Strona główna   Spis treści 

ZB nr 13(139)/99, 16-30.9.99
WODA

TAMY A SPRAWA NORWESKA

W Norwegii praktycznie całe zapotrzebowanie na energię elektryczną (95%) zaspokajane jest przez energetykę wodną. Hydroelektrownie w zasadzie nie zanieczyszczają środowiska, a jednak...

Norwegia nie jest bogatym w surowce mineralne krajem (jeśli nie liczyć zasobów ropy na Morzu Północnym), ale obfituje w małe górskie potoki o dużym spadku wód i głębokie doliny, gdzie stosunkowo łatwo postawić zaporę i elektrownię wodną. W związku z tym, już na początku naszego wieku zaczęto inwestować w hydroenergetykę i obecnie wykorzystuje się w ten sposób produkowany prąd we wszystkich możliwych gałęziach gospodarki od ogrzewania domów poczynając (!) na przemyśle ciężkim kończąc1). Nie muszę dodawać, że energia pozyskiwana z wody jest bardzo tania, tak tania, że żadne inne źródła nie mogą z nią w tym kraju konkurować...

Mimo, że Norwegowie bardzo dumni są z tego, że nie emitują zanieczyszczeń związanych z produkcją energii, hydroenergetyka staje się coraz bardziej kontrowersyjnym tematem. Dzieje się tak, przede wszystkim dlatego, że wykorzystano już praktycznie cały potencjał wodny kraju, a cieki, które nie zasilają jakiejś turbiny wodnej to tylko te, które znajdują się na terenach prawnie chronionych. W związku z ciągle rosnącym zużyciem energii (a tej Norwegowie nie szanują), rząd zastanawia się jednak nad przesunięciem granicy wód chronionych, a organizacje ekologiczne sprzeciwiające się budowaniu dalszych tam wyrastają jak grzyby po deszczu.

Słynne są tutaj dwie akcje przeciwko projektowanym zaporom: zamknięcie wodospadu Mardola w późnych latach siedemdziesiątych i tama na rzece Alta w północnej Norwegii w połowie lat osiemdziesiątych. W obydwu przypadkach, Norwegowie, którzy nie są nawykli do sprzeciwiania się decyzjom władz, postanowili bronić rzeki.

W pierwszej akcji - w obronie wodospadu Mardola, członkowie Norweskiej Grupy Ekofilozoficznej2) wraz z lokalnymi rolnikami przykuli się do ściany skalnej, blokując dalsze prace nad projektem.

W drugim przypadku - Lapończycy - północna grupa etniczna protestowali przeciwko zalaniu terenów używanych przez nich dotąd jako pastwiska dla reniferów - ich głównego źródła utrzymania. Ludzie przykuwali się do maszyn przy czterdziestostopniowym mrozie... Sprawa zyskała spory rozgłos, gdyż Lapończycy norwescy uzyskali poparcie indiańskich plemion północnej Kanady i wnieśli nawet sprawę do trybunału strasburskiego o łamanie praw człowieka.

Obydwie akcje jednak okazały się porażką obrońców przyrody; policja i wojsko "zdjęły" protestujących i tamy powstały. Nota bene dziś już wiadomo, że zapora na rzece Alta jest nikomu niepotrzebna i przynosi same straty...

Innym ciekawym przykładem "zagospodarowania wód po norwesku" jest zamknięcie jednego z najwyższych w Europie wodospadów - Tyssefall w zachodniej Norwegii, do którego już w XIX w. pielgrzymowali turyści. Teraz można podziwiać ściany skalne i zdjęcie 1985 r. (tj. tuż przed zamknięciem).

Wracając jednak do największych zagrożeń związanych z hydroenergetyką, postaram się przytoczyć zastrzeżenia, jakie wobec elektrowni wodnych wytaczają norwescy zieloni. A walczą oni nie tyle z planami rozbudowy hydroenergetyki w samej Norwegii (gdyż na razie nie ma konkretnych projektów), ile z projektami powstającymi na Południu: w Indiach czy Afryce.

Elektrownie wodne powodują, przede wszystkim duże straty terenu, np. wykorzystanie energii słonecznej dla wyprodukowania tej samej ilości energii wymagałoby jedynie 5-8% powierzchni zajmowanej przez zbiorniki wodne, nawet w warunkach norweskich.

Same sztuczne jeziora niszczą lokalną florę, wypłukując żyzną glebę, a także wpływają na miejscowy klimat. Oczywiście, zalanie doliny prowadzi do zakłócenia stosunków wodnych na danym terenie, a ponadto wpływa na miejscową faunę, gdyż zwierzyna nie może swobodnie poruszać się i musi zmienić drogi dojścia do wodopoju czy szlaki migracyjne.

W ciepłych klimatach (a obecnie większość elektrowni wodnych powstaje na Południu) duży zbiornik wodny może wpłynąć na częstotliwość trzęsień ziemi, poważnych powodzi, a także rozwoju chorób, np. malarii czy "ślepoty rzecznej" (river blindness).

W kwestii społecznej, najważniejszym chyba problemem jest sprawa wysiedlenia mieszkańców (jeden z projektów realizowanych w Chinach wymaga przesiedlenia ok. 1 mln ludzi!), utrata lokalnych miejsc pracy - wbrew zapewnieniem władz, zalanie terenów rolnych i tzw. problemy społeczne - alkoholizm czy prostytucja w miasteczkach robotników budujących tamy.

O aspekcie estetycznym zapór już nawet nie wspominam, ale tu możnaby długo dyskutować.

Dodatkowo, w samej Norwegii, hydroenergetyka przyczyniła się pośrednio do poważnego zanieczyszczenia wód i gleby. Jak wiadomo, same elektrownie wodne nie emitują zanieczyszczeń, jednak tania energia elektryczna spowodowała, już na początku naszego wieku, rozbudowę przemysłu, ze wskazaniem na huty metali ciężkich. Na dnie 75% (!) wspaniałych norweskich fiordów zalegają składowiska wszystkich możliwych odpadów odprowadzanych tam przez te zakłady od połowy lat trzydziestych naszego stulecia. W niektórych przypadkach, np. w Odda w zachodniej Norwegii, gdzie znajduje się ogromny (jak na tamtejsze warunki) zakład produkcji niklu i miedzi, składowiska metali ciężkich w fiordzie były tak duże, że aż do końca lat osiemdziesiątych nie było w tej wodzie żadnego życia. Dopiero, pod naciskiem organizacji ekologicznych, tamtejszy zakład wprowadził znaczne zmiany produkcyjne i przestał zrzucać odpady do fiordu. Obecnie, robi się wszystko, żeby oczyścić wody, do których powoli wraca życie, a odpady składuje się w specjalnie wykutych w skale jaskiniach.

Norwegowie protestują przeciwko tamom także dlatego, że zapory mają stosunkowo krótki okres życia - w chłodnym klimacie wynosi on ok. 40 lat, a w ciepłym - 20. Jednocześnie jednak zużywają oni coraz więcej energii i nie są specjalnie zainteresowani projektami oszczędnego gospodarowania tym dobrem. Czysty paradoks.

Tym niemniej, warto przyjrzeć się ich doświadczeniom i zastanowić, czy energetyka wodna rzeczywiście jest tak przyjazna środowisku, jak wielu planistów ciągle jeszcze uważa.

Izabela Kołacz



1. Jednak wyprodukowany dwa lata temu samochód elektryczny el-bil okazał się kompletnym fiaskiem, prawdopodobnie dlatego, że Norwegowie bardzo ufni są w swoje pokłady ropy.
2. Założona m.in. przez Arne Naessa i Sigmunda Kvaloya - najbardziej znanych norweskich ekofilozofów.

początek strony

CZY MINISTER CZYTA WŁASNE DOKUMENTY?
(PRZYCZYNEK TRZYDZIESTY)

O tym, że "Przeciw powodzi dobry las" przeczytać można w wielu książkach. I tych dla dorosłych. I tych dla dzieci. Książek dla dzieci minister czytać nie musi. Dla dorosłych zresztą też. Nie musi.

- W końcu - powie - nie od czytania, a od rządzenia jestem! I basta!

Dobra, dobra... Zgoda. Ale dokumenty wydane przez własne ministerstwo minister czytać powinien. Jednym z takich dokumentów jest "Polityka leśna państwa", która ponadto 22 kwietnia (Dzień Ziemi!) 1997 roku została przyjęta przez Radę Ministrów. A zatem nie tylko jeden, a wszyscy ministrowie ten dokument znać powinni. Tym bardziej, że jest to niewielka broszura napisana dużymi jak żubr literami.

I w tejże broszurze, na samiuteńkim początku, we wprowadzeniu, w punkcie czwartym i piątym, i na samiuśkim tych punktów początku, czytamy, że las pełni wiele różnorodnych funkcji, a w tym (cytuję) -

funkcje ekologiczne (ochronne) zapewniające: stabilizację obiegu wody w przyrodzie, przeciwdziałanie powodziom, lawinom i osuwiskom, ochronę gleb przed erozją i krajobrazu przed stepowieniem. (...) Ekologiczne funkcje lasów mają w dłuższej perspektywie czasu istotne znaczenie gospodarcze i społeczne. Poprzez retencję i stabilizację warunków wodnych lasy zmniejszają zagrożenie i rozmiar szkód powodziowych.*

Ponieważ "Polityka leśna państwa" jest dokumentem obowiązujący przeto jej lekturę polecam nie tylko ministrowi, ale także wszystkim politykom, urzędnikom i specom decydującym i wypowiadającym się w "przeciwpowodziowym temacie". Howgh!

Serialu Przeciw powodzi dobry las ciąg dalszy nastąpi.

Stanisław Zubek
kampania "Aby rzeka była rzeką"



*) Polityka leśna państwa, Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, Warszawa 1997. Cytat ze strony 3.

początek strony

ORKA TYLKO NOCĄ

Naukowcy z Uniwersytetu w Bonn twierdzą, że rolnicy mogą zmniejszyć liczbę chwastów na polach i ilość stosowanych herbicydów, orząc w nocy. Nasiona roślin uprawnych zwykle kiełkują w całkowitych ciemnościach. Natomiast u większości chwastów jest odwrotnie - ich wzrost zapoczątkowuje światło, niekiedy jeden jego impuls trwający krócej niż milisekundę. Jeśli podczas orki nasiona na krótko znajdą się na powierzchni gleby, otrzymają wystarczającą ilość światła do kiełkowania. Fragmenty pola doświadczalnego przeorywane po zmroku były zachwaszczone pięciokrotnie mniej niż te, na których pracowano o tradycyjnej porze. Nie oznacza to jednak, że ten prosty sposób całkowicie uwolni rolników od niechcianych roślin. Pewna ilość światła wnika w górną, kilkumilimetrową warstwę gleby i zapoczątkowuje kiełkowanie nasion chwastów. Naukowcy osiągali najlepsze wyniki na polach żyta. Orane nocą były zachwaszczone w tak niewielkim stopniu, że można było nie stosować herbicydów. Ale czy to wystarczy, by zarywać noc? Niemieccy rolnicy jeszcze się nie wypowiedzieli.

Niezły pomysł tylko czy komuś będzie się chciało go wykorzystać?

"Wiedza i Życie" nr 7/98 s.9
nadesłał Artur Zięba
ul. Wałowa 30/7
33-100 Tarnów




ZB nr 13(139)/99, 16-30.9.99

Początek strony