"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 2 (104), 15-31 stycznia 1998


MISTERIUM CHLEBA

Zapach wyjętego z pieca świeżego chleba roznosi się po całym domu, "grzejąc i karmiąc". Dzisiaj robiłam ten chleb ze szczególną myślą, jako mój podarunek dla przyjaciół. Zapakuję go w paczkę, dokładając do niego jeszcze słoik miodu i powideł. Powędruje on 500 km do rąk bliskich mi osób.

Chleb wszedł w moje życie, stał się naturalnym i nieodłącznym obrządkiem mojej codzienności. Od dziecka matka wpajała mi nabożny stosunek do niego, z namaszczeniem dzieliła go na kawałki, nie marnując najmniejszej kruszyny. Potem, kiedy przyszedł czas buntu, młodzieńczej kontestacji, moja ocena wartości wpojonych przez Rodziców uległa wielu przemianom. Jednak gdy zamieszkałam z Piotrem w domu na wsi i w naturalny sposób przypadła mi rola kobiety - opiekunki domowego ogniska, z dziecięcą żarliwością powrócił niezwykły szacunek dla chleba.

Dzisiaj nie wyobrażam sobie braku swojskiego chleba na naszym stole. Od lat przy każdym posiłku obdarowuję nim bliskich i gości. W szczególnych chwilach, takich jak Wigilia, czuję, że w każdej kromce jest choć odrobina mojej małej, intymnej, kobiecej czułości.

Pierwsze wypieki, ku ogólnej radości, były bardzo udane. Dało mi to wiarę, a nawet pewność, że będzie już tak zawsze. Niestety, później nastąpił okres niepowodzeń - zakalców. Wywołało to we mnie stany wręcz depresyjne. Doszło do tego, że szukałam przyczyny błędów w każdej najsubtelniejszej, negatywnej myśli. Jak okazało się, rozwiązanie było bardzo proste - jedna miarka mąki więcej przywróciła na zawsze utraconą - pozornie - radość z wypieku.

Teraz mogę powiedzieć, że kocham ten "chleb", jego zapach i smak. Wiem, że nie jest to tylko taki "zwykły chleb", kupiony w super markecie. Jest w nim coś więcej. To można poczuć, kiedy wyjdzie się w pole, popatrzy w niebo, posłucha wiatru i ciszy pomiędzy słowami. Jest w nim tyle pięknej prostoty i zachwytu.

Przygotowanie do Misterium zaczyna się już wieczorem poprzedniego dnia. Z grubo mielonej mąki i odłożonego wcześniej zakwasu urabiam masę i zostawiam ją na noc na zapiecku. Wcześnie rano rozgrzewam ceglany piec z myślą o popołudniowym wypieku. Ostatecznie przygotowuję ciasto: dodaję mąkę i drożdże oraz doprawiam ziołami, miodem i nasionami. Odstawiam je do wyrośnięcia. Formy wykładam liśćmi winorośli lub tataraku. Każdą, z pozoru błahą, czynność staram się wykonać dokładnie i w najbardziej odpowiednim momencie. Na tym kończy się mój bezpośredni udział. Potem już tylko odwieczną Tajemnicą Natury pozostanie transformacja nieokreślonej masy w smaczne, chrupiące pieczywo.

Ostatnią moją troską jest upilnowanie niesfornych żarłoków przed zjedzeniem zbyt gorącego chleba.

Małgosia
"Słoneczna Osada"
Kozarze 44
18-230 Ciechanowiec
0-86/77-17-77


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 2 (104), 15-31 stycznia 1998