Paryż w xx wieku, czyli Juliusz Verne ostrzega

Postać Juliusza Verne'a kojarzy się przede wszystkim z powieściami będącymi naiwnym, lecz zapewne szczerym peanem na część postępu technicznego. Niżej podpisany przez wiele lat, podobnie jak setki wczorajszych i dzisiejszych czytelników książek tego autora, traktował opisy przygód podróżników w głąb ziemi, w przestrzeń kosmiczną, w morskie głębiny, dookoła świata, jako wyraz nieco bezrefleksyjnej wiary w rozwój technologiczny, w rosnący potencjał ludzkości, w jej triumf nad ujarzmianymi krok po kroku siłami przyrody; jednym słowem Verne jawił się w takim ujęciu jako człowiek, któremu ekspansja techniki przysłoniła realny osąd rzeczywistości.

Zdarzały się co prawda w twórczość francuskiego prekursora science fiction nuty pesymizmu i zwątpienia w ten pozornie niepowstrzymany marsz ku świetlanej przyszłości ery hipertechnologicznej, zdarzały się i opisy tzw. "skutków ubocznych" działalności człowieka uzbrojonego w techniczne instrumentarium, jednak pozostaje faktem, że wymowa najbardziej znanych, najciekawszych i najlepszych pod względem literackim książek Verne'a jest jednoznaczna i stanowi wyraz zachwytu nad coraz to prężniejszym, szybszym i bardziej wszechstronnym rozwojem technologicznym. Znawcy twórczości pisarza wskazują na takie utwory, w których entuzjazm wywołany postępem technicznym zastąpiony zostaje pesymizmem i daleko posuniętą ostrożnością, przez wiele lat sądzili jednak, że postawa taka jest pochodną osobistych niepowodzeń autora u schyłku życia. Dopiero znaleziony przed kilkoma laty rękopis jednej z pierwszych powieści Juliusza Verne'a zatytułowanej Paryż w XX wieku kazał zrewidować stereotypowy obraz pisarza - fascynata postępu technicznego i dostrzec w nim człowieka, który niemal półtora wieku temu przewidywał i przestrzegał przed zdehumanizowaną postacią rozwiniętej cywilizacji przemysłowej.

Paryż w XX wieku, udostępniony polskiemu czytelnikowi przed rokiem jest książką szczególną dla współczesnych, gdyż mamy w tym przypadku możliwość porównania miejsca akcji powieści - stolicy Francji w 1960 r. z realiami naszego stulecia; Paryża - symbolizującego tu całą cywilizację zachodnią z dzisiejszymi miastami władanymi przez technikę i ekonomię, miastami, których rytm i warunki egzystencji wydają się coraz bardziej antyspołeczne i antyprzyrodnicze, miastami, których bramy powinny być ozdobione napisem contra naturam. Książka ta jest ostrzeżeniem, tym bardziej godnym uwagi, że napisał ją człowiek uchodzący przez dziesiątki lat za entuzjastę dominującego od kilku stuleci kierunku rozwoju cywilizacyjnego; ostrzeżeniem przed całkiem już dziś realną groźbą wyrugowania ze stechnicyzowanej do granic możliwości przestrzeni podstawowych wartości kulturowych, bez uwzględnienia których ludzka egzystencja sprowadzona zostanie do roli dodatku do maszynerii, a o istocie człowieczeństwa świadczyć będzie już tylko aspekt czysto biologiczny, odróżniający ludzi od wszechobecnych urządzeń, z rzadka jedynie przypominając, iż jesteśmy cząstką przyrody. Taka wymowa Paryża w XX wieku sprawia, iż dzieło to może być zaliczone do specyficznego literackiego subgatunku, jaki tworzą książki o profetycznym i ostrzegawczym zarazem przesłaniu; książki, których głównym zadaniem jest przypomnienie czytelnikom, poddawanym codziennemu "praniu mózgów", że - jak trafnie ujęła to autorka wstępu do omawianej powieści, Veronique Bedin - bramy przyszłości mogą być otwarte tylko przez rozum pospołu z poezją. Zobaczmy zatem, jaki opis tych podłych czasów, gdy rozum wypiera doszczętnie poezję ze zbiorowej świadomości, gdy - jak ujął to Postman - technika triumfuje nad kulturą, przedstawił nam Verne w swej powieści.

Treść utworu rozpatrywana może być na dwóch płaszczyznach, jakie tworzą pełen ironii, farsy i poczucia humory opis Paryża w roku 1960 oraz tragiczne losy głównego bohatera Michela Dufré noy, młodego poety o wrażliwej duszy zmuszonego żyć w świecie hipertechnologii i hiperorganizacji. Wydaje się, iż nie będzie żadnym nadużyciem odczytanie całości jako głosu protestu i wyrazu niesmaku wobec ponurej cywilizacji technologicznej, wobec świata rozwijającego się nader jednostronnie, w którym postęp duchowy dokonuje się w sposób odwrotnie proporcjonalny do postępu materialnego. Verne dotyka tym samym istoty szeroko pojętej refleksji ekologicznej, rozumianej nie jako troska o ten czy inny wskaźnik zanieczyszczeń, lecz ujmowanej w kategoriach dbałości o zachowanie harmonii między rozwojem (materialnym i duchowym) człowieka a stabilnością ekosystemu. Osobnicy pojmujący ekologię jedynie przez pryzmat takich form organizacji społecznej, politycznej czy też gospodarczej, które minimalizowałyby degradację środowiska nawet kosztem samej kondycji mentalnej człowieka, nie znajdą tu nic dla siebie, bowiem profetyczna wizja Paryża (świata) w XX w. autorstwa Verne'a w wielu aspektach spełniałaby oczekiwania nawet najbardziej wybrednych "miejskich ekologów", "zielonych konsumentów", "ekologicznych NGO's-ów" i całej reszty nieodrodnych dzieci cywilizacji przemysłowej, których dopiero widmo możliwej zagłady Nowego Wspaniałego Świata na skutek ekologicznej katastrofy skłoniło do wytężonych wysiłków na rzecz "ocalenia Planety" (czytaj: siebie).

Czytając Paryż w XX wieku, co i rusz ogarniał mnie podziw dla proroczego geniuszu autora książki, który przed tyloma laty potrafił przewidzieć najbardziej absurdalne i złowieszcze trendy, zjawiska oraz postawy dominujące w epoce wysoce rozwiniętej produkcji, konsumpcji, zarządzania, organizacji, w epoce, którą pewien zapyziały komentator raczył nazwać "końcem historii", a którą inny z kolei nader wybitny analityk postrzega jako czasy rychłego zwycięstwa Dobra nad Złem, to znaczy, przepraszam za pomyłkę, Społeczeństwa Otwartego nad jego wszelkimi możliwymi wrogami. Zaiste, niezwykle celny, a przy tym nad podziw dowcipny opis sprawia wrażenie jakby wyszedł spod pióra współczesnego satyryka zabawiającego publiczność niepomną starej reguły: "Z czego się śmiejecie? - Z siebie się śmiejecie", nie przywodzi natomiast na myśl utworu powstałego przed tyloma laty. I rzeczywiście, uwagi Juliusza Verne'a dotyczące świata przezeń wyobrażonego i prorokowanego wywołują śmiech, dzieje się tak jednak do momentu, gdy uświadomimy sobie, iż to co było dlań mniej lub bardziej realną perspektywą stało się naszą codziennością, od której na dodatek nie ma już praktycznie ucieczki, gdyż cały świat w zastraszającym tempie staje się wierną kopią owego wyimaginowanego Paryża r. 1960.

Zobaczymy zatem, jak Verne wyobrażał sobie rzeczywistość drugiej połowy XX stulecia. Najważniejszym elementem rzeczywistości społecznej, swoistym sacrum tej epoki były produkcja, przemysł i pieniądz. Niemal cały wysiłek jednostkowy i zbiorowy koncentrował się wokół wytwarzania i konsumowania, które to kwestie wyznaczały rytm codziennej egzystencji i zakreślały ramy porządku społecznego. Rozwinięta cywilizacja przemysłowa łączyła w sobie zasadnicze cechy dwóch dominujących ideologii i koncepcji społeczno-gospodarczych epoki nowożytnej, czyli kapitalizmu i komunizmu. Taki stan rzeczy wyrażał się w wyniesieniu na piedestał ideałów zysku, przedsiębiorczości i poświęcenia w imię rynkowego sukcesu przy jednoczesnym scentralizowaniu kapitału, szeroko zakrojonym społecznym i gospodarczym planowaniu oraz koordynacji procesów społecznych przez monstrualnych rozmiarów aparat państwowo-biurokratyczny. Państwo ręka w rękę z prywatnym kapitałem dbało o prawidłowy i zgodny z przyjętymi założeniami rozwój kraju oraz dobrobyt obywateli, stwarzając optymalne warunki egzystencji.

Na polu edukacji misję tę realizowało Powszechne Towarzystwo Kredytowo-Kształceniowe - założona staraniem barona de Vercampina w r. 1937 instytucja, która nie miała sobie równych, jeśli chodzi o rozmiary i umiejętność zaspokajania zapotrzebowania społecznego w dziedzinie zdobywania wiedzy. Nad wszystkim czuwał, rzecz jasna, państwowy inspektor działający z ramienia Ministra Upiększania Paryża, jednak całość finansowano ze środków przedsiębiorców-filantropów, pragnących przysłużyć się ludzkości. PTKK zapewniało swym adeptom znakomite warunki kształcenia, zgodne oczywiście z tendencjami epoki: dominowały nauki ścisłe (matematyka, astronomia, mechanika, chemia i nauki stosowane, czyli hutnictwo, budownictwo przemysłowe i nauczanie umiejętności urzędniczo-biurowych), na inne bowiem nie było zbyt wiele miejsca w tak znakomicie rozwiniętym społeczeństwie przemysłowym. O ile jako tako funkcjonowało nauczanie języków obcych (przydatnych wszak w interesach), o tyle wszelkie przedmioty stawiające sobie za cel przybliżenie kulturowego dorobku rodzaju ludzkiego znajdowały się w odwrocie: upadały katedry greki i łaciny, niepopularna była profesja pedagoga, nie wspominając już o tych dziedzinach, które zwano dawniej artystycznymi. W niełasce znalazły się te wszystkie gałęzie wiedzy, które w tak praktycznym społeczeństwie nie znajdowały zastosowania: Przyznajmy, że dziedziną studiów niemal całkowicie zaniechaną stała się literatura oraz dawne języki (w tym francuski); łacina i greka były językami nie tylko martwymi, lecz i pogrzebanymi; dla zachowania pozorów istniało jeszcze parę klas humanistycznych słabo obsadzonych, mało znanych i jeszcze mniej uznanych. Słowniki ogólne, gramatyki, wypisy, słowniki prozodii i wyrażeń poetyckich, klasycy, całe stosy ksiąg typu De viris, dzieła Quintusa, Curtiusa, Sallustiusa, Titusa Liviusa spokojnie obrastały kurzem na półkach szacownego Hachette'a, podczas gdy wszelkie zarysy matematyki, podstawy geometrii wykreślnej, mechaniki, fizyki, chemii, astronomii, rozmaite podręczniki aktywnego przedsiębiorcy, kursy handlu, finansowości, sztuki użytkowej, wszystko to, co miało jakikolwiek związek z pragmatycznymi tendencjami epoki rozchodziło się w tysiącach egzemplarzy (ss.28-29). O tym, jakim poważaniem cieszyły się owe "pragmatyczne tendencje", najlepiej świadczy fakt, iż nagrodą za wiersze łacińskie ucznia dogorywającej klasy humanistycznej była zatytułowana z wdziękiem książka - Podręcznik dobrego fabrykanta...

W dziedzinie organizacji publicznej i przestrzennej dominowały nowoczesne rozwiązania nadążające za wymogami gospodarki. Całe miasto opasane było liniami szybkiej nad- i podziemnej kolei, nie ingerującej w inne aspekty układu stolicy. Pociągi poruszały się za pomocą sprężonego powietrza, nie emitując spalin i hałasu przenosiły podróżnych z miejsca na miejsce w błyskawicznym tempie. Dopełnieniem komunikacji kolejowej były pojazdy do złudzenia przypominające dzisiejsze samochody, napędzane jednak dzięki wykorzystaniu gazu (były one nader environmental friendly, jak dziś napisałby Verne) i niezwykle tanie w eksploatacji. Tysiące tych pojazdów pełniących rolę indywidualnych i zbiorowych środków lokomocji poruszało się po szerokich, dostosowanych do natężonego ruchu paryskich arteriach, nie zakłócając w żaden sposób miejskiego życia. Warto dodać, skoro już jesteśmy przy ekologii, że pojazdy cięższe, hałaśliwie i służące do przewozu towarów mogły poruszać się jedynie nocą po ściśle wyznaczonych trasach. Zastosowane rozwiązania służyły oczywiście nadrzędnemu celowi epoki, jakim była szeroko pojęta wydajność ludzkiego działania: Wszystkie te udogodnienia współgrały z gorączkowym duchem stulecia, w którym natłok spraw nie pozwalał na najkrótszy odpoczynek czy najmniejsze spóźnienie (s.43).

Warta uwagi wydaje się również sytuacja w dziedzinie rozrywki. Niestety, Verne wspomina o niej niezbyt szczegółowo, na tyle jednak, by móc pokusić się o zobrazowanie wolnego czasu Paryżan. Jeśli chodzi o książki, to ich dystrybucją zajmowało się kilka olbrzymich składów księgarskich oferujących ogromny wybór oferty. Zgodnie z tendencjami nikt nie wydawał literatury pięknej i klasyki, a magazyny wypełniały dzieła poświęcone wszelkim możliwym zagadnieniom związanym z produkcją, konsumpcją, interesami, jednym słowem - utylitaryzmem. Jeśli dokonywano edycji książek służących czystej rozrywce, to i one opiewały uroki życia w społeczeństwie przemysłowym (Verne wymienia np. tytuły tomików poezji: Harmonia elektryczności, Rozmyślanie nad tlenem, Równoległobok poetycki czy też Ody dekarbonizowane). Podobnie było w bibliotekach, gdzie działy poświęcone literaturze pięknej i dawnej poezji znajdowały się w najdalszych zakątkach piwnic, zapomniane i niepopularne - bibliotekarz mówi do jednego z bohaterów utworu: Spójrz na te puste sale, na te książki obrastające kurzem; nikt już nie czyta, ja tu jestem dozorcą cmentarza, na którym zakazano ekshumacji (s.59). Popularny był natomiast teatr, który dostarczał jakże zróżnicowanej rozrywki. Całokształt teatralnego życia podlegał Składnicy Dramatycznej, nadzorowanej przez państwo spółki, która dostarczała gotowy repertuar wszystkim paryskim i prowincjonalnym teatrom. Podzielona na tematyczne działy produkowała (to najwłaściwsze słowo w tym przypadku) przedstawienia na każdą okazję, trafiające w każdy gust i nader dobrze współgrające z duchem epoki. Tworzono tu nie tylko nowe sztuki, lecz także przerabiano stare w ten sposób, by i one mogły wziąć udział w wychwalaniu osiągnięć ery przemysłu i produkcji. Całokształt życia artystycznego podporządkowany był wymogom racjonalizacji i pragmatyzmu: Wszystko odbywało się więc teraz w sposób zorganizowany, jak przystoi cywilizowanym ludziom; autorzy - urzędnicy żyli dobrze i nie czuli się wyczerpani; znikła owa poetycka cyganeria, owi nieszczęśni geniusze, którzy zdawali się wiecznie protestować przeciwko ustalonemu ładowi; czyż można było się skarżyć na taką organizację, która zabijała osobowość ludzką, dostarczając jednakowoż odbiorcom zestawu literatury zaspokajającej ich potrzeby? (s.155).

Inne dziedziny sztuki także nadążały za wymogami epoki i tak np. na polu malarstwa nowoczesne metody konserwacji obrazów sprawiły, że arcydzieła pędzla dawnych mistrzów uległy zniszczeniu, a organizowania wystaw zaprzestano pół wieku wcześniej, kiedy to w owej dziedzinie osiągnięto granice artystycznej ekspresji za sprawą pewnego malarza, który podczas jednej z ostatnich wystaw przedstawił w charakterze eksponatu samego siebie, odwróconego twarzą do ściany, w trakcie spełnienia jednej z najbardziej higienicznych, lecz zarazem najmniej eleganckich czynności (...) (s.146). Również rzeźbiarze nie stali w opozycji do panujących trendów, na co dowodem był pomnik muzy przemysłu umieszczony na dziedzińcu Luwru: grube babsko usadzone na cylindrze maszyny, z położonym na kolanach wiaduktem, z pompą w jednej ręce i miechem w drugiej, ze sznurem malutkich lokomotyw w charakterze naszyjnika i piorunochronem w charakterze szpilki do włosów (s.147). W muzyce natomiast królowały utwory naśladujące pracę maszyn lub składające się z bezładnej kakofonii.

Zmianom na polu sztuki i rozrywki towarzyszyły przemiany społeczne, obyczajowe i geograficzno-przestrzenne. Paryż w r. 1960 był najprawdziwszym portem morskim, a stało się tak za sprawą kanału ogromnej długości, szerokości i głębokości wykonanego dzięki zaangażowaniu państwowego i prywatnego kapitału. Przedsięwzięcie to umożliwiło rozwój handlu, port służył bowiem celom gospodarczym, gdyż odkąd zaniechano prowadzenia wojen i utrzymania armii (dobra wiadomość dla ekologów-pacyfistów), a ekspansję militarną zastąpiono oddziaływaniem ekonomicznym marynarka wojenna znana była wyłącznie z legend, wspomnień i eksponatów w muzeach. W krajobrazie zaszły też i inne zmiany, mianowicie niemal zupełnie zanikły obszary wiejskie na skutek forsowanej industrializacji i urbanizacji. Istniejące rachityczne resztki dawnych wiosek trudno było uznać za element rustykalnego układu przestrzennego ze względu na daleko posuniętą degradację środowiska w niezurbanizowanych okolicach (cóż, miastowi żyli kosztem prowincji, zupełnie jak dzisiaj...). Istotne przemiany dokonały się w kwestiach obyczajowych. Rodziny funkcjonowały nadal, o ile uznamy za takowe związki o charakterze współpracy na polu prowadzenia wspólnych interesów i łączenia rozproszonych dotychczas kapitałów. Małżonkowie byli sobie niemal obcy, większość dzieci rodziła się w związkach pozamałżeńskich, a ekonomia zdawała się stanowić jedyne spoiwo oficjalnych związków osobników odmiennych płci. Nie trzeba chyba dodawać, że w znacznym stopniu zatarł się warunkowany płciowo podział ról społecznych, a feminizacja życia czyniła ogromne postępy, zmieniając kobiety w istoty w gorsetach z galwanizowanej blachy oraz żony, których małżonków nigdy nie widać - jak Verne dowcipnie podsumowuje emancypacyjny obłęd. By dopełnić obrazu stosunków społecznych - dodajmy, że i takie staroświeckie postawy jak przyjaźń, bezinteresowna pomoc czy poświęcenie dla innych zostały niemal zupełnie zapomniane i trudno się temu dziwić, skoro cały żywot spędzano napędzając przemysłową maszynę.

Naszkicowany przez Juliusza Verne'a obraz XX-wiecznego przemysłowego totalizmu (systemu przenikającego wszak i podporządkowującego sobie wszelkie dziedziny życia) tylko pozornie wydawać się może wizerunkiem rodem z krzywego zwierciadła. Większość społecznych i kulturowych zjawisk, które autor Paryża w XX wieku przewidział, obserwując realia XIX-wieczne, stała się udziałem osób żyjących hic et nunc, a przesada, jaką na pierwszy rzut oka mogłaby się cechować wizja francuskiego pisarza, jest pozorna, gdyż Verne'owska diagnoza znajduje swoje potwierdzenie w najbardziej precyzyjnych i dalekowzrocznych analizach naukowych o humanistycznym profilu. Opisany w powieści świat maksymalnej wydajności, doskonałej organizacji, kontroli sprawowanej za pomocą manipulacji i kulturowo-obyczajowej presji (nie zaś przemocy) nie różni się w istocie w swych najważniejszych cechach (trudno mieć do autora pretensję, że pomylił się w prognozie dotyczącej drugorzędnych szczegółów) od dzisiejszej rzeczywistości megarynku, megatechniki, megakontroli, megaprodukcji i konsumpcji. Konformizm stworzonych w wyobraźni pisarza XX-wiecznych Paryżan nie różni się w żaden sposób od postawy współczesnych bałwochwałców wynoszących pod niebiosa postęp, technologię, wolny rynek, wzrost gospodarczy, indywidualizm, przedsiębiorczość, zysk, sukces etc. Co więcej, naszkicowany przez Verne'a wizerunek jest i tak stosunkowo optymistyczny, gdyż poza ostrzeżeniem przed dehumanizacją nie zawiera wizji ekologicznej katastrofy grożącej nader tragicznymi skutkami. Dostrzega on co prawda wzrastającą degradację środowiska na skutek przemysłowej eksploatacji oraz postępującą separację człowieka od sił natury (o jednym z bohaterów utworu napisze, iż wychował się w oranżerii, nie zaś pośród przyrody, co doskonale obrazuje dzisiejszą, jakże absurdalną sytuację, w której obrońcy przyrody są w dużej mierze wyobcowanymi z niej osobnikami, a sama ekologia jest typowo wielkomiejską ideologią), lecz zdaje się wierzyć, że technika naprawi swe błędy dotyczące niszczenia środowiska.

W swej powieści eksponuje więc przede wszystkim wątek zagłady podstawowych wartości decydujących o istocie człowieczeństwa; zagłady, której wyrazem są losy głównego bohatera - Michela Dufré noy'a. Ów młodzieniec, utalentowany poeta tworzący wiersze w klasycznej łacinie, zafascynowany dawną sztuką i literaturą piękną, nie potrafi znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie przemysłowym, w którym jedyną uznawaną wartością jest produkcja i związany z nią styl życia. Będąc sierotą, oddany zostaje po skończeniu szkoły średniej pod opiekę swego stryja - bankiera i dyrektora ogromnego przedsiębiorstwa, który jako człowiek nad wyraz pragmatyczny zamierza wyplenić z chłopca "niepraktyczne i nieprzydatne" skłonności i postawy. Oddaje go na praktykę do banku, gdzie Michel najpierw uczy się - bez powodzenia - obsługi maszyn liczących, a następnie trafia do pracy przy Księdze Głównej - swoistego bożyszcza bankierskiego środowiska. Żyjąc w niezrozumiałym i obcym mu świecie, cierpi straszliwie, jednak uczucie to łagodzone jest przez przyjaźń z dwoma młodzieńcami o podobnych usposobieniach, z którymi spotyka się potajemnie, oraz z przypadkowo poznanym wujem - bibliotekarzem w podupadłym dziale literatury pięknej i kolekcjonerem jej najwartościowszych dzieł. Wkrótce jednak Michel poznaje Lucy, wnuczkę swego dawnego nauczyciela łaciny, profesora Richelota. Chłopiec na skutek miłosnych zawirowań popełnia w pracy niewybaczalny błąd, w wyniku którego Księga Główna ulega zniszczeniu, a on w efekcie tego ląduje na bruku. Próbuje zarabiać na życie w inny sposób, jednak nie potrafi dobrze wypełniać zadań stawianych swym podwładnym przez instytucje ery przemysłowej. Żyje coraz skromniej i gdy w pewien mroźny, grudniowy wieczór wybrawszy się do swej ukochanej dowiaduje się, że wraz ze swym dziadkiem, którego wyrzucono z pracy, gdyż nikt nie chciał się uczyć łaciny, została eksmitowana z dotychczasowego mieszkania, zrozpaczony błąka się po mieście i w końcu umiera z zimna i głodu...

Za tą dość naiwną historyjką kryje się głębszy sens, jakim jest refleksja dotycząca tak zorganizowanego społeczeństwa, które w pragmatycznej manii ruguje ze swego łona tych, którzy nie potrafią się poddać sztywnym wymogom racjonalności i produkcji. Los Michela Dufré noy'a symbolizuje postępującą degrengoladę rodzaju ludzkiego, a tak wychwalany postęp rozumiany jest tu jako odpowiednik straszliwego regresu człowieka i stworzonych przez niego wartości kulturowych. Obraz XX-wiecznego Paryża przedstawiony przez Juliusza Verne'a jest ostrzeżeniem, którego zignorowanie może zaowocować straszliwymi następstwami. O tym, że obawy żywione przez francuskiego pisarze nie zostały rozwiane z upływem lat, lecz jeszcze się spotęgowały, doskonale świadczy fragment napisanej ponad 100 lat po powstaniu Paryża w XX wieku Huxley'owskiej z ducha antyutopii zatytułowanej I nastał Wiek Błogi..., której autor Jiri Marek tak pisał o współczesnym odpowiedniku Paryża z powieści Verne'a, o mieście, którego los stanowić miał ostrzeżenie podobne do tego, jakie wystosował francuski pisarz:

City, duma Błogiego Wieku, dudniło swymi ekspresowymi kolejami, płonęło w nocy sztucznym światłem i tryskało kolorowymi neonami. Rozbrzmiewała muzyka, a powietrze nasycone było zapachami nie istniejących ogrodów. Ludzie sunęli ulicami w milczeniu, patrzyli obojętnie na teleekrany, a jeśli było trzeba, wykrzykiwali swoje "Tak". Ich świat był doskonały, powietrze, którym oddychali, przefiltrowane, jedzenie, które spożywali, absolutnie higieniczne, ich uczucia powściągliwe, a miłość, jak przystało na ludzi przyszłości, pozbawiona żaru. Błogi Wiek... Wszystko jest w nim funkcjonalne, precyzyjne, wyliczone, doskonałe. A pod tym wszystkim jest pustka, której nikt nie pojmuje. Nie mówi się o niej, ponieważ to zabronione. Nawiasem mówiąc, trudno ją jakoś dokładnie nazwać. Kiedyś ludzie obawiali się, że świat runie w kosmiczną przepaść, spalony przez nierozważnie wyzwoloną energię. Teraz już wszyscy zaczynają się domyślać czegoś innego: że świat, coraz doskonalszy i coraz bardziej odczłowieczony wystygnie. Życie zatrzyma się samo, ponieważ straciło powód, dla którego istniało. Ale i tak będą dudniły koleje ekspresowe, ponieważ są automatyczne, i dalej będą zjeżdżały pod ziemię i wyjeżdżały na powierzchnię ruchome schody, ponieważ nie będzie ręki, która by je zatrzymała, a fabryki ruszą pełną parą. Nad City będzie płonął sztuczny dzień, a ulice będą pachniały różami. Tylko nie będzie nikogo, kto by to dostrzegał. Uśmiechnięte i wciąż takie same jeździć będą ulicami już tylko automaty i Błogi Wiek stanie się zupełnie błogi, granica między życiem a śmiercią zniknie i pozostanie tylko sztuczne życie automatycznych mechanizmów, życie, które jest drugim obliczem śmierci.

Chyba żeby się gdzieś ktoś w końcu opamiętał, nazwał rzeczy po imieniu i rąbnął pięścią w to lśniące szkło, w którym odbija się oszalały świat. Albo żeby sobie lub komuś zaśpiewał balladę i tak rozrzucił owo lecące z wiatrem ziarno, bez którego ziemia byłaby jałowa: sprzeciw! Może by ktoś zrozumiał, że prawdziwie Błogi Wiek nastaje wtedy, gdy człowiek zaczyna się zmagać sam ze sobą...

Remigiusz Okraska

& Juliusz Verne, Paryż w XX wieku, przeł. Hanna Karpińska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1997, ss.200.

POLSKIE PARKI NARODOWE

Krajowy Zarząd Parków Narodowych wydał sprawozdanie roczne 1997 na temat parków narodowych w Polsce. Warto przytoczyć pewne dane statystyczne w nim zawarte.

Na koniec 1997 r. w Polsce były 22 parki narodowe zajmujące łącznie 305,7 tys. ha, co stanowi 0,97% powierzchni kraju. Dla porównania w USA wskaźnik ten wynosi 3,4%, w Kanadzie - 1,4%, w Finlandii - 2,4%, w Bułgarii - 0,6%.

Ochroną ścisłą objęto w Polsce 18,9% ogólnej powierzchni parków, w tym lasy stanowią 77%.

W zarządzie parków znajduje się ok. 83% powierzchni parków, stanowiące własność Skarbu Państwa. Pozostałe 17% (ok. 50 tys. ha) to 16% własności prywatnej i 1% własności Skarbu Państwa, będący pod innym zarządem. W 1997 r. dokonano wykupu jedynie 127 ha gruntów (powód - brak środków finansowych).

W parkach narodowych pozyskanie drewna prowadzone jest - według KZPN - w ramach działalności hodowlanej (czyszczenie, trzebież, przebudowa drzewostanów) oraz ochronnej (usuwanie czynnego posuszu, cięcia sanitarne). W 1997 r. pozyskano 177,7 tys. m3 drewna, z czego w ramach tzw. cięć sanitarnych - 108,9 tys. m3 i cięć hodowlanych - 68,6 tys. m3. Dla porównania w latach poprzednich pozyskiwano:

Według KZPN, ze względów ochrony przyrody niezbędna jest regulacja pogłowia zwierząt. Zezwolenia na odstrzał wydają dyrektorzy parków. W opracowaniu brak jest danych liczbowych na temat odstrzału zwierząt.

W 1997 r. na działalność administracyjno-gospodarczą 22 parków narodowych i KZPN budżet państwa przyznał środki finansowe w wysokości 11,44 mln zł, które przeznaczone zostały na finansowanie zadań rzeczowych polegających na: budownictwie, przygotowaniu inwestycji, udziałach, zakupach i wykupach inwestycyjnych; na zadania z zakresu ekoturystyki. Zadania rzeczowe z zakresu gospodarki rezerwatowej, turystyki, wydawnictw propagandowych itp. finansowane były z dochodów uzyskiwanych przez gospodarstwa pomocnicze oraz z dotacji z budżetu - która w 1997 r. wynosiła 2,8 mln zł. Ponadto parki narodowe otrzymały środki pozabudżetowe:

Całkowite koszty utrzymania 22 parków narodowych w 1997 r. wyniosły 91,2 mln zł - tzn., że koszt utrzymania 1 ha będącego pod zarządem parku wynosi ok. 298 zł.

Spośród 22 parków narodowych 9 wydawało w 1997 r. własne wydawnictwa (Białowieski, Bieszczadzki, Gór Stołowych, Kampinoski, Ojcowski, Pieniński, Tatrzański, Wielkopolski, Woliński). KZPN wydaje kwartalnik "Parki Narodowe". W 13 parkach narodowych istnieją muzea przyrodnicze, a w 8 - ośrodki edukacji przyrodniczej.

W 1997 r. parki narodowe odwiedziło łącznie 8 841 tys. turystów, co daje w przeliczeniu na 1 ha powierzchni parku wskaźnik 29 osób. Najliczniej odwiedzanymi były parki: Tatrzański (2 mln 600 tys.), Wielkopolski (1 mln 200 tys.), Karkonoski (milion). Najrzadziej odwiedzane parki to: Poleski (6 tys.), Bory Tucholskie (10 tys.), Drawieński (15 tys.) i Biebrzański (16 tys.). Przeliczając liczbę turystów przypadającą na 1 ha parku, okazuje się, że najbardziej zatłoczonymi parkami są: Ojcowski (186 osób/ha), Karkonoski (179 osób/ha), Pieniński (175 osób/ha), Wielkopolski (157 osób/ha). Najmniej zatłoczone parki to Biebrzański (0,27 osoby/ha) i Poleski (0,61 osoby/ha).

Pamiętajmy, że na terenie Parków Ojcowskiego i Wielkopolskiego znajdują się jeszcze liczne miejscowości, oraz że Ojcowski Park Narodowy jest odwiedzany prawie wyłącznie w okresie kwietnia-października.

Mariusz Waszkiewicz
* os. Kazimierzowskie 18/111
31-841 Kraków

PS

Publikacja Parki Narodowe w Polsce została wydana w nakładzie 200 (słownie dwieście) egzemplarzy.

& Parki Narodowe w Polsce (sprawozdanie roczne 1998), Krajowy Zarząd Parków Narodowych i Białowieski Park Narodowy, 1998.

 

 

NAŚLADUJMY NATURĘ

Polecam książkę Garetha Morgana Obrazy organizacji (PWN, 1997). Szczególnie rozdział IV - W stronę samoorganizacji. Organizacje jako mózgi.

Wnikliwa recenzja tej książki wymagałaby solidnej pracy i przygotowania (sama bibliografia zawiera 728 pozycji). Autor prezentuje sztukę odczytywania i rozumienia istoty organizacji. Szukając odpowiedzi na pytanie: czym są organizacje? - dochodzi do ważnego wniosku, że: (...) są wieloma rzeczami jednocześnie. Dla wyjaśnienia tego problemu odwołuje się do starej indyjskiej przypowieści o sześciu niewidomych mężczyznach i słoniu. Każdy z nich dotykając jakiegoś fragmentu zwierzęcia, próbował odgadnąć, jak wygląda całość obiektu. Wszystkie wysiłki prowadziły jednak do wątpliwych rezultatów - albowiem możliwość syntezy doświadczeń niweczył ruch zwierzęcia i brak świadomości, że tu właśnie chodzi o słonia. W przypadku obserwacji fenomenu organizacji sprawa jest jeszcze trudniejsza, ponieważ tak naprawdę - jak twierdzi Morgan - nie istnieje jedno autorytatywnie ustalone stanowisko, z pozycji którego należy je oceniać. Brak również metody scalania wszystkich wymiarów zjawiska. Możemy, pisze Morgan, rozłożyć organizacje na zbiory powiązanych ze sobą zmiennych: strukturalnych, technicznych, politycznych, kulturowych, ludzkich itd., lecz jest to podział sztuczny, dekompozycja wynikająca z ograniczeń ludzkiego umysłu. Ostrzega on przed niebezpieczeństwem nadmiernego szufladkowania zjawisk niejednoznacznych i opartych na paradoksie. Podkreśla, że jednym z głównych celów jego książki jest doskonalenie sposobów myślenia, unikania pułapek człowieka niewidomego.

Autor w swojej pracy najchętniej posługuje się metaforami objaśniającymi konstrukcje pojęciowe, a także strukturalne podobieństwa. Znajdujemy tu więc metafory organizacji jako: ma

szyny, organizmu, mózgu, kultury, polityki, psychicznego więzienia, przepływu i dominacji. Myślenie obrazami to propozycja, w której Morgan widzi szansę zrozumienia złożonej rzeczywistości. Ze sposobu nałożenia tych obrazów może wyniknąć nowa jakość - jak w trójwymiarowej percepcji dwojga oczu lub - idąc dalej - w hologramie.

Dla mnie osobiście najbardziej płodne, łamiące obowiązujące kanony są metafory - mózgowa i przepływu, szczególnie ta ostatnia, ukazująca logikę samowytwarzających się systemów (autopoiesis - H. Maturany i F. Varela). Okazuje się, że istnieją podstawy do kwestionowania koncepcji otwartości systemów społecznych (tak akcentowanej w filozofii Karla Poppera). Tymczasem właśnie na kryteriach otwartości i związanej z nią umowności oparto ideał niekończącego się postępu i wiarę w niewyczerpalność zasobów przyrody. Oczywiście nie znaczy to, iż systemy społeczne (żywe) są zupełnie odizolowane. One, aby utrzymać stabilne wzorce relacji - decydujące o ich tożsamości, przetwarzają otoczenie, nadając mu przyjazne dla siebie znaczenie. Toteż interakcja systemu z jego "otoczeniem" - jak twierdzi Morgan, powołując się na ww. autorów - jest w rzeczywistości odzwierciedleniem i częścią własnej organizacji danego systemu. Ten punkt widzenia implikuje pytanie o granice organizacji. Twórcy koncepcji autopoiesis twierdzą, że: (...) w każdej analizie systemów zazwyczaj będzie trzeba w jakimś punkcie zaprzestać "rozplątywania" wzorca okrężnych relacji (...).

Myślę, że to nowe spojrzenie wymaga rewizji stanowiska przez dzisiejszych zwolenników kulturowego globalizmu.

Jerzy Wojnar
* Batorego 31/5, 02-591 Warszawa : wojnar@ichf.edu.pl

& Gareth Morgan, Obrazy organizacji, przeł. Zofia Wiankowska-Ładyka, PWN, Warszawa 1997.