Zielone Brygady nr 15 (117), 1-15 sierpnia 1998


PLISZKA! DO ODPOWIEDZI!

Cóż, pomysł publicznego obśmiewania innych, choć można do nich po prostu wysłać list, chociażby przez redakcję pisma, w którym jakiś tekst zamieścili, wydawał mi się zawsze dość osobliwy. Jednak po przemyśleniu sprawy dochodzę do wniosku, że ma on swoje zalety. Po pierwsze, masa ludzi przekona się, że umiem pisać polemiki. Po drugie, wygłoszę całą masę własnych opinii, nie będących polemiką, ale takowąż udających. Zaś po trzecie, mogę pochwalić się swoją erudycją, tudzież znajomością języków obcych. Po czwarte wreszcie, udowadniam własną czujność ideologiczną i uczulam innych na przenikanie "do szeregów" elementów niesłusznych i obcych ideowo.

Najwyraźniej kierując się właśnie powyższymi punktami, napisała swój artykuł polemiczny Z teki zielonego matoła Koleżanka Anna Nacher.*) A tak przy okazji sflekowała Tomasza Perkowskiego oraz piszącego te słowa. Nie gniewam się. Dobrego towarzystwa nigdy za wiele, a Kolega Perkowski, mimo iż nieznany mi osobiście, na podstawie publicystyki wydaje mi się kompanem, z którym lepiej stracić, niż z wieloma innymi znaleźć.

Teraz już na temat. Droga Koleżanko, nie wiem, w którym miejscu mojego tekstu znalazłaś opisy rządzące gospodarką monolitu. Przykład myśliwych i szamana może i był frywolny, ale umieszczony został w tekście nie naukowym, lecz publicystycznym. A czy był zupełnie nieprawdopodobny? Sama Koleżanka pisze, że neolit łączy się raczej z rewolucją, która polegała na przejściu od gospodarki myśliwskiej do formacji rolniczej. Czyli w neolicie, przynajmniej od czasu do czasu, ktoś tam jednak polował. Choć może znowu się mylę, może sztuka łowiecka została w neolicie całkowicie zapomniana, a opisy polowań w historycznych już czasach są wynikami "eksperymentów kwasowych" ich autorów? Albo może owa paleolityczna wiedza łowiecka tkwiąca w "zbiorowej nieświadomości" powróciła do rzeczywistości dzięki kontaktom np. egipskich kapłanów Ozyrysa z pramądrością wszechświata przez tego boga uosabianą? Może zresztą wytłumaczenie jest zgoła bardziej banalne i łowiectwo zostało ludzkości przypomniane przez kosmitów? Z drugiej strony, jeśli malowidła naskalne (słynne Lascaux) nie operują nawet jeszcze obrazem pary ludzi - cóż dopiero mówić o jednostce!, to dlaczego Koleżanka pisze, że łup myśliwy oddawał kobiecie; to już raczej kobietom oddawali myśliwi łup, ale tu z kolei ja zapytam: może mnie uczono jakiejś przestarzałej arytmetyki, gdzie 1=1 i 12, 3, 4…+ ? Przyznaję, że jest to możliwe. Arytmetykę przerabiałem ostatni raz w podstawówce, podstawówkę kończyłem w stanie wojennym, a wiadomo, jakie to były czasy.

Idąc dalej, rad byłbym, gdyby mi Koleżanka wskazała, gdzie to niby napisałem, że wolny rynek rozwiąże problemy życia seksualnego. Nawiasem mówiąc, gdy czytam takie "polemiki", mam wrażenie, że jest to szkoła dziennikarska rodem z "Gazety Wyborczej". Polega ona mniej więcej na tym, że najpierw przypisuje się komuś jakiś pogląd, a potem z nim polemizuje. Zazdroszczę również Koleżance - podobnie jak Koleżanka zazdrości Tomaszowi Perkowskiemu wiary w 2000 r. - wiary w 1968 r., na który to, jak rozumiem, Koleżanka czeka. Bo też nie negując dorobku kontrkulturowego zrywu lat 1968-69, trudno mi równocześnie nie pamiętać o "pożytecznych idiotach" odwiedzających w Hanoi wujaszka Ho, by zaprotestować przeciwko wojnie wietnamskiej, a dokładniej przeciwko amerykańskiej agresji. Odwiedziłaby może Koleżanka Jelcyna, by zaprotestować przeciw agresji czeczeńskiej? Trudno nie pamiętać o paryskich paputczikach sławiących Ojczyznę Światowego Proletariatu lub Czerwone Chiny. Taki Sartre na przykład, chcąc być na fali, a także chyba zazdroszcząc popularności H. Marcuse'owi czy K. G. Jungowi na stare lata z dzikiego stalinowca przedzierzgnął się w maoistę. Niestety, francuscy młodzi radykałowie nie zmienili hasła "Marx, Mao, Marcuse" na "Marx, Mao, Sartre". A może tęskno Koleżance do teatrów zamienionych w szalety albo do wycinanych "w imię rewolucji" drzew na paryskich ulicach?

Na koniec tego wątku dodam tylko, że dużo gruntowniej lekcję 1968 r. przerobiła francuska nowa prawica z Alainem de Benoistem (na prawo Frontu Narodowego) na czele. W Stanach dla odmiany nowa lewica wygenerowała politycznie poprawnych inkwizytorów i frywolnych dziwkarzy często na prominentnych stanowiskach w Białym Domu. A tak w ogóle to czemu 1968 r.? Skąd u Koleżanki ten plugawy eurocentryczny trend? Nie lepiej zastosować kalendarz egipski, żydowski, a może asyryjski?

Teraz krótko o tym, że jest nas za dużo. Droga Koleżanko, tak się jakoś dziwnie składa, że zwolennikami wolnego wyboru kobiety, tego, ile chce mieć dzieci są zawsze i bez wyjątku ci, którym skrobanka nie grozi. Choć może znowu się mylę, może wybitne intelektualistki w rodzaju Izabeli Sierakowskiej czy Simone de Beauvoir już w stanie prenatalnym uważały, że ich matki winny we własnym sumieniu decydować, czy je urodzić? Co ciekawe zresztą, problem tego, że jest nas za dużo, w najpełniejszy sposób rozwiązano w ojczyźnie jednego z idoli 1968 r. - Mao Tse-tunga. Czyżby był to dla nas drogowskaz?

Teraz jeszcze parę słów o nieszczęsnym wolnym rynku. Otóż, daleki jestem od jego deifikowania. Nie zmienia to faktu, iż właśnie brak wolnego rynku pozwala takiemu Patalasowi wykupywać za bezcen ziemię wywłaszczonych rolników. W warunkach wolnego rynku musiałby zapłacić żądaną przez rolnika cenę i żadnej budowy autostrady nie trzeba by było pikietować. Po pierwszym roku działalności Agencja Budowy Autostrad albo by splajtowała, albo budowałaby dziwolągi z ostrymi zakrętami co dwa kilometry. Tylko kto za pieniądze by po takich autostradach jeździł? Wolny rynek oznaczałby również, że produkując np. plastykowe opakowania, płacę za ich utylizację i nawet jeśli przerzucę koszty na konsumenta, to ten mnie oleje, bo wybierze de facto tańsze opakowania wielorazowe.

Ale to są tylko spekulacje głupola, bez znajomości języków i pewnie gdybym przeczytał "Ljotarda" albo "Lerła-Gurą", to natychmiast dostąpiłbym oświecenia, danego wcześniej Koleżance Annie Nacher. Zresztą coś mi się wydaje, że prędzej przekonam przeciętnego zjadacza chleba do recyklingu czy oszczędzania, płacąc mu godziwą cenę za surowce wtórne i każąc płacić za to, co nieprzetwarzalne, niż prawiąc mu kazania o Gai matce Ziemi i jedności wszechświata. Co bynajmniej nie znaczy, bym nie doceniał tych, którzy próbując dotrzeć do osób o - powiedzmy - innej kulturze umysłowej, do jakichś form ekofilozofii się odwołują.

Koleżanka jednak najwyraźniej uważa, że ideologiczna czystość jest w ruchu ekologicznym wartością najwyższą, wobec czego wszelkich odszczepieńców, których np. cieszy poparcie o. Rydzyka dla akcji antyautostradowej, należy napiętnować i wywalić poza nawias. Nie jest to w historii nadmiernie rozrośniętej ludzkości postawa nowa. Inkwizycja najpierw zajęła się heretykami chrześcijańskimi, dopiero potem żydami i niechrześcijanami. Hitler zanim posłał do kacetów żydów, katolików, liberałów i konserwatystów, oczyścił szeregi NSDAP z szefostwa SA, na czele z Rohmem. Bolszewicy najpierw wycięli eserów, po śmierci Lenina zabrali się za trockistów, bucharinowców itp., na koniec dopiero - za kułaków, a w Hiszpanii to już nawet z frankistami nie chciało im się walczyć, tyle mieli roboty z wyrzynaniem trockistów i anarchistów, co z resztą nie przeszkadzało im tolerować liberalnych piewców w rodzaju Hemingwaya. Nie dziwi mnie więc rewolucyjna czujność Koleżanki, wszak zawsze najgroźniejszy jest wróg wewnętrzny i czuwać musi żołnierz, by nie zaskoczył wróg.

Pliszka

PS

Na koniec pozwolę sobie zadedykować Koleżance wiersz A. Kieżuna Dzień wojny:

I wiedzą o tym

cztery świata strony

wie cały glob

a wróg najlepiej wie

że szczęście nasze

czujnie jest chronione

przez rewolucji miecz

NKWD.

*) Anna Nacher, Z teki zielonego matoła [w:] ZB
nr 7(109)/98, ss.40-42.

rys. Jarosław Gach

PRZEGINANIE PAŁY,
CZYLI KTÓRĘDY DO SCHODÓW

Dziękuję Robertowi Surmie za jego artykuł w lipcowych ZB.1) Lubię polemizować z ludźmi pokroju Roberta, bo mam pewność, że oponent nie obrazi się na mnie śmiertelnie, nie zacznie mnie atakować personalnie, zamiast atakować moje poglądy, nie będzie czepiał się jakiegoś niefortunnego słowa ani wytykał mi błędów z przeszłości. Spokojne dyskusje pozwalają ludziom lepiej się zrozumieć, wymienić uwagi i doświadczenia i lepiej razem pracować dla dobra środowiska naturalnego.

Nie zgadzam się w wielu kwestiach z Robertem Surmą, tak, jak nie zgadzam się w wielu innych kwestiach z wieloma innymi osobami - i całe szczęście, bo trochę głupio i nudno byłoby, gdyby zawsze wszyscy zgadzali się ze wszystkimi.2) Dyskutować i prezentować swoje poglądy należy jak najczęściej, ważne tylko, aby zachować pewien poziom kultury. Jeśli o jakimś tekście, choćby był naiwny i niezbyt mądry, napiszemy, że jest "głupi", damy tylko świadectwo swojego chamstwa, mimo iż pięknie obalimy jedna po drugiej zawarte tam tezy. Również stwierdzenie, że "w pozostałych miejscach artykuł jest na zbyt niskim poziomie, żeby w ogóle z nim polemizować" nie najlepiej świadczy o autorze.

W swoim artykule Robert Surma pisze, że edukacja nie jest metodą, dzięki której można by zrealizować jego cel - czyli całkowitą zmianę świata. Czytałem uważnie artykuł kilka razy i nie znalazłem jednak wyjaśnienia, jakie to metody pozwolą ten cel zrealizować. Być może Robert świadomie te metody utajnia - a szkoda, bo mój cel jest podobny, więc chętnie zastosowałbym jego skuteczne metody, o ile nie stałyby w sprzeczności z wyznawaną przeze mnie moralnością (np. nie mógłbym zaakceptować rozstrzelania wszystkich rzeźników, choć niewątpliwie byłby to bardzo skuteczny sposób na zniszczenie przemysłu mięsnego). Jednak z lektury poprzednich tekstów Roberta można wywnioskować, które to metody są ponoć tak skuteczne. Wydaje mi się, że Robert ma na myśli np. przymus ekonomiczny, jest chyba również zwolennikiem wszelkich działań radykalnych,3) w tym akcji bezpośrednich połączonych z używaniem przemocy. Ponieważ użył pewnej przenośni, pisząc, że podczas gdy my robimy "małe kroczki", świat robi kroki duże i nieuchronnie się od nas oddala, wymyśliłem i ja pewien obrazek na zilustrowanie moich poglądów.

Wyobraźmy sobie, że stoimy na wysokiej górze, wręcz na skraju przepaści i musimy zejść w dół (zapomnijmy na chwilę o negatywnych skojarzeniach, jakie w naszym języku wywołuje wyrażenie "w dół" i pozytywnych, jakie wywołuje - "w górę"). Można to zrobić na kilka przynajmniej sposobów. Można powoli, kroczek za kroczkiem, schodzić po wykutych w skale schodkach. Można też np. skorzystać z elektrycznej windy (niestety, jeszcze przez parę lat nie będzie czynna). Można również wyposażyć się w sprzęt alpinistyczny i złazić w dół wprost po pionowej skale. Można także po prostu skoczyć w dół ze spadochronem, paralotnią, na linie bungee albo pożegnać się z życiem i skoczyć bez niczego. Z wyjątkiem tego ostatniego przypadku, rezultatem będzie to, że po krótszym lub dłuższym czasie znajdziemy się tam, gdzie chcieliśmy, czyli u podnóża góry. Wyobraźmy sobie teraz, że na górze są setki, tysiące ludzi, których należy sprowadzić na dół. Są wśród nich starcy i młodzież szkolna, osoby z lękiem wysokości i inwalidzi na wózkach. Schody zaś są wąskie - i co gorsza - jeszcze do końca nie wykute. Nad ich wykuwaniem pracuje w pocie czoła, poza zasięgiem wzroku tłumów na szczycie, grupka zapaleńców-wolontariuszy. Tymczasem przed wejściem na schody protestują zwolennicy drogi "na skróty" - nazwijmy ich roboczo "radykałami". "Nigdy nie uda się sprowadzić wszystkich na dół tylko za pomocą schodów" - mówią. "Dlatego ty, mała dziewczynko, ty, chłopczyku w okularach, ty, stary dziadku i tamta pani w różowym sweterku - jazda na krawędź, przypniemy wam paraglajta i w parę chwil będziecie na dole. Nie ma innego wyjścia. Chętnie służymy informacjami dotyczącymi technik spadochroniarskich. Na schody idą tylko tchórze albo ci, którzy tak naprawdę nie chcą nigdzie schodzić. Prawdziwe Zejście-Na-Dół wymaga działań natychmiastowych". I stoją tak radykałowie na szczycie góry i widzą, że ludzie, którzy wcześniej chcieli zejść na dół, teraz zaczynają się ich bać. Że w ogóle rezygnują ze schodzenia, mając przed oczyma perspektywę nie tyle zejścia, co zlotu z góry. Bardziej nerwowi zaczynają obrzucać radykałów wyzwiskami, ci spokojniejsi zaś po angielsku wycofują się tam, skąd przyszli (czyli na Jeszcze Wyższą Górę). Radykałowie są zdziwieni i przerażeni. "Jak to? Nie chcą skakać?!? To z pewnością jakiś spisek! Przecież to jedyna szybka i skuteczna droga na dół!". Oczywiście wśród tysięcy ludzi znajdzie się z pewnością wielu śmiałków, którzy skoczą w dół na spadochronie, chociażby dla przeżycia "mocnych wrażeń" - potraktują to bardziej jako przygodę niż rzeczywistą potrzebę Zejścia-Na-Dół. Innym po prostu bardzo się spieszy i rodzaj drogi nie jest dla nich tak ważny jak czas, po którym będą na dole. I podczas gdy na górze trwają przepychanki, awantury, ludzie tłoczą się do wejścia na schody - gdzieś w połowie stoku bezimienni Wykuwacze, stuk-stuk, od wielu lat budują szerokie, wygodne schodki prowadzące na dół, wiedząc, że już za chwilę ruszy po nich lawina stłoczonych na szczycie ludzi.

Wydaję mi się, że "radykalni" ekolodzy przesadzili. Oczywiście, że są potrzebne zasadnicze, natychmiastowe zmiany. Oczywiście, że są potrzebne akcje bezpośrednie. Ale musi istnieć równowaga. Jeżeli nagle powie się ludziom: "żadnych, żadnych autostrad", to ludzie po prostu się przestraszą. A wystarczyłoby zamiast tego mówić o alternatywach. Jeżeli pokaże się ludziom, że gdy coś jest nie po myśli ekologów, to po prostu złamią oni prawo (choć o przestrzeganie innego prawa będą w tym samym momencie głośno apelować), to statystyczny mieszkaniec naszego kraju zaszufladkuje ich jako "oszołomów" i z góry będzie odrzucał wszelkie ich argumenty. Na temat łamania prawa w trakcie różnych sporów głośno było ostatnio w mediach za sprawą blokujących drogi rolników i osób niezadowolonych z nowego podziału administracyjnego kraju, a także za sprawą Kazimierza Świtonia i jego krzyży na oświęcimskim żwirowisku. Jeżeli z tego ostatniego pana będą brać przykład "radykalni" ekolodzy, to niech nie dziwią się później negatywnemu stosunkowi społeczeństwa do nich.

Chciałem się jeszcze odnieść do tak krytykowanego antropocentryzmu.4) Być może jestem kryptoantropocentryczny, ale na pewno nie jestem antyantropocentryczny, jak niektórzy. Nie uważam, że sama przynależność do gatunku Homo sapiens czyni mnie czymś lepszym od osobników z gatunków Canis lupus, Crex crex, Fagus silvatica (przy czym jego wiek nie ma znaczenia) czy nawet Cladonia rangiferina - ale zawsze bliższy mi będzie człowiek niż rozprątek, i choć jeśli zajdzie taka konieczność, ze wszystkich sił bronić będę np. paprotników, to zawsze będę pamiętał, aby nie wyrządzić krzywdy innemu homo. Uważam, że człowiek jako cząstka Przyrody ma w niej wcale nie mniej ważne miejsce niż motyle czy rysie. A operator koparki należy przecież do tego samego gatunku co ekolodzy.

Są nam potrzebne i ekonomia, i propaganda, i edukacja, i akcje bezpośrednie, i prawo, i mistyka. I pewnie jeszcze wiele innych rzeczy. Ale stanowczo nie zgodzam się z Robertem Surmą, gdy rysuje on strzałkę oznaczającą wzrost skuteczności metod działania. Nie wiem, jak Robert to sprawdził i jak zmierzył skuteczność swoich działań (liczbą czego? przekonanych ludzi? ocalonych zwierząt?), ale uważam, że kolejność przedstawiona przez Roberta nie jest właściwa. Jeśli za pomocą edukacji nie był w stanie przekonać Czytelników ZB do porzucenia skórzanych butów, to jak na Boga chce to zrobić??? Mistyką? Prawem? A może akcją bezpośrednią??? Bo ekonomią nie przekona nikogo do niczego, najwyżej zmusi, a to duża różnica. Wtedy postawi świnię wyżej od człowieka, podczas gdy ja stawiam na równi. Jeżeli w imię wygody człowieka zmuszamy świnię do określonych zachowań (ze śmiercią włącznie), jest to złe. Dlaczego czymś lepszym miałoby być zmuszanie człowieka do określonego zachowania (i łatwo wymyśleć tu jakiś przykład kończący się jego śmiercią) w imię życia świni? Dopóki ludzie sami nie zrozumieją, że nie mają żadnego moralnego prawa dla własnych korzyści pozbawiać zwierzęcia życia, dopóty żaden mechanizm ich od tego nie odwiedzie. Tak więc - przede wszystkim edukacja z propagandą, propaganda z edukacją. Schodkami, schodkami. Drobnymi kroczkami naprzód.

Jeszcze na koniec poruszę temat akcji bezpośrednich.5) Przeciwko komu są wymierzone? Przeciwko społeczeństwu? Bzdura, ludzie są nieuświadomieni, nie zdają sobie sprawy z tego, że postępują niewłaściwie. Tu trzeba edukacji, a nie akcji bezpośredniej. A więc przeciwko władzy? Ale przecież - według Durkheima - nie spotykamy się z sytuacją, w której rząd prowadzi daną politykę wbrew większości społeczeństwa. Bestialski rząd jest tylko emanacją bestialskiego społeczeństwa.6) Kółko się więc zamyka. Okazuje się, że najpierw trzeba zmienić społeczeństwo. Żeby zmienić społeczeństwo, najpierw trzeba zmienić samego siebie. Pewnie nie kupię już skórzanych butów (ale i nie wyrzucę na śmietnik tych, które mam). Ale cholernie nie lubię, jak się mnie do czegoś zmusza. Często zachowuję się wtedy zupełnie odwrotnie. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że identycznie reaguje 99% Polaków. Ku rozwadze…

Krzysztof A. Wychowałek "Xpert"
kaw@zrodla.most.org.pl

  1. Robert Surma, O metodach działania - odpowiedź na polemiki [w:] ZB nr 13(115)/98, ss.60-63.
  1. Poza tym o wiele chudsze byłyby ZB pozbawione działu POLEMIKI-OPINIE-KOMENTARZE.
  1. Chciałem zwrócić uwagę wszystkim ekologom "radykalnym", że oprócz tej lansowanej m.in. przez Janusza Korbela (patrz: Janusz Korbel, Czy można mówić o zielonym terroryzmie… [w:] ZB nr 13(115)/98, s.13) definicji słowa "radykalny" - czyli sięgający do korzenia, do podstaw, domagający się zasadniczych zmian, istnieje jeszcze - przynajmniej w moim Słowniku wyrazów obcych - definicja druga: bezkompromisowy, bezwzględny, dążący do realizowania skrajnych zasad. I takie jest właśnie znaczenie słowa "radykalny" w powszechnym odczuciu społecznym. I niestety, w przypadku ekologów "radykalnych" właśnie bezkompromisowość jest jednym z podstawowych ich wyróżników. A przecież to właśnie działacze tych kręgów wymyślili hasło: w obronie Matki Ziemi pójdziemy na każdy kompromis.
  1. Por. Lech Ostasz, Fenomen antropocentryzmu [w:] ZB nr 13(115)/98, s.4.
  1. Robert Surma pisze: Wierzę w to, że relacje w mass mediach z akcji tam [na Górze Św. Anny] przeprowadzanych wciągnęły w ekologię więcej osób niż jakiekolwiek programy edukacyjne. Całkowicie się tu nie zgadzam z Robertem. W ogóle nie mogę zrozumieć, dlaczego migawki w Telexpressie, pokazujące młodych ludzi rzucających kamieniami w koparki, miałyby przekonać kogokolwiek do życia w zgodzie z Przyrodą. Nie można zmierzyć w żaden sposób, czy relacje z Anny kogoś przekonały czy zniechęciły, ja w każdym razie dostałem kilkanaście listów od znajomych zupełnie nie związanych z ruchem ekologicznym, którzy metody antyautostradowców bardzo krytykowali. W zasadzie prawie każdy zapytany przeze mnie człowiek krytykował tę akcję, chociaż niektórzy z rozmówców wcale nie byli zwolennikami budowy autostrad. Nie wiem, czy moi znajomi to aż tak niereprezentatywna próbka społeczeństwa czy też może rzeczywiście ludzie negatywnie odbierali protest ekologów na Górze Św. Anny? A najlepszym dowodem na nieskuteczność akcji bezpośrednich tego typu (w Polsce, w chwili obecnej) jest fakt, że mimo protestów piękne, stuletnie buki zostały wycięte.
  1. Zob. Robert Surma, Łamanie praw człowieka w Chinach [w:] ZB nr 13(115)/98, s.57.

RZEKI, LASY I POWODZIE

Opinia o związku powodzi z wyrębem lasów*) jest tylko częściowo wiarygodna. Nie można twierdzić, że tylko wyrąb lasów odpowiedzialny jest za wyliczone szkody gospodarcze. Powódź 1997 r. była niezwykłym zdarzeniem i nie wiadomo, czy pojemność "gąbkowa" lasów, łąk, terenów podmokłych byłaby w stanie pomieścić pamiętną falę powodziową. Według Drugiego Naukowego Raportu wydanego w 1995 r. przez Międzynarodowy Zespół ds. Zmiany Klimatu ONZ-etu, ocieplaniu naszej planety będą towarzyszyć coraz częstsze i skrajniejsze ulewy, wichury, susze, upały, surowe zimy i zmiany prądów morskich.

Większość gazów cieplarnianych pochodzi ze spalania benzyny, olejów napędowych i grzewczych, węgla kamiennego i gazu ziemnego. Wyrąb lasów dokłada się do zmiany klimatu przez wyzwalanie pierwiastka węgla w postaci CO2 i metanu z drewna, biomasy i gleby leśnej do atmosfery. Istnieje hipoteza, że większość węgla z wyrębu lasów pochodzi z gleby leśnej, bo zawiera ona kilka razy więcej węgla niż sam las. Na przykład leśne gleby Kanady zawierają aż 80 mld t węgla, podczas gdy pokrywa leśna tylko 12 mld t (Canada's National Action Program on Climate Change - 1995, Government of Canada, 1995).

Ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo obumierania istniejących lasów w nowych warunkach klimatycznych (a zatem i biologicznych - szkodniki leśne), pożądane może być wycinanie dorosłych drzewostanów zanim ulegną pożarom i rozkładowi. Obecna polityka leśna USA częściowo opiera się na tym argumencie. Tegoroczne pożary lasów w samej Kolumbii Brytyjskiej wskazują na celowość takiej polityki. Rehabilitacja i rozszerzenie pojemności wodnej środowiska podmokłego i rozlewiskowego wzdłuż strumieni i rzek miałyby większą efektywność antypowodziową. W Holandii już od dłuższego czasu przywraca się przyrodzie tereny uprzednio zagospodarowane.

W USA osiąga się to przez wykup od farmerów gruntów wzdłuż rzek, likwidację wałów ochronnych i przywrócenie terenów rzece. Unaturalnia się również rzeki uprzednio "prostowane". Na przykład od r. 1954 wyprostowywano ok. 150 km orginalnej długości rzeki Kissimmee na Florydzie, skracając ten odcinek do ok. 90 km. Kosztowało to podatnika 32 mln dolarów. Przebogate środowisko podmokłe Florydy zapłaciło za ten inżynierski geniusz 90-procentowym spadkiem populacji ptactwa wodnego i 70-procentowym spadkiem populacji orła. Po 25-letniej dyskusji zdecydowano przywrócić dawne koryto. Podatnik tym razem zapłaci 422 mln dolarów za reperacje. Porównaj odwrotny polsko-europejski projekt dalszego ujarzmienia Odry.

W Polsce istnieje możliwość przywrócenia pojemności powodziowej terenów przyrzecznych przez wyłączenie ich z uprawy. Przyroda, różnorodność biologiczna, rekreacja i turystyka skorzystałyby przy okazji. Utraconą produkcję rolniczą można częściowo skompensować przez intensywniejsze uprawy namiotowe i szklarniowe na szeroką skalę.

Piotr Bein
Vancouver, Kanada
piotr.bein@imag.net piotr_bein@hotmail.com

*) Stanisław Zubek, Golizna wytrzebionych stoków (przyczynek dziesiąty) [w:] ZB nr 14(116)/98, s.16.

NIE GŁOSUJ NA ZIELONYCH!

Zbliżają się wybory samorządowe. Czas nadziei na lepsze zmiany. Ponieważ zawsze twierdziłem, że ochrona przyrody i środowiska jest działalnością polityczną, byłem też zwolennikiem udziału organizacji ekologicznych w wyborach na każdym szczeblu. Z zadowoleniem przyjąłem więc inicjatywę stworzenia w Krakowie Komitetu Wyborczego "Zieloni".

Niestety, na pierwszym (i jedynym, w którym brałem udział) spotkaniu przedwyborczym mój optymizm został rozwiany. Co więcej, wyszedłem ze spotkania zbulwersowany. Okazało się bowiem, że wizja zasiadania w radzie miasta znowu przesłoniła sens naszej działalności. Jest to przykre przede wszystkim ze względu na osoby, których ta choroba dotknęła. Ludzi, którzy dotychczas uważani byli za radykalnych i bezkompromisowych obrońców środowiska. Ludzi, którzy niejednokrotnie wypowiadali się publicznie przeciwko statusowi Krakowa - miasta dla samochodów, przeciwko niszczeniu resztek przyrody w naszym mieście; protestowali, demonstrowali, krytykowali ekologów skłonnych do kompromisu, brali udział w radykalnych akcjach, w spotkaniach radykalnych obrońców środowiska. Ludzi, którzy swoją dotychczasową działalnością wypracowali sobie wśród nas szacunek i uznanie. I nagle, teraz postanowili to wykorzystać.

Zielona strategia dla Krakowa, którą opracowali, jest dokumentem kontrowersyjnym. Obok doskonałych propozycji rozwiązania krakowskich problemów, jest sporo nieporozumień i błędów. Przede wszystkim jednak nasi koledzy zrobili rzecz straszną. Chcąc pozyskać zmotoryzowaną część elektoratu, zaczęli propagować budowę tzw. Trasy Zwierzynieckiej Długiej. Trasa ta ma przebiegać przez sam środek Łęgu Zwierzynieckiego (tak, właśnie tego lasu łęgowego, którego zieloni - w tym również obecni zwolennicy trasy - bronili przed ODGW, o objęcie ochroną którego złożyli wniosek do Rady Miasta Krakowa*)), a następnie tunelem (!!!) pod Kopcem Kościuszki. Pomysł taki w Krakowie to wstyd i hańba dla krakowian. To nie tylko bezprawie (inwestycja sprzeczna z rozporządzeniem Wojewody Krakowskiego w sprawie ochrony Zespołu Jurajskich Parków Krajobrazowych) i błąd ekologiczny (zniszczenie lasu łęgowego, zagrożenie dla Wzgórza św. Bronisławy, emisja spalin z tunelu, hałas, zniszczenie krajobrazu). To także pogarda dla pamiątek historii i kultury polskiej. Wstyd Panowie, że chęć bycia radnymi jest dla Was ważniejsza. Tym bardziej, że budowa tras zwierzynieckich (w którymkolwiek wariancie) nie spowoduje poprawy sytuacji na Alejach Trzech Wieszczów (czym się zasłaniacie, a w co sami nie wierzycie). Nie jest także prawdą Wasze stwierdzenie, że Trasa Zwierzyniecka Długa nie budzi sprzeciwu społecznego. Budzi sprzeciw m.in. mieszkańców Zwierzyńca, a także tych osób, które broniły Łęgu Zwierzynieckiego przed wycięciem (przynajmniej części nie kandydującej do rady miasta). Chciałbym usłyszeć Waszą odpowiedź na pytanie: dlaczego broniliście tego lasu przed ODGW i po co podpisaliście się pod wnioskiem o utworzenie tam użytku ekologicznego (m.in. z zakazem budowy linii komunikacyjnych)? Czym się różni wycięcie lasu przez ODGW od wycięcia przez drogowców?

Sprawa budowy trasy komunikacyjnej przez teren Bielańsko-Tynieckiego Parku Krajobrazowego jest najbardziej bulwersującym punktem strategii wyborczej zielonych. Do innych zaliczyłbym zastrzeżenie, że nie jesteśmy zwolennikami wprowadzenia bezwzględnego zakazu wjazdu samochodów do centrum Krakowa. Moim zdaniem, wprowadzenie takiego zakazu (nie dotyczącego tylko mieszkańców) jest konieczne. Dziwi - przy propagowaniu komunikacji zbiorowej - brak krytyki MPK. Jeżeli chcemy, aby krakowianie korzystali z komunikacji zbiorowej, to m.in. musimy zmusić MPK do zmiany zachowań. Chowanie głowy w piasek, aby nie doszło do konfliktu z MPK, nie jest wyjściem z sytuacji.

Zastrzeżenia budzi szereg innych spraw. Krytyka Straży Miejskiej jest kompletnie chybiona. Nie dlatego, że formacja ta pracuje wzorowo, ale dlatego, że autorzy strategii nie wiedzą, jakie są zadania straży miejskich ani jakie są przepisy dotyczące blokowania i usuwania pojazdów.

Podobnych przykładów w Zielonej strategii dla Krakowa jest więcej. Jednym słowem - strategia jest niedopracowana.

Wygląda na to, że zieloni nie dorośli jeszcze do sprawowania władzy. Może za jakiś czas? Na razie jednak, jeśli Czytelniku zależy Ci na zachowaniu krakowskiej przyrody - NIE GŁOSUJ NA ZIELONYCH!

Mariusz Waszkiewicz

PS

Nie jest moim celem doprowadzenie do kolejnych sporów pomiędzy zielonymi. Organizatorów komitetu cenię za ich dotychczasową działalność i mam nadzieję, że wycofają się z tej ślepej uliczki (trasy). Stanowcza i radykalna postawa nas wszystkich może Im w tym pomoże. Protestujcie przeciwko projektom tras zwierzynieckich - Komitet Wyborczy "Zieloni" Sławkowska 12, 31-014 Kraków.

*) Wniosek o utworzenie użytku ekologicznego "Łęg Zwierzyniecki" [w:] ZB nr 8(110)/98, ss.20-21.

NOWA NAZWA GRUPY "PRO LIFE"?

Ania Nacher1) i prof. Lech Ostasz2) zgłosili propozycje nowej nazwy dla naszej organizacji. Wszystkich proszę o cytowanie naszej nazwy w całości, to znaczy - Grupa "Pro Life".

Aby ustosunkować się do propozycji zmiany nazwy prof. Lecha Ostasza,3) trzeba by ustalić, o jaką ideologię chodzi: maltuzjanizm? liberalizm? A może światopogląd naukowy, który też jest swego rodzaju ideologią?

Janek Bocheński

  1. Anna Nacher, Z teki zielonego matoła [w:] ZB nr 7(109)/98, s.41.
  1. Lech Ostasz, Pojęcie natury [w:] ZB nr 12(114)/98, ss.44-45.
  1. (Grupa) Pro Human Life from ideological point of view (za ludzkim życiem z ideologicznego punktu widzenia).

WITAJ MATEUSZU!

Dzięki za wzmiankę o mnie w tekście Przeludnienie?.1)

1. Twoja uwaga zdaje się wskazywać, że nie rozumiesz,2) że x=abc, gdzie a - liczba ludności, b - konsumpcja na jedną osobę, c - współczynnik technologiczny. Pewien problem stanowi dla mnie określenie znaczenia x. Proponuję uznać, że x oznacza globalne zużycie zasobów środowiska.

2. Proszę o podanie źródła informacji, że 20% ludności zużywa 80% zasobów przyrody.

Pozdrawiam

Janek Bocheński

1) Mateusz Borowiec, Przeludnienie? [w:] ZB nr 11(113)/98, ss.44-47.

2) Zresztą nie tylko Ty. Dlatego przesyłam list do ZB z prośbą o publikację.


Zielone Brygady nr 15 (117), 1-15 sierpnia 1998