Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]

TRANSPORT - ZB nr 1(159)/2001, marzec 2001

LOKALNE WIADOMOŚCI KOLEJOWE

ŚWIETLANA PRZYSZŁOŚĆ...

Zakład Przewozów Pasażerskich przedstawił swoje bogate plany na przyszłość. Wynika z nich, że już niedługo nastąpi zdecydowana poprawa jakości usług oferowanych przez ten zakład.

Dyrektor tegoż zakładu Zbigniew Tracichleb w wywiadzie udzielonym Tygodnikowi Kolejarzy "Nowe Sygnały" nr 43/2000 zapowiedział modernizację głównej linii kolejowej województwa lubelskiego łączącej Lublin i Chełm z Warszawą oraz inwestycje na liniach Łuków - Biała Podlaska i Pilawa - Warszawa przez Stoczek Łukowski. Poinformował także o przywróceniu do ruchu pasażerskiego linii Lublin - Lubartów - Parczew, zamkniętej dla ruchu od wiosny br. Ma ją obsługiwać, tak jak w przyszłości i linię Lublin - Kraśnik, szynobus. Ważną wydaje się także informacja o przyszłym rozkładzie jazdy pociągów, który to ma być poprzedzony umową z samorządami.

I SZARA RZECZYWISTOŚĆ.

Niestety, na razie jednak sytuacja nie nastraja do optymizmu, ponieważ na razie następuje w lubelskim zmniejszanie liczby kursujących pociągów.

Zlikwidowane zostały od 15.11.2000 dwa kursy na liniach lokalnych Chełm - Zamość i Chełm - Uhrusk. Powodem takiego kroku jest niska frekwencja np. zlikwidowane połączenie Chełm - Uhrusk miało ok. 10% rentowności. Jeśli zaś chodzi o tą pierwszą linię, jak nieoficjalnie się dowiedziałem, powodem małej popularności pociągów tam kursujących jest złe umiejscowienie stacji i przystanków, które to są bardzo oddalone od miejscowości (np. Izbica), przez co nieatrakcyjne dla mieszkańców, oraz żółwim tempem, z jakim poruszał się skład (82 km w ponad dwie godziny jazdy).

Niewielkim pocieszeniem jest to, że do końca roku nie będzie już żadnych zmian w rozkładzie.

Rafał Jasiński

EKOFILOZOFICZNE ASPEKTY STAREGO SAMOCHODU

Tak się składa, że aby zarabiać na życie, muszę sporo podróżować. W tym celu zaopatrzyłem się jakiś czas temu w używany samochód, który po przeróbce na gaz wozi mnie taniej, niż czyniłby to nasz rodzimy monopolista kolejowy, o autobusach nie wspominając. Stare pojazdy, jak ogólnie wiadomo, wymagają trochę zabiegów konserwacyjnych. Aby nie były one zbyt kosztowne, funduję swemu stalowemu rumakowi części zamienne z recyklingu, czyli, mówiąc po ludzku - ze szrotu. Jak ma się odrobinę szczęścia, trafi się na coś, co jeszcze długo popracuje, a jeśli właściciel szrotu jest zaprzyjaźniony, zadba, by wybrać części w najlepszym stanie. Nie wszystko jednak można stamtąd wziąć. Elementy, które decydują o bezpieczeństwie jazdy (opony, elementy układu kierowniczego i hamulcowego) muszą być "pewne", której to pewności na szrotach szukać darmo. W sukurs przychodzą na szczęście przedsiębiorstwa, które oferują części regenerowane, np. bieżnikowane opony. Jakość tych elementów bywa dość przyzwoita, cena umiarkowana, no i ta miła świadomość oszczędzania surowców, które bez działalności zakładu bieżnikującego paskudziłyby środowisko.

Wydawałoby się - same plusy. Aliści... Aliści, samochody mają przykry zwyczaj czasem najechać na coś ostrego. Stało się, straciłem oponę. Niewiele myśląc, pojechałem do warsztatu, gdzie mi ją sprzedano i zażądałem nowej. Nie było, warsztat "już się nie zajmuje bieżnikowanymi oponami, może na specjalne życzenie klienta sprowadzić za tydzień". A ja następnego dnia miałem moim samochodem jechać w trasę, między innymi po to, by szerzyć światłe idee ekofilozofii. Machnąłem ręką na warsztat, pojechałem do konkurencji naprzeciw. Tam usłyszałem coś w rodzaju "panie, to nalewana opona, my mamy tylko nowe!" - i odesłano mnie z niepewną nadzieją na jakieś straszliwe peryferia, gdzie podobno jakiś pan gumiarz ma takie nalewane opony. Nie miał. Postanowiłem podzwonić po warsztatach, ale na telefon informacji nikt mi nie udzielił, bo wszyscy indagowani gumiarze stwierdzili, że trzeba obejrzeć moje opony fachowym okiem. Cóż było robić, sporządziłem mapę swego miasta z zaznaczeniem położenia warsztatów oponiarskich i... już w siódmym z kolei mieli poszukiwaną oponę. A sprzedano mi ją z komentarzem "No! Myślałem, że to już nigdy nie zejdzie, wszyscy chcą nowe!". Obok warsztatu piętrzyła się spora góra opon, które nadawałyby się może do "nalewania", ale najpewniej trafią na śmietniki, albo do pieców, po czym podniesie się lament obrońców środowiska.

Jakby nie dość było tego zmarnowanego dnia i smutnej refleksji nad aroganckim marnotrawstwem, jeszcze pan zakładający oponę, zapytał "panie, co pan takim rzęchem jeździsz?". Dopiero, gdy grzecznie wytłumaczyłem mu, że rzęch jest pełnosprawny, zadbany, nie mam powodu się go wstydzić i póki jeździ ma dla mnie wartość środka lokomocji a nie pokazania prestiżu społecznego i tak w ogóle to popieram oszczędność, a nie popieram dzikiego marnotrawstwa, jakiego koronnym przykładem jest przemysł samochodowy - pan się zdumiał i zrozumiał. Nawet obniżył o kilka złotych cenę swojej usługi.

Historyjkę powyższą pozwalam sobie publicznie opowiedzieć, aby zwrócić uwagę nie na brak bieżnikowanych opon, ale na zjawisko społeczne, które i rodzącej się (podobno) świadomości ekologicznej nie może być obce - na stosunek tzw. szerokich rzesz społeczeństwa do problemu oszczędzania. Okazuje się bowiem, że "zieloni" z ich postulatem maksymalnego wykorzystania przedmiotów i surowców, to w świadomości takiego, czy innego pana gumiarza, banda nawiedzonych, co obniżają zużycie nowych przedmiotów, tłumiąc produkcję i tym samym napędzając bezrobocie. A to właśnie owi przyziemni gumiarze, a nie szlachetni "zieloni" decydują dziś (i długo jeszcze zapewne) o utrzymywaniu się stanu świadomości, w którym ktoś używający rzeczy nie najnowszych, albo regenerowanych, to ktoś "gorszy", biedak jakiś politowania godzien.

Dotychczasowy rozwój technologii charakteryzuje się tym, że po okresie pionierskim pierwsze użytkowe wytwory szybko są zastępowane nowymi, wyposażonymi w coraz większe możliwości i coraz lepszymi. Aż nadchodzi taki etap rozwoju, gdy nowa generacja przedmiotów już nie różni się aż tak bardzo od poprzedniej i trzeba coraz większego wysiłku marketingowego, by je sprzedać. Tak stało się z samochodami na przełomie lat 50-tych i 60-tych ubiegłego stulecia. W efekcie samochód skonstruowany w latach 60-tych, choć na pewno nie jest tak doskonały, jak dzisiejsze, wciąż nadaje się do użytku, a nawet może ewoluować, czego dowodem jest spora kariera przeróbek takich pojazdów na zasilanie gazem płynnym. Smrodzący wehikuł staje się dzięki takiej przeróbce mniej uciążliwy dla środowiska, niż niejedno nafaszerowane elektroniką cacko z wymyślnym katalizatorem. Jeśli jeszcze jest wystarczająco starannie konserwowany, może długo zachować swą wartość użytkową. Podobny los już w niedługim czasie spotka komputery - dalsze udoskonalenia przestaną tak radykalnie poprawiać ich możliwości funkcjonalne.

Rozumowanie takie, jak powyższe, choć racjonalne, jednak się nie przebija do powszechniejszej świadomości. Wciąż jeszcze przedmioty, zwłaszcza nowe i nowoczesne mają wartość... nie przedmiotów, nie wartość użytkową, jaką sobą przedstawiają, ale swoistego "pancerza", pod którym ich posiadacz czuje się "lepszy" a przynajmniej nie gorszy, nie słabiej uzbrojony w codziennej walce o byt. Zaś sytuacja rodzima, gdy "wielkie żarcie" zaledwie się rozpoczęło a już jest tłumione, zaledwie rozbudzono apetyty konsumpcyjne, już przez znane wszystkim nieprzemyślane działania gospodarcze apetyty te zaspokojone być nie mogą - jest wręcz karykaturalna. A mogło być inaczej, bo ekologiczny model rozwoju, czyli Nasz Upragniony Rozwój Zrównoważony jest w sam raz dla krajów biedniejszych, na dorobku. Obecnie dochodzą do jego idei kraje najbogatsze i do nas też on dojdzie - tyle, że z opóźnieniem, gdy spustoszenia ekologiczne i ekonomiczne będą już znaczne. Gdyby był konsekwentnie propagowany i wdrażany od początku przemian zapewne uchroniłby on nas przed powtarzaniem błędów, jakie już popełniły społeczeństwa najbogatsze. Najwyraźniej zadziałała znana i nie najfortuniejsza chyba maksyma "zastaw się a postaw". Pozastawiani jesteśmy potężnie (ekonomiści szacują, że 80 do 90% bogactwa, jakie się pojawiło w Polsce po roku 1989 jest na kredyty, w większości niespłacone!) a rozwiązanie mniej energo-, materiało- i kapitałochłonne, jak choćby recykling i przedłużanie żywotności starszych przedmiotów, nie budzą wielkiego zainteresowania. Ale też w ramach ekonomii liberalnej na oszczędność miejsca specjalnie nie ma, bo oszczędność spowalnia wzrost gospodarczy, a każde spowolnienie wzrostu generuje w dzisiejszej gospodarce inflację i bezrobocie. W dodatku tej liberalnej gospodarki też już tak bardzo nie ma, bo konstruowana była dla rynku wolnokonkurencyjnego a nie dla korporacyjnego, jaki się coraz wyraźniej kształtuje.

Mogłoby więc myślenie ekologiczne stać się naszym credo w czasach przemian. Jeszcze może się nim stać, zanim do reszty nie zostaną zrujnowane i zniszczone przez polityczne układy te lokalne powiązania gospodarcze i kulturowe, które jeszcze funkcjonują. A zaczyna się to myślenie od drobiazgów w rodzaju decyzji o przedłużeniu żywota starego samochodu, albo w ogóle zrezygnowania z osławionego "wyścigu szczurów". Od drobnego w sumie gestu życzliwszego tolerowania wokół nas rzeczy starszych, lecz w pełni jeszcze sprawnych - i życzliwszego stosunku do ich właścicieli.

Czy to naprawdę tak wielkie wymagania?

Włodzimierz H. Zylbertal




TRANSPORT - ZB nr 1(159)/2001, marzec 2001
Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]