ZB 1(169), styczeń 2002
ISSN 1231-2126, [zb.eco.pl/zb]
Raporty - relacje - sprawozdania
 

Wrocław miastem rowerów (także zimą!)

Do Wrocławia św. Mikołaj w 2001 r. przybył później niż zwykle - 8 grudnia. Zachęcał on do jazdy na rowerze zimą. Grzecznym "dzieciom", czyli rowerzystom, dawał prezenty, a dla złych (kierowców) miał rózgi. Świętego wspierało Stowarzyszenie "Zielona Kultura".

foto

Rower to doskonały środek transportu, który sprawdza się przez cały rok. Jest tani, ekologiczny i zdrowy. Mimo to, gdy kończy się lato pojazdy te znikają z ulic naszych miast, lądując na parę miesięcy w piwnicach. Sekcja Rowerowa "Zielonej Kultury" w ramach kampanii Wrocław miastem rowerów zrobiła happening - uroczyste Otwarcie Zimowego Sezonu Rowerowego.

8.12 na Rynek przybył - wieziony przez rączego renifera - Mikołaj. Miał dla ok. 40 zgromadzonych cyklistów moc prezentów. Od jabłek, przez książki, po solidne zapięcia. Gość z Laponii podzielił się też z zebranymi radosną informacją o miejskim serwisie internetowym: www.rowery.uni.wroc.pl, zawierającym przydatne informacje. Następnie na czele peletonu ruszył on uliczkami Starego Miasta, wznosząc bojowe hasła: "Wrocław miastem rowerów", "Rower zimą jest najlepszy" czy "Rower dobry także zimą". Niestety, nie udało się wręczyć żadnemu kierowcy rózgi. Rowerzyści wrócili potem na Rynek - Mikołaj podziękował im za przybycie. Happening został ukoronowany wygłoszonym przy dźwięku alpejskiego dzwonu Orędziem Inauguracyjnym.

Otwarcie Zimowego Sezonu Rowerowego we Wrocławiu było udane. Co ważne, sami organizatorzy dobrze się bawili. W lokalnych mediach był spory odzew, m.in. ukazała się relacja w wiadomościach Telewizji Dolnośląskiej. Miejmy nadzieję, że za rok znów Mikołaj będzie zachęcał do jeżdżenia rowerem.

Sławomir Czapnik

PS

Inspiracją dla rowerowych mikołajek były działania Warszawskiej Federacji Zielonych. Spotkania sekcji rowerowej "Zielonej Kultury" odbywają się w każdą środę w siedzibie stowarzyszenia. Serdecznie zapraszamy!

Stowarzyszenie "Zielona Kultura"
ul. Kuźnicza 49/55, 50-138 Wrocław
tel./fax 0-71/341-96-19
e-mail: biuro@zielona.uni.wroc.pl

Osad ściekowy

Czarna błotnista maź. Wygląda i śmierdzi jak gówno. Faktycznie jest odchodem miasta, odpadem działalności wydalniczej 2 mln ludzi i 200 tys. małych zakładów pracy oraz kilkudziesięciu większych. Kto trzymając nowy banknot w ręku ma świadomość, że syf poprodukcyjny z drukowania tych papierków spłynął po cichu do Wisły z pobliskiej Wytwórni Papierów Wartościowych?

rys. Konstancja Harasymowicz

Lewa, lepsza część miasta, "spuszcza się" bezpośrednio do rzeki. Prawa strona - ma oczyszczalnię ścieków o dźwięcznym imieniu "Czajka". Przez "Czajkę" przechodzi ok. 190 tys. m3 ścieków na dobę. Powstaje z tego ok. 4000 ton osadu miesięcznie.

"Ponieważ pozwolenie wodno-prawne określa górną granicę ilości osadów składowanych czasowo na terenie obiektu na 16 tys. ton, stąd konieczność ich wywozu i utylizacji poza terenem obiektu. Warunki jego zewnętrznego wykorzystania na cele nieprzemysłowe określa Rozporządzenie MOŚZNiL z 11.8.1999 r." pisze w wyjaśnieniu dla Julii Pitery Wiceprezydent Miasta St. Warszawy Jacek Zdrojewski.

Zacytowane powyżej rozporządzenie w par. 4.2.1 określa, że ilości metali ciężkich, które mogą być wprowadzone z osadem ściekowym w ciągu roku do gleby średnio w okresie 10 lat nie może przekroczyć:

  1. ołowiu (Pb) - 1000 g/ha/rok
  2. kadmu (Cd) - 20 g/ha/rok
  3. chromu (Cr) - 1000 g/ha/rok
  4. miedzi (Cu) - 1600 g/ha/rok
  5. niklu (Ni) - 200 g/ha/rok
  6. rtęci (Hg) - 10 g/ha/rok.

W podpunkcie 4.2.2 zapisano "dawka osadu ściekowego nie może przekroczyć 10 ton suchej masy na hektar w okresie 5 lat".

Odtąd już można było bezkarnie rozrzucać truciznę po polach. Jak się gdzieś lud burzył to zmieniano miejsce. Nuna, Nowy Modlin, Sanniki to miejsca w pobliżu Warszawy, gdzie truje się ziemię rolną. Legalizacja bezprawia trwa.

W ramach tzw. "rekultywacji" firma "Wrotrans" wrzuciła do wyrobiska odkupionego od cukrowni w Glinojecku ponad 50 tys. ton osadu ściekowego. To bezczelne łamanie wszelkich norm spowodowało protesty.

W odpowiedzi na interwencję Posła R. Gawlika (z 24.8.2001 dotyczącej działania Mazowieckiego Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska ws. składowania odpadów bez wymaganych zezwoleń i z przekroczeniem dopuszczalnych norm w gminie Glinojeck) wyjaśnienie złożył z up. Ministra Podsekretarz Stanu Marek Michalik:

"Ustosunkowywując się do podnoszonej przez Pana Posła kwestii dotyczącej 15-krotnego przekroczenia dawek osadów ściekowych wykorzystywanych na cele nierolnicze, określonych w Rozporządzeniu MOŚZNiL z 11.8.1999 ws. warunków jakie muszą być spełnione przy wykorzystaniu osadów ściekowych na cele nieprzemysłowe, (Dz. U. nr 72 poz. 813), należy stwierdzić, iż w świetle interpretacji Departamentu Ochrony Środowiska Ministerstwa Środowiska z 30.12.1999.

Ww. rozporządzenie reguluje sprawy w zakresie wykorzystywania osadów ściekowych do rekultywacji gruntów mających na celu wzbogacenie tych gruntów w substancję organiczną, źródłem której są w tym wypadku osady ściekowe. Dawki osadów ściekowych stosowanych do rekultywacji gruntów na potrzeby rolnicze i nierolnicze określone zostały w ww. rozporządzeniu w zależności od pożądanej zawartości substancji organicznej w gruncie. Z powyższego wynika, że przedstawiony przez inwestora, w projekcie rekultywacji, sposób wykorzystywania osadów ściekowych do warstwowego wypełniania wyrobiska pożwirowego z przekładkami wykonanymi z innych materiałów tzn. popiołów z elektrociepłowni nie stanowi w rozumieniu ww. rozporządzenia wprowadzania osadów ściekowych na grunty do rekultywacji na potrzeby rolnicze i nierolnicze".

To wykręcające kota ogonem wyjaśnienie pozbawia chęci do dalszej dyskusji. Można bezkarnie truć ludzi i dostawać jeszcze za to pieniądze. I to my, mieszkańcy miasta, płacimy za to, że nas trują.

W czerwcu 2001 w Oczyszczalni "Czajka" wizji lokalnej dokonała Komisja Ochrony Środowiska Rady Miasta St. Warszawy. "Komisja uznała za jedno z priorytetowych zadań podjęcie rozmów z Sejmikiem Wojewódzkim ws. budowy \ osadów ściekowych dla terenu województwa" (sprawozdanie za okres 1.1.2001 do 30.6.2001). Z jednej głupoty w drugą, byle tylko rwać kasę. Za miliony utopione w Zabranieckiej nikt nie odpowiada i nie zanosi się, że odpowie.

Można się tylko zastanowić, dlaczego stołeczna władza tak konsekwentnie nie dopuszcza do uregulowania problemu odpadów. Śmierdzi korupcją na kilometr. Brak składowiska odpadów komunalnych, brak składowiska odpadów niebezpiecznych, brak oczyszczalni ścieków, brak składowisk osadów i brak programu gospodarki odpadami. W mętnej wodzie robi się najlepsze interesy. Większość firm odpadowych jest już w niemieckich rękach. Warszawskie śmieci lądują nawet w krainie wielkich jezior (Mazany).

I chociaż jesteśmy miastem o najwyższej w Europie zapadalności na raka cieszymy się, bo pan prezydent zafundował nam podświetlone mosty i fajerwerki w Nowy Rok.

Jarosław vel Jarema
jarema@supermedia.pl
0-22/828-52-19

Trudna decyzja?

Człowiek do prawidłowego rozwoju chce coraz to lepszej infrastruktury, ma coraz większe wymagania, coraz bardziej pragnie komfortu. Rozwój cywilizacji jest konieczny i nie unikniony, dla dobra człowieka i otaczającej go przyrody muszą powstawać oczyszczalnie ścieków, zakłady energetyczne, przetwórcze itp. Przedsiębiorcy szukają terenów pod nowe inwestycje i z niewielkimi wyjątkami, znajdują je - najczęściej kosztem przyrody. W ostatnim czasie pod znakiem zapytania stanęła przyszłość wiekowego i zapomnianego Lasu Mogilskiego. Uroczysko znajduje się w Nowej Hucie - Mogile - dzielnicy mieszkalnej, szybko się rozwijającej i w związku z tym decydenci stanęli przed trudnym wyborem. Powstające tu osiedla potrzebują systemu kanalizacji a inwestor ma już projekt budowy kolektora - jednak kosztem lasu. Inwestor chce rozpocząć prace, lecz wg ich projektu kolektor ma przebiegać przez granicę Lasu. Organ zarządzający Uroczyskiem tj. Fundacja Miejski Park i Ogród Zoologiczny zleciła ekspertyzę Stowarzyszeniu Inżynierów Techników Leśnictwa i Drzewnictwa w Krakowie. SITLiD miało zbadać wpływ projektowanej inwestycji na zagrożenie ekosystemu Lasu Mogilskiego. Wg tej ekspertyzy lokalizacja kolektora może zakłócić gospodarkę wodną Uroczyska, co mogłoby doprowadzić do obumierania zabytkowego starodrzewia. W związku z tym zaleca się przesunięcie terenu inwestycji co najmniej 100 metrów od granicy Lasu. Mimo wszystko inwestor wystąpił z wnioskiem o pozwolenie na budowę. Teraz wszystko zależy od głównego decydenta w tej sprawie - Biura Referencji Strategicznych przy Urzędzie Miasta Krakowa. Jaka będzie decyzja? Czy nie bacząc na zalecenia specjalistów w tej dziedzinie Urząd zlekceważy dwie Ustawy (Ustawa o ochronie gruntów rolnych i leśnych, DZ. U. nr 16 poz. 78 z późniejszymi zmianami, gdzie może być złamany art. 3 ust. 2 pkt. 2 i Ustawa o lasach DZ. U. nr 56 poz. 679 z późniejszymi zmianami gdzie naruszony zostanie art. 3 ust. 1 pkt. 5) i pozwoli na tę inwestycję?

Las Mogilski, leżący w południowej części Mogiły, w pobliżu wałów przeciwpowodziowych Wisły jest najstarszym naturalnym zespołem leśnym w Krakowie. Ma jedną z najciekawszych historii i stanowi nieocenioną wartość przyrodniczą.

Wieki temu należał do dóbr rodzinnych biskupa Iwo Odrowąża. W XIII w. tenże biskup ofiarował go klasztorowi Ojców Cystersów w Pokrzywnicy, którzy pod koniec XIV w. odsprzedali go swoim braciom z Mogiły. W 1950 r. las upaństwowiono, a w ostatnich latach przeszedł na własność gminy.

Mimo różnych prób przekształcania go w park (w latach siedemdziesiątych) las zdołał się obronić i zachować swoje naturalne wartości przyrodnicze. Nigdzie w lasach polskich leżących w granicach wielkich miast nie można znaleźć takiej liczby starych dębów szypułkowych i wiązów polnych.

Wiek tych drzew przewyższa 150, a niektórych egzemplarzy nawet 200 lat. Każde z tych drzew spełnia kryteria przyjęte dla drzew pomnikowych. Pomiędzy nimi rosną młodsze drzewa 50 - 100 letnie. Dzięki żyznemu siedlisku drzewa te zachowały dużą żywotność.

Mimo trwającej 45 lat emisji szkodliwych gazów i pyłów przez kombinat metalurgiczny, cementownie w Nowej Hucie i elektrociepłownie Łęg, mimo prób przekształcania go w park, wybudowania asfaltowych alejek, nieustannej kradzieży drewna i nielegalnej wycinki - las ten bronił się sam i przetrwał ... do dziś

Jaki będzie dalszy los Uroczyska Las Mogilski? Patrząc przez pryzmat potrzeb okolicznych mieszkańców zapowiada się długi, biurokratyczny konflikt. Gdyby przesunąć budowę wg zaleceń ekspertów inwestycja trafi na prywatne grunty, a co za tym idzie podniosą się jej koszta. Jeśli jednak będzie finalizowana wg pierwotnego projektu może zginąć Las. Wg standardów przyjętych przez Światową Organizację Zdrowia zasoby zieleni zaspakajają potrzeby zaledwie 2/3 mieszkańców miasta Krakowa. W 1999 r. w miastach Polski na mieszkańca przypadało przeciętnie 14 m2 terenów zielonych, Unia Europejska zaleca minimum 30 m2. W tej sytuacji każde skupisko leśne wydaje się być na wagę złota - tylko czy decydenci będą o tym pamiętać?

Ewa Grembowska

Informacje o zagrożeniach
czyli poznaj lokalne zwyczaje

Prawo ochrony środowiska zawiera przepis (art. 93 ust. 1), który nakazuje wojewodzie informować obywateli o ryzyku wystąpienia przekroczeń dopuszczalnych albo alarmowych poziomów substancji w powietrzu, albo o wystąpieniu takich przekroczeń. Tyle tylko, że wojewoda ma obowiązek informacje przekazywać w sposób zwyczajowo przyjęty na danym terenie. A jakie to są zwyczaje? Jeśli tego nie wiesz to możesz informacje wojewody przeoczyć. A są one bardzo ważne dla życia i zdrowia. Dlatego przedstawiam projekt listu do wojewody o przedstawienie zwyczajów na terenie danej gminy w zakresie powiadamiania. W sytuacjach zaś alarmowych można zadzwonić pod numer 112. Zgodnie z prawem telekomunikacyjnym jest to wspólny numer dla wszystkich służb ustawowo powołanych do niesienia pomocy.

Piotr Szkudlarek

Wzór listu

...........................................

(imię i nazwisko lub nazwa organizacji oraz adres)

Wojewoda ..........

Data: .........

Na podstawie art. 19 § 2 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych (Nowy Jork 1966 r.) uprzejmie wnoszę o udostępnienie mi informacji o zwyczajach przyjętych na terenie gminy ............ w zakresie powiadamiania o ryzyku wystąpienia przekroczeń dopuszczalnych albo alarmowych poziomów substancji w powietrzu, albo o wystąpieniu takich przekroczeń (art. 93 ust. 1 Prawa ochrony środowiska).

Proszę w przypadku odmowy realizacji niniejszego wezwania o poinformowanie mnie o moich prawach i obowiązkach związanych z niniejszym wystąpieniem, albowiem działam bez adwokata.

Z poważaniem

Pod skrzydlatą strzechą

W podkieleckiej wsi istnieje jedna z nielicznych w Polsce klinik dla ptaków. Ośrodek Pomocy Dzikim Zwierzętom prowadzi pasjonat, od lat interesujący się ornitologią, z zawodu... językoznawca.

Doktor Janusz Wróblewski, językoznawca i wykładowca w Akademii Świętokrzyskiej, ptakami interesował się od najmłodszych lat. Jak mówi, poznawał litery, czytając książki im poświęcone. Ptakom poświęcił nawet swoją pracę magisterską.

Oaza spokoju

Do niedawna mieszkał w Kielcach w osiedlu "Na Stoku". Kilka lat temu kupił ziemię w Ostrowie. Na posesji stała zrujnowana, stara obora, przeznaczona do rozbiórki. J. Wróblewski wyremontował ją, a dwa lata temu przeprowadził się tu z żoną.

Posesja państwa Wróblewskich znajduje się na odludziu. Cicha wieś, niewiele domów w sąsiedztwie, czyste powietrze, tuż obok rośnie młody las. Kiedy wchodzimy na posesję, niemal u samego progu witają nas trzy bociany. Dostojnie chodzą po trawniku i mimo, że łypią okiem na przybyszów, zdają się nie zwracać na nich uwagi. Są oswojone - nieznajomi nie robią na nich żadnego wrażenia.

Na podwórzu stoją tu dwie klatki dla ptaków i kojec dla psów. W jednej klatce mieszka gawron, dzika kania i kruk. W niewykończonym jeszcze pomieszczeniu przebywa jedyny nieoswojony bocian. - Chciałbym tu kiedyś urządzić salę wykładową, gdzie na zajęcia przyjeżdżałyby dzieci ze szkół - snuje plany gospodarz. - Budynek ten stanął dzięki pomocy Ligi Ochrony Przyrody, z którą współpracuję. Nawiązałem także kontakt z fundacją, która zdecydowała się pomóc finansowo.

Kruk rządzi

Kiedyś był tu stary, schorowany puszczyk, dwie sowy pójdźki, pustułki i sowa uszata. Teraz w Ostrowie jest 14 ptaków: kilka bocianów, kawka, sroka... Nie wszystkie mieszkają w jednej klatce. Tam, gdzie przebywa niedawno znaleziony w lesie kruk, jest tylko gawron i dzika kania - kruk byłby zagrożeniem np. dla sroki i kawki. Mimo złamanego skrzydła, bardzo żwawy i ruchliwy, awanturuje się i zaczepia - nie tylko ptaki, ale także psy. Duże ptaszysko zwraca uwagę sporym dziobem. Zawadiacko podbiega, trzepocząc jednym zdrowym skrzydłem i łapie kilkumiesięcznego szczeniaka za ogon. Natychmiast reaguje suczka - matka szczeniaka, która odgania ptaka. Kruk w ośrodku pozostanie prawdopodobnie do końca swoich dni - złamane skrzydło całkowicie uniemożliwia mu latanie. - Kiedyś o mały włos, a zadziobałby chorego bociana. Jak kucam, wyciąga mi koszulę ze spodni, dziobie po butach - opowiada doktor Wróblewski o swoim najbardziej niesfornym podopiecznym.

Ptasia rehabilitacja

W prowadzeniu kliniki doktorowi Wróblewskiemu pomaga znany kielecki ornitolog i weterynarz, Jarosław Sułek. Ptaki są tu leczone, przechodzą rehabilitację. Nie wszystkie z nich mają jednak szczęście. Czasem są osłabione lub nie przetrzymują operacji. Często mają złamane skrzydła lub uszkodzone kończyny. Konieczna bywa amputacja. Dziś jeden z bocianów chodzi dzięki plastikowej protezie.

Ptasie radio

W każdą środę o północy w Radiu Kielce, przez cztery godziny Janusz Wróblewski opowiada o swojej pasji. Można usłyszeć liczne ciekawostki dotyczące ptaków, posłuchać ich treli. Pan Janusz kolekcjonuje nagrania z ptasimi odgłosami - ma ponad 100 płyt kompaktowych. Jest też organizatorem corocznego wojewódzkiego konkursu ornitologicznego, do którego sam przygotowuje pytania i twórcą krajowego konkursu literackiego "Przyroda - moja miłość". Współpracuje również z Ligą Ochrony Przyrody.

Coraz częściej dzwonią ludzie, którzy znaleźli kiedyś ptaki, które oswoili i trzymają je w domu, nie za bardzo wiedząc, jak z nimi postępować. Nie tylko ze Świętokrzyskiego, ale także z Radomia czy Krakowa. - Chciałbym się skupić na województwie świętokrzyskim. Niestety, nie mam funduszy na to, by jechać w jakieś odległe miejsca w Polsce, by przywozić stamtąd ptaki - mówi J. Wróblewski.

Nie przywiązywać się

Ptaki rzadko mają imiona. Wyjątkiem jest bocian Filutek, który jako pisklę wypadł z gniazda. Już nigdy nie będzie fruwał. Imię ma też oswojona sroka Aga, która chętnie siada na wyciągniętej ręce.

Janusz Wróblewski wyznaje zasadę, że do ptaków nie należy się przywiązywać, podchodzić zbyt emocjonalnie. Pogodził się, że niektóre opuszczą go na zawsze. Tak było kiedyś z jednym z bocianów. - Kilka dni wcześniej przewidziałem, że będzie chciał odlecieć. Któregoś dnia pofrunął za płot, czego nigdy wcześniej nie robił. Następnego dnia pofrunął jeszcze dalej, na pole. Potem więcej go nie widziałem. Trochę to smutne, ale taka jest kolej rzeczy - mówi.

Katarzyna Rossienik

Pokłosie eksmisji

Kielecka nauczycielka, miłośniczka zwierząt, eksmitowana latem z osiedla Świętokrzyskie, po Nowym Roku przeprowadza się do nowego lokalu.

W ciągu kilku lat sąsiedzi wielokrotnie protestowali przeciw trzymaniu przygarnianych przez nią czworonogów. Tolerowali zwierzęta, ale ich cierpliwość skończyła się dwa lata temu, kiedy na skutek skarg, Rada Nadzorcza osiedla "Świętokrzyskie" wykluczyła ją z członkostwa w spółdzielni. Zarzucono jej użytkowanie mieszkania niezgodnie z jego przeznaczeniem - uciążliwy był smród i szczekanie. W ubiegłym roku kobiecie odebrano ponad 20 psów. Sąd zadecydował o jej eksmitowaniu.

Przypomnijmy ten ciepły czerwcowy dzień. Eksmisja pani Haliny z bloku przy ul. Krasickiego trwała kilka godzin. Na miejscu zjawił się komornik w asyście policji i Straży Miejskiej. Przed klatką schodową tłumnie zebrali się mieszkańcy. Ws. właścicielki psów interweniował kielecki oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Padła propozycja odroczenia terminu eksmisji, aby TOZ mógł mieć czas na znalezienie domów dla podopiecznych właścicielki. Bezskutecznie - komornik, nadzorujący przebieg eksmisji, był nieugięty, podobnie kierowniczka Spółdzielni Mieszkaniowej "Wichrowe Wzgórze".

Przymusowa przeprowadzka wywołała niezdrowe sensacje wśród zgromadzonego przed klatką schodową i w oknach tłumu. Doszło do ostrej wymiany zdań z rozzłoszczonymi sąsiadami. Niektórych wyraźnie poniosły emocje - zarówno od lokatorów, zgromadzonych pod blokiem jak i tych, którzy eksmisję obserwowali z okien, pod adresem właścicielki psów padały niewybredne epitety. Kpiono też z mebli, które ekipa wynosiła z mieszkania. - Od kilku lat ta pani sprowadza zwierzęta. Ciągle przybywają jakieś psy czy koty. Smród jest nie do wytrzymania - czuć go na całej klatce schodowej! - przekrzykiwali się sąsiedzi. - To wygląda gorzej niż chlew. Jak na takiej powierzchni można robić schronisko dla zwierząt? - mówił jeden z mieszkańców bloku. - Nie wiem, kiedy ostatnio widziałem u tej pani otwarte okno!

Kobieta była zdesperowana. - Ludzie, pomóżcie. Tak nie można - prosiła. - Nie zalega z czynszem, byłabym gotowa wyremontować mieszkanie.

Niektórzy usiłowali bronić lokatorki. - Jest zaszczuty przez tych ludzi. Boi się wyjść z psami na dwór - opowiadała mieszkanka bloku naprzeciwko. - Mam wrażenie, że jakby nie policja, doszłoby do linczu - przypuszczała.

- To zwykłe skurwysyństwo - komentowała z płaczem przechodząca nastolatka, widząc opierające się, wyciągane na specjalnych pętlach przez pracowników schroniska, psy. Zestresowane zwierzęta ze strachu załatwiały się na klatce. Część swoich podopiecznych, które schowały się pod łóżkami, wyniosła z domu ich pani.

Z bloku usunięto 11 psów i kota. Część zwierząt zabrały inspektorki TOZ z myślą o znalezieniu im nowych domów. Pozostałe przetransportowano do Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Dyminach. Mieszkanie na Świętokrzyskim było zdewastowane. Zniszczone płytki PCV w przedpokoju były wyżarte psim moczem do gołego betonu. Już od progu cofał charakterystyczny, dotkliwy odór amoniaku, pełno much, na podłodze stały zdezelowane resztki starej wersalki. Pracownicy, ze specjalnymi maskami na twarzy, przez kilka godzin wywozili meble i sprzęty.

Wyeksmitowana lokatorka ma żal do władz spółdzielni i mieszkańców. - Zostałam potraktowana gorzej niż złodziej. Zarzucają mi, że robiłam z bloku zwierzyniec. A często bywało, że sami mieszkańcy podrzucali mi psy albo kocie mioty. Mało razy zdarzyło się, że znajdowałam zawiniątko pod drzwiami? - pyta. - Nieodpowiedzialnym ludziom w ten sposób najłatwiej pozbyć się zwierząt. Ja nie miałam ich gdzie wydać, dlatego zostawiałam je u siebie.

Władze spółdzielni postarały się o znalezienie lokalu socjalnego. Mieszkanie na peryferiach miasta, w którym zmuszona była mieszkać przez kilka miesięcy, nie było w stanie pomieścić wszystkich rzeczy lokatorki. Większość mebli, w tym wszystkie regały, tymczasowo zostały w starym mieszkaniu. Pani Halina zabrała ze sobą psa i kota.

Sprawą obiecał zająć się wiceprezydent Marek Piotrowicz. Miasto słowa dotrzymało - pani Halina dostała przydział do domku o powierzchni 40 m kw. Ponieważ wcześniej mieszkała tam rodzina, która ubiega się o mieszkanie w bloku, trzeba było czekać, aż blok komunalny, w którym rodzina miała dostać przydział, zostanie odebrany.

Jesienią Miejski Zarząd Budynków zlecił remont mieszkania. Zostało ono m.in. odmalowane. Już można się wprowadzać. - Myślę, że przeprowadzę się na początku stycznia. Muszę przetransportować swoje rzeczy - meble i książki, które zostały jeszcze w starym mieszkaniu - mówi pani Halina. Wreszcie może choć trochę odetchnąć po trwających pół roku przejściach.

Katarzyna Rossienik

PS

Kilka psów zostało wydanych w dobre ręce. Dwa jeszcze czekają w schronisku.

Antykoncepcja dla Burka i Mruczka

Sterylizacja i terapia hormonalna to najlepsze sposoby, aby uniknąć oddawania nowonarodzonego miotu do schroniska. Pozwalają zmniejszyć liczbę bezpańskich, wałęsających się po ulicach psów i kotów.


Orientacyjne ceny zabiegów w gabinetach weterynaryjnych:

Sterylizacja suki - 130 zł
Sterylizacja kotki - 90
Kastracja psa - 70
Kastracja kota - 50
Preparat hormonalny dla suki - 20 - 40 zł
Preparat hormonalny dla kotki - 20 - 35 zł

Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w kieleckichDyminach jest przepełnione. Od Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami docierają do nas sygnały o porzuconych zwierzętach czy kartonach, pełnych ledwo co odchowanych szczeniaków. - Kiedyś znalazłam młode, które ktoś zostawił na stacji benzynowej. Ciągle ktoś dzwoni w sprawie psów czy kotów, których nie ma komu wydać - mówi Małgorzata Morgas z kieleckiego oddziału TOZ.

Weterynarze polecają przeprowadzenie u zwierząt sterylizacji, zabiegu, polegającego na usunięciu jajników, czasem razem z macicą. Przeprowadza się go w pełnym znieczuleniu, trwa on od 1 do 1,5 godziny. Zdaniem Andrzeja Kwiecińskiego, lekarza weterynarii, od lat prowadzącego lecznicę dla zwierząt w Dyminach, sterylizacja jest skuteczniejszą metodą niż podanie hormonów - raz na zawsze usuwa problem niechcianych miotów, których nie ma komu wydać. - Właściciel nie zawsze jest w stanie upilnować suki przez dwa, trzy tygodnie, bo tyle trwa cieczka. Lepiej zdecydować się na sterylizację - mówi A. Kwieciński.

Zwolennikiem sterylizacji jest też Wojciech Adamski, który wraz z żoną Małgorzatą prowadzi dwa gabinety weterynaryjne. Nie zawsze jednak udaje mu się przekonać do zabiegu właścicieli zwierząt, którzy do niego przychodzą. Niektórzy uważają, że to bezsensowne i niepotrzebne okaleczenie zwierzęcia i decydują się na mniej radykalne metody, czyli hormony. - Częściej sterylizowane są kotki, właściciele suk raczej wolą, aby ich zwierzętom podać zastrzyk hormonalny. Czasami na życzenie właścicieli poddajemy kastracji koty. Zabieg taki eliminuje ich niemiły zapach - wyjaśnia W. Adamski.

Hormony podaje się w formie zastrzyków lub tabletek. Koszt zastrzyku zależy od firmy i od wagi zwierzęcia. Powtarza się go co kilka miesięcy (co pół roku u suk, co trzy miesiące u kocic). Można przepisać też tabletki - jedną podaje się raz w tygodniu.

Katarzyna Rossienik

rys. Jarosław Gach

Skłócone towarzystwo

Nie udało się dojść do porozumienia przedstawicielom dwóch frakcji Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Zebranie przypominało raczej farsę.

Walne zebranie, na którym miało dojść do zmian w powołanym w tym roku oddziale TOZ, przebiegało w bardzo burzliwej atmosferze. Po dwóch przeciwnych stronach stołu zasiedli przedstawiciele istniejącego od wielu lat Zarządu Okręgu TOZ z Zenobią Saganowską na czele oraz przedstawiciele Urzędu Miasta i ich adwersarze, członkowie powstałego kilka miesięcy temu Oddziału TOZ, które podlega Okręgowi.

Już na początku doszło do ostrej wymiany zdań. Członkowie Oddziału zarzucali, że Zarząd Okręgu bezprawnie zablokował im konto w banku. - Jest na nim suma 1 tys. zł, to pieniądze z naszych składek. Nie możemy nimi dysponować, to skandal - mówiła Małgorzata Morgas, inicjatorka Oddziału. - Nazwano mnie oszustką, zarzucano, że podałam nieprawdziwy telefon kontaktowy. Powodem nieporozumienia był błąd drukarza, który na mojej wizytówce wydrukował źle numer i nie zgadzał się z tym, który był podany w danych, skierowanych do banku. Było sprostowanie w prasie.

- Nikt nie blokował konta - broniła się Bożena Długosz, reprezentująca Zarząd Okręgu. Za szokujące uznano stwierdzenie jednej ze starszych pań z okręgu, która stwierdziła, że psy lepiej jest usypiać, niż sterylizować. - Schronisko jest bardzo zadbane, czyściutkie i psy mają tam bardzo dobrze! - krzyczała histerycznie.

- To jakieś kpiny! Mam zdjęcia, na dowód, że psy miały tam koszmarne warunki. Krew na kratach i wychudzone zwierzęta - usłyszeliśmy. Przypomniano też o historii z psim smalcem, o której kilka lat temu było dosyć głośno. Salwy śmiechu wywołało zapytanie Zbigniewa Mazana z Wydziału Gospodarki Komunalnej i Infrastruktury Technicznej, który, na wzmiankę którejś z pań z Oddziału dotyczącej zalet sterylizacji zwierząt, zapytał: sterylizować, ale kogo?

Powodem odwołania dotychczasowego Zarządu Oddziału był brak sprawozdań, które nie wpływały do Okręgu. - Nie poinformowano nas o tym, że takie sprawozdanie musimy złożyć. Nie dostaliśmy żadnego pisma w tej sprawie - mówi M. Morgas, z odwołanego Zarządu. - Nie można nam zarzucać, że nic nie robimy. Znaleźliśmy nowe domy dla kilkudziesięciu bezpańskich psów i kotów, tymczasem zarzuca się nam, że handlujemy zwierzętami - odpiera zarzuty. - Dużo pieniędzy idzie na leczenie i szczepienie zwierząt. Poza tym sprowadzaliśmy karmę z "Makro", którą przekazaliśmy właścicielom zwierząt, którzy są w trudnej sytuacji materialnej.

Zebranie przerwano - decyzję taką podjęła Bożena Długosz, reprezentująca Zarząd Okręgu, prowadząca zebranie. - Nie jesteśmy w stanie dojść do porozumienia - argumentowała. Założycieli Oddziału TOZ i sympatyków, których zjawiła się dość pokaźna, bo ok. 30 osobowa grupa, wyproszono z budynku Urzędu Miasta, w sali pozostali członkowie Okręgu. - Nie został podpisany żaden protokół, informujący o tym, że zebranie zostało przerwane. Nie wiemy, dlaczego - mówiła Anna Rakalska, jedna z inicjatorek Oddziału.

Członkowie Oddziału chcą jak najszybciej skonsultować się z prawnikiem, by podyskutować nad statusem. Biorą pod uwagę założenie oddzielnej, niezależnej organizacji.

Katarzyna Rossienik

Plastikowe zakupy

Dwa ciastka, zapakowane w trzy torebki foliowe - tak wygląda większość naszych codziennych zakupów. Często sprzedawcy na prośbę klienta o papierową torebkę reagują ironicznym uśmiechem.


W mieście panuje dezinformacja, dotycząca firm, zajmujących się produkcją opakowań bezpiecznych dla środowiska. Usiłowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej w Miejskim Inspektoracie Ochrony Środowiska. Adam Rogaliński, zajmujący się tą problematyką, odesłał nas do Wojewódzkiego Urzędu Statystycznego i Wydziału Promocji Miasta, w dalszej kolejności - do Wydziału Komunikacji, Handlu i Usług Urzędu Miasta w Kielcach. Pani, która w Wydziale Komunikacji odebrała telefon, skierowała nas do... MIOŚ.

W kieleckich sklepach ciężko o ekologicznie pakowane zakupy. Kupując cokolwiek - od pączka po banana, możemy spodziewać się, że sprzedawcy zapakują nam towar w foliowe woreczki. Jedynie nieliczne sklepy dysponują ekologicznymi, papierowymi torebkami. Tak jest np. we Fleury Michon. - Pieczywo, od samego początku powstania sklepu trzy lata temu, wręczamy w papierowych torebkach. Dopiero wtedy dajemy dodatkowo jednorazową reklamówkę - usłyszeliśmy od kierownictwa sklepu. Przyjazna dla środowiska jest też cukiernia Z. Żelaznego - można liczyć, że ciasto czy bułka zostaną zapakowane w papier. Natomiast np. bezy na wagę pakowane są w woreczki foliowe.

Papierowe torebki ma też Piekarnia pod Telegrafem, jednak nie we wszystkich punktach je dostaniemy, czasem nawet na własne życzenie. - W sklepie przy ul. Wesołej kupowałam jagodziankę. Kiedy ekspedientka zamierzała zapakować ją w folię, zwróciłam uwagę, że wolałabym papier. Z wyrzutem stwierdziła, że torebki papierowe są duże i że dostanę, owszem, ale jak kupię... dwie bułki - opowiada jedna z klientek. - Wczoraj z kolei w folię zapakowano mi osobno bułkę i pączka. Młoda dziewczyna za ladą chciała zapewne służyć uprzejmością - chciała zapakować folię w... folię w postaci jednorazowej reklamówki.

Mariusz Piazdecki, specjalista do spraw marketingu Piekarni pod Telegrafem, w której sklepach pieczywo opakowane jest w papierowe torebki lub pudełka z atestami, był zdziwiony. - Zwykle nie ma takich problemów, chyba, że opakowania właśnie się skończyły - mówi M. Piazdecki. - Nasze piekarnie i sklepy dysponują zarówno foliowymi, jak i papierowymi torebkami, a prawo do ich wyboru ma klient.

Ewa Więcek, współwłaścicielka firmy "Kiel-Pak", od dziesięciu lat produkującej ekologiczne papierowe opakowania, nie tylko na rynek kielecki, uważa, że jest większe zainteresowanie firm, niż kilka lat temu. - Na terenie województwa mamy kilku odbiorców, którymi są piekarnie, cukiernie i supermarkety. Produkujemy dla nich jednorazowe opakowania, które w 100% są bezpieczne dla środowiska. Współpracujemy też z firmami, sprzedającymi tzw. fast food - mówi E. Więcek. - Koszt produkcji torebki papierowej jest ok. 1,5 razy większy niż jednorazowego foliowego opakowania. Jednak warto wziąć pod uwagę, że papier rozkłada się od razu.

Torba na zakupy też nie musi być foliowa. Lnianą, solidną torbę na zakupy, taką, jakie możemy znaleźć w niemieckich supermarketach, możemy kupić w ciuchlandach za jedyne 50 gr.

Katarzyna Rossienik



 
Wydawnictwo "Zielone Brygady" [zb.eco.pl]
Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych [fwie.eco.pl]