Zielone Brygady nr 9 (111), 1-15 maja 1998


OD KOLUMNY '97 DO NOWEGO RUCHU EKOLOGICZNEGO

Jasne dla wszystkich, wspólne wartości są potrzebne do stworzenia silnego i zjednoczonego ruchu ekologicznego w Polsce. Jak dotąd brak było zgody pomiędzy aktywistami ekologicznymi w tej dziedzinie, choć krok w dobrym kierunku został zrobiony w czasie spotkania w Spale w 1997 r. Przyjął on postać manifestu zawierającego zbiór podstawowych wartości ruchu ekologicznego.

Jeżeli obecny ruch ekologiczny jest niezdolny do porozumienia na temat tych wartości, to być może taki jasny manifest wzmocniłby i zjednoczyłby nowy ruch ekologiczny składający się z osób, które te wartości podzielają. Dobra komunikacja poprzez Internet mogłaby pomóc w budowie i umocnieniu takiego ruchu w Polsce. Za pośrednictwem sieci światowej można by osiągnąć jego dalsze wzmocnienie.

Mając powyższe na uwadze, jak również naszą wspólną misję,*) chciałbym przedstawić następujące propozycje:

  1. Przyjąć manifest jako deklarację wartości wspólną dla nowego ruchu ekologicznego w Polsce.
  2. Przyjąć jako członków nowego ruchu wszystkich, którzy zgadzają się na te wartości jako podstawę dla budowania nowego ruchu ekologicznego w Polsce - wolnego od politycznych manipulacji i interesów, a opartego na wartościach moralnych i duchowych.
  3. Użyć poczty elektronicznej i światowej sieci internetowej do upowszechniania wartości, poglądów jego uczestników oraz informacji o działaniach nowego ruchu.
  4. Koordynować wzrost tego ruchu i szerzyć jego idee poprzez sieć Ekosolidarności, Internetu oraz inne media takie, jak ZB czy "Dzikie Życie".
  5. Wypracować przez członków ruchu program dla Polski oparty na wspólnych wartościach.
  6. Pracować nad pogłębianiem przez członków ruchu ich ekologicznej świadomości poprzez studia, praktyki duchowe, zdrowy styl życia, etyczne postępowanie i praktykowanie ekologii w życiu codziennym.
  7. Promować międzynarodową wiedzę i budować poparcie dla naszego ruchu. Komunikaty i artykuły jego polskich członków powinny być rozpowszechniane poprzez pocztę elektroniczną zarówno po polsku, jak i po angielsku (niektórzy członkowie ruchu zechcą być może pracować jako wolontariusze przy tłumaczeniu, jeżeli tacy są, proszę - niech dadzą mi znać).
  8. Poglądy wyrażone w artykułach do publikacji poprzez Internet będą pisane na własną odpowiedzialność autorów.
  9. Członkowie, którzy nie mają dostępu do poczty elektronicznej, powinni współpracować z przyjaciółmi lub z organizacją, która go posiada, co pozwoli zminimalizować koszty komunikacji.

Manifest wspólnych wartości ekologicznych (który był w zasadzie przyjęty w czasie Kolumny '97) został opublikowany w ZB nr 6(96)/97, s.22.

Osoby chcące dołączyć do nowego ruchu ekologicznego są proszone o wysłanie swoich danych: imię, nazwisko, adres, obszar zainteresowań, przynależność organizacyjna do istniejących organizacji pozarządowych, jeżeli taka ma miejsce, oraz adres poczty elektronicznej - do mnie na adres podany poniżej. Nowi członkowie będą poinformowani o adresach elektronicznych pozostałych uczestników.

W oparciu o zgłoszenia zostaną podjęte następne kroki zmierzające do utworzenia internetowej strony nowego ruchu.

Richard Richardson
Ekosolidarność
* 34-146 Stryszów 156
: richard@ekosol.most.org.pl

*) Zob. Richard Richardson, Co jest naszą misją? [w:] ZB nr 3(105)/98, s.4.

PARTNERSTWO, DYKTAT… CZY KPINY Z DEMOKRACJI?

Można zacząć górnolotnie: Aktywna działalność organizacji pozarządowych jest istotną cechą społeczeństwa demokratycznego, elementem spajającym i aktywizującym społeczność lokalną. Organizacje pozarządowe są inkubatorem dla osób podejmujących aktywność, miejscem kształcenia liderów. Dla ich bieżącej pracy istotne znaczenie ma zarówno wymiana doświadczeń między organizacjami, jak i współpraca sektora pozarządowego z sektorem publicznym, w szczególności z organami samorządu terytorialnego.1)

Wyższym etapem rozwoju tejże demokracji są partnerskie relacje pomiędzy sektorami. Szczególnie pomiędzy tymi ciałami, które niejako naturalnie stworzone są do wzajemnej współpracy, czyli: lokalnymi organizacjami i lokalną władzą. Schodząc na ziemię, można stwierdzić, co najwyżej, że być może jest to cecha demokracji. Ale warto zarazem zadać sobie pytanie: a jak to jest u nas?

A u nas, no cóż - swojsko i siermiężnie. Wytrwały obserwator wydarzeń mógłby w tym momencie oponować, wymieniając szereg, większych lub mniejszych miast, w których została podjęta uchwała rady miasta, regulująca stosunki pomiędzy samorządem i organizacjami. Pomimo dającego się zaobserwować w ostatnich miesiącach niejakiego przyspieszenia tego procesu, daleko nam do ideału. Ba, śmiem twierdzić, że daleko nam do stanu, w którym będziemy już tylko od tego ideału daleko.

Gmin, które podjęły stosowną uchwałę stanowiącą prawo lokalne, czyli akt mający obowiązywać niezależnie od rządzącej ekipy, jest tak naprawdę niewiele. Mniej ważne, że wśród tych gmin są największe gminy w naszym kraju: Warszawa Centrum, Gdańsk, Gdynia czy Kraków. Ważniejsze, że w wielu wypadkach czegoś tym regulacjom brakuje. Najczęściej, jak widać na przykładzie gminy Warszawa Centrum, obejmują jedynie wycinek - w tym, ale nie tylko, wypadku regulacje już podjęte lub planowane, obejmują pole pomocy społecznej. Tak jakby w innych dziedzinach tej społecznej aktywności nie było, a potrzeby społeczne były mniej ważne itd. Do zadziwiających wniosków może prowadzić lektura Uchwały Zarządu [a nie Rady!] Miasta Krakowa, gdzie już we wstępie wyróżniono te sfery działalności, które na finansową głównie pomoc zasługują. Nie wspomniano tu o organizacjach ekologicznych, które zostają odesłane do GFOŚiGW.

Ciekawe, czy w przypadku starań o lokale jest podobnie, ponieważ w artykule 3.3 uchwały wymieniono wiele pól działalności (oprócz ekologii), w tym np. szczególnie pożyteczną dla miasta Krakowa i promującą miasto Kraków. Ale co kraj to obyczaj, więc może ekologowie gdzieś się tam mieszczą. "Pożyteczni"? Śmieszne rzeczy. Dowcip, już nawet nie tyle polega na idiotyczności wypowiedzi przedstawicieli lokalnej władzy, to może się każdemu przytrafić, ale do reguły należy argumentacja, że w myśl miłosiernie panującej nam demokracji stowarzyszenia mogą działać, jednak na zasadach wolontariatu, bo pieniądze są "publiczne". No i właśnie, co dalej?

Zanim przejdę do ważnego problemu, jakim jest dostępność lokalnych środków dla organizacji działających na rzecz zaspokajania potrzeb lokalnej społeczności, zajmę się ważniejszą sprawą. Jak śmiem twierdzić, zamierzeniem inicjatorów działań na rzecz uporządkowania relacji pomiędzy samorządem a sektorem organizacji nie są głównie pieniądze, chociaż nie twierdzę, że w ogóle o nich nie ma mowy. Zresztą, gdyby było inaczej? Problem jest prosty, chociaż z pozoru bardzo złożony. Jego istotą jest rozstrzygnięcie, który z modeli wzajemnych relacji będzie obowiązującym na naszej scenie: dyktat czy partnerstwo? Rozstrzygnięcie tego, konstytutywnego dla ewentualnych form współpracy, dylematu umożliwi podjęcie dyskusji nad pozostałą częścią zagadnienia.

Obawiam się jednak, że w naszej rzeczywistości najtrudniejsze właśnie będzie wypracowanie skutecznych modeli współpracy, które nie będą ograniczały się do "sprawiedliwego" rozdziału środków budżetowych na poszczególne projekty, ale… Taki mechanizm można świetnie zorganizować od razu. Oj, oczywiście, podniesie się lament dotychczasowych włodarzy, którym odbiorą decyzyjne uprawnienia i realny wpływ na stan sektora na podległym odcinku. Te głosy rozlegają się nawet tam, gdzie program funkcjonuje. Ale nawet, zniesiemy już ten lament i zaczniemy dzielić środki zgodnie z opiniami powołanej społecznie komisji, w której samorząd ma tyle głosów, a sektor tyle i wszystko się domyka. W tej materii Kraków również popisał się oryginalnością. Generalnie zasadą jest równowaga (liczebna!) głosów. Ale tu - w 9-osobowym składzie komisji jest aż trzech przedstawicieli organizacji.

Zadaję sobie pytanie, jak ten stan rzeczy, czyli dzielenie pieniędzy, będzie się miał do zaspokajania potrzeb społecznych, gdy najważniejszy dokument określający politykę, preferencje gminy zostanie uchwalony za zamkniętymi przed społecznym uchem i okiem drzwiami? Gdy w trakcie jego realizacji głos społeczny dalej będzie wołaniem na puszczy (jeżeli do tego czasu jeszcze jakaś zostanie). Być może tak samo, jak się mają "żelatynowe" decyzje rządu do stanu wiedzy o zagrożeniach. O tych problemach nie trzeba chyba przypominać ekologom, jak widać chociażby na przykładzie akcji palenia opon pod Urzędem Miasta w Bielsku-Białej na znak protestu przeciwko ignorowaniu strony społecznej w procesie podejmowania decyzji. Z pewnością nie jest to najbardziej kochana przez władze, nawet lokalne, grupa branżowa organizacji. Z wyjątkiem grup zajmujących się np. "sprzątaniem świata". Za komentarz niech posłużą słowa P. Frączaka: Dotacje dotacjami, ale współpraca to dużo więcej niż pieniądze.2)

Wracając do drażliwej sprawy finansów. Jakoś tak się składa, że sporej części pomysłów, które w jakiś sposób służą zaspokojeniu potrzeb społecznych, nie można zrealizować bez funduszy. Coraz częściej dowiadujemy się, że "łatwe" albo raczej dostępne środki pomocowe z Zachodu odpłynęły dalej na Wschód, w przekonaniu, że w tym kraju demokracja już się zadomowiła i świetnie funkcjonuje. Co więcej, że zgodnie z zasadą pomocniczości - środki na sfinansowanie działań organizacji pozarządowych znajdą się na lokalnym rynku. O tym, że jest to istotny element działań organizacji, wiedzą wszyscy zainteresowani (nawet przedstawiciele samorządu, często będący członkami wielu z nich). To bynajmniej nie oznacza, że jest to jedyny czynnik popychający organizacje do współpracy z lokalną władzą. Autentyczne działania na rzecz społeczności lokalnej wymagają współpracy, i to nie współpracy z rządem czy wojewodą, ale przede wszystkim z gminą.

Obserwując rozwój sytuacji na poziomie demokratycznie wybranych ciał samorządowych coraz bliższy jestem przekonania, że zbliżamy się do karykatury bądź kpiny z demokracji. No cóż, można zrozumieć, że przedstawiciel zarządu miasta (mniejsza o to, jakiego), broniąc dotychczasowego systemu rozdziału dóbr, niczym socjalizmu, namawia do poszukiwania własnego dojścia do środków. Że radny rady miejskiej, uczestnik komisji roboczej pracującej nad wypracowaniem reguł współpracy pod koniec ostatniego, bodajże, spotkania budzi się z ręką w nocniku, przerażony świadomością, że to porozumienie może stać się obowiązującym prawem lokalnym. Że największym przeciwnikiem proponowanej regulacji jest przewodniczący rady miejskiej, członek 3 organizacji pozarządowych. Że przedstawiciel zarządu miasta, odmawiając społeczności legitymacji do podejmowania jakichkolwiek działań na rzecz zmiany lokalnego prawa, zawłaszcza wyłączność do takich decyzji na podstawie wyborczych rozstrzygnięć. Że wiceprezydent Katowic kategorycznie stwierdza, iż Zarząd Miasta nie widzi potrzeby przyjęcia takiej regulacji, ponieważ pieniądze płyną.

Fakt, że ktoś coś powiedział, niewiele znaczy. Każdy z nas wygaduje wiele głupstw i niedorzeczności. Kiedy jednak te same słowa padają z ust przedstawiciela władzy (jakiegokolwiek szczebla), zaczyna robić się koszmarnie. Argument, że to ja mam prawo, ponieważ mnie wybrali, jest generalnie argumentem niedemokratycznym, chyba że mamy do czynienia z przypadkiem nowego typu demokracji "kalkulatorowej". Na domiar złego tych argumentów używają reprezentanci wybrani przy porażającej frekwencji, która podczas wyborów samorządowych sprzed 4 lat osiągnęła poziom (już nie pamiętam dokładnie) gdzieś w przedziale 30-40%.

Obserwując proces rodzenia się inicjatyw na rzecz uporządkowania wzajemnych relacji pomiędzy sektorami, wypracowania modelu współpracy służącego rozwiązywaniu ważnych problemów, zaczynam się zastanawiać, czy to ja jestem z kosmosu czy ta cała demokracja jest po prostu do…?

Śmieszne? Może?

Gwoli sprawiedliwości, organizacje też nie są bez winy, ale to opowieść na inną okazję.

Ryszard Skrzypiec

1) M. Guć, Razem. O współpracy samorządu terytorialnego z organizacjami pozarządowymi, Gdynia 1996.

2) P. Frączak, Wspólnie z samorządem czy przeciw niemu? [w:] "Asocjacje" nr 3-4/97.

SKOK JAKOŚCIOWY CZY SKOK W PRZEPAŚĆ?

Od dłuższego już czasu można zaobserwować w polskim ruchu ekologicznym zjawisko stagnacji i konserwatyzmu. Prowadzi się wciąż te same działania w taki sam sposób i siłami tych samych osób. Brak jest nowych pomysłów, a ci, którzy z nimi wyskakują, są z reguły gaszeni przez tych, co "wiedzą lepiej". Brak dystansu do samych siebie zaowocował u wielu liderów przekonaniem o własnej nieomylności, mniemaniem, że są osobami o nieograniczonej wiedzy i doświadczeniu, a wszelkie głosy krytyczne pod swoim adresem traktują co najmniej jak świętokradztwo. Co tu dużo mówić, wielu z nich cechuje - poza opisanymi przeze mnie (jako Puppet) w artykule Małpa z brzytwą*) problemami psychicznymi - zwykła pycha i chęć ciągłego odcinania kuponów od niegdysiejszych dokonań. To powoduje stały odpływ ludzi o otwartych umysłach, zniechęconych arogancją ludzi żądnych władzy, stojących na czele ruchu. W rezultacie niedługo dojdzie do sytuacji, gdy ekolodzy będą postrzegani - i słusznie - jako garstka skostniałych, niereformowalnych nawiedzeńców, którym - pomimo ogromnego zaangażowania własnego czasu i energii - coraz mniej się udaje.

Ruch się zamyka, brak dopływu świeżej krwi staje się zjawiskiem powszechnym, podział na MY i reszta świata kłuje w oczy. Tylko ślepy albo raczej zaślepiony nie opartym na żadnych racjonalnych przesłankach poglądem o sile ruchu może tego nie dostrzegać.

Na jego czele stoją często ludzie nie mający predyspozycji do kierowania nim, nie dysponujący niekiedy podstawową wiedzą o zarządzaniu organizacją. Lekceważenie reguł demokratycznych przy podejmowaniu decyzji, dotyczących niekiedy dużych pieniędzy, lekceważenie statutu jako podstawowego aktu prawnego dla organizacji pozarządowej, nie mówiąc o innych przepisach prawa administracyjnego czy nawet karnego, brak zrozumienia dla czynnego angażowania się w politykę regionalną (kłaniają się wybory samorządowe) są na porządku dziennym, kompromitując ruch jako całość i wystawiając go na pośmiewisko, ułatwiając tym samym jego dyskredytowanie przez tych, z którymi ruch ma walczyć. Sam osobiście zetknąłem się z faktem, że zarząd pewnej organizacji nie znał zapisów statutu, w oparciu o który ta organizacja działa!

Częsta jest również praktyka powoływania do pełnienia funkcji w zarządzie organizacji ludzi "z łapanki", zupełnych żółtodziobów, nie mających ani doświadczenia, ani wiedzy dostatecznej, by te funkcje pełnić. Wynika to oczywiście z niedoborów kadrowych spowodowanych brakiem napływu dużej liczby nowych członków. A jak mają oni napływać, skoro organizacja jest mało dynamiczna, widoczna, skuteczna? Nikt nie lubi towarzystwa nieudaczników, do organizacji odnoszącej sukcesy przyjdzie wielu nowych ludzi. Podstawowym pytaniem jest zatem: co zrobić, by ruch zaczął odnosić sukcesy? Mówiono o tym nieraz na łamach ZB, ale mówienia o tym nigdy dość, zwłaszcza że wcześniejsze analizy nie pociągnęły za sobą praktycznie żadnych zmian.

Generalnie w ruchu ekologicznym musi nastąpić skok jakościowy. Nie może on funkcjonować na starych zasadach, opierając działalność na okazjonalnych dotacjach, uzależnionych od "widzimisię" sponsorów. To hamuje jego rozwój, ogranicza pole działań do sfery zainteresowań danej fundacji (warsztaty, szkolenia), nie uwzględniającej rzeczywistych potrzeb ruchu. Konia z rzędem temu, kto bez kłopotu otrzymał z jakiejkolwiek fundacji grant na komputer, kserokopiarkę, kamerę video itp. Ruch musi przekroczyć Rubikon, jakim w jego wypadku jest samofinansowanie. Znane jest powszechne obrzydzenie do składek członkowskich w ruchu, ale jeśli nie składki - to co? Wiadomo, że w chwili obecnej wiele funduszy i fundacji przenosi swoje zainteresowanie dalej na wschód, do krajów byłego Związku Radzieckiego, tak więc naszym organizacjom będzie coraz trudniej uzyskać granty.

Przestańmy wreszcie stawiać ruch w sytuacji żebraka spod kościoła z pudełkiem z napisem: "Bóg zapłać". Dzięki ustawie o stowarzyszeniach mamy spore możliwości tworzenia własnych źródeł dochodów, bez płacenia podatków, o ile cały dochód przeznaczamy na działalność statutową. Trzeba się tylko przemóc i ruszyć głową. Ogromne pole manewru daje nam możliwość otrzymania darowizn, które darczyńcy mogą sobie odpisać od podstawy opodatkowania do wysokości 10% dochodów. Zawalczmy więc o to.

Kolosalnym błędem jest zupełne lekceważenie możliwości, jakie daje nam udział w przetargach na organizację zieleńców, porządkowanie różnych terenów itp. Fakt, iż nie zatrudniamy etatowych pracowników, czyni nas bezkonkurencyjnymi kontrahentami dla władz lokalnych, jesteśmy po prostu tańsi.

Własne wydawnictwa (pocztówki, cegiełki-naklejki, broszurki) to kolejny sposób na niemałe pieniądze. Kolportaż ich jest banalnie prosty, można go zorganizować w szkołach lub - po otrzymaniu zgody zawiadowcy stacji - w pociągach przed odjazdem ze stacji w naszym mieście (sprawdzone z rewelacyjnym rezultatem!). Możemy przy tym - jako stowarzyszenie wyższej użyteczności - uzyskać zwolnienie od wszelkich opłat, jakie trzeba wnosić za handel w pociągach. Zajmijmy się reklamowaniem ekologicznych firm oferujących rowery, kosmetyki nie testowane na zwierzętach, środki chemiczne ulegające biodegradacji, sklepy i bary wegetariańskie, gospodarstwa agroturystyczne.

Dobry bussines to także koszulki bawełniane z nadrukami - niekoniecznie zaangażowanymi, produkcja siatek na zakupy z naturalnych materiałów itp. Możliwości jest bez liku. Oczywiście nie chodzi o to, by ruch ekologiczny przekształcił się w spółkę z o.o., ale większe fundusze to większe działania, np.: wykupywanie terenów prywatnych wzdłuż rzek i tworzenie korytarzy ekologicznych - coś, na co obecnego ruchu absolutnie nie stać.

Do zarządzania takimi funduszami nie można brać oczywiście człowieka z ulicy. Musi to być osoba wykształcona w tym kierunku, odpowiednio do swego wykształcenia i pracy opłacana. Przed tym się nie ucieknie!

Musi ulec zmianie stosunek ruchu do nowych ludzi. Najczęściej, jak wynika z mojego doświadczenia, są to osoby emocjonalnie niedojrzałe, poszukujące, nie bardzo jeszcze wiedzące, czego chcą. No niestety, takie mamy teraz społeczeństwo. Nie liczmy więc na to, że same z siebie zaczną one organizować różne działania, trzeba umieć nimi pokierować, pokazać, co jest do zrobienia. Muszą to zrobić ludzie z odpowiednią wiedzą, przeszkoleni, o odpowiednich predyspozycjach psychicznych, a nie entuzjaści, jak to ma często miejsce obecnie. Nie oszukujmy się, czas amatorów minął - teraz pora na zawodowców, w każdym calu. Chyba że nadal chcemy być na marginesie życia społecznego, dusić się we własnym sosie, nie mając realnego wpływu na politykę władz zarówno centralnych, jak i lokalnych - wtedy róbmy tak jak dotąd, udając, że wszystko jest O.K.

W naszych planach musimy zacząć uwzględniać udział w życiu politycznym. Przestańmy wygadywać truizmy, że polityka jest brudna. No jest, i co z tego, skoro ma ona realny wpływ na nasze codzienne życie? Skoro chcemy je zmienić, nie możemy odwracać się do polityki plecami, ale musimy się w nią zaangażować, zwłaszcza w lokalną. To, czy się ubabrzemy czy nie, zależy od nas samych - pójdziemy na "brudne kompromisy" czy będziemy konsekwentni w realizowaniu naszego programu.

Ci, którzy nie zrozumieją tego, że przyszedł czas na gruntowne zmiany w ruchu ekologicznym w naszym kraju - sami podpiszą na siebie i swoje organizacje wyrok, bo obecnie ruch ekologiczny znalazł się na rozdrożu i niewykonanie skoku jakościowego będzie oznaczało skok w przepaść, na dnie której jest tylko gorycz i zapomnienie.

Ryszard Kukiełka
* Kazimierza Wielkiego 9/24
20-611 Lublin
) 0-81/525-51-32

*) Puppet, Małpa z brzytwą [w:] ZB nr 4(82)/96, s.74.

REORGANIZACJA W MISSION HUMAN

Na początku lutego odbyły się 2 spotkania (jedno w Katowicach, drugie w Mysłowicach) poświęcone zmianie metod działania na polu ekologii. Zmiany dotyczyły głównie naszej Misji, chociaż - nie ukrywam - zostaną przedsięwzięte kroki w celu wpłynięcia na cały ruch "eko".

Większość uczestników tych spotkań była zgodna co do jednego: źle się dzieje w polskim (i nie tylko w polskim) ruchu ekologicznym. Nikt nie jest zadowolony z obecnej sytuacji. Pomimo prowadzonych kampanii wzrasta liczba ludzi noszących futra; otwierane są wciąż nowe filie McDonald'sa; coraz więcej autostrad, coraz mniej lasów itd. Do tego wszystkiego okazało się, że większość tzw. wegetarian jest nimi tylko z nazwy. Smutne doświadczenia. Trzeba coś z tym zrobić, a najlepiej zacząć od siebie.

Na początku przystąpiłem więc do osobistego "wyznania grzechów": pomimo że ruch Mission Human zawsze deklarował się jako ruch antydemokratyczny, to akceptował - niestety - demokratyczne metody prowadzenia kampanii ekologicznych. Całkiem niesłuszne okazało się założenie, iż inni też mają swoje racje. Z powodu tego założenia straciliśmy co najmniej 3 lata, podczas których organizowane były standardowe demonstracje, spotkania towarzyskie, akcje edukacyjne itd. Liczba zwolenników diety wegetariańskiej wcale nie wzrosła, a co gorsza: zmniejszyła się!

Zaczęliśmy więc szukać przyczyn tych wszystkich niepowodzeń. Metody prowadzenia kampanii podzieliłem na dwie grupy:

Co potrafi wnieść kampania prowadzona metodami demokratycznymi, przekonaliśmy się już w ciągu ostatnich 7-8 lat. Nic! Czas na jakieś zmiany!

Powyższe postanowienia wzbudziły wiele emocji: Akcje bezpośrednie są bez sensu, są szkodliwe, oblewanie futer farbą szkodzi naszej sprawie… No cóż. Jestem tylko ciekaw, na jakiej podstawie wypowiadane są powyższe twierdzenia. Skąd wiadomo, że akcje bezpośrednie nie przynoszą skutku, skoro akcji bezpośrednich w Polsce nie było (poza 1-2 wspaniałymi wybrykami). Skąd wiadomo, że oblewanie futer nie przynosi rezultatów, skoro na dobrą sprawę nigdy nie stosowano tej metody masowo (a mam nawet wątpliwości, czy w Polsce była ona zastosowana choćby jeden raz; ja takich przypadków nie znam!).

Jeśli chodzi o tego typu dylematy, wprowadziłem znany paradygmat Marksa: Filozofowie różnie interpretowali świat! Chodzi jednak o to, aby go zmieniać! Co to znaczy? Znaczy to, że teorie filozoficzne powinny być eksponowane w Instytutach Filozofii. Tam właśnie każdy może sprawdzić swoje umiejętności w tej dziedzinie, a przy okazji zdobyć tytuł naukowy. Jeśli jednak chodzi o ratowanie życia zwierząt i Ziemi - decydującą rolę odgrywa tutaj kryterium pragmatyczne. Ten ma słuszność, kogo teoria sprawdziła się w praktyce! Metody demokratyczne nie sprawdziły się!

Decyzja więc zapadła: metodą naszych działań będzie oddziaływanie ekonomiczne (w myśl zasady, że można zrobić niezły biznes, nie szkodząc Ziemi i zwierzętom), wspomagane akcjami bezpośrednimi (zgodnymi z prawem) i przyprawiane konstruowaniem intryg politycznych. Nie można zmienić ludzi, ale można zmienić ich zachowanie! Ten, kto idzie do filharmonii, aby posłuchać Mozarta, nie koniecznie musi go "czuć".

W wyniku wybrania wspomnianych metod stworzona została struktura relacji ruchu Mission Human do innych tworów i idei. Przedstawia się ona następująco:

  1. Inne organizacje ekologiczne - Wyrażamy chęć współpracy i poparcie dla tych wszystkich działań, które mają na celu ratowanie życia zwierząt i Ziemi. Jednocześnie trzeba zerwać stosunki z tajnymi agentami2) oraz ludźmi, którzy wykorzystują ideę ekologii do realizowania swoich własnych celów osobistych, politycznych, religijnych itp. Poza tym "Nie ma żadnych kompromisów w obronie Ziemi", gdzie słowo "żadnych" znaczy po prostu "żadnych". Tę maksymę będziemy wprowadzać w czyn.
  2. Instytucje naukowe - Płacę ogromne podatki na utrzymanie tego typu instytucji. O ile jestem w stanie tolerować ten fakt, to nie będę tolerował głupoty i nieuctwa zatrudnionych tam panów i pań. Socjolog bez intuicji socjologicznej czy też filozof nie znający etymologii słowa "ekologia" czy też etymologii słowa "filozofia" - to osoby, które pomyliły się z powołaniem. Inna sprawa to nauka eksperymentalna. Wiwisekorzy to barbarzyńcy, którzy nie mają żadnego prawa do używania tytułów naukowych i nazywania siebie naukowcami. Postaramy się, aby stracili pracę i zajęli należne im miejsce: kolejka po zasiłek w rejonowym urzędzie zatrudnienia. Tak mi dopomóż Bóg!
  3. Grupy religijne - W tym wypadku za obowiązujący imperatyw uznajemy zdanie: Kupujący mięso grzeszy swoim majątkiem, ten który je mięso, grzeszy zadowalając swój zmysł smaku, zabójca grzeszy faktycznie wiążąc i zabijając zwierzę. To są formy zabijania. Ten, kto przynosi mięso lub po nie wysyła, ten, kto je tnie, kupuje, sprzedaje, gotuje i zjada - wszyscy z nich są uważani za spiskowców dokonujących zabójstwo i również będą ukarani (Mahabharata Anu 115. 47). Zdanie to jest prawdziwe niezależnie od tego, kto je wypowiedział, gdzie je wypowiedział i w jakim celu. Nie ma takiej osoby w całym Wszechświecie, która byłaby w stanie zanegować tę Prawdę (Logos), obojętnie, kim by nie była. Spiskowcami są również ci, którzy tolerują tego typu praktyki, nie protestują przeciwko nim, przyjaźnią się z tego typu osobami, ze spokojem patrzą na to, wspomagają te procedery swoimi pieniędzmi. Co to implikuje? A no to, że wszystkie osoby, które prowadzą np. handel środkami czystości (np. proszkami do prania testowanymi na zwierzętach) lub są właścicielami aptek itp. interesów - zostaną potępione; potępione zostaną także grupy religijne, które tolerują tego typu procedery wśród swoich członków (znam to z praktyki!). Zrobimy wszystko (łącznie z przeprowadzeniem akcji bezpośrednich), aby utrudnić takim osobom życie. Nie ma bowiem takiej siły w całym Wszechświecie, która byłaby w mocy zanegować wyżej wyrażoną Prawdę. Należy stosować się do własnych maksym.
  4. Kultury, cywilizacje - Cywilizacja europejska jako jedyna w historii ludzkości potrafiła zanegować samą siebie i zdobyć się na samokrytycyzm. Europejczyk to jedyny człowiek, który potrafi "napluć" sobie w twarz i z uwielbieniem mówić o przedstawicielach innych "wspaniałych" kultur: Indianach, aborygenach, Hindusach, Eskimosach. Zadziwiające! Zadziwiające, że żaden Indianin, nigdy nie krytykował swojej własnej kultury (choć byłoby za co! Zapewniam!). Żaden Pigmej nigdy nie mówił o "upadku kultury pigmejskiej", choć taki upadek rzeczywiście nastąpił. Okazuje się, że Europejczycy tylko dlatego jako pierwsi zniszczyli Ziemię, gdyż mieli potrzebne ku temu narzędzia. Gdyby takie narzędzia znalazły się w rękach Pigmejów, Indian i Hindusów - historia przebiegałaby podobnie, a może i gorzej. I rzeczywiście w dniu dzisiejszym kultury te budują autostrady i bomby atomowe, wycinają lasy i bez zmrużenia oka zarzynają morskie ssaki… dla pieniędzy! Lekarzu! Lecz się sam!

Samokrytycyzm właściwy jest tylko cywilizacji europejskiej. Tylko filozofowie greccy byli w stanie "napluć" na swoją kulturę, zanegować swojego nauczyciela filozofii, obalić autorytety i ponaśmiewać się ze swojej religii. Wszystkie inne cywilizacje popadały w samouwielbienie i w nim do tej pory pozostały. Dlatego kulturę europejską uważam za najbardziej rozwiniętą pod względem etycznym… inni są pod tym względem o tysiące lat do tyłu. Oj, niepopularne poglądy! Oj, niepoprawne politycznie!

Nie ma usprawiedliwienia dla zabijania zwierząt. Żadna kultura nie może zasłaniać się "plemiennością", swoją religią czy zwyczajami. Głupota nie ma swojego usprawiedliwienia (jak sądził Sokrates - człowiek głupi jest gorszy od człowieka złego; w demokracji jest na odwrót). Każdy potępia mordercę, który w zaułku ulicy poderżnął małej dziewczynce gardło; nikt nie potępia Azteka, który wyrywał ludziom serca.3) Siła tradycji?

INNE POSTANOWIENIA

Na spotkaniach ustalono także inne sprawy związane z przeprowadzaniem pikiet, demonstracji i imprez ekologicznych. Po pierwsze - postanowiliśmy "odchudzić" grono "aktywistów" do maksymalnie kilkunastu osób. Nie ilość, lecz jakość! Dobra akcja przeprowadzona przez kilka osób będzie o wiele bardziej brzemienna w skutki niż nie skoordynowana demonstracja kilkuset ludzi, którzy znaleźli się tam chyba przez przypadek i tak naprawdę nie wiedzą: po co?, dlaczego?, jak?

Po drugie - wszystkie osoby uczestniczące w demonstracjach ekologicznych w naszym rejonie będą zobowiązane: nie jeść zwierząt, nie kupować produktów okupionych cierpieniami niewinnych istot (kosmetyki testowane, skórzana odzież itp.), w miarę możliwości stosować recykling itp. Nie chcemy niedzielnych demonstrantów, którzy psują nam akcje, zniechęcają innych i kompromitują przed dziennikarzami. A tak do tej pory bywało na prawie każdej akcji przeprowadzanej w Katowicach.

Po trzecie - biorąc przykład z Paula Watsona (SSCS), który traktuje statki Greenpeace'u jak obiekty wielorybnicze,4) my będziemy traktować "ekologów" kupujących skórzane buty, na równi z rzeźnikami. Jeśli jakaś demonstracja ekologiczna zostanie zorganizowana przez tego typu aktywistów, my zorganizujemy antydemonstrację. Zaś osoby, które będą przychodzić na nasze pikiety w skórzanej garderobie, zostaną usunięte - do czego mamy prawo moralne i ustawowe (zob. ustawa o zgromadzeniach).

PRZEWIDYWANE EFEKTY

W wyniku powyższych ustaleń już nastąpiła polaryzacja tzw. "ruchu ekologicznego". Ustalenia te mają tyluż zwolenników, co przeciwników. I o to chodzi. Ci, których zadowalają stare paradygmaty, niech w nich tkwią (i organizują lekcje edukacyjne i szerzenie tolerancji). Jest jednak wielu aktywistów, którzy potrzebują zmiany w swojej metodologii działań. Kto miał rację - pokaże praktyka.

Jakie efekty będą towarzyszyć tej reorganizacji? Przede wszystkim zmniejszenie liczby aktywistów. Będzie to zjawisko pozytywne, gdyż zostaną wyeliminowani ci, których ekologia interesuje pobieżnie i przypadkowo. I tak nie było z nich żadnego pożytku. Korespondencyjna obsługa takich osób zajmuje bardzo dużo czasu (cennego niezmiernie!), a wydrukowanie dla nich broszur, ulotek, i przeprowadzenie akcji edukacyjnych - kosztuje majątek (w chwili obecnej, po kilku latach działań, można powiedzieć, że pieniądze te zostały wyrzucone w błoto, gdyż osoby te na nowo zaczęły jeść mięso i niszczyć Ziemię).

Wydalenie tych osób przyczyni się także do wzmocnienia ideologicznego ekologów. Dziennikarze nie będą już zauważali rażących niekonsekwencji (rozbieżności pomiędzy postulatami, a działaniem). Nie będzie głupich artykułów w gazetach, według których wegetarianin to człowiek, który je mięso tylko raz w tygodniu. Ruch ekologiczny zyska zaufanie tych ludzi, którzy szukają prawdziwej (pogłębionej) alternatywy dla współczesnego modelu życia. Zaoszczędzone pieniądze i czas, a także zgrany zespół uświadomionych i pracowitych osób pozwolą przeprowadzić kampanie zakończone sukcesem. Postawienie na oddziaływania ekonomiczne pozwoli ekologom podjąć etyczną pracę, która jednocześnie byłaby częścią prowadzonych działań na rzecz zwierząt. Pozwoli to także utworzyć rynek produktów cruelty-free (zupełnie nowy model gospodarki): istnieją gotowe projekty opakowań roślinnych, projekty samochodów napędzanych energią bezśladową itd. Trzeba tylko wprowadzić to wszystko w życie. Nie myśl, że inni zrobią to za Ciebie!

Robert Surma
Mission Human
Brzęczkowicka 5b/36, 41-412 Mysłowice
0-602/29-95-32
missionhuman@usctoux1.cto.us.edu.pl
http://www.cto.us.edu.pl/~surma

1) Ten ostatni pomysł narodził się w trakcie trwania afery z importem żelatyny do Polski. Zgodnie z przysłowiem "Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta", wegetarianizm skorzystał na tej sprawie. Podczas gdy w zachodnich dziennikach telewizyjnych było dużo szumu związanego z BSE, w naszych Wiadomościach ani mru, mru. Tylko jedna czy dwie migawki traktowane jako ciekawostki. Dopiero afera z żelatyną spowodowała wejście tematu na wokandę. Biło się dwóch: tzw. prawica z tzw. lewicą. Skorzystał ruch wegetariański: sprawa zaczęła być pokazywana w dzienniku; zakaz importu wspomógł kampanię naszych kolegów z Zachodu; wstrzymano chociaż na chwilę produkcję żelatyny w polskich zakładach, co uratowało od śmierci trochę zwierząt (poprzez zaniżenie opłacalności "produkcji"). To wszystko bez udziału choćby jednego ekologa, choćby jednej pikiety czy lekcji edukacyjnej! Mogliśmy znakomicie wykorzystać tę sytuację i "pójść na całość". Tak się - niestety - nie stało. Fabryka pana Kazimierza Grabka miałaby zapewne dłuższy zastój w produkcji, gdyby nie nieoczekiwana pomoc zakładów indyjskich, które wyeksportowały do naszego kraju tzw. "śrut kostny", czyli kości zwierząt z rzeźni (Wiadomości z 16.2.8). No cóż. Dziękujemy Wam, Indie!

2) Minęło już bardzo wiele miesięcy, a Czytelnicy ZB nadal nie dowiedzieli się, kto osobiście (personalnie) odpowiada za umieszczenie pana Rzymełki na liście WKLE. Kto jest tym przyjacielem tego pana? Być może ktoś liczy na to, że sprawa ucichnie, ulegnie przedawnieniu, ale ja pamięć mam dobrą. I chciałbym wiedzieć, komu nie podawać ręki.

O tajnych agentach w TOZ-ie już wiele w ZB pisano (na dobrą sprawę istnieją w Polsce tylko 2-3 ośrodki, które rzeczywiście działają dla dobra zwierząt). Jeden z tych milicjantów, którzy strzelali do górników z kopalni "Wujek", pracuje teraz w Inspektoracie Ochrony Środowiska w Krośnie. Kilka znanych z ZB osób przyjaźni się z największym wiwisektorem w Polsce - panem Jerzym Vetulanim. Wiele innych osób z kręgów anarchistycznych (czyli pseudoanarchistycznych) popiera te opcje polityczne, które deklarują budowę autostrad, rozbudowę przemysłu mięsnego itd. (bojkot produktów chińskich?). Pan Janusz Malinowski wiele lat zgłębiał filozofię indyjską i wyszedł z lublińskiej szkoły Hatha Jogi; potem znakomicie pracował dla McDonald's, stając się podstawą jego sukcesu w Europie Środkowo-Wschodniej. Ciekawe, czy ta szkoła Hatha Jogi ogłasza się gdzieś jeszcze w ekologicznych periodykach? Prawą ręką byłego (na szczęście) posła Nowaka są osoby, które przez wiele lat działały w tzw. religijnych ruchach o podłożu wegetariańskim. Teraz dyskryminują wszystko, co nie jest katolicyzmem. O agentach ze sfer politycznych nie wspomnę - za mało miejsca.

3) Pierwszym filozofem, który jasno wyraził swoje potępienie dla tego typu cywilizacji i zdecydował się być niepoprawnym politycznie i społecznie, był René Girard. Akty religijne Azteków i pospolite morderstwa (lincze) na ulicach naszych miast - to ta sama sprawa!

4) Zob. Robert Surma, Prawda o Greenpeasie [w:] ZB nr 1(103)/98, s.69.

UNIKI ADMINISTRACYJNE MOŚZNiL W SPRAWIE SOP-u

Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa przez 7 lat nie wydało przepisów wykonawczych do ustawy o ochronie przyrody, co uniemożliwia powołanie nowej Straży Ochrony Przyrody. ZB pisały o tym wielokrotnie.*)

Towarzystwo na Rzecz Ochrony Przyrody dwukrotnie zwracało się do ministra z wnioskiem o powierzenie tworzenia SOP-u. Obie odpowiedzi były wymijające, typu: "minister nie może, bo nie może" lub "minister zechce, jeśli zechce". Doprowadziło to do patu administracyjnego.

Tym razem jednak TnROP złożyło skargę do Prezesa Rady Ministrów na sposób załatwiania wniosku i bezczynność ministra. Biuro Skarg i Wniosków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów uznało słuszność zarzutu i wystosowało pismo do MOŚZNiL polecające załatwienie tej sprawy w drodze decyzji administracyjnej, zgodnie z Kodeksem postępowania administracyjnego.

Powyższe dowodzi, że ministerstwo łamie przepisy wynikające z Kpa. W załączeniu przytaczam treść tego pisma.

Jarosław Snopek
Towarzystwo na Rzecz Ochrony Przyrody
Kraków

*) ŕ Zob. m.in.:

(red.)

Warszawa, 25.5.98

Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Biuro Skarg i Wniosków
Al. Ujazdowskie 1/3
00-583 Warszawa

Biuro Skarg i Wniosków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przesyła w załączeniu skargę z dn. 18.4.98 Towarzystwa na Rzecz Ochrony Przyrody z Krakowa na sposób załatwienia przez Ministerstwo Ich wniosku z dn. 16.3.98 o utworzenie Straży Ochrony Przyrody.

Nie wnikając w meritum sprawy, Biuro pragnie jednak zaznaczyć, że niewątpliwie słuszny jest zarzut podniesiony w skardze, iż powyższy wniosek winien być załatwiony poprzez wydanie decyzji.

Taki sposób załatwienia wniosku, zgodny z przepisami Kodeksu postępowania administracyjnego, pozwoliłby zaskarżyć decyzję do Naczelnego Sądu Administracyjnego, co byłoby tylko dla dobra sprawy, gdyż Sąd zająłby merytoryczne, ostateczne stanowisko w powyższej kwestii.

W związku z tym Biuro uprzejmie prosi o nadanie stanowisku Ministerstwa w tej sprawie formy decyzji administracyjnej, zgodnie z art. 104 Kpa.

O sposobie załatwienia tej sprawy uprzejmie prosimy powiadomić skarżących i Kancelarię Premiera.

Z poważaniem

mgr Lubomir Czupkiewicz
Radca Szefa Kancelarii
Prezesa Rady Ministrów

Do wiadomości:

Pan Mariusz Waszkiewicz
Prezes Towarzystwa na Rzecz
Ochrony Przyrody
* Koletek 11, 31-069 Kraków

Ł Pisownia zgodna z oryginałem.


Zielone Brygady nr 9 (111), 1-15 maja 1998