Strona główna   Spis treści 

ZB nr 12(138)/99, 1-15.9.99
RECENZJE

EKOLOGICZNE KONKURSY LITERACKIE

W wielu miejscach Polski organizuje się konkursy literackie, których tematem jest przyroda danego regionu lub jej wybrany element. Konkursy te mają za zadanie ożywić zainteresowanie piszących i upowszechnić w świadomości nie tylko ich, ale przede wszystkim szerszej publiczności wyjątkowość środowiska, w którym żyje ona od pokoleń. Konkursy takie mają charakter jednorazowy lub powtarzale są w cyklu rocznym. Ich namacalnym śladem stają się najczęściej almanachy, stanowiące zbiory utworów nagrodzonych i wyróżnionych przez jury, opublikowane przez skrupulatnych organizatorów. Są one przejawem życia kulturalnego środowiska oraz dają szansę ujawnienia się kolejnych talentów literackich, które chce się związać z fenomenem danej okolicy.

I tak do ZB nadsyłane są książeczki, zawierające pokłosie kolejnych inicjatyw artystycznych, w których można znaleźć niejednokrotnie ciekawe próby początkujących pisarzy, dla których taki konkurs był dobrą okazją do artystycznego współzawodnictwa i zdobycia pierwszych laurów. Przyroda moją miłością i Tu - przy Pilicy - to właśnie dwa tego typu almanachy, o których chcemy skreślić kilka słów. Pierwszy zawiera wybrane utwory z III. edycji konkursu pod hasłem: Przyroda - moja miłość, zorganizowanego w Kielcach przez władze wojewódzkie. Drugi natomiast stanowi pokłosie I. Ogólnopolskiego Konkursu Literacko-Ekologicznego, przeprowadzonego przez Stowarzyszenie Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza, z siedzibą w Piotrkowie Trybunalskim.

W obydwu zbiorach zamieszczono zarówno utwory poetyckie, jak i prozatorskie. Pomysł ten nie jest zbyt szczęśliwy i jedyne, co go usprawiedliwia, to zamierzona jedność tematyczna tych książek. W obydwu przypadkach utwory poetyckie są o wiele ciekawsze i na wyższym poziomie warsztatowym, pozytywnie odstając od krótkich form prozatorskich. By bowiem pisać dobrą i krótką prozę, nie wystarcza tylko talent, którego nie brakuje wielu autorom, ale i potrzebne jest dłuższe doświadczenie piszącego. Sama zresztą przyroda nie jest wdzięcznym tematem jako podmiot liryczny utworu prozatorskiego, a w konfrontacji z obrazem, filmem jej szanse powodzenia u publiczności są znikome. Zatem te próby prozatorskie, które z przyrody czyniły bohatera interesujących zdarzeń czy aktora historii, były o wiele ciekawsze od tych, które ją jedynie obrazowały.

Natomiast utwory poetyckie w obydwu almanachach są o wiele ciekawsze. Poetom udało się bowiem lepiej przeżyć i wyrazić te kwestie, które były przedmiotem konkursów. Forma, jak i treść wypowiedzi są rzeczywiście autentyczne i w wielu wypadkach bardzo trafnie ujmują wartości artystyczne, tkwiące w przyrodniczych inspiracjach utworów. Na uwagę zapewne zasługują tu wiersze takich autorów, jak: Agnieszka Sokół z Warszawy, Marta Jesionowska ze Starachowic, Agata Migała z Kielc, Barbara Gajewska z Piotrkowa Trybunalskiego, Roman Senski z Inowrocławia, Beata Kurek z Krakowa. Dobrze oddaje klimat tych poezji np. utwór Alicji Mazan z Łodzi, pt. Prośba do wiewiórki, w którym czytamy:

rudą iskrą
ślepą uliczkę mi zabiegnij
i twardy do zgryzienia smutek
weź w łapki
z twą niezachwianą wiarą
w słodkie jądro.

Warto zwrócić uwagę na te książeczki, by przekonać się, że przyroda zawsze może być źródłem ważnych wartości dla życia każdego z nas.

Ignacy S. Fiut



J. Wróblewski (red.), Przyroda moja miłość, Kielce 1996, ss.70; i A. Kobalczyk (red.), Tu - przy Pilicy, Piotrków Trybunalski, 1998, ss.86 (wyd. Wojewódzki Dom Kultury w Piotrkowie Trybunalskim).

początek strony

SIR JAMES GOLDSMITH -
RETROSPEKTYWNA RECENZJA JEGO GŁÓWNEJ KSIĄŻKI PT. PUŁAPKA

Warto czasem zadać sobie pytanie, jakie cechy łączą obecnie najbogatszych ludzi na ziemi. W prasie można często przeczytać opisy życia niezwykle roztrzęsionych, płaskich i miałkich starców. W tym wąskim gronie miliarderów (licząc w dolarach) Sir James (Jimmy) Goldsmith (1933-97) należał z pewnością do tych najmądrzejszych, najinteligentniejszych i przyzwoitych. W niechętnym, lecz rzetelnym artykule na temat rodzącej się na świecie tendencji komunitarystycznej (wspólnotowej) w The Economist (24.12.94-6.1.95), zatytułowanym Taktyka odzyskiwania, Goldsmitha opisano jako bonzę, europolityka i czołowego komunitarystę. Należy przy tym zwrócić uwagę, iż Sir James nie próbował najbezczelniej w świecie kupić aprobaty opinii publicznej, prezentując swoje rozumowanie tak, by odbiorcy mogli się nad nim głęboko zastanowić i ewentualnie zgodzić. W r. 1990 przestał prowadzić interesy i poświęcił czas wyłącznie działalności publicznej. Wraz z francuskim arystokratą Philippem de Villiersem założył nowy ruch polityczny pod nazwą L'Autre Europe (Druga Europa we Francji funkcjonującą pod nazwą Walka o wartości), wszedł do Parlamentu Europejskiego i przewodniczył nowej grupie parlamentarzystów o nazwie L'Europe des Nations. W ostatnim roku życia stanął na czele angielskiej Partii Referendum, która opowiadała się przeciw przystąpieniu do wyraźnie biurokratycznej i antynarodowej Unii Europejskiej.

Po Pułapkę1), która jest książką dość dogłębną, może sięgnąć każdy inteligentny czytelnik. Na tylnej okładce zamieszczono zdjęcie Sir Jamesa, lekko uśmiechniętego, w turkusowej koszulce i białym kapeluszu z rondem - do takiego człowieka wręcz trudno poczuć odrazę. Moim zdaniem takie wrażenie przystępności zgadza się ze światopoglądem, w którego ramach podkreśla się odczucia opinii publicznej. Sir James nie ma zamiaru tworzyć wizerunku zasępionego myśliciela, w nadziei, że jak największa liczba ludzi (włącznie z przeciętnymi obywatelami Zachodu) przeczyta jego dzieło. Po publikacji w 1993 r. we Francji książka sprzedawała się bardzo dobrze za granicą. (Choć, o ile mi wiadomo, w Ameryce Północnej nie zdobyła znaczącej popularności.)

Ma ona postać wywiadu z Sir Jamesem Goldsmithem, przeprowadzonego przez Yvesa Messarovitcha, redaktora działu gospodarczego "Le Figaro". Wiele z zapisanych tam myśli pojawiło się w październiku 1992 w Wielkim Amfiteatrze Sorbonny, gdy Sir James wygłaszał wykład dla ponad dwu tysięcy absolwentów tej uczelni - którzy będą wkrótce zasilać europejskie elity.

Cóż więc takiego ma do powiedzenia Sir James Goldsmith? Część pierwsza, Mierzenie czy zrozumienie?, to bezpośrednia krytyka mierzenia świata (i powodzenia danego społeczeństwa) jego Produktem Krajowym Brutto (czy wskaźnikami gospodarczymi). Goldsmith zwraca na przykład uwagę, że czynność tak niezbędna jak wychowywanie dziecka przez matkę jest z punktu widzenia PKB bezwartościowa. Być może mamy tu do czynienia z mglistym sentymentalizmem, lecz naprawdę daje się słyszeć głosy, iż PKB to właściwa miara powodzenia danego społeczeństwa. Niektórzy teoretycy sądzą, że wysoki Produkt Krajowy jest nie do pomyślenia w sytuacji, gdy załamuje się instytucja rodziny, a społeczeństwo staje się niewydolne. Pewne społeczeństwa, gdzie zanotowano najwyższy w dziejach wzrost Produktu Krajowego Brutto - jak Singapur, Korea Południowa, Hiszpania pod koniec rządów Franco, Japonia, Tajwan, od niedawna Chiny - są wyraźnie konserwatywne. Również gospodarka Chile w późniejszym okresie rządów Pinocheta niezwykle wzrastała - reżym Pinocheta przyczynił się do ekonomicznego rozwoju Chile, jako przodującego pod tym względem państwa w Ameryce Południowej.

Czy społeczeństwa prosperujące ekonomicznie są również konserwatywne, czy w ogóle jest jakiś związek pomiędzy ekonomicznym sukcesem i społecznym konserwatyzmem, czy nie ma takiego związku, np. dzisiejsza Ameryka jest ekonomicznym sukcesem, ale jest społeczeństwem zdecydowanie "luzackim"... a może właściwie jest związek pomiędzy ekonomicznym sukcesem a utrzymywaniem liberalnych nastrojów w społeczeństwie... lub, że ekonomiczny sukces niechybnie prowadzi do utracenia konserwatywnego społecznego podłoża?

Goldsmith właściwie zapytuje, czy mierzenie sukcesu społeczeństwa podług PKB jest adekwatne. Są przecież inne kryteria, którymi można oceniać społeczeństwo. Niektóre z nich mają zabarwienie lewicowe, np. stopień równości obywateli, stopień tolerancji dla "innych", niektóre zabarwienia ekologiczne (np. wolność od zanieczyszczeń środowiska), a niektóre, zabarwienie tradycjonalno-konserwatywne, np. zdrowe życie rodzinne, spójna kultura narodowa. Goldsmith uważa, że pewne wskaźniki pozytywnego życia społecznego (np. zdrowe życie rodzinne czy utrzymywanie piękna przyrody i wolność od zanieczyszczeń środowiska naturalnego) jest trudno dostatecznie uwzględnić, jeśli się używa jedynie wskaźnika rozrostu ekonomicznego.

Zarówno myśliciele ekologiczni jak i niektórzy prospołeczni socjaldemokraci i konserwatyści, zwracają uwagę na wygórowane "koszta transakcyjne" związane z ekonomią dzisiejszego wybujałego kapitalizmu. A zatem niezgodność pomiędzy utrzymywaniem tradycyjnych struktur rodzinnych, które cechowało wszystkie te rządy, a sukcesem ściśle gospodarczym, nie musi być aż tak dalece idąca, jak chciałby przekonać nas Goldsmith. Co więcej, Francis Fukuyama w swej najnowszej książce, Zaufanie: cnoty społeczne i tworzenie sukcesu (Trust: The Social Virtues and the Creation of Prosperity, Free Press, Nowy Jork, 1995) sugeruje, że bez pewnej dozy społecznego konserwatyzmu niemożliwy jest długotrwały wzrost gospodarczy. Z kolei myśl o fatalnym wpływie nadmiaru bogactwa pojawia się bardzo często na ustach tradycjonalistów i niektórych grup socjaldemokratów, których myśli zbiegają się w tendencji wspólnotowej. Stanom Zjednoczonym za Clintona, gdzie nie brak wielorakich szkodliwych trendów społecznych i rodzinnych, udało się mimo wszystko osiągnąć spory sukces, co zdaje się potwierdzać, że PKB nie może być jedyną miarą prosperity społeczeństwa.

Część druga, Nowa utopia: GATT i wolny handel na skalę światową to zaciekły atak na te świeżo upieczone dogmaty liberalnego kapitalizmu. Goldsmith stwierdza stanowczo: (...) za takie same pieniądze można zatrudnić czterdziestu siedmiu Wietnamczyków czy Filipińczyków i jednego człowieka z krajów rozwiniętych w rodzaju Francji (s. 26). Dlatego wprowadzenie wolnego handlu na całym świecie byłoby klęską klasy średniej i robotniczej Zachodu, jako że ponadnarodowe korporacje najzwyczajniej w świecie przeniosłyby produkcję za granicę. Jednak biedocie w krajach rozwijających się i tak nie zdałoby się to na zbyt wiele.

(...) jedną z cech charakterystycznych krajów rozwijających się jest fakt, iż garstka ludzi ma w ręku całe zasoby danego państwa. To ci ludzie znajdują się w posiadaniu większości przedsiębiorstw przemysłowych, handlowych i finansowych, w których gromadzą tanią siłę roboczą, wytwarzającą towary dla krajów rozwiniętych. W ten sposób biedacy w krajach zamożnych będą płacili bogaczom w krajach biednych. Trudno przecenić wpływ takiego układu na spójność społeczną narodów (s. 37).

Zdaniem Goldsmitha GATT wywrze jeszcze bardziej zgubny wpływ na rolnictwo krajów Trzeciego Świata:

Na całym świecie z pracy na roli utrzymuje się ok. 3,1 mld ludzi. Jeżeli GATT powiedzie się plan wprowadzenia wszędzie intensywnej gospodarki, jaka stosowana jest na przykład w Australii, oczywistym jest, iż dwa miliardy rolników stanie się zbędnymi. Część tych uciekinierów z powodu GATT przeniesie się do miejskich slumsów. Ale duża ich część zostanie zmuszona do masowych migracji. W chwili obecnej ogromny problem stwarzają dwa miliony uchodźców z Rwandy. Jeżeli GATT się "uda", wywoła to tysiąckrotnie większe ruchy ludności. Tym sposobem doprowadzimy do tragicznej destabilizacji ludności świata (s. 39).

W zamian Goldsmith proponuje utworzenie regionalnych bloków wolnego handlu, złożonych z państw na mniej więcej równym poziomie rozwoju. Jest również za swego rodzaju wolnym przepływem kapitału (ale nie towarów); i tak na przykład japońska firma, która chciałaby sprzedawać towary w Europie, byłaby zobowiązana do utworzenia swych fabryk w tejże Europie, co wyszłoby na korzyść miejscowym robotnikom. Z drugiej strony przestrzega kraje przed posiadaniem nadmiaru zagranicznych obligacji dłużnych, cytując przy tym "The Economist" i artykuł wstępny z "Washington Post":

Gospodarka amerykańska zaczęła płacić za inwestycje zagraniczne u siebie i olbrzymi dług zagraniczny więcej niż zarabia na amerykańskich inwestycjach za granicą. To efekt narastających co rok, olbrzymich deficytów handlowych, które finansuje obcy kapitał; dlatego USA, jak każdy inny dłużnik, musi płacić za wykorzystywanie tych pieniędzy. Co ciekawe, Stany Zjednoczone zaciągają za granicą pożyczki, by spłacić pożyczki jeszcze wcześniejsze. Jest to zjawisko szkodliwe, zarówno dla kraju, jak dla firmy czy gospodarstwa domowego. Jak długo to może trwać? Dopóki znajdą się za granicą chętni do udzielania pożyczek. Ich niechęć objawi się wzrostem odsetek. W takim przypadku, jak mawiają ekonomiści, Ameryka musiałaby się dostosować. A to oznacza z kolei obniżenie stopy życiowej, o czym aż za dobrze wiedzą kraje Ameryki Łacińskiej. Im bardziej zwiększa się deficyt zagraniczny, tym wyższe odsetki (s. 48-49).

Łatwo krytykować stanowisko Goldsmitha na temat wolnego handlu. Można by na przykład zauważyć, iż praktycznie żyjemy już w świecie powiązanym szlakami handlu i wymiany. Zwolennicy konwencjonalnego rozwoju uważają, że kraje Trzeciego Świata mogą rozwinąć się jedynie poprzez metody pracy intensywnej, które na Zachodzie są już niemożliwe do zrealizowania. Mówiąc obrazowo, wzbierająca fala niesie wszystkie łodzie. Nawet jeżeli większość bogactw znajdzie się w rękach wąskiej elity, z czasem wzbogaci się całe społeczeństwo i będzie korzystać na tym coraz więcej ludzi. Można uznać koncepcję tworzenia przez mniej rozwinięte kraje - które mają bardzo niewiele towarów do wymiany - bloków handlowych, nie wchodzących w kontakty z resztą świata, za pomysł niewykonalny. Nie do końca wiadomo też, czy przewidywane masowe migracje zostaną spowodowane działalnością GATT, czy po prostu narastającym przeludnieniem krajów mniej rozwiniętych. Mogłoby się zdawać, iż tego rodzaju kataklizmu migracyjnego można by uniknąć jedynie dzięki ogólnemu wzrostowi gospodarczemu.

Rodzi się podejrzenie, iż Goldsmith poszukuje po prostu bardziej taktownego sformułowania swego pragnienia, by utworzyć jakąś protekcjonistyczną Fortecę Europa, Ameryka Północna lub Azja Wschodnia, która nie podda się zakusom gospodarki liberalnej. Postawa taka jest pod pewnym względem słuszna, lecz nie można chyba udawać, że rozwiązania Goldsmitha pomogą krajom mniej rozwiniętym. Wydaje się, że kraje Trzeciego Świata mogą najszybciej osiągnąć powodzenie gospodarcze poprzez przejęcie od zamożniejszych krajów metod przemysłu i pracy intensywnej. Tak stało się już we wschodniej Azji, gdzie gałęzie przemysłu, w których potrzebna jest tania siła robocza, przemieszczały się od Japonii, przez Tajwan, Hongkong, Koreę Południową do Chin, Malezji i Indonezji, by sięgnąć do Wietnamu i Bangladeszu, po drodze poprawiając warunki życia mieszkańców. W niektórych krajach, na przykład w południowej i środkowej Afryce, wciąż pojawiają się poważne trudności.

W części 3, Narody, sztuczne państwa i obszary zaludnione, Goldsmith zajmuje się kwestią nacjonalizmu. Podnosi często spotykany argument, iż dokonany przez Europejczyków w dziewiętnastym stuleciu podział Afryki wzdłuż sztucznych granic, bez wzięcia pod uwagę różnic etnicznych, spowodował mnóstwo zaburzeń w erze postkolonialnej. Goldsmith definiuje naród jako ziemię, której obywatele w przeważającej większości posiadają wspólną kulturę, poczucie tożsamości, tradycję i korzenie (s. 55). Jego wizja narodu wyrasta zatem raczej z pojęcia kultury niż etniczności, lecz i tak jest dla wielu lewicowych liberałów nie do przełknięcia.

Na pytanie, czy naród jest w stanie zgodzić się na imigrację, Goldsmith udziela dość śmiałej odpowiedzi:

(...) narodom potrzeba nowej krwi i nowych myśli, lecz są w stanie wchłonąć na raz tylko ograniczoną ich ilość. Nie mogą pozwolić sobie na nadmierną imigrację, gdyż straciłyby poczucie tożsamości i przestały stanowić narody. Ludzie przybywający do jakiegoś kraju muszą chcieć szanować obyczaje swojego nowego domu. Nie mogą wkroczyć na jego terytorium i odrzucić kultury narodowej, w przeciwnym bowiem wypadku nie da się uniknąć wrogości, nietolerancji i konfliktów (s. 59). Takie poglądy, mimo że na pierwszy rzut oka umiarkowane i rozsądne, nie spotkają się zapewne z uznaniem wielu zawodowych multikulturowców w europejskich i amerykańskich elitach politycznych, społecznych i kulturalnych. Respektowanie obyczajów nowej ojczyzny ani nie postoi w głowach licznym imigrantom i ich mentorom. Co więcej, to naród - gospodarz ma przystosować się do obyczajów nowo przybyłych. A więc wszystko wskazuje na to, że Goldmisth daje tu, w subtelny sposób, wyraz swojemu pragnieniu niemal zupełnego ograniczenia imigracji i zwalczania agresywnej wielokulturowości.

Przezornie jednak walczy z zachodnimi liberałami ich własną bronią "różnorodności", mówiąc o zachowaniu i opiece nad tradycyjnym sposobem życia społeczeństw niezachodnich:

Zachód nie potrafi zrozumieć, że można jego idee odrzucić w sposób demokratyczny, gdyż takie odrzucenie oznacza wedle niego albo szaleństwo, albo zło. Zachód sądzi, iż jego przeznaczeniem jest wieść (w razie potrzeby pod przymusem) różne kultury ludzkie drogą ku jednej, światowej cywilizacji. Nie może znieść współistnienia odmiennych kultur. (...) Tę stanowczą postać kulturowego imperializmu popiera jeszcze międzynarodowy przemysł i handel, przypuszczające, iż zniszczenie społecznej różnorodności przyniesie im same korzyści w formie powszechnej monokultury, złaknionej towarów typu zachodniego (s. 61-62).

Jest to jasny głos poparcia dla wszelkiego rodzaju zakorzenionych partykularyzmów, do których zaliczają się także narody Europy. "Wielokulturowość" jest na poziomie międzynarodowym czymś naturalnym; agresywny multikulturalizm w obrębie danego społeczeństwa narodowego jest już tylko aberracją.

Goldsmith bardzo sceptycznie odnosi się do współczesnej Ameryki. Najpierw zajmuje się zaskakująco proroczymi przewidywaniami Jamesa Madisona na temat stosunków między czarnymi i białymi. Madison rozumiał, że nie da się uniknąć pod tym względem trudności. Przedstawiona przez niego propozycja powtórnej migracji do Afryki okazała się nierealistyczna. (Goldsmith stwierdza, że utworzenie Liberii doprowadziło tylko do zepchnięcia tubylców na margines przez wąską elitę Murzynów, którzy zachowywali się na wzór kolonialistów.) Chodziło nie tylko o fizyczną przemoc niewolnictwa, lecz o pozbawienie Murzynów ich wcześniejszej tożsamości i historii - na co zwrócił uwagę Malcolm X, przyjmując sławetny inicjał nazwiska. Goldsmith mocno wątpi, czy Afroamerykanie, z tak bolesnym bagażem przeszłości, zechcą przystosować się do dominującej kultury amerykańskiej. Imigracja ludności azjatyckiej i latynoskiej tylko zaogniła sytuację. Goldsmith wskazuje na r. 1965, kiedy to wprowadzono poprawki do Ustawy o Narodowości i Imigracji, jako na punkt przełomowy. Zarzucono politykę imigracyjną, która była do tej pory rzetelnym odbiciem stosunków kulturowych zastanych w Ameryce (s. 64). Nowa fala imigracyjna zalała kraj w momencie, gdy wchodziły w życie inicjatywy nowych praw obywatelskich, rosła aktywność Murzynów, a korzenie społeczności przeżerać zaczynały zrodzone przez system opieki społecznej patologie. Trudno pogodzić się z tym, że nowo przybywający imigranci pochodzenia pozaeuropejskiego korzystają z tej samej akcji afirmatywnej, która miała być z początku skierowana jedynie do Murzynów. Goldsmith przytacza dane z artykułu w "Time", zgodnie z którymi do r. 2020 Amerykanie europejskiego pochodzenia staną się mniejszością, komentując: (...) nie sposób będzie uniknąć społecznych zaburzeń. Destabilizacja czy wręcz społeczna zapaść miast, wieloetniczna i wielojęzyczna ludność, znaczna ruchliwość społeczna, powodująca rozpad i wykorzenienie rodzin doprowadziły do powszechnego poczucia dezorientacji (s. 66). Kolejny taktowny głos za maksymalnym ograniczeniem imigracji do Stanów Zjednoczonych.

Dwoma, diametralnie różnymi reakcjami na tę sytuację kryzysową są separatyzm - poszukiwanie korzeni poza Ameryką - i uniformizacja:

(niektórzy) usiłowali zlikwidować różnorodność i zbudować społeczeństwo zunifikowane, zaprzeczając istnieniu różnic kulturowych, etnicznych, czy wręcz płciowych. Uniformizacja doprowadziła do podniesienia kwestii różnic między kobietami i mężczyznami. (...) Zastąpienie uzupełniających się ról obydwu płci konkurencją spowoduje przemiany społeczeństwa - szczególnie w kulturze, gdzie panuje moda na podkreślanie znaczenia jednostki. W świetle współczesnego indywidualizmu wszelkie struktury i zobowiązania społeczne, włącznie z rodzinnymi, stają na przeszkodzie samorealizacji, przez co są formami ucisku. (...) Te oto zjawiska społeczne: uniformizacja płci i współczesny indywidualizm, w jeszcze większym stopniu zagrożą stabilności społecznej (s. 67). Aż trudno uwierzyć w tradycjonalizm tego fragmentu, złagodzony co prawda antyindywidualistyczną i wspólnotową frazeologią. Goldsmith wierzy rzecz jasna w tradycyjne role rodzinne i płciowe, lecz nie należy z drugiej strony zakładać z góry, że wszystkie odmiany demokracji społecznej nie przyjmują owych ról do wiadomości.

W odniesieniu do Europy Goldsmith wzywa do decentralizacji struktur Unii Europejskiej i zwrócenia większej uwagi na narody i regiony narodowe, przeciwstawione biurokracji brukselskiej. Jest szczególnie stanowczym przeciwnikiem jednej waluty. Pozostaje to w zupełnej zgodzie z jego zakorzenionym tradycjonalizmem, choć można by spekulować, czy jest bardziej nacjonalistą, czy regionalistą - o ile te stanowiska mogą być w ogóle sprzeczne.

W części 4, Nowym spojrzeniu na państwo opiekuńcze, Goldsmith popiera zasadę "wsparcia" (subsydiaryzm).

Oznacza to, że rodzinie trzeba zostawić wszystko, czego można dokonać na jej poziomie; lokalnym społecznościom wszystko, co da się zrobić na poziomie lokalnym; centralnej biurokracji pozostawiając tylko to, czego nie da się zdecentralizować. (...) Błędna jest myśl, że społeczeństwo składa się z rzeszy jednostek. Tak naprawdę silne społeczeństwo jest złożone z rodzin i społeczności lokalnej. To są prawdziwe fundamenty (...) (s. 89-90). Ta miła uchu wspólnotowość może jednak prowadzić do izolacji, do której Goldsmith niekoniecznie chciałby się zapewne przyznać. Sprawą otwartą pozostaje, które funkcje można przekazać rodzinom i społecznościom lokalnym - rzecz jasna Goldsmith jest zwolennikiem maksymalnej decentralizacji, lecz biurokraci z pewnością znaleźliby przekonujące argumenty, że w praktyce da się tego dokonać w niewielu przypadkach, z obawy przed różnej maści "nadużyciami", przy okazji wymyślając liczne mechanizmy prawne i fiskalne, dzięki którym mogliby ominąć szczebel lokalny. Następnie autor przedstawia pewne propozycje, np. kupony edukacyjne - niektóre wyglądają jednak zbyt różowo i nierealistycznie (co ma zapewne na celu dowiedzenie jego "umiarkowania") - które posłużyłyby do spełnienia jego wizji.

Część 5, Współczesne rolnictwo a zagłada społeczeństwa, stanowi dość krótkie, lecz niezwykle przejmujące oskarżenie agrobiznesu. Goldsmith serwuje nam szereg przerażających obrazków intensywnej gospodarki rolnej. Udowodniono, iż od końca ubiegłego wieku zawartość tłuszczu u kurczaków z uboju wzrosła o ponad 1000% (s. 108). Niezależnie od wywołanych przez agrobiznes, licznych zaburzeń społecznych, produkowana tam żywność jest coraz bardziej niezdrowa dla człowieka (mięso naszpikowane jest nasyconymi tłuszczami i sztucznymi związkami chemicznymi, owoce, warzywa i zboże - pełne chemikaliów i / lub nadmiernie przetworzone), coraz bardziej podatne na nowego typu zarazy (spowodowane brakiem różnorodności genetycznej), jak również na wiele strasznych chorób, którymi może zarazić się człowiek. (Przerażające choroby w rodzaju "Choroby wściekłych krów" są wynikiem powszechnego dokarmiania zwierząt zmielonymi szczątkami osobników tego samego gatunku.) Goldsmith szczególnie gwałtownie atakuje biotechnologię, mimo że niedostatecznie podkreśla niebezpieczeństwa zjawisk takich jak "świnie transgeniczne", czyli osobniki, które dzięki bioinżynierii mają upodobnić się do człowieka. ("Humanitarnym" uzasadnieniem tego typu eksperymentów jest potrzeba wytwarzania ludzkich organów do przeszczepów.) Zdaniem niektórych to, że niektóre geny myszy były złączone z genami marchwi, a w żyłach myszy płynie krew podobna do ludzkiej, woła o pomstę do nieba. Ostatnio środki masowego przekazu doniosły, że w laboratorium w Bazylei w Szwajcarii wytworzono muchy o oczach rozmieszczonych w czternastu punktach ciała. Usłyszeliśmy o "robo-karaluchach" i klonowaniu owiec. Goldsmith słusznie zwraca uwagę na zagrożenia płynące z praw własności do nowo stworzonych form życia.

W części tej Goldsmith połączył obronę tradycyjnego sposobu życia na wsi (reprezentowanego zwłaszcza przez europejskich chłopów) z rzekomymi nowinkami z dziedziny ekologii, medycyny i odżywiania holistycznego, itd. Goldsmith jest nie pierwszym, i zapewne nie ostatnim, człowiekiem, który dostrzega, iż życie chłopów jest z natury i intuicji bliższe przykazaniom ekologii niż egzystencja mieszkańców miast i teoretyków, którzy mogą pojąć te nauki tylko przy dużym wysiłku intelektualnym i osobistym. Nie ulega wątpliwości, iż zanadto przetworzona żywność jest niezdrowa, lecz można by postawić tezę, że dla agrobiznesu nie ma praktycznie żadnej alternatywy, chyba że chcemy głodzić lub niedożywiać całe masy ludzi. Być może wyszłoby to ludziom na zdrowie, lecz wielu uznałoby pochłanianie dużych ilości mleka, mięsa, cukru, itd. za należne im, demokratyczne prawo. Dało się również słyszeć głosy, iż środki masowego przekazu znacznie przesadziły zagrożenie związane "Chorobą wściekłych krów". Ponadto powszechnie uważa się, iż biotechnologia znacząco poprawia jakość ludzkiego życia.

Część 6, Energia atomowa: wielkie oszustwo, zawiera chłoszczącą krytykę przemysłu jądrowego i "nukleokratów". Przerażeniem napawa Goldsmitha fakt, iż żadna elektrownia atomowa nie została jak do tej pory wyłączona z użytku - co jego zdaniem będzie kosztować miliardy dolarów w przypadku każdej z nich (o ile wyłączenie jest w ogóle możliwe!), co powinno zostać wliczone do cen energii produkowanej przez tego typu elektrownie. Zwraca również uwagę czytelnika na fakt, iż obecnie na całym świecie istnieje ponad tysiąc ton plutonu, którego czterdzieści pięć lat temu po prostu nie było. Goldsmith różni się pod tym względem od eklektycznego ekologa Jamesa Lovelocka, twórcy "hipotezy Gaii", zdaniem którego uzyskiwanie energii z ropy czy węgla nie jest korzystniejsze niż z reakcji jądrowych. Co więcej, Lovelock wzywa Zielonych do bliższego przyjrzenia się jądrowemu "tabu" - por. James Lovelock, Wieki Gaii: biografia naszej żywej planety, (The Ages of Gaia: A Biography of Our Living Earth, Nowy Jork: W. W. Norton & Co., 1995, s. 161-165). Moim zdaniem Goldsmitha ponosi optymizm, gdy sądzi, iż ultralekki, hybrydo-elektryczny supersamochód jest sprawą najbliższej przyszłości. Nie da się niestety ukryć, że nawet gdyby można było wyprodukować dość funkcjonalne samochody elektryczne, nie zostałyby one zaakceptowane przez Amerykanów, którzy mają obsesję na punkcie szybkich i potężnych wozów. Dla wielu mężczyzn siedzenie za kierownicą samochodu elektrycznego równałoby się kastracji! Ekologiczne argumenty przeciwko energii atomowej i powszechnemu używaniu wyrobów przemysłu petrochemicznego są nie do obalenia. Goldsmith bardzo by się zapewne zdziwił słysząc, że w niektórych krajach (na przykład Francji) rozbudowa przemysłu jądrowego to punkt narodowego honoru, zaś pożerające rzeki benzyny wozy i kojarzona z nimi "wolność drogi" to symbole amerykańskiej niezależności od "socjalistycznych" przewozów masowych i wścibskich rządów. Można odnieść wrażenie, że Goldsmith pokłada zbyt duże nadzieje w grupach ekologicznych, którym zależy jednak również po prostu na władzy.

Część 7, Dlaczego?, jest najbardziej gęsta pod względem teoretycznym. Goldsmith zwraca naszą uwagę na groźbę zagłady i poszukuje jej intelektualnych przyczyn. Jego zdaniem przyłożyła do niej rękę tradycja judeochrześcijańska (wzywająca człowieka do "czynienia sobie Ziemi poddaną", oddzielając go od przyrody i innych zwierząt); filozofia oświeceniowa (wynosząca na ołtarz naukę i rozum) oraz marksizm-leninizm (który jest jego zdaniem szczególnie chorobliwą odmianą doktryny Oświecenia).

Podstawowym dogmatem Oświecenia było przekonanie, iż uwolniony od brzemienia tradycji i uprzedzeń ludzki rozum może i powinien wyzwolić człowieka z oków religii, historii i świata przyrody (s. 170).

Goldsmith sprzeciwia się kultowi nauki, wymykającemu się spod kontroli rozwojowi technicznemu, antropocentryzmowi i uniwersalizmowi paradygmatu oświeceniowego. Co do kompleksu judeochrześcijańskiego, wolałby go raczej pozostawić, po uprzedniej reinterpretacji:

Jednym z najbardziej obiecujących motywów myśli chrześcijańskiej były idee św. Franciszka z Asyżu, który uważał, iż cała natura, nie zaś wyłącznie człowiek, jest stworzona na obraz i podobieństwo Boga i nazywał wszystkie stworzenia swoimi siostrami i braćmi. W Kantyczce wszystkich stworzeń mówi o "bracie" słońcu, wietrze i ogniu, "siostrze" wodzie i "matce" ziemi. Lecz wkrótce o nim zapomniano, również wśród samych franciszkanów, gdyż Kościół w owym czasie usilnie starał się wykorzenić wszystkie rdzenne religie europejskie, w myśl których obowiązkiem człowieka było oddawanie czci naturze (s. 181).

Różnorakie niezachodnie tradycje religijne również stanowią przeciwwagę dla chrześcijańskiego antropocentryzmu. Goldsmith przytacza na przykład buddyjską opowieść o tym, jak to pewien książę, jedno z wcześniejszych wcieleń Buddy, w czasie wielkiej suszy poświęca życie, by stać się pokarmem, który ocali życie pięknej tygrysicy i jej małym. Przyznaje przy tym, że większość Europejczyków nie wierzy w tę historię, choć przeciwnego zdania bywają coraz liczniejsi radykalni ekolodzy.

Samo podjęcie przez Goldsmitha próby odnalezienia w dziejach idei głównej przyczyny współczesnego kryzysu światowego jest przedsięwzięciem godnym polecenia. Jest on zdecydowanym naturalistą, można wręcz powiedzieć, iż skłania się ku neopogaństwu. Jego światopogląd różni się rzecz jasna od fanatycznego, morderczego i sztucznego / wymyślonego neopoganizmu faszystowskiego, jest umiarkowany, przemyślany i szanuje wszystkie zakorzenione partykularyzmy. Wedle Goldsmitha chrześcijaństwo jest doktryną uniwersalną konkurencyjną wobec liberalizmu i marksizmu, które raczej nie nadają się do stworzenia zdrowszego, bardziej zielonego i mniej zabieganego świata. Wielu tradycjonalistów zaniepokoiłoby jego częściowe odrzucenie chrześcijaństwa (i wyjątkowej roli człowieka). Słyszy się opinie, że to chrześcijaństwo było plemienną religią Europy. Jako że, jeszcze do niedawna było bardzo wiele dobrze przemyślanych światopoglądów, które łączyły chrześcijaństwo i głęboki tradycjonalizm (np. myśl G. K. Chestertona, Charlesa Peguy'ego i wielu innych) tak ostry atak na chrześcijaństwo zdaje się nie przystawać do tradycjonalisty. Z drugiej jednak strony "neopoganizm" Goldsmitha oparty jest na solidniejszych podstawach naukowych, gdyż zgadza się pod pewnymi względami z "realistycznymi", współczesnymi teoriami wyjaśniającymi znaczenie etniczności, rodziny i tożsamości grupowej, które w swych argumentacjach odwołują się nie do religii objawionej, lecz do nauki - jak na przykład idee Konrada Lorenza, ekologia naukowa, gospodarka surowcami i koncepcje zachowania stanu przyrody.

W zbiorze Poza Nową Prawicą (Beyond the New Right, Routledge, Londyn i Nowy Jork 1993) współpracownik Goldsmitha, politolog John Gray2), wyraził w Ku programowi dla ekologicznego konserwatyzmu (Agenda for Green Conservatism, s. 124-177) nadzieję na osiągnięcie pewnej zgodności pomiędzy paleokonserwatyzmem, demokracją społeczną z prawdziwego zdarzenia i myślą ekologiczną. Tę tendencję najlepiej reprezentują chyba tak zwani "prawicowi Zieloni", skupieni w Ameryce wokół wydawanego w Michigan czasopisma "Social Contract", które grupuje tak naprawdę ludzi o najróżniejszych poglądach, częstokroć niemożliwych do podzielenia na tradycyjnie pojętą prawicę i lewicę.

Koncepcje Goldsmitha odznaczają się dużą zbieżnością z ideami europejskiej Nouvelle Ecole (Nowa Szkoła), zaś jego przyrodni brat, Edward Goldsmith, sam jest czołowym teoretykiem ekologii i wydawcą pisma "The Ecologist".

Działalność polityczną Goldsmitha - najbardziej znaną we Francji - uważa się za bardziej umiarkowaną i szacowną wersję programu nacjonalistycznego Le Pena. Nasuwa się przy okazji pytanie, czy jego aktywność nie była wodą na młyn francuskiej władzy, odciągając głosy wyborców od bardziej radykalnego Le Pena. Wydaje się jednak, iż Goldsmith znacznie przewyższa francuskiego nacjonalistę przenikliwością intelektualną, zaś Le Pen, dzięki swej politycznej biegłości, znajduje więcej zrozumienia u przeciętnego Francuza. Podczas wyborów 1.5.97 w Wielkiej Brytanii, każdy głos oddany na Goldsmitha przyczyniał się do osłabienia Torysów; w sumie Partia Referendum nie zdobyła ani jednego miejsca w parlamencie. Koniec końców laburzystowski premier Tony Blair zaakceptował pomysł referendum dotyczącego kolejnych kroków na drodze do pełniejszej integracji z Europą, tak więc Goldsmith odniósł pewnego rodzaju zwycięstwo.

W płaszczyźnie teoretycznej Goldsmith stara się zarzucić model przewodzenia naturze (który można odczytać z wizji judeochrześcijańskiej) na rzecz koncepcji w pełni naturalistycznej, podsumowanej w liście przypisywanym wodzowi Indian Seattle. Mamy tu do czynienia z wezwaniem do zjednoczenia elementów ludzkich i przyrodniczych. Dla Goldsmitha walka o Naturę (o życie w zgodzie z jej cyklami, rytmami i imperatywami) i historię (prawdziwe poczucie wspólnoty i tożsamości) dopiero się rozpoczyna. rysunek

Warto wspomnieć, iż zakończenie książki Goldsmitha w wersji francuskiej zostało pominięte w wydaniach amerykańskim i angielskim. Najwyraźniej Goldsmith poczynił w tej części pewne stanowcze uwagi na temat imigracji i tym podobnych, kontrowersyjnych zagadnień, przez co wydawca amerykański wolał owe fragmenty usunąć. (Poseł laburzystowski Denis MacShane, atakując myśl Goldsmitha, zwrócił w "Guardianie" z dnia 4.7.97 uwagę na pewne rozbieżności pomiędzy wydaniem francuskim i angielskim.) Polskie wydanie zdaje się też jest w ten sposób skrócone.

Wydawca amerykański najprawdopodobniej przestraszył się jasno postawionych, neotradycjonalistycznych konsekwencji myśli Goldsmitha. Kwestia, czy możliwe jest zaistnienie społeczeństwa opartego na wspólnotowym poczuciu przynależności (czyli, według terminologii niektórych teoretyków, "erotyki", "erotycznego", czyli gorącego uczucia) - bez pewnej dozy izolacji kulturowej, religijnej lub etnicznej - jest zanadto drażliwa dla wielu bardziej umiarkowanych zwolenników wspólnotowości. Jeżeli "politykę znaczenia" - czyli coś w rodzaju troskliwego państwa opiekuńczego - można prowadzić jedynie w społeczeństwie, którego obywatele mają z sobą coś wyraźnie wspólnego, co najmniej minimalną ilość norm cywilizacyjnych, na dodatek może pewien stopień etnicznego pokrewieństwa (co obecnie oznacza jednocześnie ograniczoną do minimum imigrację), to zgodność pomiędzy tradycjonalizmem a wspólnotowością jest niemal stuprocentowa. Oparcie społeczności na fundamentach legalizmu, ciągnących się w nieskończoność przedłużeń ideologii praw człowieka i agresywnej wielokulturowości wydaje się być mrzonką. Precyzyjniejsze definicje wspólnoty, więcej opisów wzajemnego oddziaływania różnego typu wspólnotowych tożsamości w społeczeństwie i jednostce oraz przekonujące argumenty na rzecz hierarchizacji różnego rodzaju społeczności (np. od zakorzenionego narodu, zbliżonego do Gemeinschaft, po grupy hobbystyczne, powiązane rapport ludique; communaute ludique (związki niepoważne) rzuciłoby znacznie więcej światła na cele i dążenia czystego komunitaryzmu - ku któremu zmierza Goldsmith.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji ok. r. 1995



1) Sir James Goldsmith, The Trap (Pułapka), Carroll & Graf, New York 1994, 207 s. w twardej oprawie, US$20, James Goldsmith, Pułapka, Tygodnik "Solidarność", Warszawa 1995.
Zob. też: Jarosław Tomasiewicz, "Pułapka" Goldsmitha [w:] ZB nr 11(77)/95, s. 98-99; Remigiusz Okraska, Goldsmith ponownie przeciw ekono-manii [w:] ZB nr 17(119)/98, s. 66-69 (recenzja książki James Goldsmith, Odpowiedź, Wydawnictwo "Nortom", Wrocław 1997, s. 100 (wysyłkowo: Sanocka 15/17, 53-304 Wrocław).
2) Jarosław Tomasiewicz "Konserwatyzm New Age" Johna Graya [w:] ZB nr 9(75)/95, s.58; Ekologizm demokratyczny - rozmowa z Johnem Grayem [w:] ZB nr 11(101)/97, s. 38.



ZB nr 12(138)/99, 1-15.9.99

Początek strony