Bumagi u nas niet!!! - czyli eko-Białoruś

Ponieważ często daje się słyszeć opinie, że wraz z rozwojem cywilizacji "rozwijają" się też problemy ekologiczne, pragnę przypomnieć, jak wyglądał Zachód lat temu 40-50, Polska 10, a jak wygląda Białoruś dziś. Do napisania tego tekstu skłonił mnie napis w jednym ze sklepów spożywczych w Grodnie - "Bumagi u nas niet! " - co oznaczało, że zakupiony przeze mnie kusok kiełbasy i sera żółtego zapakowałem do przyniesionego woreczka wielokrotnego użytku. No i co? No i można! Można bez jednorazowych woreczków, papierów do pakowania.

Nie ma kolorowych katalogów, reklam, broszur i folderów. Gazety, z braku papieru, wychodzą co drugi dzień. Duże, kolorowe reklamówki są relatywnie 2-krotnie droższe. Nie można się truć w żadnym Big-macu, bo ich nie ma; nie ma hamburgerów, hot dogów itp. Ponieważ nie ma co robić, a czasu nie wypełnią zakupowe orgie w supermarketach w niedzielne przedpołudnia, można spędzić czas na łonie przyrody w uroczych parkach i lasach, z lekka zaniedbanych, z częściowo zdekapitalizowanym sprzętem huśtająco-świecącym, ale zawsze jednak parkach. Nad pięknym, modrym Niemnem można podumać, wyciszyć się, zatrzymać, nie gonić, nie pędzić, bo i tak nie ma gdzie, a wszędzie się zdąży. Dojechać tam można trzymającym się kupy siłą woli prowadzącego i pasażerów, ale jednak elektrycznym trolejbusem. Chyba, że nie dojedzie, ale to tym lepiej, to w trosce o ruch na świeżym powietrzu. Są co prawda też kopcące ikarusy, ale jakieś wady muszą być. Ponieważ nie ma worków na śmieci, te rozkładają się "zdrowo", w wielkich kupach, bo wywożone są rzadko, ale za to śmieciarki nie kopcą za często! Co smakowitsze kąski wyjedzą kotki, które całymi stadami zamieszkują klatki schodowe i tam też zostawiają naturalnie (!) pachnące efekty przemiany materii. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy przepędzić braci mniejszych. A że widać... - nie widać, bo na klatce nie ma oświetlenia - to zapewne w celu ochrony powietrza. Droga od żarówki do kopcącego komina elektrowni jest jasna.

Ogólny brak dostępu do dóbr konsupcyjnych ogranicza potrzeby konsumpcyjne obywateli, przez co podnosi się poziom życia duchowego obywateli w licznych kółkach zainteresowań, na kursach i w szkołach muzycznych. Piosenki też zapewne śpiewają o przyrodzie, bo okolice piękne, zdrowe, a innych śpiewać nielzja. W okolice można wyjechać rowerem, bo komunikacji podmiejskiej nie ma, więc łatwizną nie kusi. Rowery zaś solidne, wyrobią odpowiednią tężyznę fizyczną. Widziałem nawet z okien autobusu (!) jedną ścieżkę rowerową, co prawda zaczynała się nigdzie i prowadziła donikąd, ale czy w Polsce jest inaczej? No więc czegóż wymagać? Grunt, że jest długa, więc ilość kilometrów nie wypada najgorzej.

Odżywianie też jest ekologiczne, bo po pierwsze - mało, po drugie - prawie bezmięśnie, a po trzecie - bez słodyczy. Przyczyny: drogo (relatywnie!), nie zawsze smaczne, więc nie kusi. Ale za to jakie dziewczyny po takiej diecie smukłe... Chleb biały na przykład można kupić tylko jeden, o ile jest, ale za to czarne aż dwa. Trudno sobie wyobrazić lepszą kampanię promocyjną. Pulchnych bułeczek za to nie ma wcale albo kosztują tyle, co cały chleb. Mleko (tanie!) jest w butelkach, podobnie kefir, a już szczytem ekopakowania była raz sprzedaż śmietany prosto z wiadra do przyniesionych przez siebie słoiczków. Domyślam się, że planowana jest też sprzedaż mleka prosto od krowy bezpośrednio z ziła. Ziły i gazy są niestety minusem tutejszego raju. Jak wiemy, palą 100 na 100, no może odrobinę mniej, i kopcą. Ale za to nie ma chłodni, więc bezpieczny jest ozon. Ponieważ wszyscy mieszkają w miastach albo kołchozach, niepotrzebny jest codzienny dowóz ludzi do pracy, a zatem nie ma problemów komunikacyjnych. Samochody osobowe, w większości zachodnie też aż tak bardzo nie zagrażają, a tych kilka zaporożców, ład, moskwiczów i wołg (ta ostatnia w bardzo eleganckiej nowej wersji!)? - no, cóż - za koloryt lokalny trzeba płacić, nawet ekologią, niestety. Nikt tu nie reklamuje niczego (wyjątek stanowią kostki rosołowe), więc i samochodów. Nie ma planów budowy autostrad, drogi są całkiem niezłe i puste. Nie potrzeba akcji "Tiry na tory", bo tirów nie ma i nie ma czego wozić. Raz widzieliśmy, jak jeden zrozpaczony tir jeździł w kółko po mieście, ale chyba po prostu pomylił drogę.

Są zakłady azotowe. Tak, to prawda, ale na razie azot nie sypie nam się na głowę, raz tylko pokapała smoła, bo akurat smołowali dach, nie jako efekt smołowatych deszczów. Jest jeszcze problem nieopomiarowanej wody, nawet ciepłej, ale od czego wysoka świadomość obywateli. A może by tak jakiś projekt finansowany przez poważne instytucje, jak przekonać tubylców do oszczędzania wody? Ja, jako "eko" sam dokonałem dwóch dobrych uczynków, wyłączając wodę w spłuczkach klozetowych, która płynęła na hura. Sądząc z przyrdzewiałych kurków, płynęła tak wiele miesięcy... Przykłady można by mnożyć - brakuje mięsa, więc oszczędzamy i szanujemy zwierzęta, podobnie z butami, sprzętem RTV, AGD itd., itp. Po prostu raj. Tylko dlaczego ludzie tak bardzo pragną zmian? Czyżby nie dorośli do głębokiej i świadomej ekologii? To pytanie zostawiam tym, którzy tak często mówią o potrzebie ograniczania potrzeb. Tylko gdzie jest granica między ograniczaniem potrzeb, a po prostu biedą?

specjalnie dla ZB Jerzy Kowalewski, Grodno

PS

Pisząc te słowa, kapie mi z nosa, bo zdrowe tutejsze wirusy rozniosły w proch i pył moją barierę immunologiczną, a chusteczek higienicznych też tu nie ma, zapewne dla ochrony drzewostanu. Trzeba więc będzie naturalnie, z lewej rury (Ach...), z prawej... (Ech...) ... I tym optymistycznym gestem wszystkich jeszcze raz serdecznie pozdrawiam i zapraszam do Grodna, bodaj na wycieczkę.

rys. Jarek Gach