"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (107), 1-15 marca 1998


EKOLOGICZNE KOMPENDIUM

W znakomitej i umożliwiającej polskiemu czytelnikowi zapoznanie się z wieloma interesującymi dokonaniami intelektualnymi serii "Biblioteka Myśli Współczesnej" Państwowego Instytutu Wydawniczego ukazała się niedawno książka Konrada Waloszczyka Planeta nie tylko ludzi. Pozycja ta, obok wydanych w latach poprzednich w ramach tej serii prac Capry, Schumachera, Tofflera, Mishana, Dubosa, Postmana, Saint Marca i innych, stanowi ważny przyczynek do zrozumienia problemów współczesnego świata, wynikających z relacji człowiek - przyroda.

Omawiana książka wyróżnia się tym, że o ekologii mówi wprost, a autor stawia sobie za cel przybliżenie najistotniejszych problemów składających się na szeroko pojmowaną ochronę przyrody. Planeta nie tylko ludzi jest swego rodzaju kompendium zawierającym prezentację najważniejszych zjawisk związanych i z problemami degradacji środowiska, i z próbami zmiany tego niekorzystnego stanu rzeczy. Z racji, że praca przeznaczona jest przede wszystkim dla szerszych kręgów odbiorców, zawiera treści, które osobom związanym z jakimikolwiek inicjatywami ekologicznymi są przynajmniej w pewnym stopniu znane i dlatego chciałbym się skupić nie tyle na szczegółowej prezentacji zawartości książki, co raczej na zwróceniu uwagi na te stwierdzenia, które są dyskusyjne bądź też zawierają tezy stanowiące pewne novum w środowisku ruchu ekologicznego.

Już we wstępie zawierającym omówienie głównych pojęć używanych w dalszych partiach pracy natknąć możemy się na bardzo ciekawe rozumienie ekologii jako m.in. decyzji i działań mających na celu zahamowanie degradacji zarówno przyrody, jak i tego, co Waloszczyk określa mianem środowiska ludzkiego. Pod pojęciem tym rozumie autor kulturowe aspekty otoczenia człowieka: zabytki, wytwory kultury materialnej oraz folklor, czyli tradycyjny styl życia. Waloszczyk jako jeden z niewielu w Polsce potrafi dostrzec analogie, jakie istnieją między degradacją przyrody a zanikiem kulturowej różnorodności. Wydaje się, że takie stanowisko powinni sobie przemyśleć wszyscy działający na rzecz przyrody, a być może unikniemy wtedy na łamach ZB pomysłów na konkurencyjną wobec McDonald'sa sieć wegetariańskich fast foodów, który - i owszem - uratowałby spod noża pewną ilość krów i świń, lecz pogłębiłby proces kulturowej degrengolady i w gruncie rzeczy, promując styl życia wrogi naturze, nie miałby z ekologią wiele wspólnego.

Pierwsza część pracy zawiera m.in. prezentację stanu świadomości ekologicznej, który - zdaniem autora - charakteryzuje się tendencją zwyżkową. Tak postawiona teza wydaje się nader dyskusyjna, choć nie ukrywam, że jej ewentualna prawdziwość bardzo by mnie ucieszyła. Sam fakt, że respondenci w badaniach socjologicznych deklarują znajomość problematyki ekologicznej, troskę o przyrodę, kupowanie różnych "environmental friedly" produktów, swoje poparcie dla działań obrońców przyrody etc., praktycznie o niczym nie świadczy. Takie deklaracje (papier jest, jak to mówią, cierpliwy) w niewielkim stopniu obrazują realną gotowość do zmiany własnego zachowania i sposobu życia osobników rzekomo ekologicznie świadomych. Autor zdaje się nie zauważać, że ekologia to jeden z kilku modnych obecnie tematów, a owa moda jest przyczyną znacznego spłycenia treści przekazywanych przez niewielką garstkę osób świadomych rzeczywistych zagrożeń przyrody. Poparcie dla ochrony przyrody deklarują wszyscy: od gospodyń domowych, przez słynnych aktorów i modelki, a skończywszy na politykach (przywołany wielokrotnie przez Waloszczyka Al Gore czy inny "ekolog" - politycznie zbankrutowany M. Gorbaczow), ale nie oznacza to, iż owe deklaracje mają jakikolwiek wpływ na ich rzeczywiste postępowanie. Cała ta ekowrzawa przypomina mi nieco przeróżne PRL-owskie plany. zobowiązania, deklaracje itp., z których poza stertami propagandowych materiałów niewiele pozostało. Optymizm autora wydaje się momentami nieco bezpodstawny, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że dla większości takich "ekologów", jak wyżej opisani ochrona przyrody to świetny slogan na zwiększenie swych szans w procesie zdobywania prestiżu, społecznego zaufania czy też pieniędzy (nie na darmo tu i ówdzie mówi się, że "ekologię" wypromowano, gdy dotychczasowe trendy konsumpcyjne przestały przynosić spodziewane zyski).

Wśród innych tematów poruszanych w pierwszym rozdziale na uwagę zasługują też rozważania dotyczące roli techniki w procesie ochrony środowiska. Autor nie podziela dominującego powszechnie przekonania, że najważniejsze problemy przyrodnicze rozwiązać można, stosując bardziej neutralne technologie. Waloszczyk nie kwestionuje faktu, że nowe rozwiązania techniczne mogą przynieść poprawę poszczególnych wskaźników obrazujących wpływ człowieka na przyrodę, uważa jednak, że kontynuacja obecnego modelu gospodarczego przy dokonaniu niewielkich korekt nie wystarczy, by powstrzymać ekologiczny kryzys, jakiego jesteśmy świadkami. Idzie zatem nie tyle o promocję nowych technologii, ile o zmianę dotychczasowego postrzegania samej techniki: Według myślicieli ekologicznych technika powinna naprawić najpierw samą siebie, swoje założenie o panowaniu nad naturą zastąpić powinna widzeniem siebie jako twórcze przedłużenie możliwości natury - i dopiero wtedy odwróci się wciąż postępujący, mimo wszystkich readjustacji, trend do degradacji ekologicznej (s.58). Najistotniejsza nie jest zmiana techniki, lecz zmiana dotychczasowej etyki w traktowaniu przyrody oraz znacznie większa niż dotychczas ostrożność przy wprowadzaniu w obieg nowych technologii o słabo rozpoznanych dalekosiężnych skutkach. Rzecz nie w tym, by cofać się w przeszłość, lecz by umieć z owej przeszłości wyciągnąć wnioski.

Wśród rozpatrywanych przyczyn kryzysu ekologicznego Konrad Waloszczyk wyróżnia 3 podgrupy. Pierwsza - przyczyny materialne to współzależne od siebie: liczba ludzi, poziom i struktura ich konsumpcji oraz typy techniki szkodliwej dla środowiska. Druga podgrupa wiąże się z teorią upadku cywilizacji, które wkroczyły w stadium zbyt dużej złożoności wewnętrznej. W sytuacji gdy owa złożoność przekroczy punkt krytyczny, mamy do czynienia z tzw. prawem malejącego zysku. Coraz większe inwestycje nie przynoszą wtedy już coraz większych zysków, a dzieje się wręcz przeciwnie - zyski maleją, a koszty rosną. Zbyt wysoko zorganizowana cywilizacja upada pod własnym ciężarem: Powaga dzisiejszej sytuacji (…) tkwi (…) w tym, że współczesna cywilizacja typu zachodniego wkroczyła w etap nadmiernej złożoności, to znaczy, że wytworzyła tak wiele potrzeb i tak wiele struktur, instytucji i funkcji społecznych dla ich zaspokojenia, że wymaga to coraz większej eksploatacji natury (…), a dochód z tego jest, relatywnie do owych kosztów, coraz mniejszy. Degradacja środowiska i obniżanie się tak zwanej jakości życia są ceną, jaką wszyscy (…) płacą za nadmierną i wciąż postępującą komplikację społecznego życia: za wzrost aparatu państwowo-administracyjnego i wszelkiej biurokracji, coraz większą specjalizację naukową i zawodową, zbyt wielką konsumpcję dóbr i usług (…) (s.93).

Trzecią podgrupą przyczyn kryzysu ekologicznego są przyczyny świadomościowo-cywilizacyjne, czyli dominujące idee, wartości, postawy, motywacje i style życia. O ile jestem w stanie zgodzić się z Waloszczykiem, że negatywny wpływ na stosunek do przyrody mają: technokratyzm, ekonomizm, mechanistyczny obraz świata i sekularyzm, o tyle umieszczenie na tej liście antropocentryzmu i patriarchalizmu jest - według mnie - niczym innym, jak powielaniem popularnych wśród nowomodnych ekologów sloganów, które nie mają wielkiego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Owe "grzechy główne" oraz omawiany w innym miejscu problem rzekomego przeludnienia nader często pojawiają się na łamach prasy ekologicznej i warto poświęcić im nieco uwagi.

Konrad Waloszczyk, choć zdaje się podzielać przekonanie, że liczba ludności w dużej mierze odpowiada za degradację środowiska, to jednak (chylę za to przed nim czoła) potrafi być na tyle krytyczny, by zauważyć: Sama liczebność populacji ludzkiej nie pociąga za sobą (…) ekologicznej degradacji Ziemi. Zagrożenie te wynikają dopiero z jej połączenia z paroma innymi czynnikami: konsumpcyjnym stylem życia rozwiniętych gospodarczo społeczeństw, (…), szkodliwą dla natury techniką, błędami polityki itp. Zatem przy założeniu, że ludzie zechcieliby żyć skromniej (na przykład ograniczyć liczbę samochodów, odżywiać się bardziej wegetariańsko) (…) czy też zmienić technologię na bardziej "miękką" wobec natury (alternatywne źródła energii), można sobie wyobrazić, że Ziemia mogłaby utrzymać jeszcze znacznie więcej ludzi, niż ma ich obecnie (s.122-123).

W takim rozumowaniu tkwi sedno sprawy - problemem jest nie tyle liczebność, co raczej styl życia ludności. Nie uważam, aby liczba ludzkiej populacji mogła rosnąć w nieskończoność, ale wydaje się, że mówienie dziś o przeludnieniu jako głównej przyczynie kryzysu ekologicznego to zwyczajne mydlenie oczu, a w ustach mieszkańców bogatej Północy twierdzenia takie to wyjątkowo ordynarny przykład hipokryzji. Nie rozumiem tylko, jak te same osoby mówić mogą o przeludnieniu i jednocześnie zauważać, że 20% ludności Ziemi zużywa 80% zasobów i nie dostrzegać w tym żadnej sprzeczności. Cóż z tego, że afrykańska rodzina ma siedmioro dzieci, skoro łączne nakłady surowców i zasobów środowiska przypadające na te dzieci są mniejsze niż analogiczne nakłady na jedno, żyjące w niemal cieplarnianych warunkach dziecko amerykańskie. Owszem, istnieje niebezpieczeństwo, że owe 80% populacji zapragnie naśladować żyjące w ultradobrobycie 20% i wtedy katastrofa ekologiczna będzie nieodwołalna. I tak się rzeczywiście dzieje - miliard Chińczyków przesiada się stopniowo z rowerów na samochody, Afrykańczycy porzucają plemienne zasady i gromadzą telewizory i komputery, a biedota z brazylijskich favelas marzy o poziomie życia bohaterów Dynastii, lecz nie oznacza to, że ludzi jest za dużo. Taka sytuacja to oznaka triumfu konsumpcyjnej filozofii w skali globu i to właśnie ten fakt, nie zaś bajdurzenie o przeludnieniu, jest najgroźniejszym dziś symptomem ekologicznego kryzysu, który w przyszłości będzie się pogłębiał. Co więcej, problem przeludnienia zniknie na tych obszarach w miarę rozwijania się tam globalnego, konsumpcyjnego stylu życia, bo materialny "dobrobyt" jest najlepszym regulatorem i hamulcem przyrostu naturalnego. To, że liczba ludności zmniejszy się, nie oznacza jednak, że poprawi się stan środowiska naturalnego, bowiem ludności w "przeludnionym" dziś Trzecim Świecie będzie mniej, lecz będzie ona, zarażona konsumpcyjnym szaleństwem, zużywać znacznie więcej surowców.

Walczyć zatem nie należy z trendami demograficznymi, lecz z ekspansją chorobliwego i wynaturzonego stylu życia typowego dla wychowanków "cywilizacji śmierci". Do jakich absurdów można dojść, myląc pojęcia przeludnienia i hiperkonsumpcji, opisuje w jednym ze swych esejów Marek Głogoczowski, który swego czasu natknął się w Berkeley na naklejkę na samochodzie głoszącą: Nie ma miejsca na parkingu? Pomyśl o kontroli urodzeń!

Inne nader popularne wśród ekologów hasło to oskarżanie wzorca kulturowego odpowiedzialnego za niszczenie przyrody o patriarchalizm, czyli cechy będące rzekomo typowymi dla mężczyzn (choć sądząc po feministkach, których większość owych mężczyzn naśladuje, cechy te są przypisane przedstawicielom obu płci). Wystarczy jednak spojrzeć nieco uważniej i bez damskiej emocjonalności na to zjawisko, by zauważyć, że dopóki patriarchalizm panował niepodzielnie, dopóty o kryzysie ekologicznym na światową skalę mowy nie było. Co ciekawe - zaczął się on dokładnie wtedy, kiedy nastąpiło załamanie patriarchalnego wzorca. Żywiołowy rozwój ruchu sufrażystek, emancypantek, feministek i ekofeministek przypada - to też ciekawy zbieg okoliczności - w przeddzień i w trakcie kryzysu ekologicznego. Gdyby pójść tym tropem, to można by oskarżać o degradację przyrody burzycielki patriarchalnego ładu, byłoby to jednak uproszczenie podobne do tego, jakim posługują się krytycy panującej ponoć "męskiej dominacji". Tymczasem system odpowiedzialny za niszczenie przyrody nie jest w gruncie rzeczy patriarchalny, lecz "bezpłciowy", z wyeliminowanymi tradycyjnymi postawami typowo kobiecymi i męskimi. Zamiast tworzyć utopie "matriarchatu" (który - według tej klasy uczonego, co Feliks Koneczny - w ogóle nie istniał w takiej postaci, jak to sobie wyobrażają niektóre panny), warto starać się dążyć do zastąpienia społeczeństwa babo-chłopów sprawdzonymi przez setki lat postawami, które choćby dlatego są "ekologiczne", że w dużej mierze warunkowane biologicznie cechami ludzi, nie zaś teoretycznymi dywagacjami. Zamiast naginać rzeczywistość do swych wizji i mówić o istniejącym współcześnie "patriarchacie", lepiej przypomnieć sobie choćby stan przyrody i relacje człowiek - technika w tak zdominowanej przez szowinistycznych samców epoce, jak Średniowiecze.

Inny z grzechów głównych współczesnej ludzkości to antropocentryzm. Gdy jednak poszukamy sobie przykładów z historii, to znów, podobnie jak w przypadku patriarchatu, okaże się, że setki lat antropocentryzmu nie przyniosły przyrodzie szkód niemożliwych do naprawienia, o ile - i tu ważna uwaga - był on ograniczany przez świadomość istnienia bytu wyższego od człowieka - osoby boskiej. W epoce sekularyzacji antropocentryzm rzeczywiście okazał się groźny dla przyrody, lecz czy lekarstwem będzie w takiej sytuacji wymyślanie "ekocentryzmu", "biocentryzmu" i innych tego typu konstrukcji, które - niech wybaczą mi to bluźnierstwo wszyscy głębocy ekologowie - wydają mi się po prostu namiastką religii, przejawem wyrzutów sumienia w zeświecczonym i niszczącym przyrodę społeczeństwie? Cóż zresztą ma do rzeczy taki czy inny "-centryzm" wobec konkretnych zachowań? Znane są przykłady skrajnie antropocentrycznych zbiorowości żyjących w zgodzie z naturą i "nieantropocentrycznych" społeczności plemiennych, które przyrodę niszczyły na ogromną, w porównaniu ze swymi możliwościami, skalę.

Innym ciekawym wątkiem pracy Waloszczyka jest, zajmujący cały trzeci rozdział, problem ochrony środowiska naturalnego w ramach obecnego modelu ekonomicznego. Ekonomia dzisiejsza jest zdominowana dążeniem do zysku i podnoszenia materialnego poziomu życia, które to wartości utożsamiane są z rzeczywistym polepszeniem sytuacji. Jakość życia utożsamiono z ilością i jakością posiadanych dóbr materialnych i postępu upatruje się w zapewnieniu coraz szerszym rzeszom ludności dostępu do tych dóbr. Taka ekonomia jest odpowiedzialna za niszczenie przyrody, za zerwanie więzi między człowiekiem a światem natury, za wytworzenie sytuacji, w której człowiek postrzega przyrodę jako obcą sobie i wrogą. To właśnie model kulturowy promujący konsumpcjonizm, marnotrawstwo, materializm jest i będzie w przyszłości odpowiedzialny za pogłębianie się kryzysu ekologicznego i zupełnie nieistotne jest, czy system ekonomiczny oprze się na wolnym rynku, centralnym planowaniu czy innych jeszcze regulacjach.

Jak zauważa Waloszczyk, konsumpcyjne rozpasanie to - według takich teoretyków, jak: Spengler, Bierdiajew czy Toynbee - oznaka schyłku danej cywilizacji, zapowiedź jej nieuchronnego końca. Autor pracy, rozważając możliwość zmiany obecnych niekorzystnych trendów ekonomicznych, wskazuje na istniejące we wszystkich wielkich religiach wątki odnoszące się do ograniczenia dążeń materialnych i rozwoju duchowego w zamian. Elementy takie znajdują się w buddyzmie, taoizmie oraz w chrześcijaństwie i islamie, gdzie oprócz wskazówek dotyczących rozwoju duchowego istniały uregulowania hamujące nadmierną ekspansję ideologii zysku, np. zakaz lichwy.

Konrad Waloszczyk przewiduje rychłe powstanie i rozwój ekonomii proekologicznej, będącej próbą odpowiedzi na kryzys ekologiczny, w dużej mierze warunkowany ekonomią dzisiejszą. Zamiast postępu będziemy mówić o trwałym rozwoju (ekorozwoju), którego filarami będą: równowaga między zużyciem zasobów odnawialnych a tempem ich regeneracji, oszczędne gospodarowanie zasobami nieodnawialnymi i poszukiwanie dlań substytutów odnawialnych, zmiana wskaźników wzrostu gospodarczego z ilościowych na jakościowe, ograniczenie konsumpcji i marnotrawstwa, ostrożne wprowadzanie nowych technologii oraz decentralizacja gospodarcza.

Oprócz przedstawionych przez mnie wątków pracy Planeta nie tylko ludzi (przypominam, że skupiłem się na kontrowersyjnych lub bardziej interesujących) autor opisuje szereg innych zjawisk. Mamy w książce prezentację sytuacji ekologicznej świata i Polski, opis inicjatyw ekologicznych, główne nurty filozoficzne kładące nacisk na poszanowanie przyrody i wiele, wiele innych ciekawych zagadnień. Książka napisana jest przystępnie i dobrtze się ją czyta, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić do jej lektury.

Remigiusz Okraska

Konrad Waloszczyk, Planeta nie tylko ludzi, PIW, Warszawa 1997, ss.324. Zob. też K. Waloszczyk, Kryzys ekologiczny w świetle ekofilozofii, Wyd. Politechniki Łódzkiej, Łódź 1996, ss.280 (opis w: Silva rerum - ekologiczne miscellanea, Biblioteka "Zielonych Brygad" nr 27, Kraków 1998, s.215).


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (107), 1-15 marca 1998