Zielone Brygady nr 10 (112), 15-31 maja 1998


EKOTWIERDZA WYSOKA

W piątek - 3.7., ok. ż 1800 pojawili się w Wysokiej koło Góry Św. Anny znajomi ochroniarze z firmy "Gwarant". Przyjechali, by po raz kolejny usunąć nas z terenu budowy cholernej autostrady. My byliśmy tam 5 dni wcześniej - od 30.6., kiedy zajęliśmy dwa budynki znajdujące się tuż obok planowanej autostrady A-4. Po wyburzeniu na ich miejscu stanąć miały baraki dla robotników budujących "autobanę". Miejsce było doskonałe - obydwa domy położone przy publicznej drodze, co wykluczało policyjną blokadę podczas usuwania nas stamtąd, a tym samym umożliwiało dostęp dziennikarzom i gapiom.

INTRO

Już po drodze z Poznania okazało się, że znaleźli się dobrze poinformowani dziennikarze, którzy dokładnie wiedzieli, o której i gdzie umówiliśmy się na spotkanie przed całą akcją. No cóż, niektórzy chcą tropić UOP w naszych szeregach, a tymczasem jest to zbędne, naprawdę sami lepiej potrafimy rozwalić najbardziej szczegółowo dopracowany plan. Okazuje się, że dla co poniektórych tego typu zawody miast mobilizować, okazują się przyczynkiem dla towarzyskich plotek i zwykłego chwalenia. Ale już dość o tym.

Tadeusz wprawną ręką prowadził swoją "temperówkę", a my mieliśmy nadzieję, że - jak zawsze w przypadku akcji w Opolu - mimo niedociągnięć, jakiś dobry duch wszystkim pokieruje. Tak też miało być i tym razem. Poniedziałkowy wieczór niech pozostanie tajemnicą. Spędziliśmy go pod opiekuńczym okiem Jego Świątobliwości XVI Gylwa Karmapy. Rano każdy ruszył na swoje miejsce… Tadeusz i ja udaliśmy się na zakupy. Telefon dzwonił z częstotliwością przeskakiwania sekundnika na tarczy, co chwilę ktoś niecierpliwy… albo jakiś "wyjątkowo" zainteresowany pismak…

ZIEMIA GINIE, BUDOWA TRWA!

Pani w sklepie z artykułami budowlanymi nie bardzo mogła zrozumieć, po co nam to wszystko, krótkie stwierdzenie - Lubimy aktywne wczasy - załatwiło problem. Ok. ż 1200 byliśmy na placu przyszłej bitwy, pracowała tam już spora ekipa ekobudowlańców i powoli budynek nr 72 - jak go później nazwała "Gazeta Wyborcza" - zamieniał się w ekotwierdzę. Godzinę później pojawili się gliniarze ze Strzelec Opolskich i przyszło nam spędzić popołudnie na dachu. Niestety, mnie nie, bowiem w ostatniej chwili zostałem stargany za nogi. W tym samym czasie przed klasztorem, jak zapowiadały plakaty wiszące w całej Polsce, od kilku dni zbierali się ludzie, po to, by o ż 1400 wyruszyć na bitwę…

Zapowiadało się niezbyt dobrze, cały czas budynek otoczony był przez policję, a po Górze Św. Anny kręciły się dwa samochody tajniaków. W końcu jednak dali sobie spokój i ok. ż 2200 przypuściliśmy atak, dzięki któremu kilkanaście osób weszło do domu. Po raz kolejny żadna z osób kompetentnych w województwie opolskim nie potrafiła bądź nie mogła podjąć decyzji, co zrobić z ekologami? Po raz kolejny policja tylko nas obserwowała, nie mając polecenia, jak się zachowywać. Tradycyjne już pogaduszki pod księżycem miały i tym razem miejsce. W końcu nie walczymy z policją.

Po wieczór "zaskłotowaliśmy" jeszcze jeden budynek, który szybko - z racji anarcho-punkowej załogi - nazwany został "squot Biedronka".1) Był dopiero wtorek wieczorem. Rankiem następnego dnia podwórka obydwu domów wyglądały jak zwykłe place budowy. Zabrakło tylko przepisowej żółtej tabliczki z nazwą inwestora! W czwartek fort "Wilki Św. Anny" miał zamurowane okna, zrąbane schody, a wejście na pierwsze piętro było odcięte i zabezpieczone. Nad całością budowy umocnień czuwali Marek i Mariusz. W "Biedronce" w szaleńczym tempie przybywały kolejne lock-ony.2) Webciu morderczym wysiłkiem zrąbał schody, zresztą cała załoga pracowała aż miło. W czwartek wszystkie okna "anarchosquotu" były zamurowane. Jeszcze tylko trzeba było dokończyć krótki tunel dla Simona (Anglika, który przyjechał specjalnie na akcję) i w zasadzie twierdza była przygotowana do obrony.

Trudno napisać więcej, trzeba być w wirze takiej pracy i napięcia. Wtedy naprawdę szkoda czasu na jałowe dyskusje, jakie działanie jest poprawne, a jakie niezgodne z ekologicznym political correct.

Po drodze zginęła nam środa. To był chyba najspokojniejszy dzień. Zwykła robota, spotkania, czas na herbatę w kuchni "Wilków Św. Anny". Rozpoczynając akcję, mieliśmy nadzieję na więcej takich dni, ktoś z nas nawet mówił o przepisywaniu tłumaczenia książki… Jednak wszyscy wiedzieliśmy, co się szykuje i po co zrezygnowaliśmy z wakacji nad słonecznym morzem (sic!)

AŚKA, AGATA I ZOŚKA, EWA, WALEC, AGNIESZKA, ANKA I RESZTA

To chyba najlepsze miejsce, żeby to powiedzieć. My, tam na górze możemy pracować, ale bez sporej grupy na dole, nie moglibyśmy zrobić nic. We wszystkim musimy się uzupełniać. Dziękujemy im!

DONKICHOT I KOPARKI

W czwartek rano koło fortu "Wilki Św. Anny" pojawiły się koparki. Podobno miały zniwelować teren pod baraki, których nie udało się postawić inwestorowi. Po kilkudziesięciu minutach spokojnej pracy, jeden z operatorów koparki - którego wszyscy dobrze pamiętaliśmy z szaleńczych zachowań w czasie poprzedniej blokady w Ligocie - ruszył w stronę naszego fortu. Staliśmy na dachu, po chwili każdy z nas widział nad sobą łychę koparki, która… usiłowała nas zgarnąć z dachu. W takiej chwili chyba każdy zapomina o tym, że nie ma drogi do pokoju, a pokój jest drogą. 3) Niestety, niczego nie zmieniło zwracanie uwagi czy kierownikowi budowy, czy policji, a tym bardziej wspomnianemu operatorowi: Tam są ludzie, pozabijacie nas! Kolejną niespodzianką było to, iż policjanci nie posiadali na mundurach numerów służbowych, a proszeni o okazanie legitymacji policyjnych udawali, że nie wiedzą, o co chodzi. Nie pozostało nam nic innego, jak zadzwonić na "prawdziwą" policję i zgłosić, że pilnują nas jacyś przebierańcy.

Łycha koparki rozwaliła kawałek naszej twierdzy, dziwnym trafem była to przybudówka, która w przyszłości mogła ułatwić ochroniarzom bądź brygadzie antyterrorystycznej wejście do budynku. To jednak nie był koniec. Kilkanaście minut później bohaterscy operatorzy koparek udali się w stronę "Biedronki". Widziałem już takie zdjęcia, jednak po raz pierwszy widziałem na żywo, jak koparka wyrywa drzewo z korzeniami i w geście triumfu pseudocywilizacji unosi je pod chmury… Tego dnia koparka zniszczyła jeszcze część dachu "Biedronki". Był już wieczór i wszyscy mieliśmy dosyć wrażeń.

PIĄTKOWY WIECZÓR

Ok. ż 1800 pojawili się ochroniarze ze znanej nam agencji ochroniarskiej "Gwarant" z Brzegu. Dziewięciu w białych kaskach i kilku budowlańców. Niestety, zawiedli się, sprzęt okazał się za słaby albo nieodpowiedni i ścianę musiała rozwalić koparka. Siedziałem w tym czasie na dachu i z całą resztą obserwowaliśmy, jak załoga "Biedronki" dzielnie się broni. Z tego, co usłyszałem, przygotowane wcześniej lock-ony i tunel spełniły swoje zadanie. Okazały się sporym utrudnieniem dla ochroniarzy. Usłyszałem też tekst jakiegoś ochroniarza: Ciekawe, co ciekawego przygotują następnym razem? Nauczyliśmy się już łazić po drzewach, teraz te chałupy…? Kto by przypuszczał, że następnym razem będziemy wisieć w powietrzu podczepieni pod motolotnie… No, ale dość żartów, bo ktoś gotów pomyśleć, że jesteśmy sportowcami i potrafimy tylko blokować, a nie ekologami walczącymi z niszczycielami Ziemi, złą polityką i bezprawiem.

Brak numerów i legitymacji policyjnych okazał się niczym w porównaniu z tym, że wszystkich wyprowadzanych z "Biedronki" wsadzano do nie oznakowanego samochodu i wywożono nie wiadomo gdzie? Porwanie? Wszystko w asyście policji! Prawo stanowione przez bogatych dla bogatych! Nie lubię tego socjalistycznego populizmu, ale w takiej sytuacji trudno powiedzieć coś innego. Po jakimś czasie jednak okazało się, że ochrona zastosowała starą metodę, którą w l. 70. załatwiano hippisów. Do samochodu i kilkadziesiąt kilometrów dalej kopa w tyłek i piechotką z powrotem. Do ż 2300 wszyscy zdążyli wrócić na miejsce.

Odjeżdżając po akcji, jeden z ochroniarzy rzucił nam jeszcze z samochodu: Jutro na was kolej! Tak też się stało. O ż 600 rano pojawili się ponownie. Cóż za nietakt - tak przed poranną kawą! Po raz kolejny okazało się,że jesteśmy całkiem niezłymi budowlańcami, a sprzęt ochroniarzy okazał się nieprzydatny. Weszli w końcu do góry po drabinie. Siedzieliśmy wszyscy na dachu, na samym goncie, powiązani jedną liną. A nad nami powiewała biało-czerwona flaga. O samej akcji ochrony nie ma co pisać, wyrąbali dziury w dachu i weszli, na dodatek używając lin, które trzy tygodnie wcześniej zabrali nam w Ligocie. Cała akcja trwała z 5 godzin. Podobnie jak poprzedniego dnia, powywozili nas nie wiadomo gdzie. Po 40 minutach wróciliśmy z Kubą na miejsce.

PIEROGI Z JAGODAMI I PIŁKA NOŻNA

Nic lepszego tego dnia nie mogło nas spotkać. Część załogi wybrała się na koncert do Zdzieszowic. My z Walcem skorzystaliśmy z zaproszenia Kuby i wybraliśmy się do podopolskich Chmielowic. Mama Kuby uraczyła nas pierogami z jagodami, dobrą kawą…, a wieczorem kibicowaliśmy Chorwacji, która w pięknym stylu dokopała Niemcom. Rano Majka zrobiła nam wspaniałe śniadanie. Dziękujemy!

RZECZNIK

To jakaś paranoja - nikt nie chce ze mną rozmawiać, wszyscy odsyłają mnie do ciebie! Takim tekstem zaskoczyła mnie - mile zresztą - dziennikarka opolskiego dodatku "Gazety Wyborczej". Nawiasem mówiąc, żadna paranoja. Po to jest rzecznik, żeby tworzył jednolitą politykę w mediach. I tym razem na brak kamer i mikrofonów nie narzekaliśmy, choć - jak zawsze - następnego dnia w gazetach obok tekstów, które tylko mogą cieszyć, pojawiały się bzdury. A że komuś ze starych wyjadaczy się nie podobało - trudno. Rady są cenne, ale każdy ma swoje wzory. (Hello Staszek!)

OUTRO

Do pełni szczęścia musimy zadbać o pełniejsze poparcie społeczne podczas tego typu (nie da się ukryć - ostrych) akcji. Ale o tym trzeba pomyśleć dużo wcześniej. Ludzie w Wysokiej zachowywali się normalnie, pomagali nam, jednak, gdy pojawiała się policja i media woleli się do nas nie przyznawać. Dopóki nie uda nam się przekonać do siebie i naszych racji lokalnych społeczności, dopóty będziemy dla nich kosmitami. I nie ma się co obrażać na ludność, sami musimy pracować nad polskim społeczeństwem i próbować pokazać, na czym polega społeczeństwo obywatelskie.

Tomek Lisiecki
/ skr. 63
60-966 Poznań
) 0-61/8517801
2 0-61/8530923
: tomek@zpw.most.org.pl

1) Dla nie wtajemniczonych tłumaczę: nazwa "squot Biedronka" pochodzi z komiksu Zimnej publikowanego kiedyś w "Maci Pariadce".

2) Zabezpieczenie przed szybkim usunięciem. Zabetonowana w ziemi, ścianie lub beczce wypełnionej betonem rura z poprzecznym prętem, do którego - przy pomocy karabińczyka przywiązanego do nadgarstka - przytwierdza się rękę. W każdej chwili można się z lock-ona uwolnić.

3) Naczytałem się na greenspl (lista dyskusyjna w Internecie) listów napisanych przeważnie przez osoby, których tam nie było, a które - jak zwykle - miały najwięcej do powiedzenia, jak powinniśmy się zachować, a czego czynić nie powinniśmy. Jest takie powiedzenie, coś o psach i chyba o karawanie, dokładnie nie pamiętam. Może dobrze, bo nie lubię być niegrzeczny, ale niestety, krytykanctwo i porady, moim skromnym, "partyzanckim" zdaniem, w tym przypadku zza pulpitu, są jak gdyby niestosowne. Zawsze jednak trafia się coś przyjemnego. Tym razem był to list od Jacka: Dzięki chłopaki! Jak miło!


Zielone Brygady nr 10 (112), 15-31 maja 1998