Political corectness jako wytrych
(a może nowa zabawka)

Uwaga! Lektura grozi poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi i wzrostem liczby obrażonych.

Właśnie byłam ciekawa, czy ktoś napisze o incydencie dotyczącym wulgarnego w formie i skandalicznie głupiego w treści plakatu o wojsku, listonoszu i żonie. Uczynił był to Tomek Lisiecki, poczuwając się jednocześnie do roli gospodarza tego "domku". Cóż, zdradzę więc kilka swoich refleksji "w tym temacie". Osoba(y), która(e) wymyśliła(ły) plakat z przysłowiową "gołą babą" i napisem: Gdy ty idziesz do wojska, ona zdradza cię z listonoszem, musi posiadać typowo wojskową, żołdacką wyobraźnię. Kiedyś myślałam, że mizoginizm wśród zielonych i rozmaitych innych anarchistów od siedmiu boleści, "alternatywistów" żyjących na garnuszku u mamusi bierze się z niewiedzy bądź braku wrażliwości. Nie, on bierze się po prostu z głupoty, braku dobrego wychowania i znajomości podstawowych reguł ułatwiających (bądź wręcz umożliwiających) życie w grupie ludzi. Nazwałabym te reguły savoir-vivre (można to swobodnie przełożyć jako "wiedzieć, jak żyć"), ale znów jakiś zakompleksiony "zielony" zarzuci mi, że się popisuję znajomością języków itp., itd. (na marginesie: autorowi nieskrępowanego wylewu mentalnego związanego z moją osobą*) odpowiem, jak tylko pojmę cokolwiek z jego wytwórczości słownej - niestety, mimo znajomości języków jestem widocznie osobą tępą). Co gorsza, reakcje osób (nie oceniam tych reakcji w tym miejscu, jako że słyszałam dwie diametralnie różne wersje tej samej historii), które słusznie mogły się poczuć dotknięte, nazwane zostały political corectness. To pojęcie robi dużą karierę wśród ludzi leniwych intelektualnie - cokolwiek wyda się odrobinę naruszające ich przyzwyczajenia bądź wygodny światek, w którym żyją: bach! political corectness. I wszystko jasne. Może dlatego, że innych wytrychów frazeologicznych, póki co, jeszcze sobie nie znaleźli. Koledzy z Poznania i tak mieli szczęście, bo gdyby pojawili się u nich urażeni listonosze, mogłoby być gorzej. Nie wzrusza mnie wcale, że był to plakat antywojskowy, antymilitarny i bóg jeden wie, o jak szlachetnej wymowie. Był on po prostu chamski, utrwalający najgorsze z możliwych stereotypy. Temu samemu stereotypowi podlegają mężowie, którzy katują swoje żony za własne projekcje o rzekomych zdradach tychże żon, temu samemu stereotypowi zawdzięczamy także 3-letnie wyroki z zawieszeniem za gwałt na 14-latce (sędzia tłumaczył, że wyglądała na więcej). Ten stereotyp to przekonanie, że kobieta jest czyjąś własnością: męża, partnera, partii politycznej, duchownych itp.

Tajemnicą jest dla mnie fakt, że coś takiego (jak pisze Lisiecki) wisiało sobie spokojnie w Bibliotece "Rozbratu" i nikt wcześniej nie zaprotestował.

Często spotykam się z zarzutem, że poglądy, jakie prezentuję, wprowadzają podziały w ruchu ekologicznym, że już się tak wszyscy nie lubimy, że szkoda mącić itp. Może rzeczywiście. Może lepiej, żeby ta zielona republika kolesiów pozostała wygodnym azylem. Będzie można do woli pisać na liście dyskusyjnej (obecnie Polscy Zieloni) - co Ty, stary, chu... cię swędzi? (autentyk, niestety), opowiadać o wrażeniach z lektury na klopie albo zwyczajnie pleść, co ślina na język przyniesie - nie wspomnę już o mało wybrednych dowcipach z paniami w roli głównej. Potem raz na jakiś czas ponarzeka się, że "nikt nic z olimpiadą nie robi" i będzie świetnie, miło i przyjemnie. Jak od 10 lat co najmniej.

Wśród wielu wad ruchu ekologicznego, o jakich tu pisano (to taki fajny temat...) wymieniłabym jeszcze chów wsobny i zatęchłą atmosferkę "starych, dobrych znajomków od budki z piwem", ewentualnie miłe ciepełko wspomnień koleżków z tej samej jednostki, którzy tak ochoczo gaworzą przy wódeczce, dorzucając soczyste k... i ch... I może rzeczywiście lepiej pozostawić taki malutki skansenik. Za jakiś czas będzie można pokazywać takie egzemplarze w klatce: patrz, ten to "anarchista", a ten to "ekolog"! Może lepiej, żeby ruch ekologiczny plus rzesza alternatywistów rzeczywiście przestał istnieć (jest na to szansa wobec faktu, że fundacje, które tak chętnie "wspomagały", zmieniły od jakiegoś czasu swoje upodobania, a my sami - jako ruch - nie jesteśmy w stanie utrzymać choćby jednego miesięcznika o niezbyt wielkim nakładzie). Teoria, że Ziemia potrzebuje ruchu ekologicznego, jest bowiem tylko naszą (niegroźną w sumie) aberracją. Podobnie potrzebuje filatelistów i kółek różańcowych.

Anna Nacher

*) Pliszka, Pliszka! Do odpowiedzi! [w:] ZB nr 15(117)/98, ss.56-58.

 

 

Nie wszyscy ekolodzy przegrali...,
czyli optymistycznie o wyborach

Przeglądając ZB, odnosi się wrażenie, że ekolodzy przegrywają zawsze i wszędzie.

Jeżeli świat ekologów zawęzi się do dwóch ulic w Krakowie i jednej wegetariańskiej jadłodajni, to pewnie tak, ale...

Sadzę, że ludzie myślący "ekologicznie" zaczynają wygrywać w wyborach. Wiem, że to jest bardzo ryzykowne stwierdzenie wobec ostoi "polskiego mesjanizmu", jakim jawi mi się od jakiegoś czasu wpływowe w ZB środowisko ekologiczne, ale niech tam, zaryzykuję!

To, że ten czy ów nasz miły (lub nie) kolega nie otrzymał wymaganej ilości głosów, nie musi świadczyć, że świat nie dorósł do wybierania ekologów. Zwłaszcza, że są ekolodzy, którzy nie mieli z głosami większych kłopotów. Justyna i Darek Morsztynowie zostali oboje radnymi i wygląda na to, iż to nie koniec ich samorządowej drogi. Morsztynowie są działaczami Harcerskiego Ruchu Ochrony Środowiska im. Franciszka z Asyżu i realizują od lat ekologiczne kampanie, które potwierdzają własnym stylem życia i sprawdzoną rzetelnością. Niektórzy ekolodzy zaczynają wygrywać wybory! Niektórzy wybory przegrali?

Może byłoby dobrze zapytać tych, którzy wygrali, jak to się robi? Może to "wygranych" ekologów wydrukować na okładce ZB? Z nadzieją na wywiad z Justyną i Darkiem oraz ich wyborczy plakat w ZB wysyłam Redakcji plakacik-kartkę wyborczą i listopadową fotografię radnych z Orzysza.

Marek Styczyński
PnrWI - Nowy Sącz
* Piastowska 5
33-300 Nowy Sącz
)/2 0-18/444-16-99
: marek@pnrwi.most.org.pl

Przy herbatce o ekopiractwie...

Pozwoliłem sobie na zrecenzowanie w ZB książeczki autorstwa mgr. Grzegorza Tabasza.1) Recenzja ta i wytknięcie kilku przekłamań lub wręcz kłamstw, jakie zawiera ta słaba merytorycznie pozycja, były powodem bardzo emocjonalnego tekstu pt. O "ekopiractwie", czyli list do Marka Styczyńskiego, jaki popełnił w ZB pan mgr Grzegorz Tabasz.2) Gwoli ścisłości należy odnotować, że tekst ten (zanim pojawił się w ZB) był rozsyłany i roznoszony osobiście przez jego autora do osób i instytucji, które finansują działania Tabasza i wiadomość o tym tekście dotarła do mnie przed jego publikacją. Kiedy wreszcie pojawił się w ZB, ucieszył mnie wyjątkowo starannym przygotowaniem ze strony Redakcji. Szczególnie druk załączników i ciepły, bezpośredni ton autora (forma listu) napawa optymizmem co do nowej jakości w ruchu ekologicznym.

W upływającym roku tylko dwa wydarzenia mogą "przebić" tekst Tabasza. Są to: wydrukowanie w ZB (Piśmie ekologów...) tytułu: Nie głosujcie na ekologów w przeddzień wyborów i start w nich kilku naszych kolegów oraz powtarzanie tych samych tekstów Stanisława Zubka w kilku różnych gazetach (ilość przechodzi w jakość?).

W podobnych sytuacjach pisanie bez łyka dobrej herbaty nie jest dla mnie możliwe i dlatego dalszy ciąg tekstu będzie miał długość "jednej filiżanki"...

Cały tekst Tabasza potwierdza moje zarzuty i bardzo szczegółowo dokumentuje moją obecność w pierwszej fazie czynnej ochrony płazów w Rytrze. Sugestie co do mojej nieuczciwości kwalifikują się do innego trybu wyjaśnień i są ze strony Tabasza dość ryzykowne wobec tego, co robi. Duża część tekstu Tabasza jest polemiką z jego własnymi problemami i nie odpowiada na zarzuty zamieszczone w mojej recenzji. Jestem przekonany, że recenzja ta nie była także aż tak napastliwa, jakby sugerował "list" Tabasza, wystarczy ją przeczytać i ocenić. Technika, która podpowiada, że kiedy nie ma się merytorycznych argumentów, to trzeba pisać o tym, jak brzydki jest przeciwnik, jest tu aż nadto widoczna.

Dwa fragmenty z wypracowania Tabasza są warte zastanowienia. Jeden z nich, mówiący z wyrzutem o moim przewinieniu w postaci niezasypania stawu, jaki wykopałem w Rytrze, bardzo mnie zdziwił. Drugi fragment dotyczy zupełnie nowego aspektu wspólnej pracy w Rytrze - otóż według, Tabasza nasze stosunki były oparte na układzie guru-ślepo posłuszny uczeń! Te dwa fragmenty są wbrew pozorom ściśle powiązane. Na guru się nie nadaję, ale - jak sądzę (i najwidoczniej przyznaje to Grzegorz Tabasz) - skarżący sporo się nauczył, współpracując ze mną. Kłopoty Tabasza nie skończą się dla Niego dopóty, dopóki stawy w Rytrze nie będą zasypane (te wykopane w ramach pracy PnrWI), a tablice i znaki drogowe się nie rozlecą. To już jednak nie mój kłopot i czy nie przesadzamy trochę, winiąc zawsze "guru" za słabość i "ślepe posłuszeństwo" ucznia?

Rozpaczliwie brzmi usiłowanie zantagonizowania mnie z autorem klucza do oznaczania płazów, jaki w formie wyraźnie zaznaczonego dodatku ukazał się w Poradniku czynnej ochrony płazów, w którym Tabasz nie napisał nic ponad to, czego uczy się w szkole średniej.

Rozpowszechnianie książeczki Tabasza jest rozpowszechnianiem słabego tekstu, zawierającego nieprawdę; cynizm, z jakim jej autor powala nas informacją o niesłychanym zainteresowaniu tą pozycją, może tylko śmieszyć.

Herbatka już się kończy i widać już zarys twarzy pięknej Japonki na dnie filiżanki... Nie atakowałem pracy "Greenworksu" i nie robię tego nadal, ale nie mogę obiecać, że zgodzę się na propozycję wybiórczej amnezji, jaką sobie, czytelnikom i własnym współpracownikom proponuje prezes tej organizacji. Będę także reagował na przykłady atakowania Pracowni na rzecz Wszystkich Istot i współpracy organizacji ekologicznej z cynicznymi niszczycielami przyrody. Niestety, w tę stronę zdaje się zmierzać obecnie "Greenworks".

Mała czarka herbaty już wypita. Może była ona cierpka i wyczuwało się w smaku lekką gorycz, ale smak to nieporównywalnie szlachetniejszy od wiadra pomyj, jakie serwuje nam niekiedy życie.

Marek Styczyński
PnrWI - Nowy Sącz
* Piastowska 5
33-300 Nowy Sącz
)/2 0-18/444-16-99
: marek@pnrwi.most.org.pl

PS

List Grzegorza Tabasza zawiera sporo wiary w naukowców. Wiarę tę (określaną czasem "zabobonem XX wieku"...) bezpowrotnie utraciłem. Szkoda, że Tabasz nie opisze znanych sobie badań naukowych na chronionych przez siebie (i przez prawo) płazach.

Otóż, kilkaset kumaków zostało odłowionych i spalonych, aby zbadać, ile zawierają metali ciężkich i innych substancji. Kumaki odłowiono z terenu Beskidu Sądeckiego nie tak dawno temu. Nie mogę od tej pory nanosić na mapy miejsc występowania płazów dla celów naukowych i nie będę współpracował z naukowcami...

1) Marek Styczyński, Uwaga - ekopiractwo! ("Tworzymy lokalne rezerwaty przyrody - poradnik dla gmin i organizacji" Grzegorza Tabasza) [w:] ZB nr 14(116)/98, ss.63-66.

2) Grzegorz Tabasz, O "ekopiractwie", czyli list do Marka Styczyńskiego [w:] ZB nr 18(120)/98, ss.49-53.

 

Czy De Sade był ekologiem?

Od razu zaznaczę, iż tytuł jest pewną prowokacją - nawet dla mnie samego. Jednak w dziełach Markiza można znaleźć fragmenty, które wyprzedzają swoją epokę i są o wiele bliższe rozumieniu natury niż wiele współczesnych demokratycznych książek z zakresu ekologii.

Kim jest człowiek i kim jest zwierzę? Nie chcę słuchać w tym temacie wyjaśnień katolików traktujących zwierzęta jako środek do celów człowieka.1) Nie chcę w tym temacie słuchać także myśli wschodniej traktującej zwierzęta jako niższe stopnie istnienia, jako istoty złe, bo ukarane przez karmę. To samo z myślą Indian, aborygenów i Eskimosów. We wszystkich tych przypadkach zwierzę nie jest równe człowiekowi, w żadnym z tych przypadków nie jest to światopogląd ekologiczny.

Jeśli chcesz dowiedzieć się, czym jest zwierzę, musisz dowiedzieć się, czym jest człowiek. Musisz zapomnieć wszystko, czego o człowieku nauczyła Cię demokratyczna szkoła. Ona się myli.

Człowiek to Human, Humanus, Homo. W łacinie wyrażenie homo posiada już swoje wtórne znaczenie: określa istotę należącą do gatunku ludzkiego. Jednak jeszcze w tej łacińskiej wersji pobrzmiewa pierwotna semantyka tego słowa:

  1. Homo to także niewolnik - wprawdzie można mu bezkarnie odebrać życie (tak jak zwierzęciu), ale jednak jest on w czymś (fizycznie) podobny do nas.
  2. Homo to ci, co są tacy sami jak my: homo to (tylko) domownicy lub co najwyżej bliźni. Człowiekiem nie był więc nikt, kto pochodził z innego plemienia. Dlatego członków innego plemienia po prostu można było zabić tak jak zwierzę, dopiero pozbawienie życia członków własnego plemienia było uważane za morderstwo. Stąd w łacinie morderstwo to homicidium.
  3. Homo to także ktoś biedny, ktoś podobny (homullus) zwierzęciu, które z jakiś przyczyn uważane były za godne pożałowania.

Podobna semantyka towarzyszy słowiańskiemu słowu "człowiek". Dawniej człowiekiem dla Słowian był jedynie członek ich własnego cechu (np. tylko stolarze byli ludźmi dla stolarza lub tylko szewcy dla szewca). Człowiekiem mógł także zostać członek naszej rodziny lub każdy, kto uważany był za bliźniego. Człowiek to po prostu ktoś taki sam, jak my (i to my sami ustalamy, kto jest taki sam). Oczywiście nie muszę wspominać, iż człowiekiem nie była kobieta ani dziecko. Jeszcze dziś pobrzmiewa to w języku angielskim, gdzie man to "człowiek" i zarazem "mężczyzna". Nikt nie określi kobiety wyrażeniem "man", chociaż jest ona człowiekiem.

No i wreszcie oryginalne znaczenie słowa homo, które cywilizacja łacińska przejęła od Greków. Homo w grece znaczy dosłownie "ten sam", "taki sam". Oczywiście to my sami uznajemy, czy coś jest do nas podobne czy nie. Zależy to od naszej wrażliwości i poziomu rozwoju duchowego. Jeden za homo uzna członków swojej rodziny lub swojego narodu. Inny rozszerzy to pojęcie na cały gatunek, jeszcze inny rozszerzy je na kobiety. Są wreszcie i tacy, którzy rozszerzają je na cały Wszechświat. I ci ostatni to ekolodzy (holizm). W tym ostatnim paradygmacie rzeczywiście świnia też człowiek! Nie jest czymś lepszym od nas, ale nie jest też czymś gorszym! Jest taka sama (homo) na poziomie egzystencji.

W tym paradygmacie markiz de Sade pyta: Kim jest człowiek i jaka jest różnica między nim a innymi roślinami, między nim a wszystkimi innymi zwierzętami natury? Oczywiście żadna! Jakie konsekwencje pociąga taki obrót sprawy? Dwojaki: albo antyantropocentryczny, albo ekologiczny. De Sade powiada: Jeśli podobieństwa okażą się tak bliskie, że wnikliwe oko filozofa nie zdoła dostrzec między nimi jakiejkolwiek różnicy, trzeba będzie widzieć jednakowe zło w zabiciu zwierzęcia i człowieka albo jednakowy jego brak w obu przypadkach, gdyż dystans między tymi istotami będzie jeno przesądnym owocem naszej pychy. Tak więc, jeśli zabijamy bezkarnie zwierzęta w rzeźni, to tak samo możemy postępować z ludźmi (opcja antyantropocentryczna). Niczym bowiem od zwierząt się nie różnimy (no chyba tylko tym, że jesteśmy głupsi). Można jednak przyjąć drugą opcję: ekologiczną. Wtedy tok naszego wywodu będzie przebiegał w ten sposób: jeśli zabijanie człowieka jest czymś złym, to także zabijanie zwierząt będzie czymś złym, bowiem nic nas nie różni, jesteśmy tacy sami.

Jakie stanowisko zajmuje de Sade? Wszystko wskazuje, iż antyantropocentryczne. Wychodzi z tych samych co ekolodzy przesłanek, jednak w innym kierunku zmierza: jeśli zabija się zwierzęta, to można zabijać także ludzi (choćby po to, aby zrobić sobie przyjemność). Podobnie Theodor Kaczynsky robił tylko to, co tysiące innych ludzi na całym świecie robiło w tym samym czasie... w rzeźniach - bo jeśli można zabić zwierzę, to dlaczego nie człowieka? W czym czyny Kaczynskiego są gorsze od czynów rzeźników?

Dla markiza de Sade człowiek i zwierzę są tylko rzeczami, pełniącymi rolę funkcjonalną i dekoracyjną. Na pewno na takie poglądy wpłynęły odradzające się wówczas na powrót podstawy teorii ewolucji.2) De Sade jest w pełni naturalistą i czci naturę. Jednak owa słynna walka wszystkich przeciw wszystkim lub walka o przeżycie (która wielu ludziom służy do usprawiedliwiania poczynań Indian, aborygenów i Eskimosów) nie może nigdy prowadzić do ekologii. Można nakręcić film o okrucieństwie w świecie zwierząt, zmontować sekwencje i głosić, iż w naturze nie ma sentymentów, że wszyscy działają pod wpływem ślepego instynktu i realizują plan swoich samolubnych genów. Można jednak nakręcić film o współpracy i poświęceniu wśród zwierząt (zob. pisma Kropotkina), można pokazać miłość nie tylko w kontekście kopulacji. Widzi się to, co się chce widzieć, choć materiał wyjściowy wszyscy mamy taki sam. Mission Human!

Robert Surma

& D. A. de Sade, Filozofia w buduarze, Wydawnictwo Szumacher, Kielce. Uwaga: u demokratów lektura może grozić atakiem apopleksji.

  1. Wiem o tym, iż wielu katolickich uczonych może mieć pogłębiony stosunek do zwierząt. Być może jest napisane o tym nawet w jakiejś encyklice papieskiej (np. Piusa XII). Ale czy Kościołem są wierni czy też Kościołem jest papież i intelektualiści? (Dylemat ten wystąpił przy stawianiu krzyży na żwirowisku oświęcimskim). Nie jest ważne, co się mówi i jakie encykliki się wydaje; ważne jest, co się robi.
  2. Oczywiście, że Darwin nie był oryginalny. Elementy teorii ewolucji pojawiały się w poglądach filozofów już tysiące lat wcześniej, np. u Lukrecjusza - O naturze wszechrzeczy czy u Arystotelesa. Osobiście uważam teorię ewolucji za antyekologiczną. Zob. R. Surma, Czy pochodzimy od małpy? [w:] ZB nr 2(104)/98, ss.41-44.