Strona główna   Spis treści 

ZB nr 1(146)/2000, 1-15.1.2000
ZAGRANICA

SPIRITUS MOVENS EKOLOGII?

Minnesota to stosunkowo bogaty w lasy stan USA. Oczywiście nie zabrakło chętnych do ich wycinania ani też obrońców drzewostanu (głównie starego). Obrońcy kierują się różnymi motywami, od czysto ekologicznych do religijnych. Po długich i niełatwych bataliach obrońcom drzew udało się prawnie zablokować wyrąb starych drzew w tym stanie. Znaczną część owych drzew udało się ocalić udowadniając, że mają one sakralne i spirytualne znaczenie. W październiku br. koalicja firm wycinających drzewa wytoczyła proces Departamentowi Leśnictwa Stanu Minnesota oskarżając go o preferowanie jednej religii nad innymi. W uzasadnieniu zwraca się uwagę na rosnące wśród zielonych argumenty duchowe w odniesieniu do ochrony lasów. Drwale twierdzą, iż jest to jawny objaw przechodzenia spraw ochrony środowiska w religijne. Ich zdaniem Stan, uznając prawa obrońców drzew do praktykowania ich tradycji (czyli obejmując ochroną lasy celem niezakłócania np. obrządków indiańskich), preferuje jedną religię bardziej niż inną, podczas gdy wg konstytucji, wszystkie mają być traktowane jednakowo. Proces wytoczono również dwóm grupom ekologicznym, którym udało się zablokować wycinanie drzew w parkach narodowych. Adwokaci oskarżonych podają przykłady ogólnie uznanych miejsc "sakralnych" jak Park Narodowy Yosemite, gdzie - ktoś mógłby rzec - jest naruszone równouprawnienie religii. Innym argumentem może być np. kibicowanie danej drużynie pomijając inne. Słowem wszystko zależy od miejsca gdzie ktoś chce praktykować swoje ideały, nie ważne czy religijne czy sportowe czy turystyczne. Przykładami z różnych stron USA są coraz częstsze ataki na zielonych leśników oprowadzających szkolne dzieci wokół drzew. Takie rzeczy jak zachęcanie dziecka do objęcia drzewa (żeby poczuć "ducha" drzewa) lub słuchanie tzw. modlitw do Matki Ziemi (np. podczas szkolnego Dnia Ziemi) mogą być poczytane za preferowanie religii. W szkołach publicznych jest niedozwolone stawianie jednej religii nad inną, czyli w ogóle ma się tego nie praktykować. Cały zakres "duchowości" w USA jest niezwykle ciężko zrozumieć gdziekolwiek indziej, niemniej tutaj ma to sens. Dlatego ww. proces ma podstawę prawną, aczkolwiek jest najzupełniej nietypowy. Oczywiście definicja religii jest różnie interpretowana przez różne strony tego i innych konfliktów, natomiast Sąd Najwyższy USA nigdy nie przyjął jednej definicji religii. Sprawy rozpatruje się indywidualnie. Z kolei zdaniem niektórych ekologów można powiedzieć, że skoro wg ich (zielonych) wyznania, Ziemia jest matką a Słońce ojcem, to mówienie, że rząd akceptuje ich religię jest za daleko posunięte. Niektórzy mają wrodzone zamiłowanie do spacerów między drzewami jako duchowe oderwanie się od rzeczywistości i czasem - jak w Minnesocie - rząd daje im do tego prawo. "Czy to też religia?" pytają zieloni. Proces ma się rozstrzygnąć na początku 2000 r.

Sprawa narzucania i nienarzucania religii jest w USA traktowana inaczej niż gdzie indziej, dlatego takie sytuacje jak ta mogą mieć miejsce. Łączy się z tym wolność słowa, swoboda prezentacji, możliwość publicznych spotkań itd. itp. Sformułowanie "my right" (moje prawo) jest popularne w Stanach. Oczywistym faktem jest, że dla wielu Indian (i nie tylko) drzewa i określone lasy mają duchowe znaczenie. Powstaje zatem konflikt między problemem wolności wyboru a ograniczeniem swobody innych (np. drwali) na publicznych ziemiach. Ostatnio coraz częściej udaje się wprowadzić ochronę na jakimś obszarze leśnym ze względów religijnych, za którymi idą ekologiczne. Proces wytoczony przez firmy chcące kontynuować wycinanie lasów w Minnesocie prawdopodobnie nie przyniesie pozytywnego dla nich rezultatu, choć oczywiście - jak zwykle jeśli idzie o duży szmal- spodziewać należy się wszystkiego.

Dla wyjaśnienia dodam, że w całych Stanach drzewa wycinane z zasobów publicznych (państwowych) to tylko 4% ogólnie wyrąbywanych, niemniej dla niektórych firm w Minnesocie zakaz wyrębu w lasach oznacza upadek.

Przemysław Sobański

POWOJENNE SKAŻENIA Z ZATOKI PERSKIEJ
NADAL GROŹNE

Zaraz po zakończeniu wojny z Irakiem, USA i inne kraje milczały nt. skutków dla zdrowia spowodowanych bombardowaniami i innymi działami wojennymi. Nieco później okazało się, że coś tam wypłynęło, a żołnierze (oczywiście amerykańscy a nie iraccy ani ludność cywilna) dostali odpowiednia opiekę. Z czasem nie dało się dalej utajniać (bo nie wierze, żeby najbardziej wyszkoleni naukowcy pracujący dla rządu nie widzieli tego od razu) skutków bombardowań dla zdrowia. Oficjalnie zaczęto mówić o poważnych negatywnych skutkach dla zdrowia i że od razu nie da się ich zlikwidować. Cały czas mowa oczywiście o żołnierzach amerykańskich, nie wspomina się o arabskich, którzy byli bardziej poszkodowani, oraz o cywilach, którzy także ucierpieli.

29.11.99, badania przeprowadzone przez Medyczne Centrum w Teksasie, potwierdziły pierwsze objawy zniszczenia mózgu weteranów wojny w Zatoce Perskiej. Toksyczne chemikalia dotknęły 30 000 byłych żołnierzy USA oraz kilkakrotnie więcej mieszkańców Zatoki Perskiej. Badania są sponsorowane przez Pentagon i Ross Perot Foundation i jeśli zostaną potwierdzone przez najbliższe tygodnie, weterani z r. 1991 dostana większą pomoc. Tylko czy to wystarczy? Od czasu wojny mnożyły się w wojsku narzekania na bóle kości i muskułów oraz zaniki pamięci. Oczywiście rządowi badacze cały czas próbowali podważyć wyniki obserwacji, żeby sprawa nabrała w mediach miana "kontrowersja" czyli: "może to nieprawda". Zapewne podobnie będzie i z wynikami najnowszych badań - obserwacji z Centrum Medycznego w Houston. Udowodniono, że poziom schorzeń mózgu u weteranów z Zatoki Perskiej jest 10 do 25% większy niż u innych weteranów. Schorzeniami zostały dotknięte części mózgu odpowiedzialne za refleks, poruszanie, emocje i pamięć. Pentagon wstępnie (naturalnie) nie ocenił wyników obserwacji ale zakomunikował, że badania mogą doprowadzić do większych wynagrodzeń dla weteranów wojny z Irakiem. Ciekawe czy ktoś zajmie się przynajmniej próbą najbardziej podstawowego kurowania (nie mówiąc o wynagrodzeniach) cywilnej ludności szczególnie południowego Iraku, o którą USA tak się ponoć troszczą.

Przemysław Sobański
e-mail: bobi2000@hotmail.com

CIEKAWOSTKI Z USA

6.12.99 Sędzia Sądu Federalnego Richard Enslen, wydał przejściowy zakaz transportu uranu przez stan Michigan. W uzasadnieniu podał, że otwartym pozostaje pytanie, czy Departament Energii przeprowadził wystarczające studia nad możliwością naruszenia środowiska naturalnego przez uran. Adwokaci rządowi nie skomentowali wyroku, powiedzieli tylko, że może on spowodować osłabienie amerykańskiej pozycji w negocjacjach rozbrojeniowych. 4,25 uncji uranu z rozbrajających się reaktorów rosyjskich miało być przetransportowane przez Michigan do Kanady. Kanadyjczycy mieli zbadać, czy taki uran nadaje się do użycia w komercyjnych (nie wojskowych) reaktorach nuklearnych jako napęd.

Byli pracownicy (odeszli z powodów zdrowotnych) zakładów produkcji uranu w Ohio, Kentucky i Tennessee, NIE dostaną pokrycia rachunków medycznych. Robotnicy zostali radioaktywnie napromieniowani, co spowodowało wcześniejszą emeryturę. Niemniej wydatki na opiekę medyczną okazały się wyższe niż to przewidywały ówcześnie przeznaczone na to sumy. Później rząd Clintona obiecał, że robotnicy dostaną łącznie ponad 7 milionów $ na pokrycie rachunków medycznych, ale Kongres to unieważnił.

7.12.99 po raz pierwszy w historii USA, zezwolono na produkcję radioaktywnych materiałów militarnych w nie wojskowych reaktorach. Stan Tennessee dogadał się z Departamentem Energii o nuklearnym wytwarzaniu elektryczności i jednocześnie produkcja trytu (elektrownia będzie pracować dla cywilów i dla wojska). Zgodnie z umową, Elektrownia Watts Bar, około 80 km od Knoxville zacznie produkcję trytu od r. 2003.

W maleńkiej miejscowości, niedaleko San Francisco, Earlimart, pojawiło się przypuszczenie, że pewna grupa osób została narażona na działanie groźnych toksyn. 24 osoby (w większości kobiety) czekały przez jakiś czas na mokrawej trawie i na mrozie, na przybycie specjalnej ekipy medycznej. Nikt dokładnie nie wiedział co się stało, ale oczekujący mieli objawy łzawiących oczu, trudności z oddychaniem, kłopoty z żołądkiem. Przybyła specjalna grupa, sformułowała tzw. "linie odkażania", czyli wszyscy musieli się zupełnie rozebrać. Mężczyźni w maskach i kombinezonach pryskali wszystkich mocnym strumieniem wody. 56-cio letnia babcia była pierwsza w linii i została fizycznie zmuszona do zdjęcia bielizny. Inna kobieta w 40-tce opisała później zdarzenie: "to wyglądało jakbyśmy były gwałcone. Zamaskowany mężczyzna nakazał mi rozebrać się, podnieść ręce i kręcić się w kółko". Foliowa kotarka nie była wystarczającą (jeśli jakąkolwiek) zasłoną przed około 100 osobowym personelem medycznym, kamerami telewizyjnymi i gapiami. Miesiąc później okazało się, że nie było aż takiego zagrożenia. Niemniej, doliczono się kolejnych poszkodowanych tego samego dnia, których nikt nie ewakuował ani nie poinformował o sprawie. Medyczne wydatki sięgają tysięcy dolarów i mieszkańcy chcą aby je pokryło miasto. Promieniowanie toksyczne nie było tak groźne jak myślano (czyli linia odkażania nie była konieczna), ale może powodować raka. Mieszkańcy domagają się od miasta zdecydowanie lepszej kontroli czystości powietrza. Gdyby bowiem takowa kontrola była skuteczna, toksyczne zagrożenie zostałoby niezwłocznie zlokalizowane i od razu byłoby wiadomo jakiego stopnia jest zagrożenie. Warto dodać, że miasto powinno być gotowe na takie przypadki a kontrola czystości powietrza powinna funkcjonować perfekcyjnie. Nic takiego nie miało miejsca. W niedalekiej przyszłości spodziewane są procesy o pogwałcenie godności osobistej i szereg na tle ekologicznym. Niemniej lokalne władze niewiele robią wokół całej sprawy, ignorując mieszkańców. Doktor Marion Moses powiedział, że gdyby coś takiego stało się w San Francisco lub w Sacramento (stolica Kalifornii), przedstawiciele władzy dwoiliby się i troili, żeby załatwić sprawę. Ale w Earlimart, gdzie niemal wszyscy zarabiają na winobraniu, nikt się nie przejmuje co mają do powiedzenia mieszkańcy miejscowości. Zdarzenie było o tyle ciekawe dla mediów, że nagłośniły go w kraju, zatem po miesiącu czasu jakieś odszkodowania zapewne będą przyznane. Przypuszczalnie zrobi się też coś ws. kontroli czystości powietrza. Niemniej najprawdopodobniejszy jest fakt, że nie będzie zbyt dużych konkretów przed okresem świątecznym, bo tym na stołkach wygodna jest zwłoka na czasie.

z Kalifornii
Przemysław Sobański

PARK NARODOWY W ESTONII ZAGROŻONY

Powstaje projekt budowy portu głębinowego w pobliżu Parku Narodowego - Vilsandi, na największej wyspie Estonii - Saremie. Obszar projektu znajduje się m.in. w okolicach Zatoki Uudepangue. Miejsce to znane jest przez wszystkich Estończyków jako podniebna "mleczna droga", droga ptactwa z obszarów zimowania w Europie Środkowej do arktycznej tundry. Wyspy należące do Parku Narodowego Vilsandi stanowią połowę tej drogi. Teren jest ważną częścią światowego ekosystemu. Na wschodnim wybrzeżu parku narodowego, w zatoce Uudepanga, gdzie planowany jest port głębinowy , znajduje się jedna z dwóch większych miejscowości uzdrowiskowych Występują tam rzadkie gatunki ptaków, zwierząt i roślin takich jak np. orzeł białogłowy i blisko 200 szarych fok, które zbierają się tam na letni odpoczynek.

W projekt zaangażowana jest grupa biznesmenów a także kierownik parku narodowego i niektórzy politycy, którzy mają finansowe lub osobiste interesy w budowie portu na Saremie. Prawdopodobnie miejsce to pociąga za sobą najmniejsze koszty i ma lokalizację najbliższą do międzynarodowych tras morskich. Ale to nie mogą być wystarczające argumenty do niszczenia takich terenów. Ludzie zajęci budową portu twierdzą, że wyspa musi rozwijać się turystycznie, ale przecież wszystkie zanieczyszczenia oraz infrastruktura wiążące się z tym przedsięwzięciem etc. mogą okazać się zgubne dla tak małej wyspy. Czy nie ma wystarczająco dużo przykładów na świecie mówiących o niszczeniu całej planety Matki - Ziemi i rodzaju ludzkiego?

Estońscy obrońcy natury nie są przeciwnikami budowy głębinowego portu na wyspie Sarema, ale są przeciwni budowie portu 560 m od granicy parku narodowego. Proponują inne miejsce, mianowicie Veere, gdzie jest port i infrastruktura, gdzie należało by jedynie zmodernizować miejsce.

W tych dwóch i jeszcze jednym potencjalnym miejscu przeprowadzane były badania. Niestety to nie wystarczyło - robione były one w złym czasie i ze z góry zaplanowanym wynikiem.

Obecnie problem nabiera żywszych barw, podejmowane są decyzje motywowane troską tylko o pieniądze - korupcja. Zapomniano o środowisku, o prawie przyszłych pokoleń do życia w bezpiecznym i zdrowym świecie.

Obrońcy środowiska zebrali wszystkie te fakty by mieć dobre, obiektywne argumenty.

W trakcie sprawy wywołano bardzo ciekawą rozmowę i walkę w prasie i telewizji, również organizacje ochrony środowiska przeprowadziły liczne spotkania. Niektóre międzynarodowe organizacje zaczęły działać w tej sprawie.

tłum. Anna Chromiec
e-mail: anach@webexpress.pl




ZB nr 1(146)/2000, 1-15.1.2000

Początek strony