ZB 1(169), styczeń 2002
ISSN 1231-2126, [zb.eco.pl/zb]
Różne
 

Władysław Graban

* * *

Źdźbło trawy
zagubione w pajęczynach jesiennego wiatru
w srebrzystych dywanach mchu
jak żagiel samotny
w nieboskłonie sinym
szuka lotu ptaka
przestrzeni ciepłego oddechu
ścian czterech
gdzie ogień i popiół
lepszy od białej zamieci
od niebytu przeznaczenia

* * *

nad brzegiem potoku
jak czapla stoję na jednej nodze
pożeram ryby
bez ognia
zapachu mięsa
stoję żurawiem u studni
czyham na wodę
nieruchome lustro
to głębia nieba
z kwaśnym deszczem

* * *

W odosobnieniu
z dala od gwaru ulic
ptaki głoszą nadejście wiosny
zieleń pełza wstydliwie
w zrudziałych kasztanach
z zadyszką dopędza skwery
deszcz w alejach
rozmywa brud rozniesiony na butach
Końcem XX wieku
odczuwamy ból zębów
nie dostrzegamy barw kwiatów
nie słyszymy ptaków
w miejscach odosobnionych

Jedno słowo

Dziecino możesz spać spokojnie
niech twoje małe serce
nie zrywa się jak ptak
karmiony dla przynęty
równo niech czas odmierza
człowieczeństwem
w słowie tym
Łagodny schył Beskidu
dotykiem palców znajdziesz
i las człowieczy sprawiedliwych
czasem rzucony kamień
Ja wierzę w obraz ptaka
który gołębiem wzlata
z otwartej dłoni
nie z kułaka
I ty nim słońce
wysokim pójdzie lotem
zawierzaj słowu
humanitas

* * *

mój ogród
z jedną kaliną
dzikim bzem
co rośnie u ścieżki
i jedną pszczołą
tulącą koniczynę
motyl budzący tarninę
skrzydłami ciszy
dzika róża
z czerwonym owocem
barwi sen świtu
oto powalony dom
arka niespełniona
w pokrzywiskach
kłębiących się jak fale
piekąca sól
u progu
ostaje

* * *

Zimą
ubrane w kwiaty śniegu
kwitną biało lipy
bez muzyki pszczół
bez śpiewu liści
rusałka odeszła w krainę motyli
na skrzydłach ptaków
zostawiając szron
lipa utulona w białą zamieć
śni o lipcowej nocy

Przede mną

Przede mną jesiony rosłe
stoją jak chłopy zalękniona
dzika róża bez czarny
jabłoń stara która babunię
pamięta
Oto dom mój nowy
bez okien i ścian
ulepiony z ciszy
na ojcowiźnie
własny
jak oddech

Azyl

Tarnina na wiosnę
urodziwsza
z nogi na nogę
miedze przestępuje
kolczastą koronę niesie
jak Bóg młody
własne królestwo
odziewa w barwy ochronne

Osty

Bracia moi
czemu sterczycie w chłodzie
kochacie serca jesienią rozdarte
zimowy księżyc
pędzący z wiatrem
białe całuny szklistych oczu
szczerość wikliny
w wodnym turkocie
W latarniach strachu
stada wilcze
szczekanie obce
homo sapiens

Błędnych kółek czad

Paradoksem paradoksów jest wypadek drogowy spowodowany przez mistrza kierownicy na zawodach mistrzów kierownicy.

Tłumaczenie mistrza, że na poboczu dla widowni nie powinno być widowni, a jeśli już była, to w tym miejscu nie powinno być wirażu, jest szczytem drogowej arogancji. Utytułowany, ozdobiony medalami i nafaszerowany synekurami mistrz kierownicy ominie każdą przeszkodę na torze, bo jest mistrzem. Czy przeszkoda jest umówiona czy przypadkowa, czy to słupek, czy to dupek, krowa czy nosorożec. Tak jak zwykły użytkownik szos ma obowiązek czynić to na codzień, w imię przepisów ruchu drogowego i prawa. Nikt nie ma pozwolenia na wjeżdżanie w ludzi, którzy znaleźli się niespodziewanie na drodze, tłumacząc się, że znaleźli mu się tam niespodziewanie. Zasada ograniczonego zaufania i nadzwyczajnej ostrożności, to mieć oczy nawet w dupie, jak mówią zwykli kierowcy. Trzeba zwolnić, hamulec, sprzęgło, redukcja, gaz i wejść w zakręt łagodnie. A jeśli ktoś śpieszy się po tytuł mistrza, to tym bardziej. A jeśli stojący za tym tytułem szmal ogranicza poczytalność mistrzów, to czy nie należałoby zweryfikować sens istnienia tego bezsensownego "sportu"? Albo to zawody na mistrza kierownicy, albo polowanie na żywe przeszkody?

Urok czterech kół to przekleństwo dorobieńców. Stojąc na zatłoczonych przystankach MPK, widzę codziennie te same zaczadzone oblicza za szybami stojącej na asfalcie blachy. Związki siarki i ołowiu paraliżują OUN (Ośrodkowy Układ Nerwowy), więc i wyobraźnię. Żaden posiadacz pieca, produkującego tę broń masowego rażenia nie zauważy, że tłok, w którym utknął, nie jest dziełem ślepego przypadku, lecz zaczadzonej inteligencji. Z całym szacunkiem dla przedsiębiorców, przewożących "koreańczykami" pożyteczną kapustę czy jodłowe wieńce, pozwolę sobie podpowiedzieć pozostałym, że gdyby nie wozili powietrza, to jechało by im się milej i z ulubioną prędkością, powyżej sześćdziesięciu.

Ambitni furmani odeprą moje zrzędzenia jakże jasnym argumentem, że jeżeli przesiądą się w rzadkie, leciwe fury Spółki MPK, to do celu nie dotrą wcale. Ten typ transportu ludzkiej masy jest już bardzo dobrze upakowany, zbyt dobrze nawet, bo co służy kiszonym burakom, szkodzi żywym.

Wiadomo także, jak na takie zbiorowe oświecenie zareaguje Spółka MPK, siłą administracji mierzoną już czterema cyframi. Klienci na przystanki, Spółka na asfalt, własnymi samochodami, na zakup których przeznaczy się firmowe dochody, bo przecież nikt ze spółkowiczów nie będzie tłoczył się ubogim, publicznym transportem. Nie po to robi się w spółkach.

Podziwiam uparty masochizm czterystu kółek tkwiących na zielonym świetle. Bo któryż z mistrzów asfaltu krzyknie w stronę niezmotoryzowanej hołoty, tkwiącej na przystanku:

- Do Huty jadę, wezmę trzy osoby!

- Na Kurdwanów..!

- Kto do Kleparza?

- Kto ma czyste gacie niech siada do mojego leksusa, jadę na Pcim!

Tak się to robi w Ameryce. Byłam, woziłam, byłam wożona.

Kraków postawiono dla furmanek i fiakrów, i pewnych rzeczy już się nie odwróci bez wyburzenia Krakowa. Ciasne uliczki dobre są dla mistrzów kierownicy, ale oni wolą ciasne góry. Tam nikt im nie przeszkodzi, bo pieszy ruch wstrzymują skutecznie przepisy ochrony przyrody i sankcje karne za ich przekroczenie. Dławi się przestronna Huta i przestrzeń między Krakowem a resztą świata. Tymczasem nasza motorykracja ma ambitny plan pokonania Ameryki pod względem ilości spalin, ale to nie te przestrzenie, nie te proporcje i kasa nie ta. Chociaż kino akcji amerykańskich podpowiada nam, że tam każdy pełnoletni człowiek jest posiadaczem samochodu, nawet czarny, nawet ułomny, nawet bezrobotny, tak jak u nas prawie każdy ma buty a niektórzy nawet całe kolekcje, to pozwolę sobie zauważyć, że Ameryka ma jeszcze inne zalety, na filmach akcji sypialnianych niewidoczne:

  1. Przestrzeń, która mieści więcej kół i pozwala rozwijać prędkości zgodne z przeznaczeniem samochodu.
  2. Odległości, które wymuszają pośpiech na zatrudnionych daleko od domu.
  3. Ekonomistów, którzy zadecydowali o tym, że samochód ma być tańszy od drogiego obuwia.

No i Amerykanów jest więcej niż nas. Ropy nie przybywa a produkty jej zużycia ulatują do dziury ozonowej, przeto amerykańska logistyka kontaktów międzyludzkich przestawia się na internet, a to cudo techniki podlega trendowi minimalizacji, zatem tam zrobi się jeszcze przestronniej, niż w przywiślańskim kraju, który musi najpierw najeść się, struć a następnie ocknąć z obiema rękami w nocniku.

Gabriela Szmielik-Mazur
Prądnik Czerwony, wrzesień 2001 r.

Deszcz

niebiański grosze
do ziemskiej sakiewki
nad ranem

Alicja Radej

Ogniu nasz
któryś jest
w Duchu
święć się
imię twoje
bądź jasność
twoja
jako w drewnie
ziemi i przestrzeni
żaru naszego
powszedniego
daj nam
dzisiaj
i nie wódź
nas na
zagaszenie
ale nas zbaw
od chłodu
śmiertelnego
ego

Cieszyn, 28.10.2001

Jerzy Oszelda



 
Wydawnictwo "Zielone Brygady" [zb.eco.pl]
Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych [fwie.eco.pl]