Strona główna   Spis treści   Morza 

ZB nr 5(131)/99, 16-31.5.99
MORZA I OCEANY

NIAZ DORRY - BOHATERKA NASZEJ PLANETY 1998

Niaz Dorry (ND) jest działaczką Greenpeace'u. We wrześniu '98 magazyn "Time" przedstawił ją jako "Bohaterkę Naszej Planety" za działalność przeciw trawlerom-przetwórniom dewastującym ekosystemy morskie. Piotr Bein (PB) z Vancouveru przeprowadził z nią wywiad.

Niaz Dorry

PB: - Niaz, jesteś Boginią Życia Morskiego. Gratuluję. Oby odznaczenie nie powstrzymało Cię od dalszej działalności.

ND: - Wielkie dzięki za uprzejme słowa. To jednak takie dziwne być wybraną, gdy wiadomo, że samemu mało można zdziałać. Na pewno nie zamierzam zatrzymać się. Jeśli już, to czuję, że muszę udowodnić sobie, iż warta jestem wyróżnienia. Więc walka trwa. Na pewno!

PB: - Jakie jest obecnie najpoważniejsze zagrożenie dla życia w oceanach?

ND: - Nie sądzę, że można uprościć pytanie do jednej rzeczy. Może uprzemysłowienie, a według ONZ - zbyt intensywne rybołówstwo. Istnieje wiele zagrożeń z powodu zanieczyszczeń spływających z lądu, jak i wyrzucanych bezpośrednio do morza, a ogólnie - wpuszczanie do rzek i mórz trwałych związków organicznych, np. zawierających chlor. Próby kopalnictwa pełnomorskiego, np. ropy i gazu także zagrażają życiu w morzach i oceanach. No i zmiana klimatu. Działalność człowieka wpływająca na klimat dotyczy również oceanów. Musimy w końcu zdać sobie sprawę, że oceany drastycznie się zmieniają pod wpływem przyrody, więc człowiek powinien dodawać do tego swój minimalny wkład.

PB: - Czy masz wykształcenie z zakresu oceanografii, hydrologii lub podobnej dziedziny?

ND: - Żadnego z powyższych. Od pierwszego dnia pracy w grupie morskiej Greenpeace'u uczciwie mówię, że nie jestem badaczem rybołówstwa ani oceanografem. Nie mam żadnego tytułu akademickiego w dziedzinie oceanów. Nie myślę, aby brak tytułu powinien kogokolwiek wstrzymać od działania. Jestem otoczona błyskotliwymi ludźmi z właściwym wykształceniem i korzystam z ich wiedzy i umysłów. Dla każdego jest jakaś rola.

PB: - Co było największym sukcesem Greenpeace'u w kampanii o oceany, a co największym fiaskiem?

ND: - Z dumą mogę powiedzieć, że mamy wiele sukcesów. Nie zdarzyły się wyłącznie za sprawą Greenpeace'u. Ale starania o zatrzymanie wyrzucania odpadów do morza, o zaniechanie spalania odpadów na morzu, o zaprzestanie komercyjnej sprzedaży sieci dryfujących i ochrona waleni to nasze największe sukcesy. Największe fiasko? Zapewne było ich wiele, ale najbardziej widoczne to niewystarczające informowanie opinii publicznej o naszym stanowisku w sprawie powiązania delfinów z tuńczykami.

PB: - Czy Twoja praca ogranicza się do oceanów?

ND: - Myślę, że można wyjąć słowo "oceany" z pytania, bo gdy walczymy jako aktywiści, walczymy z tymi samymi problemami. Czy o oceany, czy o atmosferę - walczymy z tymi samymi strategiami, czasem z tymi samymi korporacjami albo agencjami rządowymi. Nie mogę w żaden sposób twierdzić, że walczę tylko o oceany. Zawsze musimy mieć przed oczyma większy obraz.

PB: - Jak zostałaś aktywistką?

ND: - W pewnym punkcie mojego życia zdałam sobie sprawę, że pewne decyzje wokół nas są podejmowane jedynie z egoistycznych pobudek. Zaczęłam zauważać skutki tego na przykładzie moich przyjaciół, sąsiadów i zwykłych ludzi, których zdrowie, życie, domostwa zostały zagrożone w rezultacie decyzji zewnętrznych. Im więcej rozumiałam, tym bardziej uświadamiałam sobie, że coś nie jest w porządku, że może jest dla mnie rola w zatrzymaniu albo odwróceniu części tego zła. Nie wiem, kiedy dokładnie to się stało. Myślę, że stawało się to stopniowo - nie obudziłam się po prostu jednego ranka z postanowieniem aktywizmu. Co dzień spotykam ludzi lub jestem w miejscach, które potwierdzają mi, że powinnam kontynuować działalność.

PB: - Od kiedy działasz w Greenpeasie?

ND: - Od 8 lat.

PB: - Co Cię skłoniło wejść w ich szeregi?

ND: - Przedtem pracowałam w kampaniach wyborczych na Wybrzeżu Zachodnim USA, ale mi się znudziły, bo to nie ten rodzaj aktywizmu, w którym się dobrze czuję. Za dużo tam nacisku na "kto", zamiast - "co" jest ważne. Znudziło mnie tendencyjne politykowanie, byłam mocno zmęczona i zniechęcona. Rzuciłam to i zaczęłam zastanawiać się nad możliwościami bardziej zadowalającej działalności w Chicago. Czułam, że Greenpeace to jest to.

trawler 1
Sowiecki trawler-przetwórnia drobnych krewetek przy Południowych Orkanach na Morzu Północnym, 22.3.97. Foto: Grace, Greenpeace(c).

PB: - Czy uważasz, że nielegalne uczynki dla dobra planety warte są ryzyka?

ND: - (Śmieje się.) Masz na myśli obywatelskie nieposłuszeństwo? Wierzę w jego stosowanie jako narzędzia osiągnięcia celu, ale tylko w ostatecznym przypadku. Nikt nie chce iść do więzienia. Nikt nie chce być zakuty w kajdanki. Nikt na ochotnika nie wystawia swego życia na niebezpieczeństwo, chyba że naprawdę wierzy w sprawę. Czasem trzeba złamać prawo, aby utrzymać wyższe prawo moralne. Taka filozofia wyszła od Gandhiego i Martina Luthera Kinga i jest wyznawana przez miliony ludzi na całym świecie. Jest również filozofią Greenpeace'u.

PB: - A dlaczego wybrałaś taką męską dziedzinę, jak trawlery? Nie bardzo wyobrażam sobie, jak kobieta przecina stalowe liny trałowe z łódki tańczącej na pełnym morzu, polemizując z brutalnym kapitanem przeklinającym w obcym języku. Czyżbym był naiwnym seksistą?

ND: - Nie jestem pewna, czy masz rację czy nie. Moja jedna strona podpowiada: dlaczego kobieta nie miałaby wykonywać takiej roboty?, a druga cześć mówi: to istotne pytanie. Bez względu na liczbę kobiet zatrudnionych w rybołówstwie, to jest dziedzina zdominowana przez mężczyzn.

Trawlery nie były moim pierwszym tematem w Greenpeasie. Zaczęłam przy materiałach toksycznych, przeważnie przy ładunkach niebezpiecznych, spalarniach i produkcji. Dlatego mieszkałam w East Liverpool w Ohio. Pomagałam mieszkańcom przez parę lat zwalczać największą w świecie spalarnię odpadów toksycznych. Miejscowi ludzie pomogli mi na nowo uwierzyć w człowieka. Zdałam sobie sprawę, że to, co uważałam za normalne (np. przyklejenie nalepki na zderzaku samochodu), stanowi dla innych wielką rodzinną decyzję. Zajmowanie pozycji politycznej nie było lekko traktowane przez miejscowych. Może była winna małomiasteczkowość, nie jestem pewna.

PB: - Nie miałaś wystarczającego poparcia?

ND: - Ludzie przykładali się. Walczyli, jakby ich życie od tego zależało i wierzyli, że ich życie zależy od tego. Nie tylko ich własne, ale i przyszłych pokoleń.

Niestety, mieli rację. W czerwcu '98 Joy Allison, jedna z farmerek z okolicy, zmarła. Żyła tam od urodzenia. Żywiła rodzinę mięsem, warzywami i zbożem własnej produkcji. Mieszkała 5 km od spalarni, która mimo wieloletnich protestów i gór dowodów obciążających dostała pozwolenie na działalność i działa do dziś.

PB: - To tragiczne.

ND: - Joy była, w terminologii Agencji Ochrony Środowiska USA, maksymalnie obciążoną osobą. Sędzia orzekł, że tylko w ciągu jednego roku działalności spalarnia wyemitowałby dość dioksyn, aby spowodować negatywne skutki w organizmie takiej osoby. Joy była oskarżycielką w tej sprawie sądowej. Mimo wniosku sądu, Agencja Ochrony Środowiska wydała pozwolenie na spalarnię, zamiast tego, co obiecali - zamknięcia zakładu.

PB: - Okropne... Na myśl przychodzi proponowana spalarnia w Brwinowie pod Warszawą.

ND: - W ciągu 3 lat u Joy szybko rozwinął się rak piersi, po roku chemioterapii stan się polepszył. Nagle zaczęła mieć trudności z oddychaniem. W kilka dni potem żadna komórka w jej płucach nie działała. Miała raka płuc. 54-letnia Joy była jedną z najzdrowszych i najsilniejszych kobiet, jakie znałam. Została królikiem doświadczalnym, kanarkiem w kopalni węgla. Kanarek zmarł. Kilka dni przed śmiercią powiedziała z łóżka w szpitalu: Nie pozwólcie ludziom zapomnieć.

PB: - Wyczuwam, że zżyłaś się z Joy. Współczuję Ci...

ND: - Stamtąd pojechałam do stolicy kontynuować pracę w substancjach toksycznych. Kampania rybołówcza potrzebowała wtedy nowych sił, więc wykorzystałam szansę, aby wyrwać się z biura z powrotem do pracy w terenie. Trawlery nawet nie były nam wtedy w głowie, tylko rybacy. Chcieliśmy znaleźć rybaków, zbadać kwestie sporne i wypracować wspólne rozwiązania. To by zwiększyło szanse posunięcia kwestii do przodu, w sposób ekologicznie poprawny, a z punktu widzenia rybaków - praktyczny, wykonalny i podtrzymywalny na dłuższą metę.

PB: - Jak więc przestawiliście się z rybaków na trawlery?

ND: - Kwestia trawlerów-przetwórni narzucała się z kilku powodów. W skali światowej jest to sektor rybołówstwa o najmniejszym procencie jednostek pływających i zatrudnienia, ale o znacznym procencie połowów zasadniczych, połowów niezamierzonych, zdolności przetwórczej, kapitału i dotacji.

poławiacz
Sowiecki poławiacz na długą linę na Oceanie Południowym, marzec '99. Foto: Grace, Greenpeace(c).

Instrumenty decyzyjne zaprojektowane są na ich korzyść, bo mają o wiele więcej do stracenia od innych sektorów. Sprawują dużą kontrolę nad procesem politycznym. Są bardzo obrotni, więc przeszczepiają te "instrumenty", jak tylko znajdą wejście, często wpływając na więcej niż jeden rodzaj rybołówstwa czy region geograficzny.

Zwalczanie tych jednostek stanowi okazję do kontaktu z wieloma problemami rybołówstwa. Dlatego trudno odpowiadać na krytykę kampanii. Zadaniem jest więcej niż ocalenie jednego rodzaju rybołówstwa. Chodzi o odwrócenie tendencji, która może zniszczyć oceany.

PB: - Jaka była krytyka kampanii trawlerowej?

ND: - Są tacy, co sądzą, że wysoce wydajne metody przemysłowe są korzystne dla rybołówstwa, bo - jak mówią - zapewniają dobrej jakości, tanią żywność i przy określonych limitach odłowów nic złego się nie stanie. Twierdzą również, że walka z uprzemysłowieniem i przetwórniami to sposób Greenpeace'u na zbieranie pieniędzy. Natomiast nie mówią, że limity dotyczą ryby dostarczonej na ląd, nie uwzględniają ryb i innych stworzeń złowionych przypadkowo i wyrzuconych do morza. Niektóre raporty wskazują, że uprzemysłowiona flota rybacka jest odpowiedzialna za większość światowych odłowów przypadkowych. Peter Weber, dobrze znany i szanowany ekspert rybołówstwa, niedawno wytknął ten fakt w referacie napisanym dla Worldwatch Institute i dla World Fishworkers and Fishharvesters.

Odłów niezamierzony i bezwzględność wobec ekosystemów morskich to tylko jeden problem z zarządzaniem rybołówstwem. Są jeszcze inne problemy, ale u źródła ich wszystkich leży przekonanie, że oceany to tylko masa wody, w której od czasu do czasu pokazują się ryby o komercyjnej wartości.

PB: - Jak wpadliście na trop szkód wyrządzanych przez trawlery-przetwórnie?

ND: - Dużo studiowaliśmy światową historię trawlerów-przetwórni, skupiając się na USA. Odkryliśmy, że istnieje wyraźna tendencja: gdziekolwiek ta klasa jednostek rybackich pojawia się, zostawia za sobą dewastację. Odtworzyliśmy ich historię na północno-zachodnim Atlantyku. W latach 60. i 70. ponad 1000 trawlerów-przetwórni poławiało na wodach przyległych do Nowej Anglii (gdzie mieszkam) i Nowej Fundlandii. Ten ekosystem nie odżył. Wiele poławianych gatunków nie odnowiło się, inne są w trakcie odbudowy. Podobny trend wystąpił wszędzie, gdzie przetwórnie działały.

Mieliśmy możliwość użycia tej informacji, aby zapobiec powrotowi tego rodzaju rybołówstwa na łowiskach śledzia i makreli na Wybrzeżu Wschodnim USA.

PB: - Co konkretnie robiłaś w kampanii?

ND: - Pracowałam z miejscowymi rybakami. Podróżując do wiosek rybackich wzdłuż wybrzeża, weszłam w kontakt nie tylko z rybakami łowiącymi śledzia, ale i z tymi, którzy łowią inne gatunki żerujące na śledziu i makreli. Np. rybacy gatunków dennych martwią się, że duże połowy śledzia przez trawlery-przetwórnie mogą zagrozić odbudowie osłabionych rybostanów dorsza, ryby haddock i innych ryb dennych. Poławiacze homarów i tuńczyka obawiają się, że zabraknie śledzi na przynętę. Poza tym udało nam się pozyskać wiele organizacji ekologicznych, bo śledź i makrela to podstawowy pokarm wielu gatunków waleni, delfinów, ptaków morskich i innych stworzeń.

PB: - Pokazaliście współzależność życia morskiego.

ND: - Zdołaliśmy nie tylko pokazać rolę ryb w ekosystemie, lecz również osiągnęliśmy to, czego nigdy przedtem nie udało się dokonać na Wybrzeżu Wschodnim: zjednoczyliśmy rozmaite sektory rybołówstwa wokół jednego zagadnienia. To naprawdę istotne, bo rybacy mają powszechnie opinię trudnych we współpracy i nie mogą wyjść poza swoje walki wewnętrzne. Udowodniliśmy, że to nieprawda. Przy okazji może ocalamy rybołówstwo indywidualne i powodujemy zmianę nieekologicznego paradygmatu gospodarki rybnej. Nie zapominajmy, że ryby wyrastają w ekosystemie!

PB: - Jak wypłynęliście na szersze wody kwestii trawlerów-przetwórni?

ND: - Zjednoczenie rybaków indywidualnych i grup proekologicznych, szczególnie Greenpeace'u, było wystarczające dla zwrócenia uwagi opinii publicznej i środków masowego przekazu. Czasopisma o zasięgu narodowym i międzynarodowym, jak i miejscowe, pisały na ten temat. Dało to siłę działaczom w innych krajach, aby stawić czoła wyzwaniu. Był czas, że pracowałam z rybakami i innymi działaczami w 9 krajach, zwalczającymi wprowadzenie trawlerów-przetwórni na swoje wody. Zdumiewające, co da się osiągnąć, gdy ludzie zdadzą sobie sprawę, że nie są sami!

PB: - To już koniec kampanii?

trawler 2
Trawler łowiący flądrę żółtopłetwą, wyrzucający połów przypadkowy, Alaska, 8.6.94. Foto: Visser, Greenpeace(c).

ND: - Walka na pewno nie skończyła się. Wygraliśmy ją w momencie, gdy stała się przedmiotem zmiany polityki państwowej - tego trawlery-przetwórnie chciały uniknąć. Uzasadniają, że nie ma nic złego w ich sposobie połowów. Musimy kontynuować walkę.

Trawlery-przetwórnie nie zrezygnowały z prób dostania się na wody Wybrzeża Wschodniego i w dalszym ciągu zagrażają wodom terytorialnym USA. Na szczeblu międzynarodowym ich mobilność pozwala przenieść zagrożenie na jakiekolwiek łowiska uważane za wystarczająco zdrowe, aby wytrzymać ogromną zdolność przerobową trawlerów-przetwórni. Niestety, jedyne gatunki pozostające w ilościach odpowiednich dla połowów tymi jednostkami to śledzie, makrele, sardynki i inne małe gatunki pozostałe po wytrzebieniu drapieżników przez rybołówstwo. Trawlery-przetwórnie stanowią zagrożenie dla całych łańcuchów pokarmowych.

PB: - Jakie następne kroki podejmie kampania?

ND: - Będziemy umacniać zwycięstwa odniesione w USA i zdobywać więcej zakazów w naszych wodach terytorialnych. W skali globalnej będziemy w dalszym ciągu pokazywać, że te ogromne jednostki, i międzynarodowe korporacje zarządzające nimi jedynie dla zysku, powodują większość problemów w oceanach.

PB: - Jak Ci możemy pomóc z Polski?

ND: - Polska flota trawlerów-przetwórni zaangażowana jest w połowach na dalekich wodach. Pływa pod tanimi banderami (FOC) lub ma dostęp do kontyngentów połowowych w różnych rejonach świata albo współpracuje z flotami łowczymi innymi państw, przetwarzając w wodach terytorialnych ich połowy. Np. polskie przetwórnie przetwarzają na Wybrzeżu Wschodnim USA ryby złowione przez amerykańskie statki rybackie.

Zacząć jakąś polską działalność w kierunku zaniechania przez Polskę praktyki używania tanich bander - to by było coś. Jak wiesz, tanie bandery stosują państwa, które nie muszą przestrzegać prawa międzynarodowego. Prawo mogłoby być surowsze, ale na razie daje minimum ochrony, zanim zostanie ulepszone.

Polska była jednym z krajów stwarzających problemy podczas negocjacji Komisji Ochrony Żywych Zasobów Morskich Antarktydy (Commission for the Conservation of Antarctic Marine Living Resources), przyczyniając się do nierozwiązania sprawy nieokiełzanych nielegalnych połowów patagońskiej ryby zębatej w wodach Antarktydy. Komisja pracuje nad zatrzymaniem bezprawnego rybołówstwa i niezamierzonego łapania ptaków morskich oraz nad ochroną bioróżnorodności morskiej w wodach Antarktydy, a Polska przeszkadza w osiągnięciu tych celów.

PB: - Poparcie kampanii trawlerowej Greenpeace'u byłoby właściwym odzewem polskiego ruchu ekologicznego. Istnieje jednak czynnik ekonomiczny, jak w każdej kwestii rozwoju zrównoważonego ekologicznie. Wielu znajomych w Polsce żyje z rybołówstwa trawlerowego. W Vancouverze i Victorii w Kanadzie, gdzie również się obracam, stocznie i zaopatrzenie statków przychylnie witają polskie jednostki rybackie, bo przynoszą dochód. Koniec trawlerów oznaczałby koniec źródła zarobków dla zatrudnionych na statkach i w zawodach towarzyszących.

ND: - Na tą kwestię napotykamy przy każdej rewizji istniejącej technologii. Planowanie okresu przejściowego jest istotne w procesie eliminacji przestarzałego lub szkodliwego przemysłu. Najpierw musimy zadać pytanie, czy chcemy zatrudnienia długofalowego czy na krótki okres. Kto zatroszczy się o pracowników w momencie likwidacji przemysłu?

Krytycznym punktem jest opracowanie planu przejściowego. Rządy, które wprowadziły i popierały finansowo floty trawlerowe powinny uczestniczyć w planowaniu, podobnie przemysł, który skorzystał z poparcia. Sprawę trzeba wytłumaczyć pracownikom. Trzeba pokazać, że nie chodzi po prostu o zatrudnienie kontra środowisko przyrodnicze. Faktycznie jest to właściwe rozwiązanie kwestii zatrudnienia w przemyśle morskim na długi okres, jeśli wykonać je poprawnie.

PB: - Ludzi nie jest łatwo przekonać do planów przejściowych, kiedy chodzi o chleb codzienny.

ND: - W mojej działalności przeciw spalarni pomogło to, że pracownicy byli świadkami chorób, umierania i śmierci kolegów i rodzin. Takie sytuacje mówią więcej niż potrzeba.

PB: - Miejmy nadzieję, że przestawianie rybołówstwa na metody bardziej przyjazne dla przyrody i człowieka obędzie się bez ofiar ludzkich. Dziękuję Ci, Niaz, za wprowadzenie Czytelników w tak ważne dla nas wszystkich sprawy. Życzymy dalszej owocnej pracy w każdej dziedzinie, w jakiej będziesz ulepszać świat!

ND: - Dziękuję. Cenię sobie tę okazję przekazu o nurtujących mnie sprawach innym ludziom. przystań

Niaz Dorry
Greenpeace Oceans Campaign
9A Harbor Loop
Gloucester, MA 01930, USA
tel. 978/283/58-93 fax 978/281/78-150
e-mail: niaz.dorry@dialb.greenpeace.org

Chciałbym wiedzieć, w jakich akwenach działają polskie trawlery i trawlery-przetwórnie, włącznie z wodami innych państw i międzynarodowymi. Czy ktoś mógłby mi pomóc znaleźć źródło informacji na ten temat?

Don McAllister, Ph. D.
President Ocean Voice International
e-mail: mcall@superaje.com




ZB nr 5(131)/99, 16-31.5.99

Początek strony