Zielone Brygady nr 11 (113), 1-15 czerwca 1998


CHORA ZIEMIA I JEJ LECZENIE

Mass media informują głównie o zanieczyszczeniu powietrza i wód, znacznie mniej o zdegradowanej przez człowieka glebie. Badania przeprowadzone przez Państwową Inspekcję Ochrony Środowiska wykazały, że w ziemi znajdują się, m.in.: związki ropopochodne, metale ciężkie, fluor, pestycydy.

Spośród metali ciężkich dla człowieka najbardziej szkodliwe są kadm, rtęć i ołów, dla roślin - miedź, nikiel i cynk, kumulujące się w ich tkankach. Skażenia chemiczne, przejściowe lub trwałe gleby występują na 10-15% powierzchni kraju. Przemysłowe zanieczyszczenia gleb Górnego Śląska wpływają na zmiany kodu genetycznego, wykrywane u mieszkańców tego regionu. W glebach uprawnych wykryto zawartości ołowiu przekraczające dopuszczalne dla zdrowia normy nawet 130 razy, cynku - 165 i kadmu - 220. Największe stężenie fluoru występuje w pobliżu hut aluminium oraz zakładów produkujących nawozy fosforowe. Dodatkowo do zatruwania gleby przyczyniają się używane w rolnictwie pestycydy i nawozy mineralne oraz składniki odpadów przemysłowych i komunalnych, wypłukiwane i przenoszone przez wodę. Same tylko legalne składowiska odpadów przemysłowych i komunalnych zajmują powierzchnię ponad 18 tys. ha i mieszczą ponad 100 mln ton odpadów, nie mówiąc już o składowiskach nielegalnych. Szczególną zmorą są tzw. mogilniki, czyli doły mieszczące przeterminowane środki ochrony roślin, stanowiące swoiste "bomby ekologiczne", pozostałość po PGR-ach. Na terenie kraju zarejestrowano ponad 330 mogilników, z czego 100 na terenach chronionych lub o szczególnych walorach przyrodniczych.

W regionie wielkoprzemysłowym Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego przybywa terenów skażonych nie tylko przez przemysł, ale i komunikację. Górnicze Zakłady Dolomitowe S.A. w Siewierzu w l. 1995-97 prowadziły badania nad wykorzystaniem do odnowy przydrożnych użytków rolnych, zwłaszcza skażonych metalami ciężkimi. Prace te były finansowane w dużym stopniu przez Komitet Badań Naukowych w Warszawie przy współudziale Instytutu Zootechniki w Krakowie. Badania polowe przeprowadzono na terenie Pienińskiego Parku Narodowego, na pastwiskach Zootechnicznego Zakładu Doświadczalnego w Grodźcu Śląskim, Stadniny Koni w Ochabach oraz wzdłuż szlaków komunikacyjnych o nasilonym ruchu pojazdów. Zauważono, że nawożenie preparatem dolomitowo-organicznym o nazwie "biodekol" w ilości 2 t na hektar ziemi zmniejszało zawartość w glebie metali ciężkich: ołowiu, kadmu, miedzi i cynku średnio o 50% oraz w paszach i w produktach zwierzęcych. Biodekol zaakceptowany został przez Instytut Upraw, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach do stosowania w rolnictwie. Górnicze Zakłady Dolomitowe w Siewierzu produkują biodekol w dwóch odmianach: dla gleb użytkowanych przez rolników, położonych wzdłuż dużych szlaków komunikacyjnych oraz dla terenów w aglomeracjach przemysłowych Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego.

Andrzej Kopliński

W TAKIE DNI DUŻO MOŻNA ZOBACZYĆ

Autor artykułu Spójność biosfery*) w końcowym akapicie prosi Czytelników o informacje świadczące o integralnym związku świata wolnej przyrody i świata cywilizacji. Moje informacje nie są może dokładnie takie, jakich oczekuje pan Jan Szymański, ale świadczą o wpływie sił wyższych na świat przyrody.

Jestem fotografem przyrody - o tym zajęciu można powiedzieć, że powinien być właściwy człowiek we właściwym miejscu, o właściwym czasie, a reszta to kwestia szczęścia, sprzętu i umiejętności. Otóż chciałbym się podzielić z panem Szymańskim pewnymi spostrzeżeniami o cyklicznie powtarzających się sytuacjach. Zajmując się przyrodniczą fotografią kilka lat, zauważyłem, że w dni uznawane przez katolików za święte można wykonać lepsze zdjęcia. Często tak jest, że im ważniejsze święto, tym lepsze tzw. okazje. Oto niektóre z nich: Wigilia '96 - spotykam 5 sztuk (2 pojedyncze, 3 w stadzie) saren w terenie, gdzie dotąd tych zwierząt nie widywałem; najlepsze zdjęcia z wczesnej wiosny tego roku udało mi się zrobić w Wielkanoc. Do dziś nie mogę sobie darować, że nigdzie nie pojechałem ze sprzętem fotograficznym w czasie tegorocznego Bożego Ciała. Tego dnia, idąc do autobusu, widziałem nad betonową pustynią szybującą hajstrę. Spotkać jarząbka tego roku udało mi się w kwietniową niedzielę.

Pewnego sierpniowego poranka (1997 r.), nie znając daty, wybrałem się na (niegdyś) nadrzeczne łąki. Niebo było jeszcze ciemnoniebieskie, gdy kątem oka na pagórku zauważyłem z lewej strony ruch błękitnej postaci. TO poruszało się w przeciwnym kierunku niż ja, z niemal tą samą prędkością co mój rower. Pomyślałem, że to grzybiarz i nawet nie odwracałem głowy od ścieżki przed sobą. Zainteresowała mnie jednak barwa ubioru, gdyż rzadko kto ubiera się do lasu w błękit. Powoli odwracałem głowę, nie tracąc z oczu leśnej dróżki, gdy zauważyłem, że postać nie porusza się krokami, tylko jakby sunie. Natychmiast odwróciłem głowę w tym kierunku i nie zobaczyłem nic. A przecież to było zaledwie 10 m. Może stoi za drzewem - pomyślałem. Zza rzadnego drzewa nikt nie wychodził. Dostałem tak wielkiej gęsiej skórki, że musiałem wyglądać jak jeż. Przez kilka minut "betonowe" nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Poszedłem w miejsce, gdzie było (czy nie było?) to COŚ i nie zauważyłem nic podejrzanego. Żadnych śladów, zapachu, głosów, a to była mała odległość, aby całkiem zniknąć za pagórkiem, trzeba by pokonać 15 m, jednak to bym zauważył. A tu nic. Po kwadransie, kiedy ochłonąłem, byłem już kilkaset metrów dalej. To było coś, jak pierwsze spotkanie oko w oko z dzikim wilkiem.

Wracając z tej wyprawy, zrobiłem z ok. 10 m zdjęcie derkacza, który jest - rzekłbym - nieuchwytny dla obiektywu. Jego skryty tryb życia w wysokich trawach i bardzo nieliczne występowanie (200 sztuk w kraju) powodują, że jest on niemal nie spotykany naocznie.

Po dotarciu do domu spytałem: Jaki dziś dzień? Kiedy w odpowiedzi usłyszałem, że Wniebowzięcie NMP, dostałem takiego "gwoździa w ucho", że z wrażenia usiadłem.

Zauważyłem także sytuację odmienną. Gdy usłyszałem o pozytywnej energii, którą oddają drzewa w czasie "przytulania się" do nich, postanowiłem tego spróbować. Z reguły bywa tak, że gdy wrócę do cywilizacji po takowym zabiegu, przez kilka godzin w moim towarzystwie przebywa jakiś człowiek. Z czym nie spotykam się, gdy wracam bez "energii drzew". Wnioskuję z tego, że o ile energia taka istnieje, to człowiek podświadomie ją wyczuwa i chcąc uszczknąć coś dla siebie, przebywa w moim towarzystwie dłuższy czas. Może nie wiąże się to bezpośrednio z pytaniami pana Szymańskiego, ale sądzę, że jest to ciekawe.

W powyższym tekście dużo było o katolikach i ich wierze, czego niektórzy Czytelnicy ZB nie lubią, ale ja jedynie przedstawiłem pewien sposób postrzegania związku świata ludzi ze światem przyrody.

Wódz
Klub "Ekotop" * pl. Mieszczańskiego 3, 39-432 Gorzyce

*) Jan M. Szymański, Spójność biosfery [w:] ZB nr 6(108)/98, s.27.

TRUJĄCY PARK

Przypływ czarnych, toksycznych, kopalnianych odpadów zagroził Parkowi Narodowemu Coto Doń ana w Hiszpanii. Obrońcy przyrody twierdzą, że katastrofa ekologiczna była tuż o krok.

Na pierwszy rzut oka, moczary wokół Parku Narodowego Coto Doń ana, znajdujące się na południowy zachód od Sewilli w Hiszpanii, zdają się odżywać po latach suszy. Tuziny flamingów brodzą po płytkiej wodzie, a ich blade, złotawe pióra maskują wspaniały połysk łososiowego różu. Powietrze pełne jest zapachu ziół, a szmaragdowe wzgórza ozdobione są fioletowymi kwiatami lawendy. Bociany i ptaki drapieżne latają ponad nimi. Mały samolot, który rozrzuca ziarna ryżu na sąsiadujące z moczarami pola, wydaje się być jedyną oznaką ludzkiej obecności.

Jednakże krajobraz pogarsza się wraz ze zbliżaniem się do brzegów wody. Przypływ pachnie przemysłem, wygląda jak olej i jest trujący dla ryb i innych wodnych stworzeń, które tam żyją. Skorupiaki noszą na swych skorupkach ślady po poparzeniu kwasem zawartym w wodzie.

5.4.br. największa hiszpańska gazeta - "El Pais" - świętowała odrodzenie jednego z najważniejszych parków narodowych Europy - Coto Doń ana - po 5 latach wyniszczającej suszy: Doń ana - raj odrodzony. Trzy tygodnie później Doń ana znó w pojawiła się w czołówkach gazet, kiedy to fala czarnej, trującej mazi przerwała wały ochronne i płynęła w stronę parku.

Czarna maź - mieszanka toksycznych metali powstających jako produkt uboczny w kopalni pirytu - płynęła wzdłuż koryta rzeki Guadiamar i pokryła 50-centymetrową warstwą trującego szlamu ponad 5 tys. ha ziem uprawnych wokół Doń ana, niszcząc sady oliwne, pola zbożowe, drzewka brzoskwiniowe i pastwiska, które zazwyczaj dostarczają żywności dla ok. 42 tys. ludzi. Plama, jaka powstała, była tak duża, że było ją widać na zdjęciach satelitarnych.

Stopnie na rzece pokazują ślady tamtej nocy - poziom Guadiamar wzrósł o ok. 4 m i rzeka rozniosła szlam do 100 m powyżej brzegów.

Chociaż sama maź nie dotarła do parku, istnieją obawy, że chemikalia, jakie zawierała, przedostaną się do moczarów.

Obecnie dostęp do parku Doń ana znajduje się pod ścisłą kontrolą i choć zazwyczaj 5 centrów turystycznych na granicach parku odwiedzanych jest przez ok. 350 tys. turystów rocznie, obecnie wpuszcza się na ten teren tylko 50 tys. ludzi i to jedynie w zorganizowanych grupach. Każdy z turystów płaci ok. 2,5 tys. peset za 4-godzinną wycieczkę po parku, oferowaną przez firmę turystyczną, która otrzymała koncesję. Agustin Bello - dyrektor firmy mówi, że większość odwiedzających to zwykli turyści, chociaż park stanowi szczególną atrakcję dla ornitologów. Poza tym - jak twierdzi - nie było ani jednego odwołania rezerwacji od czasów katastrofy. Toksyny nie dotarły do parku - wyjaśnia - ucierpiała tylko strefa buforowa. Strefa ta (zwana też "parkiem naturalnym") leży pomiędzy kopalnią a właściwym parkiem narodowym. Tam właśnie na początku maja rozpoczęły się prace mające na celu usunięcie szkodliwych substancji. Buldożery zbierały szlam, który później wywożono ciężarówkami i wsypywano do nie używanej już sztolni. Właściciele kopalni - szwedzka firma Boliden zgodziła się zapłacić za oczyszczanie, jednakże kwota, na jaką Boliden oszacował akcję (1-4 mld peset), jest znacznie poniżej sumy 4,5 mld peset, które wyasygnowało Ministerstwo Ochrony Środowiska, żeby w ogóle zacząć oczyszczanie.

Jeden z głównych związków rolników oszacował straty w zbiorach na ok. 2 mld peset, a kolejne 10 mld kosztować będą trwalsze zniszczenia. Ministerstwo w Madrycie przyjęło optymistyczny ton: mimo że zmarło 5 koni, które pasły się na brzegu rzeki, wysokość strat została przesadzona.

Greenpeace jednakże znalazł duże ilości metali toksycznych (cynku, kadmu, ołowiu, rtęci i talu) w szlamie, a koncentracja arszeniku 5 razy przekracza śmiertelną dla małych zwierząt dawkę. Takie ilości arszeniku, kadmu i ołowiu stanowią zagrożenie zarówno dla środowiska naturalnego, jak i ludzi - powiedział Pablo Mascareń as z Greenpeace'u. Dane są niepokojące i sprzeczne z oświadczeniem Ministerstwa Ochrony Środowiska, które stwierdziło, że ilość metali toksycznych znalezionych w mule jest na poziomie możliwym do zaakceptowania. Boliden twierdzi, że stężenie arszeniku utrzymuje się na poziomie naturalnym i w żadnym razie nie jest toksyczne.

Ekologowie już kilka lat temu ostrzegali przed możliwością katastrofy i skarżyli się zarówno do władz lokalnych, jak i Unii Europejskiej, że zbiornik odpadów kopalnianych nie jest bezpieczny. Nawet teraz mieszkańcy tych terenów sceptycznie patrzą na akcję oczyszczania opłacaną przez państwo. Kiedy przyglądałam się buldożerom zbierającym szlam, przechodzień narzekał: To nie oczyści terenu - oni pracują tylko tam, gdzie ludzie mogą to zobaczyć.

W strefie ochronnej wyciągano z wody martwe ryby, żeby zapobiec przedostawaniu się toksyn do kolejnych ogniw łańcucha pokarmowego, ale gnijące ciała zwierząt pozostawiano w plastykowych workach na poboczu drogi i ptaki porozrywały plastyk, żeby dostać się do mięsa. Aktywiści Greenpeace'u odganiali ptaki i z rozpaczą patrzyli na to, co się dzieje. Mascareń as wyciągnął śmierdzące zwłoki ciężarnego karpia: To sezon rozrodczy - powiedział ze smutkiem.

Park służy dziesiątkom gatunków ptaków (m.in. orłom cesarskim), a także setkom tysięcy ptaków migrujących na zimę do Andaluzji. Park Doń ana uważany jest za jeden z najznamienitszych terenów pod względem różnorodności biologicznej, a jego ekosystem jest wyjątkowo delikatny i wrażliwy na działanie toksyn przedostających się do wód gruntowych.

Mascareń as obawia się, że miną lata zanim ziemia ta powróci do równowagi: moczary, tereny rolnicze, a także rybołówstwo, które również jest zagrożone. Zniszczenia są ogromne.

tłum. Izabela Kołacz

Ł Źródło: Emma Daly [w:] "Cond Nast Traveller", lipiec '98.

gf


Zielone Brygady nr 11 (113), 1-15 czerwca 1998