KONIEC MIĘSNEJ ERy -
WEGETARIANIZM OFICJALNIE ZAAKCEPTOWANY

Czasem, gdy runie piedestał, widać, że nikt na nim nie stał.

Stanisław Jerzy Lec

Ostatnio opublikowane stanowisko prominentnego przedstawiciela Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie, prof. dr. hab. med. Wiktora B. Szostaka w sprawie diety wegetariańskiej ostatecznie kładzie dietę mięsną na łopatkach i kończy wieloletnią walkę środowiska wegetarian (w Polsce) o oficjalne uznanie diety wegetariańskiej za zdrową.

Nie istnieją żadne dowody na to, że mięso w ogóle jest biologicznie potrzebne człowiekowi...

(...) Nie można też twierdzić, iż dzieci muszą spożywać mięso...

Mam tę osobistą satysfakcję, że od ok. 9 lat konsekwentnie bombardowałem instytut pismami, petycjami, informacjami w tej właśnie sprawie, a prof. Światosław Ziemlański z tegoż instytutu stracił wiele czasu na przekonywanie mnie, że jako laik nie mam racji. Do instytutu przesłałem m.in.:

Gdy lat temu 12 zaczynałem propagowanie wegetariańskiej diety, napotkałem mur ignorancji. Chciałbym tu - przy tak pięknej okazji - przypomnieć anegdotkę z życia, z tego pionierskiego okresu. Otóż, ambitnie i naiwnie wstąpiłem do Stowarzyszenia Zdrowy Człowiek, w którym to usiłowałem założyć sekcję zdrowego odżywiania. Szef stowarzyszenia poradził mi skontaktować się z panią z tego stowarzyszenia, specjalistką z dziedziny dietetyki z tytułem doktora. Pani ta pracowała w Krakowie... Zadzwoniłem, przedstawiłem sprawę. Pani doktor spytała: - A kim jest pan z zawodu? - Inżynierem, pracuję w hucie. - To coś Panu poradzę: pilnuj szewcze własnego kopyta! (cytat dosłowny).

Równie anegdotycznie - lub jeszcze gorzej - brzmi teraz porada, jaką ja i inni pasjonaci wegetarianizmu piszący do ZB otrzymali ładnych parę lat temu na łamach tegoż pisma od "rozsądnego" korespondenta. Otóż, radził on, abyśmy zamiast zajmować się utopią, skierowali swą energię na poprawę warunków, w jakich hodowane i zabijane są zwierzęta rzeŸne...

Teraz ta utopia zaczyna nabierać realnych kształtów.

Skończyły się czasy, gdy uzasadniając słuszność swego wyboru diety bezmięsnej, musieliśmy bezskutecznie przywoływać opinie naukowe z Zachodu. Bezskutecznie, ponieważ "wiedzący lepiej" znajdowali poparcie dla swego przywiązania do kotleta ze świni w poglądach polskich dietetyków i lekarzy. Teraz niedoinformowanych należy po prostu odesłać do profesora Szostaka oraz Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie.

Minie natomiast jeszcze sporo czasu nim większość ludzi w Polsce dowie się, że dieta wegetariańska jest zdrowa. Istnieje bariera informacyjna - prasa, media niechętnie biorą się za tematy uznawane przez nie za niewygodne, aby nie drażnić swych Czytelników i nie ryzykować utraty zleceń na reklamy. Wiem coś o tym, bo przez lata wysłałem do wielu, wielu adresatów dziesiątki tekstów i informacji. Odzew z reguły był taki sam, czyli żaden. Co prawda jeszcze parę lat temu był okres przejściowy w mediach i można było się nawet wkręcić do telewizji! (sam tam byłem, a raz to nawet propagowałem wegetarianizm wspólnie z Czesławem Niemenem). Wątpię, by ten Złoty Okres szybko się powtórzył. Z drugiej strony, obecnie media nie powinny już traktować wegetarianizmu jako zajęcia dla fanatyków, ale jako rozsądną propozycję Instytutu Żywności i Żywienia. To otwiera nowe możliwości.

W tej Nadzwyczajnej Chwili Obserwatorium Gastronomiczne w Katowicach przesyła Wszystkim, którzy przyczynili się do obalenia Mięsnego Mitu najzieleńsze pozdrowienia.

Niech żyje mięso - na wolności!

Krzysztof Żółkiewski

*) Super Linia - Wydanie Specjalne nr 3-4/98.

rys. Jarosław Gach

ŒWIAT WEDŁUG McCARTNEY'A

Jeśli ktoś chce ratować Ziemię, to najważniejsze co powinien zrobić, to przestać jeść mięso. To wręcz poraża, gdy się pomyśli, w rozwiązaniu jak wielu problemów świata może pomóc wegetarianizm: zanieczyszczenia środowiska naturalnego, głodu, okrucieństwa. Wegetarianizm pomoże też Tobie w rozwoju duchowym. Zróbmy to! Linda miała rację. Przejście na wegetarianizm jest najlepszą ideą dla nowego stulecia.

2 Paul McCartney [w:] "Animal Times", jesień '98
nadesłał Krzysztof Żółkiewski

 

O transplantacji nietypowej

Wszystkie dziedziny życia ludzkiego są "zbryzgane krwią zwierząt". Substancje pochodzące z ich ciał próbuje się wykorzystać w najróżniejszy sposób. Jednym z nich jest transplantacja.

Niedawno ukazał się ciekawy tekst w magazynie "Faktor X" nr 3/1998 dotyczący transplantacji narządów zwierzęcych. Wszczepiając człowiekowi zwierzęcą nerkę czy serce, można nieźle zarobić, wszak bogaci pacjenci zapłacą każdą cenę za przedłużenie swojego życia. Przy czym jest tylko złudzeniem, iż lekarzom i wiwisektorom zależy na dobru pacjentów. Oto fragment tekstu: Organizm męża Tony Vernelli powoli odrzuca przeszczepioną nerkę i w końcu będzie on musiał powrócić do dializy. Ale jak twierdzi jego żona, nawe gdyby miał możliwość otrzymania przeszczepu nowej nerki pochodzącej od świni lub pawiana, nie zgodziłby się na zabieg. "To rodzaj show-biznesu, nie mający z wiedzą nic wspólnego" - twierdzi Vernelli. Zarówno dawca, jak i człowiek przyjmujący organ są ofiarami. Dotychczas przeprowadzono 33 transplantacje organów zwierzęcych u człowieka i we wszystkich przypadkach zakończyło się to śmiercią pacjenta. Jedynymi, którzy mają z tego jakąś korzyść, są zyskujący sławę uczeni.

Grupa brytyjskich lekarzy założyła w kwietniu '96 towarzystwo sprzeciwiające się ksenotransplantacjom. Także członkowie PETA są zdania, że gdyby środki przeznaczone na badania możliwości ksenotransplantacji zostały wydane na uświadomienie ludzi co do istniejących potrzeb w zakresie organów potrzebnych do transplantacji, wówczas potrzeby te mogłyby być zaspokojone.

Pewnego dnia - jak twierdzi chirurg transplantolog Roy Calne - każdy będzie miał możliwość stać się właścicielem świni wyhodowanej na zamówienie i gotowej - w razie potrzeby - żeby zapewnić mu niezbędne organy.

Robert Surma

 

Do Zwolenników i Przeciwników wegetarianizmu!

Prosimy o Twoją pomoc.

Przygotowujemy książkę kucharską będącą jednocześnie poradnikiem niosącym wsparcie dla początkujących wegetarian. Przepisy i informacje mają być przeplatane krótkimi "świadectwami", tj. osobistymi przemyśleniami, odczuciami, wydarzeniami związanymi z wegetarianizmem. Chcemy poznać wszystkie drastyczne, wzruszające i zabawne historie związane z wegetarianizmem, jakie znasz. Może ktoś publicznie bredzi o wegetarianach, którym od "tego" wypadły zęby i włosy? Nie zachowuj tego dla siebie i swoich znajomych. My też jesteśmy zainteresowani. Bardzo się ucieszymy z każdej zasłyszanej na temat wegetarianizmu bzdury.

Interesują nas też wypowiedzi na tematy kontrowersyjne dla wegetarian, np. noszenie skórzanego obuwia. Podziel się swoją opinią.

Może udało Ci się przekonać do swojego wyboru rodziców czy innych bliskich. Napisz nam jak. Może coś się nie udaje, chociaż bardzo się starasz. Również o tym chcielibyśmy usłyszeć.

Cenimy zwięzłość i lakoniczność stylu. Jeśli coś można napisać krótko, to tak to napisz. Zamieścimy wypowiedzi przekonujące dzięki zawartej w nich prawdzie, a nie objętości.

Ogłaszamy także konkurs na tytuł książki. Preferowane będą tytuły zabawne. Wszyscy nasi współpracownicy zostaną uhonorowani i nagrodzeni.*) Możliwe, że po wydaniu tej - miejmy nadzieję - perełki mądrości wegetariańskiej zorganizujemy w sezonie wypoczynkowym spotkanie, na którym wszyscy będziemy się uhonorowywać i nagradzać.

Federacja Zielonych - Białystok

Maria Łazar
* Towarowa 4/86, 15-007 Białystok
) 0-85/741-09-58 : lazar@2n.pl

Marcin Wawrzyn
* Wyszyńskiego 3/16
16-001 Białystok-Kleosin

*) Dotyczy autorów tekstów wykorzystanych w publikacji.

 

Manul

Manul (Felis manul) jest jednym z mniej znanych przodków kota domowego (znane są przypadki jego udomowienia).

W Europie występuje w rejonie Kaukazu i Zakaukazia (ostatnio wyginął w Armenii). Manul jest najmniejszym kotem azjatyckim. Posiada krótkie, szeroko rozstawione uszy, przez co jego głowa sprawia wrażenie spłaszczonej. Na bokach głowy ma niewielkie bokobrody. Jego sierść jest długa i gęsta (kolor szarożółty, od spodu biały). Ogon stanowi około połowę ciała. Samce są nieco większe od samic.

Manul występuje w niewysokich górach (do 1500 m n.p.m.), na pustyniach i stepach. Arsenał osobniczy wynosi ok. 180 ha. Aktywność przejawia głównie w nocy. Ukrywa się w rozpadlinach i norach pozostawionych przez inne zwierzęta. Szybkość biegu manula waha się od 15 do 22 km/h. Fazy biegu przypominają geparda. Odżywia się gryzoniami, ptakami i owadami. Potrafi gromadzić pokarm na zimę. Okres godowy ma miejsce w lutym-marcu. Ciąża trwa 60 dni. W miocie są 3-4 młode. Noworodki mierzą 12 cm. Naturalnymi wrogami i konkurentami pokarmowymi manula są: kot nubijski, lis, korsak, tchórz stepowy i ptaki drapieżne. Manul jest prawnie chroniony.

Bogdan Bryg
* Krzywa 16
30-720 Kraków
) 0-12/656-23-16

Jak Ÿli ekolodzy
z Polskim Związkiem Wędkarskim wojowali

Artykuł 33 nowej ustawy o ochronie zwierząt stanowi jasno i wyraŸnie, że uśmiercanie zwierząt może być uzasadnione wyłącznie: potrzebą gospodarczą, względami humanitarnymi, koniecznością sanitarną, nadmierną agresywnością, potrzebami nauki. I już. Nigdzie nie jest napisane, że przepis ten dotyczy tylko ptaków i ssaków. Dotyczy wszystkich zwierząt wymienionych przez ustawę, czyli domowych, gospodarskich, wykorzystywanych do celów rozrywkowych, widowiskowych, filmowych, sportowych i specjalnych, używanych do doświadczeń, utrzymywanych w ogrodach zoologicznych, wolno żyjących (dzikich) oraz obcych faunie rodzimej. Łamanie tego przepisu zaś jest przestępstwem zagrożonym karą pozbawienia wolności do roku.

Po wejściu w życie nowej ustawy zastanawiałem się, co stanie się z wędkarzami i myśliwymi. Jawnie łamią oni bowiem przepisy ustawy - a raczej to ustawa jest sprzeczna z innymi, obowiązującymi w naszym kraju przepisami, np. z ustawą Prawo łowieckie. Dobrze wiedziałem, że i tak ani myślistwa, ani wędkarstwa tym sposobem nie zlikwiduję, ale dla żartu napisałem wniosek do Sądu Wojewódzkiego w Łodzi o zdelegalizowanie łódzkiego oddziału Polskiego Związku Wędkarskiego (PZW). Byłem ciekawy, co się stanie... Myślałem, że rozpęta się burza - a tu wręcz przeciwnie, Ośrodek "Źródła" nawiązał nawet dość przyjazne kontakty z Redakcją "Wiadomości Wędkarskich". Ale to zupełnie inna historia, w tym natomiast tekście chciałem trochę ponatrząsać się z panującej w Polsce biurokracji i całkowitego braku myślenia wśród państwowych urzędników.

Cała historia była tyle śmieszna, co żałosna. Działo się to wszystko rok temu i wcale nie zamierzałem o tym pisać do ZB, ale właśnie dostałem list od Artura Zięby z Tarnowa, który toczył z urzędnikami podobne boje. Dlatego jednak zdecydowałem się opisać tę sprawę. Uprasza się Czytelników, żeby wzięli poprawkę na fakt, iż rzecz dzieje się w Polsce i nie śmiali się zbyt głośno. Raczej możemy sobie głośno popłakać nad głupotą ludzką.

Historia zaczyna się od mojego pisma do Sądu Wojewódzkiego w Łodzi. Zamiast odpowiedzi - prośba o osobiste stawienie się. Pan sędzia był dość zaawansowany w latach i pewnie mógłby być moim dziadkiem, a na pewno ojcem, więc jego pierwsze słowa to: Dzieci, co wyście wymyślili! Mimo takiego powitania starszy pan okazał się całkiem miły, wyjaśnił mi, że według niego ustawa ryb nie dotyczy, pokazał statut PZW, powiedział, że on i tak niczego zdelegalizować nie może i kiedy zorientował się, że mówię poważnie, z lekkim przerażeniem w oczach uprzejmie się ze mną pożegnał. Na tym etap łódzki został zakończony.

Zanim pchnąłem sprawę wyżej poczytałem sobie dokładnie statut PZW. Mowa jest w nim np. o "sporcie wędkarskim". O zwierzętach wykorzystywanych do celów sportowych mówi rozdział IV ustawy o ochronie zwierząt i nijak jego postanowień do wędkarstwa przypasować nie mogłem. Np.: warunki (...) postępowania ze zwierzętami wykorzystywanymi do celów (...) sportowych (...) nie mogą zagrażać ich życiu i zdrowiu ani powodować cierpienia. Słowa słowami, może rzeczywiście statystyczny pan Kowalski moczący wędkę to nie jest osoba wykorzystująca zwierzęta do celów sportowych, ale jak zakwalifikować tak popularne "zawody wędkarskie", często odbywające się z udziałem dzieci? Wszystkie swoje wątpliwości opisałem i wysłałem do Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. Odpowiedź była w miarę szybka, na karteluszku ktoś nabazgrał, że to nie sąd decyduje, czy stowarzyszenie działa zgodnie z prawem czy nie, tylko "organ nadzorujący". Przyjąłem, że jest to Wydział Spraw Obywatelskich Urzędu Wojewódzkiego w Warszawie i tam wysłałem kolejne pismo. Jednak organ nadzorujący uparcie milczał. Po dwóch miesiącach delikatnie przypomniałem organowi, że według k.p.a. powinienem otrzymać odpowiedź najpóźniej po miesiącu i tym razem reakcja była natychmiastowa: Kodeks Postępowania Administracyjnego nie określa dla organu nadzorującego stowarzyszenia terminów, w jakich winny być rozpatrywane wnioski zmierzające do podważenia prawomocnych postanowień Sądu Wojewódzkiego w sprawie rejestracji stowarzyszeń i zmian ich statutów. Ha, a więc jednak czytają moje pisma! Byłem ciekaw, komu będzie chciał podrzucić to "śmierdzące jajo" Wydział Spraw Obywatelskich. I okazało się, że urzędnicy nie wysilili się na nic lepszego niż z powrotem Sąd Wojewódzki w Warszawie. Kółko się zamknęło, a mnie się już trochę odechciało kpić sobie z urzędników państwowych. Nie mogę jednak nie zacytować, co napisała do mnie pani Małgorzata Piotrak - Dyrektor Wydziału Spraw Obywatelskich: Pana pisma z 19.2., 12.3., 15.4. i 20.4.98 to w istocie "swoiste wnioski" zmierzające do wzruszenia prawomocnych postanowień sądowych. Szczerze mówiąc, przestraszyłem się. To aż do wzruszenia fundamentów państwa prawa zmierzały moje niewinne pytania do Wydziału Spraw Obywatelskich, którą z przyczyn wymienionych w art. 33 ustawy (potrzeba gospodarcza, względy humanitarne, konieczność sanitarna, nadmierna agresywność, potrzeby nauki) spełnia zabijanie ryb dla sportu? Muszę jednak szczerze się przyznać przed Czytelnikami ZB, że i ja pozwoliłem sobie na złośliwość, wysyłając do Wydziału Spraw Obywatelskich gotowy formularz z zaznaczonymi kratkami przy każdej z powyższych przyczyn, aby urzędnik nie trudząc się, mógł jedynie postawić krzyżyk we właściwej kratce. Jednak to proste zadanie przerosło możliwości pracowników Wydziału Spraw Obywatelskich Urzędu Wojewódzkiego w Warszawie. Wstyd!

Pół roku później z wydziałem owym zaczął korespondować Artur Zięba - na jego listy nie odpowiadała już jednak pani Małgorzata Piotrak, lecz jej zastępca - pani Maria Mischke. Pani Mischke najwidoczniej nie poradziła się szefowej, jak skutecznie spławiać nawiedzonych ekologów, lecz rozpoczęła papierkową wojnę na własną rękę. Stąd i treść listów odmienna. "Śmierdzące jajo" Artura Zięby również odbyło długą drogę, przekazywane było z rąk do rąk przez przerażonych urzędników najpierw w Urzędzie Wojewódzkim w Tarnowie, potem w Sądzie Wojewódzkim w Tarnowie, więc kiedy dotarło do Warszawy, było już jajem mocno przeterminowanym. Dlatego i odpowiedź pani Mischke nie była zbyt oryginalna. Pani Mischke pouczyła więc pana Ziębę, że legalizacja stowarzyszeń, jak również rejestracja zmian statutu odbywa się w drodze sądowej rejestracji, podczas której sąd bada, czy zadeklarowane cele i sposoby ich realizacji są zgodne z przepisami prawa. Sąd rejestrowy jest jedynym i ostatecznym organem władnym do oceny zgodności statutu z prawem. Ponieważ 8.1.98 - a więc w czasie, gdy weszły już w życie przepisy ustawy o ochronie zwierząt, Sąd Wojewódzki w Warszawie VII Wydział Cywilny i Rejestrowy zarejestrował zmiany statutu Polskiego Związku Wędkarskiego uchwalone na XXVI Krajowym Zjeździe Delegatów, więc deklarowane cele PZW i sposoby ich realizacji są zgodne z Konstytucją i porządkiem prawnym RP, w tym z obowiązującą ustawą o ochronie zwierząt.

Ponieważ od tej decyzji nie ma już odwołania, zarówno ja, jak i Artur Zięba, zajmiemy się ważniejszymi sprawami. Nie można kwestionować prawomocnej decyzji sądu, więc kwestionować nie będę. Jedyne, co kwestionuję, to zachowanie niektórych urzędników, którym wydaje się, że mogą robić z obywateli głupków. Bo czymże, jak nie robieniem ze mnie głupka, jest tłumaczenie mi (co robiła we wcześniejszych pismach pani Piotrak), że statut PZW jest zgodny z ustawą o ochronie zwierząt, bo jest w tymże statucie napisane, że PZW działa zgodnie z ustawą o rybactwie śródlądowym w zakresie wydawania i wymiany kart wędkarskich (sic!), a celem PZW obok organizowania wędkarstwa, rekreacji i sportu wędkarskiego jest również racjonalne użytkowanie wód, kształtowanie etyki wędkarskiej oraz przestrzeganie zasad ochrony i połowu ryb (podkreślenie i pogrubienie pochodzi od pani Dyrektor Piotrak). Tak to mi wytłumaczono czarno na białym: sport wędkarski, chociaż zabrania go ustawa o ochronie zwierząt, nie jest przecież taki ważny, jak ochrona zasad połowu ryb! A to wszystko są jedynie moje "swoiste wnioski".

W liście do mnie Artur Zięba napisał: a zaczęło się tak niewinnie... co mnie podkusiło, żeby ciągnąć tę sprawę dalej...?!? Tak, zaczęło się niewinnie od uchwalenia nowej ustawy o ochronie zwierząt. Co podkusiło niektórych, żeby zamiast peanów na jej cześć wytknąć liczne niedociągnięcia tego aktu prawnego? Ach, ale to przecież tylko nawiedzeni ekolodzy...

Co jest najgorsze w tej całej sprawie, to fakt, że twórcy ustawy wcale nie widzą konieczności poprawienia jej pod względem sprecyzowania, które przepisy tyczą się jakich zwierząt. Pani Poseł Piekarska stwierdziła ostatnio, że ona osobiście jest przeciwna wędkarstwu, a to, jak interpretować ustawę, zależy jedynie od naszej wrażliwości. Więc może kiedyś nadejdą czasy, że zabicie ryby będzie w społeczeństwie tak samo negatywnie oceniane, jak zabicie psa czy kota. I tu całkowicie nie zgadzam się z Panią Poseł. Czy przepisy prawa karnego również można interpretować według własnej wrażliwości, uznając np. Murzyna za nie-człowieka, którego można zabić bez żadnych konsekwencji? Napiszmy w ustawie wyraźnie, że przepisy art. 33 tyczą się jedynie ptaków i ssaków, a unikniemy wielu nieporozumień. Skoro bowiem wędkarz może bezkarnie łamać ustawę o ochronie zwierząt, dlaczego nie może jej łamać zwyrodnialec, który wyrzuca psa z czwartego piętra albo zabija go widłami? Podstawą państwa prawa winna być przejrzystość prawa.

Krzysztof A. Wychowałek "Xpert"
:
kaw@zrodla.most.org.pl
) 0-42/630-17-49

Ptaki

Jeden z najsłynniejszych horrorów filmowych - Ptaki musiał zapaść głęboko w pamięć wielu osobom. Wizja świata opanowanego przez ptaki, które wydały wojnę ludziom, może nazbyt mocno tkwi w podświadomości ludzkiej.

Oto TVP 16.11.98 podaje wzmiankę o ogrodzie botanicznym we Wrocławiu, do którego przylatują gawrony, by zimową porą się pożywić. Dyrektor ogrodu botanicznego (a więc miłośnik przyrody?) mówi, że jest bezradny - "ptaki są mądrzejsze od niego". I opowiada, jak gawrony wyjadają cebulki kwiatów, mimo że są przykryte folią. Jeden ptak podnosi folię, drugi wchodzi i wydziobuje cebulki. Dalej następuje opis wielu działań - który mnie zadziwił. Oto ludzie (pracownicy ogrodu botanicznego, a więc związani z przyrodą?) robią co mogą, by gawrony odstraszyć. Przypomnę, że są to ptaki objęte ochroną. Więc strzela się z rakiet, dodaje do pokarmu środki nasenne (zmarznięty gawron, którego odrobina tłuszczu ma uratować od śmierci, ma zjeść coś takiego... może autor pomysłu sam wyszedłby na mróz i spróbował na sobie?). I wiele podobnych rozwiązań. Zadziwiająca jest pomysłowość ludzka (miłośników przyrody) w podejmowaniu działań negatywnych, niszczących.

Więc podpowiem panom rozwiązanie.

Należy się po prostu z gawronami zaprzyjaźnić. Iść na bazar, w budzie z mięsem kupić za parę złotych kilka, kilkanaście kilogramów łoju i odpadków, znaleźć płaski dach garażu, budynku i tam wysypywać to gawronom. Skoro jedzą cebulki - można dodać do tych kawałków łoju trochę marchwi, warzyw. Co kosztuje grosze. Najedzone ptaki nie ruszą cebulek przykrytych matami.

Zadziwia mnie w tej historii ludzka skłonność do znajdowania rozwiązań destrukcyjnych - wobec łatwości podjęcia działań konstruktywnych. Gdyby w skali planety ułamek kwoty wydawanej na zbrojenia przeznaczać na konstruktywne rozwiązania problemów społecznych - może inaczej wyglądałoby oblicze Ziemi na progu trzeciego tysiąclecia?

A od dyrektora wrocławskiego ogrodu botanicznego oczekuję relacji opublikowanej na łamach ZB: "Jak polubiłem gawrony".

Paweł Zawadzki

PS

Fala gwałtownych mrozów w listopadzie spowodowała śmierć wielu osób. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację ptaków zaskoczonych tą sytuacją. I w tym momencie zamiast apelu o dokarmianie ptaków TV podaje wiadomość o "bezradności" ludzkiej w walce z wrogami ludzkości (jak można byłoby sądzić z tonacji) - zmarzniętymi ptakami, które po prostu chcą przetrwać, przeżyć. W dodatku są gatunkiem chronionym. Człowiek to brzmi dumnie!!! A może inaczej: to człowiek? fuj!!!

rys. Jarosław Gach

 

Mikołajki '98

Co się może zdarzyć w "kulturalnym", cywilizowanym i, co najważniejsze, "humanitarnym" społeczeństwie XX wieku?

Dla przykładu - co można zobaczyć w centrum miasta, w miejscu ruchliwym nawet jak na tę lokację, bo na jednym z ważniejszych przystanków, w dzień wyjątkowo ruchliwy, bo sobotę 5.12., a więc przed Mikołajem, w dodatku tuż obok dużego supersamu i w czasie trwającej przyń imprezy z samym Mikołajem w roli głównej... starczy? To przechodzę do konkretu - otóż w okolicznościach jak wyżej napotkałem na przystanku drżącego z zimna psa.

Z początku myślałem, że właściciel poszedł na moment kupić bilet albo coś w tym stylu. Ale minęło trochę minut i nic - a na psa oprócz mnie nikt najwyraźniej nie zwracał uwagi. Postanowiłem więc kupić jaką bądź gazetę i otulić nią psinę. I tu szok - pies okazał się tak zziębnięty, że nikt mi nie wmówi, że leżał tak krócej, niż godzinę, a kto wie, czy nie dłużej. W trakcie operacji z gazetą dwoje ludzi (przypominam - ruchliwe miejsce!) zauważyło w końcu psa - że brudny i że może chory. Co do mnie - zdecydowałem wziąć psa do najbliższej lecznicy. Mijając jedną ze wspomnianych "spostrzegawczych" osób, usłyszałem radę, co bym zostawił, bo jeszcze pogryzie. Pies miał najwyraźniej inne zdanie na ten temat, bo oprócz dreszczy i wtulania się w kurtkę najwyraźniej nie gotował się do jakichś nadzwyczajnych szarży.

U weterynarza zapchana poczekalnia plująca się, dlaczego prawie zamarzniętego, latającego w dreszczach psa wnoszę bez kolejki. Rzuciłem z marszu zdanie wyjaśniające, gdy nie pomogło - dwa chamskie, też nie pomogło, więc olałem pieniaczy, docierając wreszcie do gabinetu. Tu się z kolei zaczął miotać sam weterynarz - bo jak to można ledwo żywe zwierzę wprowadzać poza kolejką? Przecież siedem psów czeka na rutynową kontrolę! Chwila spokojnej rozmowy doprowadziła do złotej myśli pana weterynarza: proszę do poczekalni, nic się panu nie stanie. Dalsza, już mniej spokojna, próba wytłumaczenia, że pies wymaga sprawdzenia co z nim zakończyła się kolejną błyskotliwością: dlaczego pan podnosi na mnie głos?! Mówcie sobie, co chcecie, ale ciężko jest być wściekłym pacyfistą. Ostatecznie musiałem poczekać, aż przejdzie cała kolejka kontrolnych. Kolejka zresztą chciała mnie zabić wzrokiem, ale żem się odwdzięczył.

Ciekawostka - ta sama kolejka bez żadnych zgrzytów przepuściła panią - ja tylko po tabletki. Ten sam weterynarz bez żadnych problemów ją obsłużył. Pani "tabletka" nie nosiła kłódki na torbie, nie miała rozczochranych włosów, a zamiast kurtki z naszywką miała elegancki płaszcz.

Kolejka - wspomniane 7 psów wraz z opiekunami oraz kilka osób bez zwierząt szła ponad trzy kwadranse. Losem psa zmartwiła się tylko jedna starsza pani, ostatnia przede mną i tylko ona mnie przepuściła. Z psem na szczęście nie było aż tak źle, jak można było przypuszczać.

Przyszło w końcu poszukać psu schronienia. U mnie nie mógł - część rodziny ma uczulenie na sierść. Spośród znajomych też nikogo nie znalazłem. Spróbowałem na parafii, ale ksiądz-katolik, jak to katolik - w przeciwieństwie do chrześcijan nauki Jezusa nie są dla niego zbyt ważne. Nie mamy tu miejsca - powiedział. Trza było widzieć budynek.

W końcu musiałem zostawić psa w schronisku. Okazało się, że to już czwarty tego dnia. O ile ten dorosły, o tyle trzy poprzednie - szczenięta. O ile ten rokował nadzieję na "zgubionego", o tyle tamte - porzucone w sposób ewidentny, dwa pod drzwiami, jeden na śmietniku. Człeki najwidoczniej urządziły sobie mikołajki, a przecie już Wigilia idzie... w zeszłoroczną na wysokości schroniska pies... został wyrzucony z jadącego samochodu.

Nienawidzę ludzi! A wy?

Narciarz

PS

Kilka dni później znaleźli się chętni na opiekę nad psem - bracia franciszkanie. Gdy jednak następnego dnia pies został przyniesiony, ci się rozmyślili. Padła natomiast propozycja "uśpienia" biedaka. Ci sami ludzie wypowiadają się przeciw eutanazji i aborcji, więc zostawmy to bez komentarza.

PONAD 14 MIESIĘCY NA DRZEWIE

Już ponad 14 miesięcy jedno z najstarszych drzew czerwonej sekwoi jest "zamieszkane" przez działaczy ekologicznych.*)

Drzewo rośnie na terenie zawładniętym przez Pacyfic Lumber, która podlega od 1996 r. Maxxam Corporation i jej szefowi - Charlesowi Hurwitzowi. Hurwitz wykupił także fundusze ubezpieczeniowe pracowników PL. Przy okazji można dodać, że Hurwitz przeprowadził kilka lat temu bankructwo i uniknął w ten sposób płacenia podatków w wysokości 1,3 mld dolarów (!!!).

PL prowadzi legalne i nielegalne wycinki starej sekwoi. Ekolodzy twierdzą, że drzewo będzie "zamieszkane" tak długo, dopóki nie dostaną gwarancji, że nie zostanie ono ścięte. Przez pierwsze dwa miesiące drzewo było "zamieszkane" prze parę osób, a od ponad roku siedzi na nim Julia Butterfly - 24-letnia działaczka Earth First! Julia przetrwała wiele typowych nalotów Pacyfic Lumber, a także - parę nietypowych. Ostatnio Hurwitz wynajmuje ludzi, którzy przychodzą pod drzewo i wyśmiewają się z Julii, używając wszelkiego rodzaju zwrotów poniżających kobietę. Część z ich rezygnuje po bezpośredniej konfrontacji z Butterfly. W grudniu 2 rolników ze wsi Stafford także weszło na okoliczne drzewa i przetrwało na nich jakiś czas. Tak PL, jak i Maxxam zwalniają pracowników związkowych, zatrudniając tymczasowo na ich miejsce tanią siłę roboczą z Meksyku.

Potęga na rynku aluminiowym, czyli firma Kaiser Aluminium też ma kłopoty z płacami i warunkami pracy. W grudniu strajkujący robotnicy Kaiser Aluminium specjalnie przybyli do Oakland (Płn. Kalifornia), aby poprzeć ekologów w ich postulatach o ocalenie ostatnich naturalnych lasów z sekwoją - jak Headwaters zarządzany przez Hurwitza.

Departament of Foresty pod koniec roku odebrał zezwolenie dla PL na wycinkę lasów. Stało się to po ponad 300 przestępstwach, jakie PL popełniła w lasach. Za wiele ze swoich przestępstw PL nigdy nie poniosła odpowiedzialności karnej. Wycinki prowadzone przez PL spowodowały m.in.: zasypanie błotem strumyków z łososiem oraz rozmycie podstawy 7 domków, które obecnie nie nadają się do użytku w czasie zimy. PL nie przestrzega generalnych zasad wycinania lasów. Koalicja w obronie czerwonej sekwoi rośnie. Jednoczą się w niej liderzy społeczni, religijni, artyści, politycy, związki zawodowe, ekolodzy, indywidualności.

z Kalifornii Przemysław Sobański
:
bobsobanski@webtv.net / P.O. Box 21128 Long Beach, CA, USA

*) Por. m.in.: