozległe schorzenia". Określenia te w małym stopniu oddają faktyczny stan rzeczy. Gdy na co dzień pełno ich w prasie - przyzwyczajamy się do nich i wszelkie doniesienia o poważnych stratach środowiskowych nie mają już tak wielkiego znaczenia. Nie sugeruję tu, by wszyscy zaczęli natychmiast uczyć się podstaw biologii, chemii - a w dalszym ciągu i toksykologii - aby lepiej zrozumieć wszelkie klęski globalnego środowiska przyrodniczego. Uważam natomiast, że działacze ruchów ekologicznych powinni poznać tę tematykę choćby z grubsza - przede wszystkim po to, aby ich działania były skuteczniejsze.

Wiele akcji - wszczętych celem osiągnięcia pozytywnego celu w dziedzinie ochrony środowiska - nie przynosi zamierzonego efektu i często spotyka się z dezaprobatą części społeczeństwa. Moje wytłumaczenie na przytoczony stan rzeczy jest takie, że propagatorzy ochrony środowiska nie sięgają po argumenty poparte naukowym wyjaśnieniem procesów przyrodniczych. Autorytet nauki to dobre narzędzie, które jest przydatne również w działaniach proekologicznych.

Ergonomia - to wybór tekstów napisanych bardzo przystępnym językiem, które Czytelnikowi dają solidne podstawy dla zrozumienia procesów powstawania skażeń i ich charakteru z punktu widzenia toksykologii. W świecie, w którym na wszystko istnieje wiele sposobów opisu (także w nauce), różne teorie przeczą sobie nawzajem - warto uporządkować i usystematyzować swoją wiedzę. Z pewnością przytoczona pozycja nie jest jedyną z zakresu toksykologii, jednakże definiuje pojęcia w sposób niezwykle przejrzysty, a przede wszystkim obiektywny. Przeglądając publikacje z tej dziedziny w ciągu ostatnich tygodni, dostrzegłem brak pozycji podchodzących do zagadnienia w sposób naprawdę rzetelny. Książki obcojęzyczne - drukowane w Wielkiej Brytanii istotnie wyróżniały się poziomem merytorycznym. Ergonomia została przygotowana jednak równie starannie. Dlatego zachęcam wszystkich "strażników przyrody" do przestudiowania tej publikacji.

Paweł Ł. Urban
pawelurban@yahoo.com
jonizator@yahoo.com

Ewa J. Jasińska-Zubelewicz, Ergonomia. Toksykologia przemysłowa i środowiskowa, OWPW, Warszawa 1996.

W KRAINIE MITÓW

Zdarza się czasem coś, czego po prostu nie da się wyrazić słowami. A wszelkie próby skazane są na niepowodzenie. I bardzo często są to sprawy najistotniejsze, najgłębsze przeczucia, odwieczne prawdy. Coś, o czym nie sposób mówić na "normalnym", społecznym poziomie. Szczęśliwie istnieje inny, nie tak "konkretny" sposób komunikowania. To język baśni, mitów, opowieści. Niegdyś słyszalny przy ogniskach i rozgrzanych zimą piecach. Dziś - w epoce centralnego ogrzewania, w hałasie "negatywnych wiadomości" - starodawna pieśń bynajmniej nie zanikła. Jej echa, nieraz bardzo wyraźne, pobrzmiewają m.in. w niektórych powieściach "fantasy" i "science faction".

Dzięki pomysłowi Wydawnictwa ZB, oferującego lekturę książeczek w zamian za recenzje, dane mi było przeczytać ostatnio Las ożywionego mitu Roberta Heldstocka i pięć tomików Douglasa Adamsa z cyklu Autostopem przez Galaktykę.

Las ożywionego mitu to dość poważna, smutna trochę opowieść o ludziach, których los uwikłał w wędrówkę przez "dawne" krainy lasów, mitów i fantastycznych, archetypowych postaci. Brama do "innego świata" znajduje się tuż za drzwiami domu, właściwie nawet bliżej - w umysłach bohaterów. Życie i śmierć, miłość, nienawiść, walka, ucieczka, zaciekli wrogowie, wierni przyjaciele - i niespodziane zwroty i zmiany ról. Fantastyczna i jakoś bardzo realistyczna opowieść.

Tak po prostu jest - podsumowała Grażyna, którą zapytałem o wrażenia z lektury. To, czego doświadczamy, jest jak sen. To, co się dzieje, naprawdę nie istnieje - śpiewa Kuba Sienkiewicz. A świat, zjawiska? To tylko "sen przebudzonego we śnie". Tyle, że gra toczy się o stawkę znacznie wyższą niż można sobie wyobrazić. W tej grze wszystko jest możliwe. Nawet to, że czasem coś możliwe nie jest. Ot, majaczenie. Uparte majaczenie. W bardziej czy mniej wyraźnej formie obecne w przekazach wszystkich kultur i relligii.

Powieści Douglasa Adamsa są jakby jaśniejsze. Sporo w nich co prawda maszyn, rakiet i innych "techno" - klimatów omijanych na ogół w mych snach szerokim łukiem, nie brak jednak beztroskiego "jajcarstwa" i zabawy. Czas i przestrzeń płatają niesłychane figle. Każde wydarzenie ma niezliczone reperkusje i przejawia się w mnóstwie wariantów. Rozchodzi się na wszystkie strony, jak kręgi wokół kamyka rzuconego w wodę. Jak szkiełko w kalejdoskopie. Jak w tybetańskiej mandali. Jak w życiu i we śnie. Adamsa czytałem jednym tchem i parę razy pękałem ze śmiechu. Świetny równoważnik dla dominującej współcześnie "konkretności" i śmiertelnej powagi.

Każdemu chyba zdarza się czasem zbyt wielkie "nakręcenie", utrata dystansu, szerszej perspektywy. Bywają nawet ekolodzy i "wolnościowcy" tak poważni i pewni swych racji, że gotowi są innych straszyć sądami i procesami. Lektura Douglasa Adamsa mogłaby im bardzo pomóc. Proces to też tylko majak. Bardzo realistyczna powieśc Franza Kafki. Czytałem niedawno Kafkę i doświadczyłem po raz któryś sądowego procesu. Zdaje mi się zatem, że wiem, o czym mówię. Ale się nie upieram.

Starczy już chyba tych recenzji. Owocnych lektur! I snów.

Jacob

Robert Heldstock, Las ożywionego mitu, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań.

Douglas Adams, 1. Autostopem przez Galaktykę, 2. Cześć i dzięki za ryby, 3. Restauracja na końcu wszechświata, 4. W zasadzie niegroźna, 5. Życie, wszechświat i cała reszta, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 1994-96.

JAKO W NIEBIE
TAKO I NA ZIEMI

To zadziwiające, ale wszechświatem rządzą takie same prawa i zasady, jakie dominują na Ziemi. Pierwsze wrażenie po przeczytaniu książki Douglasa Adamsa Autostopem przez Galaktykę jest właśnie takie.

Gdzieś w Anglii, na skraju wsi stał dom Artura Denta. Gdzieś w kosmosie wokół mizernego, żółtego słońca krążyła mała, niebiesko-zielona planeta, zamieszkana przez pochodzące od małp bioformy - tak zadziwiająco prymitywne, że uważają zegarki elektroniczne za kapitalny wynalazek.

Dom został zburzony, a na jego miejscu wybudowano trasę szybkiego ruchu. Ziemia uległa zagładzie, ponieważ w kosmosie tworzono nową, międzyplanetarną drogę. Ocalał jednak jeden człowiek - Artur Dent. On właśnie wraz ze swym przyjacielem Fordem Prefectem wyrusza autostopem w podróż po Galaktyce.

Książka jest bardzo zabawna, ale jednocześnie przepełniona gorzką ironią. Autor kpi w niej ze wszystkich i wszystkiego (wybory prezydenta Galaktyki, poezja Vogonów, której wysłuchanie uznawane jest za najgorszą karę, pojazdy o napędzie nieskończonego nieprawdopodobieństwa i wiele innych). Co gorsze, nie pozostawia żadnych złudzeń - wszędzie jest tak samo: na Ziemi, na innych planetach, w całym wszechświecie. Ale tylko NIE PANIKUJ!

To dopiero pierwsza odsłona "trylogii" w pięciu częściach. Polecam ją każdemu, kto chce się pośmiać i zdystansować do swoich problemów.

Kaśka Regucka

Douglas Adams, Autostopem przez Galaktykę, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1996, ss.175.

KATHARSIS
PO JAPOŃSKU

Na początku była Pieśń. To z Niej wyłoniło się życie. To pod Jej wpływem kształtowało się i rozwijało, aż w końcu pojawił się on - człowiek. Na początku słaby i bezbronny, z czasem, ogromnym wysiłkiem, stawał się coraz silniejszy, coraz bardziej pewny siebie. Zapomniał o Pieśni.

Nie wiedzieć kiedy taniec radości zamienił się w bezradną szamotaninę. I wtedy, gdy padł bez tchu, tak silny i tak słaby zarazem, znów Ją usłyszał.

Skruszony udał się do Jej sanktuarium, a Pieśń przyjęła syna marnotrawnego, dając siłę, jakiej wcześniej tak bardzo pragnął. Jednak człowiek pojął, gdzie jego miejsce. Zrozumiał, że jest fragmentem Pieśni, która była, jest i będzie. Zawsze.

W taką mniej więcej historię ułożyły się w mojej głowie wrażenia z opolskiego przedstawienia japońskiego teatru tańca "Buto", pt. Tchnienie światła. Niestety, nie jestem w stanie oddać całej magii tej opowieści. Chyba jednak mieli rację starożytni Grecy, głosząc ideę katharsis - oczyszczającej mocy teatru.

Kordian Krawczyk
Pużaka 34b/3
45-256 Opole
kordian@bet.po.opole.pl

"ŚWIAT W ROKU 2020"

Pod takim tytułem Hamish McRae - komentator gospodarczy i dziennikarz opublikował swoją książkę, w której próbuje odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule pracy: jaki będzie świat w roku 2020? Zdałoby się dodać nieco może pesymistycznie, o ile w ogóle będzie…

Autor w I rozdziale przedstawia obraz współczesnego świata i już na samym początku zastanawia się nad przyczynami wzrostu gospodarczego. Jednak - jak pisze McRae - wyjaśnienie fenomenu wzrostu jest, niestety, jednym z wielu problemów, na które ekonomiści mają tylko częściowe odpowiedzi. Trudno w tym miejscu odmówić mu racji. Spory co do wskaźników świadczących o postępującym wzroście gospodarczym czy malejącym nie ustają, a w miarę rozwoju nauk ekonomicznych i pokrewnych raczej będą rosnąć.

W dalszej części pracy autor zastanawia się nad Ameryką Północną będącą synonimem obszaru bogactwa. Do kiedy? Według McRae już niedługo sielanka się skończy. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle - pyta przewrotnie autor. Przyczyny upatruje w przekształceniach gospodarki i skoncentrowaniu się na rozwijaniu sektora usług wcześniej niż w innych krajach uprzemysłowionych. W końcowej części rozdziału stwierdza: Ameryka musi wyznaczyć priorytety. Musi utrzymać intelektualną i kulturalną otwartość (…). Musi tego dokonać, jeśli nie chce odgrywać coraz mniejszej roli w świecie następnego wieku.

W dalszej części pracy Hamisha McRae znajdziemy podobne rozważania o Europie, jej słabościach widzianych przez pryzmat ekonomii i gospodarki, znajdziemy też parę refleksji dotyczących zjednoczonej Europy. Podobne uwagi można przeczytać o Azji Wschodniej, która - według autora - jest obszarem największego wzrostu na świecie; wytłumaczyć to można cechami nie występującymi nigdzie indziej:

Niewątpliwie jest w tym sporo trafnych spostrzeżeń.

W II części pracy odnajdziemy rozważania na temat demografii, która - według autora - nie powinna być straszakiem na coraz większy przyrost naturalny. Dla ekologów najbardziej interesującym okaże się zapewne rozdział Zasoby i środowisko naturalne. Możemy tu znaleźć opinię autora na temat zasobów naturalnych, których kurczenie się będzie widać dopiero za kilkadziesiąt lat - Problem surowcowy świata rozwijającego się zacznie być bardziej widoczny w pierwszej połowie następnego wieku, w porównaniu z ostatnim ćwierczwieczem obecnego. Czy możemy się wyżywić? - pyta autor w kolejnym rozdziale. Odpowiedź jest zgodna z większością poglądów wegetarian - Zdolność świata do produkowania wystarczającej ilości żywności dla wyżywienia o wiele większej populacji nie ulega wątpliwości, pod warunkiem jednak, że ludzie będą w stanie stosować mniejszą ilość mięsa w posiłkach. Hodowanie zbóż czy traw i żywienie nimi zwierząt jest równoznaczne z nieefektywnym przekształcaniem energii roślinnej w żywność. Autor porusza także kwestię wody, której zasoby i w jego odczuciu kurczą się; pyta o ilości energii - przy obecnym tempie zużycia, węgla wystarczy na ponad 200 lat, gazu ziemnego na ok. 60 lat. Nie jest więc tak różowo.

We wspomnianej książce McRae zajmuje się także handlem i finansami, technologią, wyścigiem elektroniki, aby wreszcie w rozdziale III - i ostatnim - dać odpowiedź na pytanie postawione w tytule książki. Zatem, jaka to będzie perspektywa za te niecałe 23 lata? Oto kilka cytatów z książki:

Ameryka Północna nie będzie oczywiście dłużej najzamożniejszą częścią świata, jednakże USA pozostaną nadal jedyną superpotęgą.(...) Już obecnie Europa jest mozaiką, której skomplikowanie się pogłębi.(...) Pierwsze ćwierćwiecze następnego stulecia będzie w Azji Wschodniej okresem współzawodnictwa o wpływy gospodarcze, odbywającego się między Japonią i Chinami. Takich ciekawych konkluzji w książce można znaleźć więcej.

Jak pisze autor w końcowym rozdziale pt. Trofeum, wszystkie te rozważania mogą okazać się nietrafione w obliczu pojawienia się np. epidemii AIDS czy wojny nuklearnej. Do innych źródeł, które mogłyby zachwiać prognozę, zalicza wzrost wrogości wobec mniejszości etnicznych i religijnych. A to zjawisko, jak mi się wydaje, przybiera na sile.

Trudno jest na 2 stronach maszynopisu przedstawić książkę o objętości ponad 400 stron. Wybór omawianych szerzej rozdziałów był naturalnie subiektywny. Myślę jednak, że powyższa minirecenzja zachęci Czytelników ZB do sięgnięcia po tę książkę.

Marek Ziemba

Hamish McRae, Świat w roku 2020, Dom Wydawniczy ABC, Warszawa 1996, ss.404.

CYTAT

Mocz jest powszechnie znanym u nas środkiem leczniczym stosowanym zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie w ponad 40 jednostkach chorobowych. Najczęściej na rany, spękania skóry, zatrucia alkoholowe. (…) Także w przypadkach zauroczenia, zapalenia płuc, chorobach oczu, liszajach, parchach, pleśniawce, wypryskach, suchotach. W Sądeckiem kobiety podmywały się własnym moczem, by zapobiec chorobom kobiecym, myto ręce, aby były delikatne, nacierano głowę na porost włosów.

2 Adam Paluch, Ekologiczny atlas ciała ludzkiego i chorób, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1995.

nadesłał Remik Okraska

KATECHIZM WSPÓŁCZESNEGO REWOLUCJONISTY

John Papworth znany jest uważnym czytelnikom ZB (np. ZB nr 7(49)/93, s.54) jako wydawca bioregionalistycznego periodyku "Fourth World Review". Urodził się w Shoreditch (Wlk. Brytania) w 1921 r. Po służbie w RAF w czasie II wojny światowej (na zaszczytnym stanowisku kucharza) i ukończeniu historii ekonomii na London University poświęcił się działalności politycznej na lewym skrzydle Partii Pracy. W wyborach do parlamentu w 1955 r. startował jako kandydat tej partii w Salisbury, ale związane z tym doświadczenia głęboko rozczarowały go do wszelkich ruchów masowych. Papworth zrozumiał, że w wielkich zbiorowościach nawet demokracja nieuchronnie wyradza się w oligarchię!

W 1956 r. z pomocą profesora Leopolda Kohra (autora The Breakdown of Nations) i doktora E. F. Schumachera (autora Small is Beautiful) zakłada pismo "Resurgence", stawiające sobie za cel promowanie społeczeństw o "dostosowanych do człowieka rozmiarach" (human scale). Później Papworth trafia do Afryki, gdzie pracował jako anglikański duchowny, był osobistym asystentem prezydenta Zambii Kennetha Kaunda'y i założył tzw. Village Industry Service. Po powrocie do ojczyzny okazało się jednak, że założony przezeń "Resurgence" skoncentrował się na problemach "rozwoju osobowości", proklamując sam siebie duchowym okrętem flagowym ruchu alternatywnego.

Papworth zakłada więc dla krzewienia ideałów, którym pozostał wierny, nowe czasopismo "Fourth World Review", i wydaje je do dziś. Wokół "FWR" skupił się cały społeczny ruch na rzecz małych społeczności, którego wyrazem są coroczne Fourth World Assemblies. Swoje poglądy Papworth wykłada też w książkach takich, jak: New Politics (1982), Small is Powerful (1996) i przygotowywanej do druku Why the London School of Economics Should be Shut Down (pracuje zaś jeszcze nad pracą The Democratic Deficit).

Niedawno otrzymaliśmy kolejną broszurę jego autorstwa - Shut Up & Listen. A new handbook for revolutionaries. Ta malutka książeczka zawiera 48 myśli Papwortha i garść sentencji innych myślicieli. W krótkich a celnych aforyzmach poddaje druzgocącej krytyce współczesne społeczeństwo masowe. Pisze więc: Jezus powiedział: "Kochajcie swoich sąsiadów". Nie powiedział: "Kochajcie swoich współobywateli w Imperium rzymskim" ani "Kochajcie swój supermarket". Tylko w ten sposób człowiek może być etyczny: Nie możecie mieć moralności poza społecznością. Poza społecznością moralność staje się humbugiem.

Oto dlaczego współczesne społeczeństwa trawi kryzys: W skali masowej rynek nie jest kontrolowany przez moralność; to moralność dzisiaj jest zdominowana przez rynek, a jej credo "pożądaj i zabieraj" niszczy moralność społeczną w niewyobrażalny sposób. Tymczasem Praca nie jest "czynnikiem produkcji" - jest jej podmiotem - głosi Papworth. W dodatku Gigantyczne supermarkety są jednym ze środków, które rujnują dobrobyt lokalnych społeczności. Dlatego Wynoszenie towarów z supermarketów może być nielegalne, ale to nie jest grzech. Jedynym wyjściem jest decentralizacja: Sąsiedzka kontrola nad instytucjami ekonomicznymi i ich społeczne zarządzanie jest podstawowym gwarantem wolności politycznej.

I właśnie polityką przede wszystkim zajmuje się Papworth. Twierdzi, że Im większa jednostka polityczna - tym mniejsze znaczenie indywidualnych członków i silniejsza kontrola przez centralę (myśl tę dedykuję wszystkim euroentuzjastom). Konsekwentnie opowiada się za demokracją, przestrzegając przed oddawaniem spraw w ręce "profesjonalistów" - wedle jego definicji Ekspert jest osobą, która popełnia większe błędy. Wyjaśnia wreszcie tak rozmyte ostatnio pojęcie demokracji: Demokracja to nie wolność głosowania, ale wolność decydowania jak żyć. A w innym miejscu: Demokracja nie oznacza "rządów w imię ludu" ani "rządów dla ludu" - to są w istocie rzeczy totalitarne koncepcje. Oznacza rządy przez lud. Krytyczny pozostaje też wobec ruchów opozycyjnych: W społeczeństwie masowym każdy masowy ruch reform nabywa te same cechy scentralizowanej kontroli, osobistego wyobcowania i bezwładzy członków, jakie gnębią samo społeczeństwo masowe.

I na koniec jeszcze jedno niezwykle trafne spostrzeżenie Papwortha: Ci, którzy głoszą miłość do wszystkich, tak naprawdę nie potrafią kochać nikogo.

Jarosław Tomasiewicz

John Papworth, Shut Up & Listen. A new handbook for revolutionaries 24 Abercorn Place, London NW8 9XP, Wlk. Brytania.

PLASTYKOWA WOJNA NA NIBY.
REMEDIUM NA PROBLEMY XXI WIEKU

Czy będziemy świadkami kolejnej wojny? To pytanie, w świetle ostatnich wydarzeń nad Zatoką Perską, wydaje się jak najbardziej na czasie.*) Groźby Amerykanów pod adresem Iraku mogą świadczyć, że niebezpieczeństwo jest zupełnie realne. Być może znowu stajemy w obliczu konfliktu, którego skutki wykroczą poza lokalne oddziaływanie. Zastanówmy się nad tym, w imię czego i jak światowe mocarstwo próbuje przywołać do porządku niesfornego odszczepieńca.

Jak pamiętamy, ostatni "lokalny" konflikt nad Zatoką odbywał się w imię szczytnych haseł obrony najechanych przed najeźdźcami, czyli chodziło o przepędzenie nieprawomyślnych irackich Arabów od dostępu do nienależnych im źródeł ropy. Ta sama międzynarodowa wspólnota, która prowadziła wrogie działania, kilka lat wcześniej udzielała poparcia tym samym Arabom w ich wojnie z grupą irańskich Arabów. Powiedzenie, że "łaska pańska na pstrym koniu jeździ" pasuje jak ulał do tej sytuacji. Jak wiemy, konflikt w Bośni, gdzie też mamy do czynienia ze społecznością muzułmańską, okazał się dla wspólnoty międzynarodowej problemem nie do rozwiązania. A to zarówno ze względu na brak na objętym konfliktem terenie ważnych dla niej bogactw, jak i ze względu na ogólne pomieszanie interesów.

O ile pierwszy konflikt skończył się dosyć szybko, to drugi ciągnął się latami, pochłaniając coraz więcej ofiar, aż został - dla świętego spokoju sumienia międzynarodowej wspólnoty - zahibernowany.

Jak pamiętamy, operacja "Pustynna Burza" okazała się technicznym i organizacyjnym sukcesem. "Trzeciofalowa" armia sprzymierzonych rozbiła w puch "drugofalową" armię lokalnego dyktatora. Przeprowadzony na ograniczoną skalę test nowej doktryny wojennej i nowych rodzajów broni został uwieńczony pełnym sukcesem. Jak dobrze wiemy, tereny Bośni nie spełniają żadnego z warunków, by mogły stać się kolejnym poligonem doświadczalnym dla wypróbowywania nowych rozwiązań w sferze technicznej czy organizacyjnej, a angażowanie się z całą infrastrukturą wyłącznie dla ochrony czegoś tak ulotnego, jak ludzkie życie lub prawa człowieka jest bardzo niezręczne. Dlatego nie dziwią mnie tak ostre pogróżki USA wobec Iraku. Być może, w odczuciu wojskowych decydentów zza oceanu, nastał już czas, by wypróbować nowe rozwiązania, które od operacji "Pustynna Burza" pojawiły się w nowoczesnych, "trzeciofalowych" armiach świata? A które miejsce lepiej nadaje się na przeprowadzanie takich testów? Geofizycznie do przyjęcia, znajomy wróg, a jeszcze można przysłużyć się ludzkości. Być może takie twierdzenie jest niesprawiedliwe, jednak zastanawiam się, czy pod grubą warstwą frazeologii, pokrywającą jak puder dyplomatyczne zabiegi, nie kryje się hipokryzja, a wysuwane zarzuty nie są wyłącznie pretekstem. Kto zaręczy, że prócz znanego już źródła konfliktu interesów nie mamy do czynienia z pilną potrzebą doświadczalnych królików, a cała awantura miałaby służyć zaspokojeniu jakichś instrumentalnych potrzeb armii i organizacji, zresztą bardzo konkretnych i… Zaraz do tego przejdę.

Być może ten przydługawy wstęp ma się nijak do książki, którą zamierzam tutaj omówić. Chodzi o wydaną wiosną tego roku pozycję Wojna i antywojna Alvina i Heidi Tofflerów. Jednak, dopiero zaistniała sytuacja, która nałożyła się na przekaz płynący z lektury książki, tworzy pewną całość, pewien obraz tego, czym jest rozwinięta w książce doktryna.

Do lektury książki przystąpiłem pełen dobrej wiary. Tytuł jest bardzo zachęcający. Niestety, autorzy, których trzeba cenić za kilka poprzednich prac, tym razem poszli w zupełnie niesłychanym kierunku. Pojęcie "antywojna" w tytule książki zostało użyte w znaczeniu nawiasowym. I tak powinno się je zapisać. A że nikt o to nie zadbał, więc czytelnik został wprowadzony w błąd. Książka, wbrew oczekiwaniom nie jest konfrontacją idei polityki opartej na sile z pokojową filozofią współistnienia państw i narodów. Jest za to wykładem nowoczesnej, "postpost… modernistycznej" doktryny wojennej końca XX w., a bardziej początku XXI w. Antynomia wojna - antywojna odnosi się właśnie do przeciwstawienia odmiennych doktryn: dominującej jeszcze tzw. "drugofalowej" z powstającą tzw. "trzeciofalową". Czytelnik, który zapoznał się z założeniami "trzeciej fali" A. Tofflera, nie znajdzie tu żadnych rewelacji prócz całej serii przykładów na poparcie znanej tezy, tym razem pochodzących ze sfery militarnej.

Głównym przesłaniem nowej doktryny, która zostaje wyłożona na kartach książki, jest upowszechnienie stosowania przez armie metody selektywnego zabijania i niszczenia. Rozwój techniki i technologii militarnej powoduje, że - w mniemaniu autorów - wkrótce możliwe stanie się opracowanie takich rodzajów broni taktycznych, które umożliwią prowadzenie działań militarnych… no właśnie jak? Czy przy pomocy joysticka przed telewizorem? To być może kolejne uproszczenie, jednak w trakcie lektury można odnieść wrażenie, że przyszła wojna będzie przypominała takie gry komputerowe lub telewizyjne, z zastrzeżeniem, że będą się w nie bawić nie dzieci, lecz poważne sztaby generałów. Do tak spreparowanego zestawu brakuje jedynie McDonald's menu.

W początku tego wieku Gandhi praktykował filozofię niestosowania gwałtu i przemocy jako uniwersalną metodę rozwiązywania konfliktów. Współcześni doktrynerzy skłaniają się raczej ku metodzie selektywnego niszczenia i zabijania. Być może uznali propozycje Mahatmy za zbyt naiwne i nie przystające do stechnicyzowanej rzeczywistości końca wieku. Być może dopiero unicestwienie przeciwnika i dokonanie odpowiedniej ilości zniszczeń stanie się adekwatnym rozwiązaniem wszystkich problemów. I to przekonanie znalazło odpowiednie miejsce w wykładzie.

Wykład doktryny "Selektywnego niszczenia i zabijania" można by potraktować jako jeszcze jedną futurystyczną opowiastkę, gdyby nie fakt, że wojna w myśl tej doktryny może się toczyć lub - co gorsza - już się toczy na naszych oczach. Jakoś nie przemawia do mnie argumentacja, że selektywna, "trzeciofalowa" wojna okaże się bardziej humanitarna od konwencjonalnej, "drugofalowej". O czym my w ogóle dyskutujemy? Że palenie papierosów typu lights jest zdrowsze od palenia zwykłych papierosów. Nie, ten futurologiczny komiks jest zupełnie nie do przyjęcia. Nowa doktryna wojenna wiąże się, co prawda, z pewną "rewolucją". Nie łudźmy się, rewolucyjne zmiany nie dotkną takich dziedzina, jak filozofia stosunków międzynarodowych. Zmianie ulegnie wyłącznie stan liczebny i wyposażenie armii. Cele i sens jej istnienia pozostaną bez zmian. Tak wiele naprawdę będzie zależeć od niewielu. Bez zmian, choć z zastosowaniem innych technologii, pozostanie wielka sfera działalności gospodarczej i produkcji przemysłowej, której podstawowym odbiorcą jest sektor militarny.

Ta fantazja, jakże daleka od naprawdę zorientowanej na przyszłość filozofii pokojowego współżycia nie napawa zbytnim optymizmem. Cieniem rzuca się również odmowa parafowania zakazu stosowania min przeciwpiechotnych przez rząd amerykański, co nijak się ma do nowej doktryny z jej całą humanitarną frazeologią. Wniosek, że przyszłym poborowym będzie równie miło i sympatycznie służyć w armiach stosujących metodę selektywnego zabijania, jak i dotychczas nie jest wnioskiem sympatycznym ani dobrze rokującym na przyszłość.

Ryszard Skrzypiec

Alvin i Heid Toffler, Wojna i antywojna, Wyd. "MUZA", Warszawa 1997.

*) Tekst powstał w połowie listopada. Ze względu na dużą dynamikę sytuacji w tym rejonie i czas drukowania pisma to zagrożenie może być w momencie czytania większe lub mniejsze. Akurat w tym przypadku nie jest najważniejsze, czy do konfliktu w efekcie nie dojdzie czy będzie już po nim. Generalnie, nie jest bez znaczenia, czy będą ginąć ludzie w imię zachłanności czy jakichś innych niezrozumiałych idei.


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 1 (103), Styczeń '98