ZB 9(177), wrzesień 2002
ISSN 1231-2126, [zb.eco.pl/zb]
Dzikie życie
 

Na pomoc mokradłom Parsęty

Dorzecze Parsęty - okolice Kołobrzegu, Białogardu, Karlina i Gościna - to jeden z najcenniejszych turystycznie i ekologicznie obszarów kraju. Zajmuje połowę wschodniej części woj. zachodniopomorskiego. Znajduje się tu 20 gmin, należących do 6 powiatów, a w tym jest 18 gmin zrzeszonych w Związku Miast i Gmin Dorzecza Parsęty. Parsęta bierze początek w pobliżu wsi Parsęcko k. Szczecinka, przepływa 131,7 km i wpada do Bałtyku w Kołobrzegu. Ogólna powierzchnia zlewni Parsęty wynosi 3150 km2.

Znaczna część dorzecza Parsęty - to wielkie mokradła. Z gospodarczego punktu widzenia, tereny bagniste są zwykłymi nieużytkami. Zupełnie inaczej postrzega je przyrodnik. Dla niego to niezwykle bogate siedliska roślin i zwierząt. Okresowe wahania poziomu wód sprzyjają występowaniu mnóstwa ptaków, owadów, drzew, krzewów i traw. Wszystkie one stanowią zwarty, skomplikowany i wzajemnie od siebie zależny system. Naruszenie jednego elementu negatywnie wpływa na pozostałe. Bagna są naturalnymi oczyszczalniami ścieków, zaporą dla spływających z pól nawozów azotowych, regulują także poziom wód - zapobiegając powodziom.

W krajach Europy Zachodniej przez wiele lat niszczono bagna, prowadząc intensywną gospodarkę rolną i leśną. Bagna wprawdzie zlikwidowano, ale okazało się, że nie zawsze skutki tego były dobre. W Polsce działo się inaczej, głównie z uwagi na brak środków finansowych. Należałoby obecnie prowadzić taką gospodarkę, aby ocalić dorzecze Parsęty dla przyrody, człowieka i przyszłości.

Pomocy w tym zakresie chce udzielić Ministerstwo Ochrony Środowiska Królestwa Danii. Oferuje 5 milionów koron na program ocalenia unikalnej przyrody tego obszaru przed zniszczeniami. Fachowa nazwa programu - "Zintegrowany system zarządzania terenami podmokłymi zlewni Parsęty". Uczestniczy w nim Związek Miast i Gmin Dorzecza Parsęty, koszaliński Od dział Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych, Politechnika Koszalińska i kilka innych instytucji. Prace rozpoczęto we wrześniu 2000 r., a zakończą się w r. 2003.

Jednym z najważniejszych zadań jest opisanie występujących tu gatunków fauny i flory. Zrobili to częściowo pracownicy Politechniki Koszalińskiej, ale nie są oni w stanie dotrzeć wszędzie. Dlatego pomaga im w tym kilkudziesięciu nauczycieli z terenu dorzecza Parsęty, którzy w ramach zajęć kółek biologicznych prowadzą ze swoimi uczniami badania środowiska.

Podczas niedawnego seminarium w Karlinie prof. Tomasz Hosse i Agnieszka Szczęśniak z Politechniki Koszalińskiej mówili, na co zwracać szczególną uwagę oraz przedstawili pierwsze wnioski dotyczące możliwości uprawiania turystyki w dorzeczu Parsęty. Holgar Petersen z duńskiej firmy "Water Consult Itd." przyznał, że gdy zobaczył bagniska po raz pierwszy, to... stał oniemiały z zachwytu przez ponad dwie godziny.

W ramach seminarium nauczyciele obejrzeli podmokłe tereny w okolicach Gościna oraz praktycznie zapoznali się z metodami badań. Program ochrony mokradeł, który ma stanowić jej efekt, pozwoli określić zasady prowadzenia gospodarki rolnej i leśnej. Na jego podstawie będzie się też można ubiegać o pieniądze z Unii Europejskiej, a może nawet otworzyć w tym rejonie park krajobrazowy.

Bernard Konarski

Myśliwi wnioskują o prawo odstrzeliwania
ptaków drapieżnych!

Ukazały się materiały drugiej konferencji Zwierzyna drobna jako elementy bioróżnorodności środowiska przyrodniczego odbytej we Włocławku 7-9.9.2000 (Sz. Kubiak - redakcja). Uczestnicy konferencji - naukowcy, myśliwy, sokolnicy - zajmowali się przyczynami spadku liczebności gatunków zwierząt łownych zaliczanych do tzw. "drobnych", jak: kuropatwa, bażant, zając, dziki królik. Szereg referatów dotyczyło badań nad lisem, który znacznie zwiększył liczebność w ostatnich latach. Przedstawiono również 4 referaty dotyczące ptaków drapieżnych (P. Indykiewicz, S. Sielicki, G. Wiśniewski) oraz sroki (P. Indykiewicz). Łącznie opublikowano 35 referatów zajmujących 297 s. Materiały te są skierowane do praktyków łowieckich, działaczy ochrony przyrody, a także naukowców. Ze względu na wygłoszone na konferencji poglądy dotyczące ptaków drapieżnych i problemów drapieżnictwa, interesujące będzie zapoznanie z nimi Czytelników naszego biuletynu.

Spotykamy się niekiedy z przypadkami zabijania ptaków drapieżnych i zawsze zadajemy sobie pytanie DLACZEGO? Dlaczego myśliwy strzelał do chronionego i rzadkiego gatunku? W rozmowach z myśliwymi słyszymy, że "strzelali, by ochronić ginące zające, kuropatwy etc". Dziwimy się skąd biorą się takie poglądy. Warto zapoznać się z wynikami konferencji, podczas gdy prominentni przedstawiciele środowisk łowieckich wyrazili swoje opinie. Poniżej przedstawiam omówienie kilku referatów. Podkreślenia pochodzą od autora.

[...] "Referenci w swoich wystąpieniach w sposób naukowy wykazali przyczyny spadku pogłowia zwierzyny drobnej w obwodach łowieckich, wskazując między innymi na skutki nieracjonalnej ingerencji człowieka w procesy hodowlane [...] Równowaga ekosystemów została zachwiana na korzyść drapieżników: lisa, kuny, jenota. Bezpańskie psy i koty stanowią także duże zagrożenie hodowlane, podobnie jak niektóre gatunki ptaków drapieżnych, poprzez nadmierny ich rozwój w wyniku wadliwych okresów ochronnych" (Sz. Kubiak s. 11).

[...] "Obecne rozwiązania prawne nie odpowiadają skali zagrożeń, przed jakimi stoi nasza przyroda. Brak uregulowań w zakresie zwalczania wałęsających się psów i kotów, redukcji nadmiernie licznych populacji lisów, kun, norek amerykańskich, jenotów, a także drapieżników skrzydlatych, jak jastrzębie gołębiarze, myszołowy zwyczajne czy niektóre gatunki krukowatych powoduje, że ich ekspansja zagraża bytowi zwierzyny drobnej" (L. Bloch Przewodniczący ZG PZŁ, s. 13).

W innej pracy do "wrogów zająca" autorzy zaliczyli myszołowy oraz wrony, gawrony i sroki (Kruszewski et al. 2000, s. 50).

W kolejnej publikacji pt. Ocena sytuacji w zakresie zwierzyny drobnej i oddziaływania na nią czynników redukcyjnych G. Wiśniewski przedstawił informacje o spadku pozyskania zająca w latach 1956-1998 i kuropatwy w latach 1960-1997. Skonfrontował te dane z 2,5-krotnym wzrostem populacji lisa w ciągu ostatnich 11 lat z terenu Kujaw. Spadek liczby zająca i kuropatw autor upatruje we wzroście liczebności lisa, co wydaje się być uzasadnione (choć nie pokazano składu pokarmu lisa). Dalej autor uważa, że wpływ na zwierzynę drobną mają również inne drapieżniki jak jenot i norka amerykańska, których w oparciu o ustawę "Prawo Łowieckie" nie można pozyskiwać. Z tym stwierdzeniem można się częściowo zgodzić, choć nie przytoczono żadnych danych ilościowych o tych dwóch drapieżnikach, a tym bardziej danych o składzie ich pożywienia. Ostatni wymieniony przez autora czynnik "oddziaływujący na zwierzynę drobną" budzi poważne wątpliwości. G. Wiśniewski pisze dosłownie [...] "pospolicie występującego myszołowa zwyczajnego i przynajmniej lokalnie (na przeważającej części kraju), jastrzębia gołębiarza oraz błotniaka łąkowego, których liczebność, po poważnym załamaniu na przełomie lat 70., aktualnie nie budzi żadnych obaw o ich dalszą egzystencję, a wręcz przeciwnie". Oczywiście autor nie przytacza żadnych konkretnych danych o liczbie ptaków drapieżnych, trendach, a tym bardziej o składzie ich pokarmu. O ile w spektrum ofiar jastrzębia znajdują się kuropatwy, bażanty, a nawet zając (stanowiące, jak wykazały wyniki badań zaledwie kilka promili, a co najwyżej kilka procent wszystkich ofiar), to posądzanie błotniaka łąkowego o zabijanie tych zwierząt jest całkowitym nieporozumieniem. Nie sposób się również zgodzić z poglądem G. Wiśniewskiego, jakoby wymienione gatunki ptaków drapieżnych były tak liczne, iż nie należałoby się troszczyć o ich dalszą egzystencję. Pamiętajmy, że błotniak łąkowy był zakwalifikowany do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt (I wydanie, 1992) i nadal jest w Polsce gatunkiem bardzo nielicznym. Ostatnio odnotowany wzrost jego liczebności, i to tylko lokalnie, w żaden sposób nie upoważnia do wprowadzenia jakichkolwiek form jego ograniczenia, tym bardziej, iż jest to gatunek "obojętny" z punktu widzenia gospodarki łowieckiej. Chciałbym zapytać autora tego pomysłu, kto i w jaki sposób będzie regulował liczebność tego drapieżnika i czy PZŁ dysponuje odpowiednio przeszkolonymi członkami, umiejącymi odróżnić samicę błotniaka łąkowego od niezwykle podobnej samicy błotniaka zbożowego (gatunek w PCzKZ 2001 ze statusem VU - narażony na wyginięcie).

Warto również przedstawić powód, dla którego powstał pomysł ograniczenia liczebności drapieżników. Prowadzone przez myśliwych akcje reintrodukcji kuropatw kończą się zazwyczaj niepowodzeniem. W opinii myśliwych "winowajcą" jest drapieżnik, który gromadzi się w miejscach wsiedleń i wykorzystuje swój instynkt. I dalej G. Wiśniewski dochodzi do słusznego wniosku [...] "że wysiłki podejmowane przez myśliwych [w celu odbudowy populacji kuropatw] nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, stanowią natomiast jedną z form najdroższego dokarmiania drapieżników objętych w wielu przypadkach niczym nieuzasadnioną ochroną". Trudno to inaczej nazwać, jak klasycznym wylewaniem dziecka z kąpielą. Uważam, że nawet tak bogata instytucja jak PZŁ, nie powinna marnotrawić pieniędzy na z góry dający się przewidzieć negatywny efekt. Wśród kuropatw pochodzących z hodowli fermowych śmiertelność w pierwszym miesiącu po wypuszczeniu wynosi zazwyczaj 50-90% (por. Panek 2000 s. 152). Tylko dlaczego mają na tym ucierpieć ptaki drapieżne? Również z góry można przewidzieć, że w ten sposób odstrzelone zostaną ostatnie lęgowe błotniaki zbożowe, a błotniak łąkowy ponownie stanie się gatunkiem skrajnie zagrożonym. Kto da gwarancję, że nie zostaną odstrzelone w wyniku "pomyłki myśliwego" sokoły wędrowne, które z tak ogromnym wysiłkiem PZŁ zostały wyhodowane i reitrodukowane w naszym kraju?

Swoistym paradoksem jest fakt, iż G. Wiśniewski jest sokolnikiem, a do niedawna był przewodniczącym "gniazda sokolników". Znani mi osobiście sokolnicy uważają, iż "normalni" myśliwi nie rozróżniają gatunków ptaków drapieżnych i wszelkie próby powierzenia im prawa "regulowania stosunków ilościowych" (czytaj odstrzeliwania) jest delikatnie mówiąc nieporozumieniem.

Diametralnie inne wyniki zaprezentowali R. Kamierz i M. Panek ze Stacji Badawczej PZŁ w Czempiniu. Autorzy ci przedstawili swoje wnioski na podstawie wyników badań naukowych (a nie powszechnego przekonania panującego wśród myśliwych, funkcjonariuszy policji, wyników ankiet - por. s. 30). Spadek liczebności bażanta R. Kamieniarz upatruje przede wszystkim we wzroście liczebności lisa. Z kolei za spadek liczebności kuropatw w latach 1990. odpowiedzialne były szczególnie niekorzystne warunki pogodowe, masowe stosowanie pestycydów (czynnik istotny w Zachodniej Europie, w Polsce mający mniejsze znaczenie) i zwiększenie liczebności niektórych gatunków drapieżników. Udział par wyprowadzających młode, notowany w latach 1998-2000, wskazuje na pewne tendencje wzrostowe w populacjach kuropatw, ale nie osiągnął wartości rokujących nadzieję na szybki powrót zagęszczenia do poprzedniego poziomu. W okolicach Czempinia wykazano znaczny spadek zagęszczenia kuropatw w latach 90. Związany on był z wysokimi stratami zniesień i wysiadujących samic, powodowanymi przede wszystkim przez drapieżne ssaki, zwłaszcza przez lisy. Z danych przedstawionych przez M. Panka w kolejnej pracy omawiającej śmiertelność dorosłych kuropatw zaopatrzonych w nadajniki radiowe wynika, że aż 8 spośród 9 wysiadujących samic zostało zabitych przez ssaki drapieżne (co najmniej 4 przez lisa), lecz żadna nie została zabita przez ptaka drapieżnego. Spośród 10 kuropatw obu płci zabitych poza gniazdami pięć przypadków dotyczyło ptaków drapieżnych. Wysokie straty autor zanotował też wśród zniesień. Z 50 wysiadywanych lęgów 33 (66%) uległy zniszczeniu, w tym w 12 przypadkach zabita została samica. Spowodowane to było głównie przez ssaki drapieżne, wśród których trzy razy zidentyfikowano gronostaja. Łącznie straty gniazd, polegające na zniszczeniu zniesień lub zabiciu samicy, w 86% spowodowane były przez ssaki drapieżne. Znamienne okazało się, że tak powszechnie obwiniane przez myśliwych ptaki krukowate jako rabusie jaj, nie wywierały żadnego istotnego wpływu na stan populacji kuropatw, co dobitnie uwidoczniły wyniki badań prowadzonych w Czempiniu. Autor podkreśla, że zaledwie dwa lęgi zostały zniszczone przez te ptaki, a prawdopodobne drapieżnictwo kruka odnotowano tylko raz.

Pozostaje mieć tylko nadzieję, że środowisko myśliwych weźmie pod uwagę wyniki prac własnej placówki naukowej i przestanie postrzegać ptaki drapieżne jako li tylko konkurentów uniemożliwiających pozyskanie zwierzyny.

W kolejnej pracy pt. Polowanie jako istotny element regulujący stany liczebne drapieżników i szkodników łowieckich na przykładzie lisa autorstwa A. Przybylskiego - Prezesa Okręgowej Rady Łowieckiej w Pile, możemy między innymi przeczytać [...] "Na tle malejącego stanu zwierzyny drobnej coraz bardziej niezrozumiałe jest stwarzanie drapieżnikom i szkodnikom łowieckim nadmiernych praw i przywilejów. [...] Idea samoregulacji w spaczonym przez człowieka środowisku będzie zgubna dla zwierzyny drobnej, a także dla wielu innych gatunków chronionych, jeżeli jednocześnie będzie się tolerować nadmierne stany drapieżników i szkodników". Dalej autor przytacza za podręcznikiem Łowiectwo W. Krawczyńskiego (1947) dane o liczbie odstrzelonych zwierząt, wskazując na preferencje myśliwskie. W roku 1937 pozyskanie było, jak podkreśla A. Przybylski [...] "IMPONUJĄCE: wilki - 400 szt., lisy 9000, borsuki - 2000 szt., wydry, kuny, łasice i tchórze 36 800, psy i koty - 400 000 oraz drapieżniki skrzydlate 2 000 000 (dwa miliony !). Na jednego myśliwego i strażnika łowieckiego przypadało więc 36 sztuk drapieżników i szkodników (67 000 polujących). Obecnie nie przekracza 1 sztuki.." (w oryginale Krawczyński 1947 przytacza następujące dane z 1937 r. - prawdopodobny odstrzał jastrzębia - 8000, a 2 mln dotyczy łącznie lotnej zwierzyny drapieżnej: wron, srok, jastrzębi).

Kontynuując sposób rozumowania A. Przybylskiego spójrzmy na te dane z naszej perspektywy. Aktualnie w Polsce poluje około 100 000 myśliwych, a łączna liczba wszystkich osobników ptaków drapieżnych w naszym kraju wyraża się w przybliżeniu podobną wartością. A więc jak łatwo będzie myśliwym w ciągu zaledwie jednego roku "zrobić porządek" - tylko jeden ptak drapieżny na statystycznego myśliwego!!! Powiało zgrozą. Niestety, nie znajdziemy próby odpowiedzi na pytanie dlaczego w latach 1930., pomimo że zabijano tak niewyobrażalnie dużą ilość drapieżników, pola, łąki i lasy pełne były zwierzyny. A może to nie drapieżniki są odpowiedzialne obecnie za niskie stany zwierzyny? Niestety, A. Przybylski nic nie pisze o zmianach jakie nastąpiły w siedliskach zwierząt.

W dalszej części znajdujemy aż trzy prace Piotra Indykiewicza o bardzo podobnych tytułach dotyczące ptaków Borów Tucholskich: "Stan populacji ptaków drapieżnych Borów Tucholskich w latach 1902-1999", "Liczebność, rozmieszczenie i ochrona ptaków drapieżnych w Tucholskim Parku Krajobrazowym w latach 1980-1999" oraz "Jastrzębiowate Accipitridae południowo-wschodniej części Borów Tucholskich w latach 1962-1999". Autor podał w nich wiele ciekawych informacji faunistycznych o rozmieszczeniu i liczebności gatunków pospolitych tych borów. Przybliżył również ważną, aczkolwiek zapomnianą pracę Dobbricka (1912). W Borach w XX wieku stwierdzono 22 gatunki ptaków drapieżnych, w tym 15 lęgowych. Dane te powinny istotnie uzupełnić zasoby kartoteki Komitetu Ochrony Orłów, zwłaszcza o stanowiska obu gatunków kań.

Podsumowaniem wygłoszonych i opublikowanych referatów jest rezolucja, w której uczestnicy [...] "zaniepokojeni regresem pogłowia zwierzyny drobnej" stwierdzają, że "występuje stały i niczym nieuzasadniony wzrost liczebności gatunków redukcyjnie wpływających na zwierzęta dziko żyjące...". Do najważniejszych czynników odpowiedzialnych za ten stan rzeczy, poza ssakami drapieżnymi, zaliczono [...] "jastrzębia gołębiarza, myszołowa zwyczajnego, błotniaka łąkowego (popielatego), których liczebność wykazuje stałe lub wzrostowe tendencje na terenie kraju (jastrząb gołębiarz i myszołów zwyczajny) bądź lokalnie (błotniak łąkowy)" oraz "niektóre ptaki krukowate, w tym przede wszystkim dotychczas chroniony kruk". W związku z tym uczestnicy konferencji zgłaszają wnioski i postulaty, w tym m.in. nr 5 "Dopuszczenia możliwości redukcji niektórych gatunków ptaków drapieżnych (np. jastrzębia gołębiarza i myszołowa zwyczajnego, a także błotniaka łąkowego) na terenie kraju, a szczególnie w rejonach reintrodukcji zwierzyny drobnej. Można to uczynić poprzez np. wprowadzenie tych gatunków na listę zwierząt łownych i zezwolenia ich pozyskania tym osobom, które uzyskają stosowne uprawnienia po uprzednim przeszkoleniu".

By móc zgłosić tak radykalne i daleko idące postulaty w stosunku do ptaków drapieżnych niezbędne jest zebranie obiektywnych danych, wynikających zwłaszcza z prezentowanych referatów. Tych niestety na łamach 297-stronicowego raportu po prostu brak. Swoistym paradoksem jest, iż jedyna praca omawiająca problem wpływu drapieżników na populacje kuropatw jednoznacznie wskazuje, że to nie ptaki drapieżne (ani też krukowate) przyczyniły się do spadku liczebności tych kuraków polnych. Wbrew wynikom badań postanowiono oskarżyć ptaki drapieżne. Nie patrząc na fakty, dorobiono teorię do z góry zaplanowanej koncepcji - pozbycia się drapieżników z łowiska. Z powyżej przytaczanych cytatów wynika jedynie, że środowisko myśliwych traktuje ptaki drapieżne jak szkodliwych konkurentów, których trzeba się pozbyć, a niestety całkowicie nie dostrzega się ich roli w środowisku. Wprowadzenie postulatów myśliwych w życie cofnęłoby nas co najmniej o 50 lat w zakresie ochrony fauny i przyniesie niepowetowane straty. Poglądom takim trzeba się zdecydowanie przeciwstawić.

Rezolucję w imieniu uczestników zredagowali: dr inż. Witold Brudnicki - ART w Bydgoszczy, prof. dr hab. Roman Dziecic - AR w Lublinie, dr Jan Raczyński - Uniwersytet Białostocki, mgr inż. Beata Sielewicz - Wojewódzki Konserwator Przyrody w Lublinie, mgr inż. Krzysztof Szklarski - Zarząd Główny PZŁ oraz Grzegorz Wiśniewski - Zarząd Okręgowy PZŁ we Włocławku.

Tak sformułowana rezolucja smuci w dwójnasób. Wskazuje, jak daleko część środowiska myśliwych odeszła od współczesnych zasad ochrony przyrody, a najsmutniejsze jest to, że pod takimi poglądami podpisały się osoby mające istotny wpływ na poglądy młodzieży akademickiej.

Tadeusz Mizera

Postscriptum

Wyjaśnienie Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody w Lublinie

W dniach 7-9.9.2000 uczestniczyłam w konferencji na temat "Zwierzyna drobna jako elementy bioróżnorodności środowiska przyrodniczego" we Włocławku, a także zostałam wybrana do komisji wniosków i postulatów. Projekt tekstu rezolucji został mi przekazany do zgłoszenia uwag i opinii, co uczyniłam, krytycznie odnosząc się m.in. do postulowanej zmiany statusu ptaków drapieżnych i krukowatych, poprzez zaliczenie ich do gatunków łownych, zwłaszcza w odniesieniu do gatunków wpisanych do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt oraz wymienionych w Załączniku I Dyrektywy Rady Wspólnot Europejskich w sprawie ochrony dzikich ptaków. Uwagi, które przekazałam do organizatorów, niestety nie zostały uwzględnione, a ostateczny tekst rezolucji został opublikowany bez mojej akceptacji. Nie jestem autorem ani propagatorem tego rodzaju postulatów i uważam je za szkodliwe dla środowiska przyrodniczego. Obecny stan "zwierzyny drobnej" jest bardzo niepokojący i wymaga podjęcia działań ochronnych, zwłaszcza przez środowisko myśliwych. Łączenie tego jednak z występowaniem ptaków drapieżnych i krukowatych jest nieporozumieniem. Konferencja we Włocławku powinna zakończyć się postulatem rozpoczęcia szerokiej i merytorycznej dyskusji na temat aktualnych potrzeb i nowoczesnych metod ochrony i racjonalnego gospodarowania zasobami dzikiej fauny (gatunki łowne), a nie propagować wnioski, które nie mają podbudowy naukowej i są w sprzeczności z postanowieniami międzynarodowych dokumentów.

Beata Sielewicz
Lublin, 16.1.2002



przedruk z Biuletynu Komitetu Ochrony Orłów nr 11

Z szablami na czołgi

Dzika przyroda potrzebuje ochrony i w wielu miejscach nawet ścisłej, żeby nie wyginęły najrzadsze gatunki i ekosystemy, żeby procesy w niej zachodzące mogły odbywać się w sposób niezakłócony. Ochronę tę mają zapewnić służby ochrony środowiska, parki, konserwatorzy przy współpracy z samorządami, leśnikami, organizacjami ekologicznymi i naukowcami. Konkretne miejsca i regiony mają być chronione przez dostępne w ustawodawstwie formy i metody ochrony. Narzędzia którymi dysponujemy często okazują się bezużyteczne. Po kilku latach obserwacji tej dziedziny życia, zaczyna mi to przypominać pewne porównanie obrony przed Niemcami w 1939, kiedy to "wrześniowi" żołnierze jechali z "szablami na czołgi".

Z lekcji biologii, telewizji lub w skrajnych przypadkach własnych zainteresowań mniej więcej każdy wie cokolwiek o podstawowych rzeczach potrzebnych do życia naturalnym lasom. Wiadomo, że drzewa powinny być w różnym wieku i różnych gatunków, wtedy w przypadku gradacji czy chorób część drzew zawsze przetrwa. Ba, w naturalnych lasach gradacje i choroby nie występują w takich częstotliwościach i skali jak w sztucznych plantacjach drzew (może z wyjątkiem Puszczy Białowieskiej widzianej oczyma leśników). Wiadomo też, że drzewa powinny być rodzime dla regionu, genetycznie przystosowane do panujących tu gatunków. Poziom wód gruntowych winien regulować się samodzielnie (tam gdzie jest to możliwe). Są w takim lesie potrzebne dziuplaste i stare drzewa będące domem wielu ptaków, ssaków i owadów. Wiele ptaków, ssaków i owadów potrzebne jest drzewom, choćby do rozniesienia nasion. Po pewnym czasie drzewa te kładą się na ziemi, żeby stać się domem i pożywieniem dla setek innych stworzeń od najmniejszych mikrobów przez liczne owady, pająki (i inne "robactwo") do ptaków, gadów i ssaków włącznie. Upadając tworzą wykroty będące schronieniem dla niejednego większego istnienia. Las taki powstaje drogą sukcesji pierwotnej tudzież wtórnej, stopniowo zarastając jeziora , łąki, torfowiska, nieużytki i inne tereny otwarte.

Obecnie jak wiadomo człowiek dąży do tego, żeby w jakikolwiek sposób z każdego miejsca wynikały określone korzyści gospodarcze. Niewielkie mają tu znaczenie potrzeby związane z zachowaniem innych gatunków, bioróżnorodności, czystości atmosfery czy krajobrazu. Bardziej stawia się na: pozyskanie drewna, produkcję rolną, budynki mieszkalne, infrastrukturę techniczną, wydobycie surowców itp. Z rzadka człowiek przypomina sobie o tym, że jest jakieś środowisko naturalne, które ginie i potrzebuje pomocy, więc tworzy różne parki i rezerwaty w celu jego ochrony. Jednak i tam nie potrafi się opanować przed ingerencją w naturalne procesy, które usiłują zachodzić w resztkach lasów i bagien. Czasem posuwa się do budowy infrastruktury w celach komercyjnych (czego przykładem są kolejne wyciągi i stoki narciarskie w Tatrach). A czasem jedynie przebudowuje drzewostan uważając, że żyjące w rezerwacie lub parku gatunki drzew są niewłaściwe dla siedliska.

Istnieją u nas różne formy ochrony, ale z pewnego punktu widzenia wszystkie są wadliwe.

Rezerwaty częściowe: istnieją pewne problemy w samym powołaniu rezerwatu - należy wykonać najczęściej kosztowny plan ochrony i mieć fundusze na ewentualny wykup gruntów. Zawsze jest jakiś najważniejszy przedmiot ochrony, w celu którego utrzymania przewiduje się różne prace na terenie rezerwatu nazywane przebudową drzewostanu lub koszenia łąk. Oznacza to planową ingerencję, pod której hasłami robi się różne rzeczy. Procesy naturalne mają najczęściej niewielkie pole manewru.

Rezerwaty ścisłe: podobnie jak przy częściowych są problemy z ich powołaniem z przyczyn ekonomicznych: przygotowanie planu ochrony, wskazany wykup terenu. Poza tym jest to forma ochrony powoływana niezwykle rzadko, niemal tylko w parkach narodowych. Przyroda ma tu ogromne pole manewru, ale rezerwatów tych jest bardzo niewiele.

Istnieją strefy ochronne dla gniazd i miejsc stałego pobytu wyznaczonych rzadkich gatunków - są ludzie, którzy takie strefy traktują jako jedną z metod skutecznej ochrony przyrody w lasach, ponieważ strefa ta jest zakładana obowiązkowo w przypadku udowodnienia występowania jednej z rzadkości. Faktycznie jest czymś w rodzaju małego ścisłego rezerwatu, bowiem w określonej (dla każdego gatunku osobno) odległości od miejsca lub gniazda nie wolno niczego robić przez cały rok. Podstawową wadą tej "formy ochrony" jest fakt, że miejsca stałego pobytu lub nawet gniazdowania nie są trwałe. Teraz jest gniazdo więc jest strefa, za rok może być wichura, gniazdo spadnie i jeżeli właściciele nie zbudują nowego, to strefa traci rację bytu.

Parki narodowe: procedura promowania, przygotowania i zatwierdzania projektu trwa latami, a nawet dziesiątkami lat, przy czym w ostatniej chwili może być zniweczona przez leśników lub podburzoną społeczność lokalną. Bardzo dużo funduszy trzeba na utrzymanie parku, a zwłaszcza obiektów takich jak Dyrekcja. Plan ochrony zawiera plan odstrzału, plan wyrębów (a te bywają pokaźne). Władze dosyć często stanowią dawni leśnicy. Nigdy nie jest tak, żeby cały park był rządzony przez naturę jej prawami.

Parki krajobrazowe: podobnie jak przy parkach narodowych pojawiają się duże koszty przygotowania i wdrożenia projektu, które występują także w czasie jego istnienia. Nawet jeżeli park już istnieje, to jeżeli tylko ktoś ma pieniądze może sobie postawić willę w środku lasu czego przypadek znam niejeden. Na podobnych zasadach jak poza parkami krajobrazowymi prowadzi się odstrzały i wyręby przy czym istnieją odmienne zasady co do poszczególnych aspektów gospodarowania. Zaletą ich jest duża powierzchnia. W założeniu mają chronić krajobraz od przekształceń, do czego wlicza się także styl budownictwa regionalnego. W praktyce najczęściej nic takiego nie ma miejsca. Jak trzeba coś zbudować to się buduje i już, przykładem tego może być Góra św. Anny, trzeba było położyć autostradę to się położyło, Park w tym miejscu się odwołało i krajobraz jest teraz bogatszy o wyrżnięty pas lasu. Czy w parkach krajobrazowych przyroda może trwać choćby w niektórych miejscach sama sobie bez ingerencji człowieka?

Obszar chronionego krajobrazu: wielkoobszarowa forma ochrony, która może powstawać nawet w terenie zabudowanym, jednakże warunki w niej panujące (bardzo duża swoboda prowadzenia prac nie zmieniających krajobrazu, a mogących być szkodliwymi dla środowiska) są dosyć swobodne. Może służyć ochronie stałych szlaków wędrówek zwierząt, dolin rzecznych (choć nie zawsze), nie może być sposobem ochrony ostoi dzikiej przyrody, nie zapewnia nieingerencji ludzi.

Zespół przyrodniczo-krajobrazowy: ta forma ochrony z założenia zakładana jest na terenach wartościowych pod względem kulturowo-krajobrazowym, co oznacza jej stosowalność w ekosystemach zarządzanych i podtrzymywanych przez człowieka jak np. parki podworskie czy wiejskie, przez co nie ma mowy o trwaniu tu w spokoju dzikich ostępów, nie naruszanych przez człowieka.

Użytki ekologiczne: forma ochrony przewidziana dla resztek dawnych ekosystemów naturalnych lub do takich zbliżonych, zwłaszcza w otoczeniu terenów intensywnie gospodarowanych, czyli użytkami mogą być oczka wodne, zadrzewienia śródpolne oraz wszelkie nieużytki gospodarcze wykazujące się wysokimi walorami przyrodniczo-krajobrazowymi. Pozornie są to tereny pozostawione przyrodzie, a jednak przewiduje się w nich zabiegi gospodarcze. Skutecznie "obronili" się przed nimi leśnicy jakimś zarządzeniem lub rozporządzeniem, mówiącym o niemożności powoływania użytków na terenach leśnych, z czego wnioskuję, że resztki ekosystemów naturalnych nie nadających się pod rezerwat, a potrzebujących ochrony, w lasach nie występują. Z braku laku i kit dobry, ale nie jest to idealna forma ochrony.

Stanowisko dokumentacyjne to z reguły maleńka forma ochrony stosowana dla obiektów o znaczeniu bardziej geologicznym niż ekologicznym.

Pomnik przyrody chronić ma jedno lub kilka drzew, podczas gdy całe jego otoczenie może zostać zniszczone, czego niejednokrotnie konsekwencją jest śmierć obiektu chronionego. Praktycznie trudno powiedzieć, że ta forma coś chroni. Bardzo dobrze służy do zagłuszaniu wyrzutów ekologicznego sumienia hasłami typu: "w naszym nadleśnictwie (lub gminie) istnieje ileś tam pomników przyrody" co dla dzikiej przyrody ma znaczenie raczej nijakie, skoro istnieje głaz lub pojedyncze drzewo, a nie ma już towarzyszącego mu ekosystemu.

Najwyraźniej widać, że wśród form ochrony przyrody stosowanych w Polsce nie ma takiej, która na wyznaczonym terenie umożliwia dzikiej przyrodzie rządzenie się własnymi prawami, bez ludzkiej ingerencji, byłaby "tania" i szybka do powołania (nie wymagając długotrwałych procedur, planów ochrony i związanych z tym wysokich kosztów) mogłaby być ustanawiana na różnych powierzchniach (zarówno 1 ha jak i 1000 ha) byłaby trudna (lub niemożliwa) do likwidacji przez osoby realizujące partykularne interesy, czyli byłaby zakładana z myślą o punkcie widzenia dzikiej przyrody, a nie człowieka, co oznacza, że dopiero wtedy człowiek stara się zrozumieć dziką przyrodę i jej pomóc.

Dlatego wszystkim osobom zainteresowanym i popierającym sens artykułu proponuję dyskusję na ten temat, wypracowanie wspólnego stanowiska i inicjatywę w sprawie zmiany ustawy o ochronie przyrody tak, aby przewidywała ona jeszcze jedną formę ochrony przyrody o takich właśnie cechach.

Pomimo wszystko próbujemy stworzyć system ochrony przyrody, który choć w części zapewniłby jej prawidłowe funkcjonowanie obok człowieka na terenie Kotliny Sandomierskiej. Próbujemy, bo raczej nie jesteśmy w stanie. Otóż okazuje się, że chcąc powołać nawet taką formę ochrony przyrody jak użytek ekologiczny, spotykamy na drodze trudności techniczne, niemożliwe do przejścia. Załóżmy, że na interesującym nas terenie znajduje się ekosystem warty ochrony itp. Jeżeli znajdzie się on na terenach prywatnych istnieje 50% szans, że właściciel jako często przekorny chłop nie pozwoli. Użytek ekologiczny można utworzyć bez zgody właściciela i można by go utworzyć pomimo jej braku, ale wtedy chłop podpali lub zaora łąkę i będzie po użytku. Naród jest mściwy, pamiętajmy o tym. Tym gorzej, jeżeli sprawa dotyczy kilku osób, wtedy lepiej się w tej wsi nie pokazywać. Jeżeli interesujący nas teren znajduje się we włościach gminnych, to rokuje jakieś nadzieje, tyle, że gmina zwykle już coś tam zaplanowała. Jeżeli nawet na realizację tych planów nie ma pieniędzy i uda ci się wykazać ogromne walory przyrodnicze tego obiektu, to plan jest planem, rozkaz rozkazem i najczęściej się ich nie zmienia. "A wy ekolodzy nie możecie nam tu torpedować planów gospodarczych". Zdarza się nieraz widzieć ładne, kolorowe ulotki mówiące o tym, jak lasy państwowe chronią przyrodę, dokarmiają zwierzęta, wieszają skrzynki lęgowe i w ogóle. Myślisz więc, jeżeli jest bagno na ich terenie to będzie użytkiem, bo być powinno. Ależ skąd, napisz wniosek, a przekonasz się jak miejscowi leśnicy będą przekonywać Cię, jak bardzo nie warto zakładać tej nowej formy ochrony przyrody. Najczęściej argumenty dotyczyć będą przeciwności technicznych: opłacenie geodety lub o już chronieniu tego terenu z ustawy o lasach jako lasy wodoochronne (nad którymi niestety nie ma nadzoru Wojewódzki Konserwator Przyrody). Te trudności techniczne i tak najczęściej nie są pokonywane przez samych leśników, ale jak nie chce się mieć na swoim terenie nowych form ochrony, to powody się znajdą.

Są też pewne metody nacisku, aby osiągnąć cel można wysłać jakieś wystąpienie, pisma itp. do miejscowej prasy. Miejscowa prasa zasięgnie także informacji od drugiej strony jako, że chce być obiektywną. W najbliższym wydaniu przeczytasz o sobie jako o "niegrzecznym ekologu", który znów niepotrzebnie czegoś się czepia.

Pisma wsparcia i protesty pisemne to też jakiś sposób, słyszałem jednak o urzędnikach, którzy dostali ich dziesiątki, a mimo to nie reagowali.

Można zablokować jakiś urząd lub drzewo przed wycięciem broniąc go własnym ciałem. Chylę czoła przed osobami, które tak robią, tyle że najczęściej są po prostu usuwani. Wtedy dopiero kapitalistyczna propaganda pisała o niegrzecznych młodocianych ekologach nieprzystosowanych do nowoczesności, rozwoju itp.

Dywersja i sabotaż są skuteczne, ale medialnie nieraz szkodziły sprawie, o którą się walczyło.

Tak więc jeżeli chcesz zajmować się bezbolesną ekologią, pisz i realizuj projekty za brudne pieniądze fundacji i srebrniki od przemysłu. Jeżeli chcesz robić bezbolesną ochronę przyrody, jedź w ciekawe miejsca, badaj je, pisz wnioski o ochronę, ale bez adresu zwrotnego, żeby nie czytać odpowiedzi i komentarzy doprowadzających do ekologicznej nerwicy. Albo weź swoją szabelkę i ruszaj na czołgi pamiętając, że kropla drąży skałę i kiedyś (jeżeli nie trafi cię pocisk, pokładowy cekaem lub miotacz płomieni) dobiegniesz do czołgu i może coś Ci się uda.

Sebastian Sobowiec
Towarzystwo Obrony Przyrody OSTOJA,
Metalowców 6/41, 39-432 Gorzyce
ptasznikstrasznik@interia.pl, www.info.tarnobrzeg.pl/ostoja

PS

Tekst został napisany z wykorzystaniem doświadczeń własnych i kilku przyjaciół.

Zgadzam się z tym, że niektóre tematy nie są opisane całościowo.

Wszystkich i innym niż moje na ten temat zdanie proszę o to, żeby polemiką udowodnili mi, że wcale tak nie jest.



 
Wydawnictwo "Zielone Brygady" [zb.eco.pl]
Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych [fwie.eco.pl]