Zielone Brygady nr 10 (112), 15-31 maja 1998


ROZMOWY O BIOSFERZE

NASZ CZAS NADCHODZI

P

atriarchat lub patriarchalna władza to terminy pojawiające się często w literaturze ekologicznej. Czy patriarchat jest zorientowany antyfeministycznie? Oczywiście, choć w systemie patriarchalnym mogą uczestniczyć również kobiety. Patriarchat ma bowiem wąskie, historyczne znaczenie jako antyteza "matriarchatu", i znaczenie uogólnione, współczesne, którym jest wszelki hierarchiczny system dominacji w jakiejkolwiek dziedzinie życia społecznego. W tym znaczeniu jest to nazwa struktury społecznej, typowej dla dotychczasowej cywilizacji. Na tej strukturze opiera się system postępującego niszczenia środowiska naturalnego na planecie, którego nikt dotąd nie zdoła powstrzymać. Więcej nawet, mówi się, że wciąż rodzą się nowi ludzie, wciąż trzeba budować nowe domy i rozbudowywać miejską infrastrukturę, rozwijać przemysł zaspokajający ludzkie potrzeby itd. Ale przecież istnieje nieubłagana granica takiego rozwoju, jest nią skończoność zasobów planety! Cóż więc robić w tej sytuacji?

Głęboka ekologia widzi tylko jedno wyjście: rezygnację z uprzemysłowienia i powrót do natury. Nikt tego wyraźnie nie mówi, lecz to jest jeszcze jedna utopia XX w., być może ostatnia. Nie ma takiej siły, która zmusiłaby miliardy ludzi do umierania lub uwstecznienia swego poziomu życia. Jeżeli ktoś chciałby z tą tezą polemizować, niech pokaże, jak skłonić do zaniechania industrializacji choćby jedno państwo, np. Chiny lub Indie. Kraj taki stałby się natychmiast areną agresji wewnętrznej i zewnętrznej. Głęboka ekologia zaraziła się bowiem XIX-wieczną wiarą w człowieka jako istotę kierującą się logiką. Tymczasem cały w. XX udowadniał przekonująco, że człowiek kieruje się przede wszystkim instynktami i odruchami, że jest mówiącą małpą, która ciężko znosi zarówno nadmiar, jak i brak ograniczeń. Cóż więc robić?

Wiele dalekowzrocznych umysłów w środowiskach ekologicznych, wśród nich Fritjof Capra, powiedziało to już dawno: trzeba przekształcić patriarchalną strukturę cywilizacji w strukturę sieciową, wzorowaną na przyrodzie, a wszystko wróci na właściwe miejsce, choć na pewno nie natychmiast. Struktury sieciowe przyrody wykorzystują dla podtrzymywania życia całą jej różnorodność, struktury te są wielopoziomowe, lecz nie są strukturami dominacji, są to struktury określonej prawami przyrody kooperacji i konkurencji: osobników, gatunków, ekosystemów.

Trzeba więc budować zręby nowego społeczeństwa, zanim załamie się społeczeństwo dotychczasowe. Trzeba więc przede wszystkim zdefiniować i starać się wdrażać, na ile to jest możliwe, konstytucyjne zasady nowego społeczeństwa. Ale uwaga! Zasady te nie zostały nam objawione przez niebiosa ani wydedukowane z jakiejś teorii matematycznej czy logicznej. Musimy je zdefiniować wstępnie i dalej precyzować metodą prób i błędów sami, jako wyraz naszej wiedzy i naszego wspólnego doświadczenia. Pragnę niżej zaproponować trzy takie zasady, które wydają mi się zasadami konstytucyjnymi nowego świata. Podkreślam jednak, że jest to tylko moja propozycja, która może i powinna spotkać się z opinią Czytelników reprezentujących odmienny pogląd.

Pierwsza zasada to zasada szacunku dla wszelkiego życia. Musimy uznać życie za sacrum, za wartość nadrzędną obowiązującą wszystkich ludzi wobec wszystkich istot żyjących. To jest zasada abstrakcyjna, a nie instrukcja techniczna, np. dla leśników, zmuszonych niekiedy do stosowania cięć w drzewostanie lub do regulowania zachwianej równowagi łańcuchów pokarmowych.

Druga zasada reguluje stosunki między ludźmi. W swoich dotychczasowych publikacjach nazwałem ją Prawem Moralnym, definiowanym jako wzajemne poszanowanie życia, zdrowia i tożsamości (symboli tożsamości) wszystkich ludzi. Sprawa jest jasna: kto wyłamuje się z tej zasady tożsamości, jest agresorem lub przestępcą, a jako taki zasługuje na zastosowanie przemocy, aż do fizycznej eliminacji takiego osobnika, jeśli było by trzeba.

Trzecia zasada jest sprawdzianem szczerości przyjęcia dwóch powyższych. Kobieta jest tym ośrodkiem przyrody, w którym odbywa się misterium odradzania się życia. My, mężczyźni, tego nie potrafimy i żadne technologie nie wyeliminują kobiety jako biochemicznego reaktora przyrody. Wymaga to uznania kobiety za sanktuarium przyrody.

Już słyszę huragan śmiechu, jaki się zrywa. Skąd o tym wiem? Bo jestem mężczyzną i przeżyłem wiele lat, obserwując zarówno mężczyzn, jak i kobiety w różnych sytuacjach życiowych, poczynając od tamtych czasów, gdy młode dziewczyny bohatersko znosiły tortury i śmierć na śledztwach gestapo i UB, podczas gdy zawodowi oficerowie, odważni i doświadczeni, nasi idole, nie wytrzymywali i "sypali", aż do tych czasów, gdy prowadząc pracownię badawczo-rozwojową, zatrudniającą młode absolwentki uniwersytetu, atakowany byłem bez przerwy przez przełożonych jako "feminista". A ja starałem się tylko, aby nie traktowano ich gorzej, niż traktowano mężczyzn. Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że cała nasza cywilizacja, całe życie społeczne jest we wręcz nieprzyzwoity sposób zdominowane przez mężczyznę. A cywilizacja nowego, ekologicznego świata nie może być "matriarchatem" ani "patriarchatem", musi być układem równowagi.

Jeśli zgodzimy się co do zasad, będziemy wiedzieć, jak kształtować się powinny zarówno stosunek człowieka do przyrody, jak i stosunki międzyludzkie, co trzeba zmienić w polityce, w prawie, w gospodarce, szkolnictwie i służbie zdrowia. Będziemy rozumieć również, że działać trzeba na wszystkich kierunkach, bo nie wiadomo, gdzie lepiej idzie: w Niemczech powstała poważna polityczna partia Zielonych, w Polsce wyszło z tego kino, ale być może w Polsce rozwinie się skuteczniej działalność na poziomie samorządowym lub ponadnarodowym? Wszystko, czego możemy dokonać w ramach dotychczasowego systemu cywilizacyjnego, są to tylko półśrodki; nie jest możliwe całkowite przekształcenie tego systemu w jednym kraju. Ale ten system pracuje dla własnej zagłady. Jesteśmy więc jak wojsko w okopach: na wojnie trzeba czasem długo siedzieć w okopach, zanim nadejdzie właściwy moment do ataku na całym froncie. Nie przeceniajmy więc tego, co robimy, ale również nie opuszczajmy skrzydełek, nie wycofujmy się z dotychczasowych pozycji - przeciwnie, starajmy się zajmować nowe pozycje, nie dawajmy przeciwnikowi wytchnienia. I cierpliwie czekajmy na nasz czas, który nadchodzi nieuchronnie.

Jan M. Szymański
Fundacja HSR: szyman@krysia.uni.lodz.pl

Poniższe dwa teksty: fragmenty Perfekcji techniki Friedricha Georga Jüngera oraz Biedny konserwatysta uśmiecha się przez łzy, czytając "Perfekcję techniki" Tomasza Gabisia są przedrukami z postkonserwatywnego pisma "Stańczyk" nr 1(32)/1998, dokonanymi za zgodą Redakcji. Serdecznie dziękujemy redaktorowi naczelnemu - p. Tomaszowi Gabisiowi za zgodę na przedruk.

Remigiusz Okraska

PERFEKCJA TECHNIKI
(fragmenty)

7

Gospodarka zakłada istnienie gospodarza. Ekonomia jest - w sensie, jakiemu dziś przypisuje się zbyt mało uwagi - prawem gospodarstwa domowego. Jest gospodarką domu. Jest pomieszkaniem człowieka na tej ziemi. Ekonomista jest ojcem rodziny, który postępuje w zgodności z nomosem gospodarstwa domowego. Jeśli tego nie czyni, wówczas uprawia niegospodarność, a najbrutalniejszą formą niegospodarności jest gospodarka rabunkowa. Gospodarkę rabunkową uprawia na ziemi człowiek trwający w ramach organizacji technicznej. Stąd może produkować to, co tylko zechce, może wytworzyć taką pełnię towarów, że powstanie złudzenie zbytku, w rzeczywistości zużywa zagospodarowaną substancję, podkopując podwaliny wszelakiego uporządkowanego gospodarowania. Zatem musi popaść w trudności, którym w końcu nie będzie w stanie sprostać. Jego przenikliwa wynalazczość jest użyciem i marnotrawstwem w ramach technicznie zorganizowanej pracy. Wynalazca jest bezwzględnym kreatorem możliwości użycia: zatem można zrozumieć, dlaczego jest otaczany taką czcią i szacunkiem.

Ignoruje się tutaj proste prawa: musimy je przypomnieć. Człowiek siejący, hodujący i uprawiający rośliny, człowiek zajmujący się zwierzętami, tylko wówczas z pożytkiem odda się swoim zatrudnieniom, jeśli zwróci uwagę na rozrost tego, co powierzono jego pieczy. Tylko będąc mnożcą i opiekunem, może liczyć na sukces swoich działań. Nie powinien ani wycinać własnych lasów, ani szlachtować swoich trzód. Nie powinien jednostronnie i przemocą szukać korzyści i pożytków dla siebie, gdyż stanie oko w oko z głębokimi i pełnymi zażyłości wzajemnościami. Ziemia nie zniesie człowieka, który ją tylko wykorzystuje i zużywa, a wkrótce odmówi mu swej pomocy. To jest jedno z misteriów Demeter, z którym obeznany jest każdy znający właściwe miary chłop. To jasne, że człowiek nie tylko winien szukać korzyści w towarach powierzonych jego pieczy, ale musi także składać ofiary. Obie dopiero stworzą gwarancję, że jego prace i dzieła nie będą wyłącznie ranić, wciąż przynosząc mu pożytek. Na akty przemocy ziemia odpowiada nie inaczej niż człowiek, którego życie narażone jest na szwank. Gdy karczuję las dla pól, wówczas plony tych pól będą mniejsze. Gdy góry pozbawię lasu, wówczas spustoszy je erozja. Gdy odwodnię bagna, gdy obmuruję i wyprostuję koryta rzek, wówczas gospodarka wodna popadnie w nieład. Gdy zaorzę step, wówczas powstaną pustynie. Gdy całkowicie wytrzebię dziką przyrodę, oznaczać to będzie nie tylko koniec wszelakiej zwierzyny i roślin, ucierpią także użytki pozyskane w ten sposób. Wiadomo, że w naturze wszystko łączy się ze sobą. Ale też nie respektuje się tej wiedzy. Zapominamy, że nie należy samowolnie niszczyć tych więzi.

Monokultury właściwe XIX i XX stuleciu, uprawa za pomocą ciągników, które są w nierozerwalnym związku z tymi monokulturami, stanowią formy uprawy roli, stosowne dla ludzi żyjących w ramach technicznej organizacji świata. Zakłócają równowagę sił, a natura odpowiada na to działaniem szkodników degradujących grunt. Błąd, jaki popełnia homo faber, zasadza się na iluzji, iż natura cierpliwie znosić będzie stosowane przezeń metody pracy: odpowiada na zniszczenia, rewanżując się sprawcy z taką mocą, jaką miało uchybienie.

A jako że te prawidłowości w czasach takich, jak nasze, niezbyt ostro, niezbyt wyraźnie są uświadamiane; zademonstrować je winien przykład ujawniający ich istotę. Na wielkich pastwiskach, gdzie prowadzi się głównie hodowlę krów, obserwujemy, że łąki dostosowane są do prawideł życia tych zwierząt. Człowiek hodujący krowy nie może tych prawideł ignorować ani w swojej pracy, ani w swym myśleniu, ani w swej codzienności, która tworzy sytuacje powtarzające się w ciągu całego życia. Krowy, którymi włada, władają także nim, władają mocą przeżuwającej łagodności i spokoju, które są im właściwe, łagodnie, ale bezlitośnie. Musi je czyścić, doić, paść, chronić: stał się nieodłącznym stróżem i towarzyszem zwierzęcia. Tak jak ono nie może obejść się bez niego, tak i on nie może się odeń uwolnić. Na tym zasadza się cierpienie, a z tego cierpienia wyrasta być może wiedza, że opłaca się poświęcić życie temu zwierzęciu. Opłaca się nie dlatego, że zwierzę zostanie spożytkowane, ale że w trakcie troskliwej i pieczołowitej opieki stanie się piękniejsze, mocniejsze, bardziej płodne i chętniej oddające swe płody, których człowiek domagać się może odeń ze względu na opiekę i doglądanie. Korzyść bez opieki jest rabunkiem. Stosunek do zwierzęcia oznacza, by zamknąć rozważania tego rozdziału, dla człowieka nie tylko ekonomiczną korzyść, ale stanowi początek wszelakiej obyczajności.

Technik niewiele robi sobie z tego. Być może odpowie, iż z równą pieczołowitością dogląda i czyści swe maszyny, co pasterz swe krowy. To prawda, ale tylko w takim sensie, w jakim czyścimy sobie zęby albo każemy reperować lub regenerować sztuczną szczękę. Przemiana gospodarstwa rolnego w fabrykę musi prowadzić tam, gdzie się powiedzie, do zmiany stosunku człowieka i zwierzęcia: stanie się on czysto mechaniczny. Zwierzę traktowane będzie z punktu widzenia przynoszącego korzyści i pożytkowanego mechanizmu. Techniki takie, jak sztuczne zapładnianie lub przenoszenie embrionów pokazują, dokąd ta droga prowadzi.

12

Czas zegarowy jest czasem martwym, jest tempus mortuum, gdy sekunda powtarza się za sekundą w mechanicznej monotonii. Martwy, mierzony zegarami czas przebiega obok czasu życia ludzkiego, przebiega wraz z nim, nie troszcząc się o niego, bez udziału we wzlotach i upadkach czasu życia, gdzie każda sekunda nie jest równa innej. Zegar łatwo budzi w myślącym człowieku wyobrażenie śmierci. Śmiertelny chłód emanuje z cesarza Karola V, który przechadza się wśród swojej kolekcji zegarów, próbując regulować mechanizmy uderzeń. Kontroluje i podsłuchuje umykający czas, który niechybnie prowadzi do śmierci. Patrząc nieustannie na zegary, przyzwyczailiśmy się do traktowania ich jako zwyczajnych czasomierzy, ale w epokach, gdy stanowiły publiczne, z dala widoczne i rzadkie dzieła sztuki, stanowiły ważną zapowiedź: memento mori. Ktoś, kto ogląda ryciny, na których zegar spożytkowano jako symbol śmierci, odkryje bardzo obfity materiał. Jak bliskie są te związki, rozpoznać można po tym, że lud nazywa larwy owadów powodujące regularne, tykające odgłosy w drewnie - zegarami śmierci.

Obserwatorowi, który spogląda na zegar, czas jawi się w świadomości jako pusta jakość, a wszelki czas, który w taki sposób pojawia się w świadomości, jest czasem martwym. Automat wywołuje takie samo odczucie martwego, mechanicznie powtarzającego się czasu, bowiem nie jest niczym innym, jak tylko miernikiem przebiegu czasu, którego praca biegnie w monotonnym rytmie martwego czasu. Bez zegarów nie ma automatów. I w rzeczy samej istnieje związek między kalwinizacją Genewy a przemysłem wytwarzającym zegary, jaki powstał tam w r. 1578. Kalwin nadał nauce o przeznaczeniu taki stopień konsekwencji, jakiego nie byli w stanie osiągnąć Augustyn, Gottschalk, Wiclif lub janseniści. Dogmat o Łasce Bożej, przeniesiony przez skrajnych apologetów na okres przed grzechem pierworodnym, zyskuje mechaniczną radykalność u jego zdecydowanych zwolenników. Podczas lektury teologów kalwińskich nigdy nie można oprzeć się wrażeniu, że pojmują Boga jako wielkiego zegarmistrza, że kalwinizm w stopniu jeszcze większym niż luteranizm stanowi inicjację myślenia przyczynowego. Bowiem ścisłej nauce Lutra o predystynacji, osłabionej, wręcz ignorowanej formułami zgodności, brak zegarowej precyzji teologii kalwinistycznej. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że Rousseau był jednocześnie kalwinistą i synem zegarmistrza. Przeszedł na katolicyzm, powrócił do kalwinizmu, a Wielkiej Radzie Genewy zadedykował swój drugi z nagrodzonych traktatów - Discours sur l'inegalit.

Historia powstania zegara, historia jego postępującej perfekcyjności poucza nas, w jaki sposób metody pomiarowe, kontrolujące przebieg czasu, stają się coraz to subtelniejsze, coraz to bardziej dokładne. Ta precyzja czasomierzy i metod pomiaru czasu pokazuje nam rosnące znaczenie, jakie im się przypisuje. Przypomnijmy sobie w tym miejscu niemal równoczesne odkrycie zegara wahadłowego przez Huygensa i Heweliusza, zasadzające się na teorii Galileusza o swobodnym opadaniu. Tego rodzaju konwergencja wynalazków daje najlepsze wyobrażenie o determinacji myślenia, ujawniającej się w takich sytuacjach. Skoro jednak mierzyć teraz można dokładnie najmniejsze odcinki czasu, ułamki czasu, skoro człowiek wyposażony jest przez centrum techniczne w dane dotyczące dokładnego czasu, skoro jakości właściwe zegarowym przebiegom coraz to bardziej wnikają w egzystencję człowieka, wówczas pojawia się pytanie, do jakiego celu te wszystkie zjawiska zmierzają. Metody pomiary czasu nie są celem samym w sobie, służą organizacji czasu, racjonalizacji czasu, w efekcie których coraz to skuteczniej zmierzyć można konsumpcję czasu.

Technika, naukowca, epistomologa interesuje wyłącznie czas mierzalny, czas precyzyjnej powtarzalności. Dla niego i w niego wbudowuje on swe zegary, swoje automaty. A tego rodzaju martwy czas można już wielorako spożytkować. Można go dowolnie dzielić za pomocą metod pomiarowych. Można go łączyć lub dzielić w dowolne konstrukcje, tak jak z poszczególnych zapinek stworzyć można pas albo jak z osobnych ogniw - łańcuch na zębatym kole. Można je dowolnie sztukować i kawałkować, co w równie małym stopniu odnosić się może tak do czasu życia, jak i trwających w nim organizmów, nasion kwiatów, roślin, zwierząt, ludzi, organicznych myśli. Dlatego technika posługuje się odcinkami czasu, i tak jak ma ona swoich specjalistów od konstruowania poszczególnych części, ma ona także rachmistrzów ustalania odcinków czasowych, urzędników specjalizujących się w badaniu czasu, nadzorujących racjonalny podział martwego czasu. Sens i treść stosowanych przez nich metod pracy nie różnią się od tych, jakimi posługują się biologowie, zajmujący się podziałem jaj jeża morskiego albo krzyżowaniem axolotrii i salamander, by ustalić, jaka cząstka zdolna będzie stworzyć całość i jakie rodzaje okaleczeń powstają w procesie krzyżowania. Wszystko to są metody, w efekcie których, wyrastający w sferze czasu życia organizm wprzęgnięty zostaje w jarzmo myślenia kategoriami czasu mechanicznego, czasu martwego.

Wszędzie możemy zaobserwować, jak wraz z ofensywą mechanizmów, które pojawiają się tam, gdzie martwy czas ich oczekuje, martwy czas przenika w sferę czasu życia. Tak jak technika zmieniła świadomość przestrzeni, mamiąc nas jej nikłością, łudząc, że ziemia mniejszą się stała, tak też zmieniła ona świadomość czasu. Stworzyła sytuację, w której człowiek nie ma czasu, w której odczuwa jego niedostatek, w której odczuwa jego głód. Mam czas wtedy gdy nie dysponuję świadomością tego czasu, co w swej pustej jakości czasowej terroryzuje mnie jako czas martwy. Kto może oddać się niepróżnującemu próżnowaniu, ten dysponuje także nieograniczonym czasem, ten żyje w pełni czasu, niezależnie od tego, czy coś robi czy nie. Przez to odróżnia się od człowieka, który ma wyłącznie wakacje lub urlop, a zatem dysponuje tylko czasem ograniczonym. Techniczny proces czasu nie toleruje niepróżnującego próżnowania, gwarantując wyczerpanemu robotnikowi tak skąpą miarę czasu wolnego czy wakacji, jaka konieczna jest, by zregenerować jego siły do pracy. W miarę, jak rozpowszechnia się użytkowanie martwego czasu, zaczyna on wszędzie ograniczać i opresjonować czas życia ludzkiego. Daje się on jak najdokładniej dzielić i mierzyć, daje się ustalać drogą precyzyjnych metod pomiarowych, z pomocą których mechanicznej regulacji i ujarzmieniu przez nową organizację czasu ulega teraz czas życia. Człowiek, który opanował mechanizację, stał się jednocześnie jej sługą i musi poddać się jej prawidłom. Automat zmusza go do mechanicznej czynności. Najwyraźniej dostrzegamy to w ruchu drogowym, gdyż tu automatyzacja poczyniła najznaczniejsze postępy. Ruch drogowy nabiera cech automatycznych, którym człowiek winien się także podporządkować. Uwidacznia się to w zatracie wszystkich jakości, z wyjątkiem jednej: gdy będąc przechodniem, postrzegany jest wyłącznie jako przedmiot dwojakiego rodzaju - albo jako przechodzień, który stosuje się do przepisów ruchu, albo jako przechodzień, który je ignoruje, stając się przeszkodą komunikacyjną. W tym drugim przypadku wzbudza zainteresowanie, które można by określić jako humanitarne, mierząc je doskonałym chłodem i obojętnością, z jaką zdyscyplinowani przechodnie schodzą sobie z drogi.

Friedrich Georg Jnger
przeł. Wojciech Kunicki

BIEDNY KONSERWATYSTA UŚMIECHA SIĘ PRZEZ łZY,
CZYTAJĄC "PERFEKCJĘ TECHNIKI"

Pierwszą wersję Perfekcji techniki napisał Friedrich Georg Jünger w 1939 r., wówczas, gdy rozpoczynała się druga planetarna wojna, będąca kulminacją dotychczasowego rozwoju techniki, wojna, która dzięki technice objęła także pustynie, strefy polarne, głębiny mórz, ziemską atmosferę. W tym samym roku traktat znalazł się wśród zapowiedzi wydawniczych hamburskiego wydawnictwa Hansaetische Verlagsanstalt jako Iluzje techniki.

W 1942 r. skład drugiej wersji został zniszczony podczas nalotu bombowego. W takich samych okolicznościach spłonęła także większość egzemplarzy opublikowanego przez Klostermann Verlag we Fryburgu wydania zatytułowanego O perfekcji techniki - zachowały się jedynie pojedyncze egzemplarze. Było tak, jakby technika usiłowała ze wszystkich sił przeszkodzić w opublikowaniu książki. I nic dziwnego, gdyż jest ona chyba najgwałtowniejszym w XX w. atakiem na technikę, która dążąc do bezcelowej perfekcji, wyrywa człowieka z naturalnych więzi, atakuje wszystko, co ma trwać i nie ulegać zmianom, niszczy hierarchie, tradycje i instytucje.

Technika przepojona jest straszliwym głodem władzy i pragnie podporządkować sobie wszystkie dziedziny życia. Efektem jest totalna technicyzacja, funkcjonalizacja i racjonalizacja egzystencji człowieka. Edukacja, kultura, polityka, państwo i prawo włączone zostają w techniczną organizację i jej podlegają (państwo produkuje ustawy, zarządzenia, nakazy i zakazy tak jak maszyna przedmioty). W technicznym krajobrazie wszystko nabiera monotonnego rytmu maszyny, zaczyna istnieć i działać na wzór automatów. Człowiek jest nie tylko zależny od organizacji technicznej, ale również wprawiany jest przez nią w ruch, mobilizowany, administrowany, użytkowany, wykorzystywany, podporządkowany mechanicznemu przymusowi. Sądzono kiedyś, że technika będzie wyzwoleniem dla człowieka, uwolni go od "przekleństwa" pracy, obdaruje go "wolnym czasem" i bogactwem. Wszystko to jest złudzeniem wynikającym z naiwnej wiary, że techniczna organizacja może zmienić coś, co podlega całkowicie innym prawom i przeznaczeniom. "Wolny czas" jest wolny tylko dla tych, którzy są wolni, którzy myślą, tworzą i oddają się wolnym "zatrudnieniom". Ale do tego zdolni są bardzo nieliczni, większość ludzi, zdobywając więcej czasu, potrafi go jedynie zabijać. W ich rozrywkach i przyjemnościach także ma udział to, co mechaniczne i automatyczne, dlatego są one puste, brak im pogody ducha, radości, spontaniczności. Radość nie towarzyszy ani rozrywkom, ani pracy, która czczona jest z tym większym etycznym fanatyzmem. Młodość człowieka ery technicznej pozbawiona jest świeżości, jego starzenie się jest sztuczne, nie dojrzewa on w sposób organiczny i naturalny.

W erze technicznej pojęcie czasu również staje się mechaniczne, panuje zegarowy ład, któremu poddana jest praca, sen, zabawa. Wszystko jest mierzalne i obliczalne, ludzie żyją w martwym, zracjonalizowanym, zorganizowanym, zegarowym czasie, który jest coraz szybciej konsumowany i którego zawsze brakuje. Martwy czas zegarów zastępuje czas życia określanego przez narodziny, wzrost, kwitnienie, dojrzewanie, więdnięcie i obumieranie. "Wolny czas" należy do czasu życia, a więc leży poza mechaniczną aparaturą. Dlatego człowiek dysponujący jedynie mechanicznym pojęciem czasu, traci zdolność do posiadania "wolnego czasu".

Złudzeniem jest również wiara w to, że tzw. techniczny postęp pomnaża bogactwo. Po pierwsze dlatego, że zakłada on nieustanną konsumpcję bogactwa, które rabowane jest naturze. Współczesny homo faber, widząc raj, myśli jedynie o tym, jak go wyzyskać. Zapomina, że raj wyzyskiwany i wykorzystywany przestaje być rajem. Jest np. czymś głęboko wstrętnym, że człowiek ściga wieloryby, te potężne morskie ssaki ucieleśniające siłę, nadmiar i radość żywiołów, aby przerobić je na mydło i tran. Po drugie dlatego, że bogactwo nie jest czymś, co może być mechanicznie wytworzone, jest ono wymiarem bytu, jest "królewskością" w człowieku, pełną złotych żył. Ludzie urodzeni po to, aby zużywać, ludzie-konsumenci nigdy nie tworzą bogactwa. Bogactwo nie daje się opisać w wulgarnym języku ekonomistów. Bogaty to tyle, co: potężny, szlachetny, królewski; bogactwo to królewska siła i władza w człowieku, którą ktoś posiada lub nie.

"Postępowi technicznemu" towarzyszy technicyzacja myślenia, rozprzestrzenianie się "maszynowych" teorii o człowieku, które czynią człowieka systemem funkcji i reakcji, podporządkowanym mechanicznej konieczności. Bujnie rozwija się statystyka: bezustannie coś się liczy i przelicza, gorączkowo szuka się statystycznych odpowiedzi, zapominając o tym, że każdy człowiek nosi w sobie sygnaturę wolności, wielkości i podłości, szlachetności i tchórzostwa, które wymykają się wszelkiej statystyce, wszelkim mechanicznym determinacjom. Funkcjonalne, statystyczne myślenie nigdy nie odpowie na pytanie, dlaczego jeden człowiek żyje duchem i wolą, zaś inny tępo wegetuje z dnia na dzień.

Innym przejawem stechnicyzowanego życia i myślenia jest dążność, aby z tego, co naturalne wypreparować hormony i witaminy, wytwarzać syntetyczne i sztuczne substancje, i aby zorganizować i zracjonalizować odżywianie. Homo technicus nie widzi jabłka, ale kalorie i witaminy, nie pojmując, że wszystkie substancje, z których składa się jabłko, nie mogą go zastąpić, gdyż jest ono ucieleśnieniem zasady wyższej niż wszystkie te składniki. Jabłko jest formą życia: rośnie, pęcznieje, dojrzewa, pachnie, ma kolor i smak. Ludzie dobrze czynią, zjadając jabłko, a nie substancje i witaminy, które zawiera. Istnieje fundamentalna różnica między jedzeniem jabłka dlatego, że jest jabłkiem, a jedzeniem jabłka jako zbioru substancji i witamin: w pierwszym przypadku człowiek zachowuje się jak zdrowy, w drugim jak chory.

Technicyzacja myślenia polegająca na tym, że formy życia postrzega się jako martwe struktury wyabstrahowanych, wypreparowanych elementów, sprzyja również powstawaniu i popularyzowaniu ideologii. Ponieważ człowiek staje się coraz bardziej mobilny i coraz silnej jest mobilizowany, otwiera się na wpływ ideologii. Technika obywa się zasadniczo bez ideologii (chociaż towarzyszą jej techniczne utopie), ale tworzy dla nich przestrzeń. Całe warstwy i grupy społeczne wprawiane są w ruch przy pomocy ideologii i wpadają pod władzę ideologów - lud zamienia się w masy. Ideologie są mechanicznymi uogólnieniami, wulgaryzacjami wiary i wiedzy, są produkowane i fabrykowane, można je dowolnie przemieszczać, montować, rozkładać i składać. Niezależnie od treści przystosowane są do technicznej aparatury, przy pomocy której są rozpowszechniane. Dlatego ich różnorodność jest pozorna, w głębszym wymiarze nie ma między nimi żadnych różnic.

Ideologie wypełniają pustą przestrzeń, jaka pozostaje po likwidacji przez technikę tradycji, instytucji, więzi i hierarchii. Przestrzeń życiowa ulega ścieśnieniu, człowieka żyjącego w "zimnym, chorym świetle jarzeniówek i neonów", w "odczarowanym" przez technikę świecie ogarnia lęk przed pustką, manifestujący się jako nuda, depresja, poczucie bezsensu, niepokój, nerwowa ruchliwość. Poczucie pustki jest dla niego nie do zniesienia, dlatego człowiek musi mieć ciągle wrażenie, że coś się dzieje, że bierze udział w jakiejś akcji. Masy gnane są to tu, to tam przez nigdy nie nasyconą potrzebę nowości, sensacji, skandalu, przeżyć i wrażeń. Ich bohaterem jest aktor filmowy, który jest częścią technicznej aparatury, przystaje do rzeczywistości tworzonej przez tę aparaturę. Jest on najczęściej fotografowanym człowiekiem (dawniej malowano portrety, dziś fotografuje się człowieka, ponieważ współczesny człowiek jest łatwiej "fotografowalny" ze względu na to, iż ludzka fizjonomia i ciało ulegają mechanizacji), jego fotograficzne rysunki spotyka się wszędzie. Być fotografowanym to najważniejsze zajęcie aktora, będące rodzajem prostytucji. Kiedyś kastę aktorów traktowano z nieufnością. Szczególnie lud był wobec nich nieufny. Dziś, gdy upadły kasty i stany, gdy lud zastąpiony został przez masę, jest inaczej. Masa otacza aktorów kultem, ponieważ są oni surogatem, a życie, myślenie i odczuwanie masy nakierowane jest na surogaty. Obok aktorów masa otacza kultem sportowców-rekordzistów. Współczesny sport należy do świata techniki. Stopery, zegary, aparaty pomiarowe mierzą czas rekordu z dokładnością do tysięcznych części sekundy. Sportowiec staje się rodzajem maszyny, jego ruchy kontrolowane są przez aparaty. Wszystkie dyscypliny sportu mają w sobie coś automatycznego, sterylnego, nie ma tu spontaniczności ruchów, swobodnej improwizacji (podobnie taniec jest dziś mechaniczny, ludzie poruszają się jak automaty w mechanicznym rytmie). Rozkosz, jaką daje nam pływanie i nurkowanie ma swoje źródło w zetknięciu z żywiołem, z jego krystalicznością, świeżością, chłodem, przezroczystością. To wszystko znika wówczas, gdy liczy się tylko technika opanowania ruchów i szybkość, z jaką pływak przemierza dystans. Technika niszczy w sporcie zarówno jego duchowy, jak i zmysłowy wymiar, wypędza z niego spokojne piękno, pewną niedbałość, wdzięk, grację. Najwyraźniej widać to u kobiet uprawiających sport: ich ciała i twarze mają ów specyficzny, sterylny i twardy wyraz. Wszystko to jest przejawem nowego purytanizmu, totalnej higienizacji życia: sen, życie płciowe, odżywianie podporządkowane są nadrzędnemu celowi, jakim są rekord i zwycięstwo. Nie mamy tu do czynienia z ludźmi, którzy dysponując nadmiarem sił witalnych, skłonni są podejmować wyzwanie i pokonywać kolejne granice, ale z ascetycznymi profesjonalistami, którzy nieustannie kontrolują swoje siły i gospodarują nimi w najbardziej oszczędny sposób.

W wielkich miastach ery technicznej panuje atmosfera nierzeczywistości, ludzie żyją tu jak nurek pod kloszem. Kiedy patrzy się przez wielkie szyby do wnętrza kawiarń i biur ma się wrażenie, że spogląda się do akwariów. Gdyby człowiek z innej epoki, nie mający pojęcia o naszej technice, odwiedził nasze wielkie miasta i zapytano by go, jakie moce tutaj panują, odpowiedziałby zapewne: potężne, złośliwe demony. I miałby rację, bo techniczne ratio, w którym myślenie czysto przyczynowe splata się z myśleniem teleologicznym, jest bramą dla tego, co demoniczne.

Według Jngera panowanie technicznego ratio, podporządkowanie świata i człowieka technice idą w parze z demokratyzacją, liberalizacją, umasowieniem, ideologizacją. Jest to proces o zasięgu planetarnym, proces zwycięski, niepowstrzymany i nie do cofnięcia. Ale przyjdzie moment, kiedy okaże się, że wiedzie on w ślepą uliczkę. Epoka mechaniki, która stała się perfekcyjna jest epoką saturniczną i tak jak Saturn pożera własne dzieci, tak ona pożera wszystkie "zabezpieczenia": religijne, moralne, kulturalne. Gdy je pożre, gdy zrabuje "telluryczne substancje", wtedy nastąpi koniec (Nie początek, lecz koniec niesie brzemię.

Homo faber zrodził się dzięki wykradzeniu bogom ognia przez tytana Prometeusza. Ten ogień jest solarnego pochodzenia, jest częścią wielkiego słonecznego ognia, któremu został zrabowany. Bez tego słonecznego ognia nie jest możliwe żadne życie, dlatego gniew bogów nie bierze się stąd, że słoneczny ogień jest dla ludzi dobrem, bo taki był zawsze. Gniew bogów wzbudza to, że ogień ma być "sługą" ludzi, ich narzędziem. A to jest aktem profanacji. Homo faber należy do tytanidów i jest znienawidzony przez bogów z powodu swojej gorączkowej, nieustannej krzątaniny i swojego ekscentrycznego dążenia do władzy. Jego siła, tak jak siła Prometeusza, polega na buncie, na rewolcie, której celem jest wygnanie bogów po to, aby samemu zasiąść na tronie Zeusa. Homo faber, homo technicus jest kulawy jak Hefajstos i ma jedno oko jak cyklop. Kiedyś ustąpi miejsca człowiekowi potrafiącemu odczuć "pełnię spoczywającego bytu", człowiekowi "muzykalnemu" (kochającemu Muzy), którego myślenie odporne jest na iluzje technicznego postępu, i dla którego maszyna jest symbolem martwoty, symbolem świata automatów bez życia, reprezentuje śmiertelną stronę bytu. Złamane zostanie panowanie mechanicznego pojęcia czasu i przestrzeni. Bogowie zwyciężą Tytanów. Monotonny rytm maszyn i automatów ulegnie wiecznemu rytmowi życia.

Jnger pisał, że nic nie jest mu dalsze niż romantyczna negacja techniki będąca, jeśli brać pod uwagę powagę sytuacji, jedynie marzeniem o powrocie konnych zaprzęgów. Nie żyjemy, podkreślał, na wyspie czy w dziewiczej puszczy, ale tam, gdzie w każdym momencie jesteśmy osiągalni dla technicznej aparatury i technicznej organizacji. Nie istnieje żadne "z powrotem", można tylko przejść poprzez epokę techniczną. Jak? Nie tylko przechodzień na ulicy musi ćwiczyć się w nieustannej czujności, aby nie zostać rozerwanym przez maszynerię. Ta czujność, rozleglejsza, przenikliwsza, jest dziś wymagana od każdego człowieka nie pozbawionego duchowości, który zachował poczucie, że jest czymś więcej niż tylko kółkiem lub śrubką w olbrzymiej maszynie.

Tomasz Gabiś


Zielone Brygady nr 10 (112), 15-31 maja 1998