Strona główna 

ZB nr 5(23)/91, maj '91

O DZIAŁALNOŚCI ADMINISTRACJI PAŃSTWOWEJ WOŚ UW
(CZYLI BŁĘDY I WYPACZENIA W ZAKRESIE OCHRONY ŚRODOWISKA)

Wysoce partykularny i chaotyczny tryb prowadzenia reform w zakresie ochrony środowiska w latach 80-tych doprowadził do powstania szeregu błędów i wypaczeń w funkcjonowaniu organów administracji państwowej zajmujących się w/w ochroną. Spowodowało to napłynięcie szeregu skarg i zażaleń na funkcjonowanie powyższych ciał, m.in. do społecznych klubów ekologicznych.

Poniżej przedstawiam szereg niezweryfikowanych wypowiedzi i opinii osób, które zgłaszały w/w nieprawidłowości.

"...Gdzieś pod lasem stoi sobie mała, skromna, obskurna szklarnia i paskudnie dymi. Dymi, ponieważ pod kotłem, w palenisku, oprócz węgla płonie dużo śmieci i odpadów. Przychodzi inspektor ochrony środowiska i mówi: Hej! nieładnie obywatelu, a pozwolenie macie?! Nie?! no to zgłoście się jutro do WOŚ UW!". Wystraszony ogrodnik zgłasza się do urzędu, skąd zostaje odesłany do biura ochrony atmosfery po tzw. "operat". Wchodzi, patrzy, a tu za biurkiem siedzi ten sam facet, który przeprowadzał u niego kontrolę". Nie byłoby w tym może i nic złego, gdyby na opracowaniu owego raportu się nie skończyło, bowiem do kotłowni - wraku żadnych instalacji oczyszczających podłączyć się raczej nie da.

Z kolei też biura projektów ochrony atmosfery nie powinny same oceniać skuteczności działania własnych instalacji, gdyż mogą łatwo ukryć, że wyprodukowały bubel. (Tzw. "nie osiągnięcie założonej skuteczności projektowej".) Pomiary te powinny być wykonywane przez OBiKŚ UW (Ośrodki Badania i Kontroli Środowiska). Co do działalności OBiKŚ UW to zauważyć trzeba, iż nie dysponują one w praktyce żadną aparaturą pomiarową. Wchodząc do ponurego baraku działu ochrony atmosfery możemy mieć wrażenie, że weszliśmy do warsztatu naprawy odkurzaczy. Okazuje się, że aby zmierzyć zapylenie powietrza, trzeba tymi właśnie odkurzaczami zassać powietrze przez bibułę. Wydaje się że błąd pomiarowy dyskredytuje wartość takiego pomiaru. Pozostaje więc nierozwiązaną zagadką skąd WOŚ UW bierze swe informacje nt. stanu chemicznego zanieczyszczenia środowiska, które następnie są dumnie prezentowane w rocznika GUS. Chyba tylko z sufitu.

Osobny problem to konieczność oddzielenia pionu zbierania informacji (monitoringu ekologicznego) od pionu urzędników odpowiedzialnych za stan środowiska. Np. dyrektor WOŚ UW zawsze polecał kierownikowi Biura Studiów i Projektów Rozwoju Przestrzennego Województwa wykreślenie z zleconego w tym biurze sprawozdania z realizacji programu ochrony środowiska w województwie prawie wszystkiego, aby ukryć, iż nic nie zrealizowano. Po co mieć kłopoty. Podobnie w "Sanepidzie" Główny Inspektor Wojewódzki zawsze tępił energicznie laborantów, którym zachciewało się "jakichś nieczystości" w wodzie wodociągowej. Obecnie po zatruciu ujęcia wody wodociągowej na Pomorzanach olejem opałowym z elektrociepłowni wodę w kranach mamy fatalną. Zbiera się na niej warstewka oleju, a gdy zgromadzimy w wannie zapas wody, to po jej wypuszczeniu zostaje na dnie warstwa szlamu. Asystenci z US (Uniwersytetu Szczecińskiego) alarmują, iż od tej wody giną nawet najbardziej odporne ryby w akwariach. Nie psuje to jednak obecnie w żadnym stopniu dobrego humoru paniom z "Sanepidu" (a dawni laboranci wybyli do USA). Nigdy też nie było jasnego podziału kompetencji pomiędzy "Sanepidem" a OBiKŚ.

Najwięcej zastrzeżeń budzi działalność samego WOŚ UW. Do pracy w nim przyjmowane są osoby przypadkowe, nie bada się ich kwalifikacji - wykształ- cenia w dziedzinie prawa, biologii (nie mówiąc już nawet o socjologii) ani ilorazu inteligencji - IQ. Brak jest związku pomiędzy pracą i płacą, co sprzyja nieróbstwu. Urzędnicy, wskutek braku wykształcenia w zakresie państwa i prawa (problem kłania się p. doc. W. Radeckiemu) zatracili w ogóle świadomość, że są najstarszą policją świata - strażnikami praw - królewskich rozporządzeń, a więc zamiast gnić za biurkami powinni krążyć po mieście z bloczkami mandatowymi w ręku, dziarsko wywijając pałkami. (Może to kogoś śmieszyć, ale czy jest inny sposób ochrony zieleni miejskiej?) Świadczą o tym próby przekształcenia urzędów w różnego rodzaju spółki (sic!).

Działalność UW powinna pilnie dążyć do rozdzielenia działań typu policyjnego od tych związanych z podziałem budżetu, które to w okresie rządów komunistycznych zdominowały w sposób szkodliwy działalność urzędu, gdyż były one w ogóle podstawą gospodarki komunistycznej. "Policja", np. PIOŚ, z kolei nie powinna prowadzić żadnej działalności gospodarczej, np. poprzez analogię handlować kłódkami, systemami alarmowymi, gdyż przestaje być zainteresowana prowadzeniem swojej podstawowej działalności, w myśl zasady, iż "im więcej złodziei grasuje, tym większy zbyt na w/w kłódki, autoalarmy, kraty".

Nikt też nie bada skuteczności wykrywania ani ścigania przestępstw przeciwko środowisku. Brak nadzoru nad pracą urzędników - konkurencja rynkowa spowoduje plajtę zasłużonych bublorobów, ale co zrobić by "zbankrutował" tępy biurokrata?

WOŚ UW przekazują obecnie (wg. krążących plotek) pieniądze różnego rodzaju "spółkom ekologicznym" bez żadnej kontroli społecznej czy też ze strony państwa. Czym to pachnie - wiadomo. Konieczna jest ekonomiczna ocena skuteczności inwestowania w ochronę środowiska. Inaczej będziemy mieli do czynienia nadal z ciągnącymi się latami budowami oczyszczalni (połączonymi z intensywnym odzyskiem części) za sumy wielokrotnie przekraczające ich wartość. (Na ten problem zwracała uwagę "Gazeta Wyborcza" nr 63 z 4.08.89 art. pt. "Gleba granitowopodobna".)

Nagminne też jest hojne finansowanie przez UW różnych "studenckich kół naukowych", prowadzących badania np. nad wpływem temperatury na dżdżownice. Typowe końcowe wnioski tych prac wyglądają z reguły następująco: "Kiedy jest ciepło to dżdżownica się wydłuża i jest dłuższa, a kiedy jest zimno to się kurczy i jest krótsza." (Żeby się ktoś nie obraził - nie twierdzę, że tak jest zawsze i wszędzie.) Nikt nie konsultuje też merytorycznej jakości prac zleconych przez UW różnym instytucjom i uczelniom. A na uczelniach potworzyły się obecnie zwarte grupki cwaniaków, którzy przechwytują wszelkie pieniądze i kontakty zagraniczne, przekazując w zamian fikcyjne wyniki badań, gdyż nie dysponują one (owe osoby) żadną aparaturą potrzebną do ekologicznych pomiarów.

Z kolei duże zakłady chemiczne zamawiają obecnie sobie na uczelniach ekspertyzy nt. swej nieszkodliwości i niewinności jak bogaty klient buty u szewca. "Badania" na takiej zasadzie są prowadzone np. już przez 10 lat i nie sądzę, aby dały jakieś efekty i za nawet 100. Z kolei, gdy ktoś chce rozpocząć działalność gospodarczą jest odsyłany przez UW do "konsultanata ekologicznego" ("ciocia lub wujek" urzędnika) w celu sporządzenia ekspertyzy. Czy sporządzanie takich ekspertyz ma w ogóle sens? Przeskakując znów na płaszczyznę prawa to tak jakby oskarżony zamiast stawać przed sądem mógł sobie za pieniądze zamówić w spółce "Sądopol" czy "Prokurex" orzeczenie, że jest niewinny. Trzeba tu generalnie zadać pytanie czy ekspertyza powinna być towarem oraz kto ma prawo sporządzania ekspertyz. Należałoby chyba z góry przyjąć, że nie, gdyż doprowadzi to do powstania słynnego rynku ekspertyz, ze wszystkimi szkodliwymi konsekwencjami. Należy dążyć do utworzenia Instytutu Ekologii Sądowej, którego projekt został zamieszczony swego czasu w "Zielonych zeszytach PKE".

Całe to towarzycho nie zdradza żadnej chęci do zreformowania istniejących patologicznych układów, gdyż czerpie z nich określone korzyści. Myślę, że warto, by wiedzieli o tym nasi parlamentarzyści, którzy chyba naiwnie sądzą, że samorządy będą w stanie samodzielnie zreformować swoją administrację.

Jerzy Karcz

Z tekstem Jerzego Karcza doskonale koresponduje list Piotra Szymanka mówiący o marnotrastwie zapału ludzi i pieniędzy przez Ministerstwo Ochrony Środowiska. (Złośliwi powiedzą, że lepiej niech zmarnotrawią, bo inaczej będzie więcej funduszy na kontynuację "Czorsztyna".) Podkreślenia w tekście pochodzą od redakcji.

Warszawa, 11.02.1991

Do Pana Prezydenta
Rzeczpospolitej Polskiej


Szanowny Panie Prezydencie,

Na pierwszym posiedzeniu nowego rządu powiedział Pan: "Z miesięcznej prezydenckiej perspektywy jestem zaszokowany marnotrawstwem pieniędzy i ludzkiej pracy w wielu centralnych urzędach (Rzeczpospolita, 15.01.1991). Ja zgadzam się z tym twierdzeniem w zupełności i chcę opisać Panu funkcjonowanie Ministerstwa Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa z perspektywy pięciomiesięcznej pracy tam na stanowisku starszego referenta w Biurze Koncesji Geologicznych, gdzie zostałem zatrudniony w dniu 3.09.1990 r. po ukończeniu Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego - z pensją 630 tys. zł.

Proszę nie traktować tego listu jako donosu, a jedynie jako próbę pokazania, jak wiele w Polsce pozostało do zrobienia i jak dużo tracimy na braku zdecydowanych zmian.

Jednostka w której pracuję - Biuro Koncesji Geologicznych - wraz z uchwaleniem nowelizacji prawa górniczego i geologicznego w dniu 05.01.91 ma być organem wykonawczym Ministra OŚZNiL przy wydawaniu koncesji na działalność geologiczną, w tym na wydobycie i poszukiwanie kopalin. W tej chwili sprawą tą interesuje się około 15 wielkich zachodnich firm naftowych, z którymi prowadziliśmy negocjacje. Niestety, ich wnioski koncesyjne nie mogły być dotychczas formalnie rozpatrzone ze względu na brak odpowiednich uregulowań prawnych. O wadze sprawy niech świadczy fakt, że zgodnie z opiniami polskich i zagranicznych ekspertów, przy zastosowaniu nowoczesnej technologii amerykańskiej do odmetanowywania pokładów węgla, w ciągu 7-10 lat możemy uzyskać pełną samowystarczalność w dziedzinie produkcji gazu ziemnego i uniezależnienie się od ZSRR.

Chcę teraz powrócić do sedna sprawy, a więc do tego, co dzieje się w MOŚZNiL. W Biurze Koncesji Geologicznych byłem zatrudniony jako pierwszy pracownik, a więc mogę powiedzieć, że wraz z moim szefem, dyrektorem Michałem Wilczyńskim - pełnomocnikiem ministra, wszystkie sprawy znam od podszewki. Dyr. Wilczyński, nie przyzwyczajony do starego biurokratycznego stylu pracy administracyjnej od razu napotkał liczne trudności wewnątrz ministerstwa. Po pięciu miesiącach pracy nie udało się umiejscowić Biura w strukturze organizacyjnej ministerstwa i przyjąć nowych pracowników, gdyż wszelkie pisma w tych sprawach grzęzną u Dyrektora Gabinetu Ministra. Załatwienie czegokolwiek w departamencie prawnym, administracyjnym czy w Gabinecie Ministra graniczy z cudem i wymaga napisania setek pisemek. Wyczuwa się niechęć do naszej jednostki, ponieważ przez nią został zmącony pewien "urzędniczy spokój" i każda prośba o opinie lub wykonanie pracy jest traktowana jako zamach na doświadczonych funkcjonariuszy państwowych.

W związku z powyższymi faktami w wyborach prezydenckich głosowałem na Pana, gdyż zdałem sobie sprawę, że tak funkcjonujący urząd nie może dalej pozostać. Miałem nadzieję, że chodzi Panu właśnie o stworzenie prężnego, sprawnego i fachowego aparatu wykonawczego w postaci ministerstw. Nie mówię tutaj o zastąpieniu starej nomenklatury - gdyż sama przynależność nie powinna o niczym przesądzać, ale o powołaniu prawdziwych, kompetentnych fachowców nie obarczonych starymi nawykami.

Niestety, nowy Minister OŚZNiL zapowiedział kontynuację działań swojego poprzednika i od 14.01.1991 nic się nie zmieniło, czyli dalej panuje kompletny bałagan i niekompetencja. Właściwie zmieniło się na gorsze, ponieważ ludzie, którzy dawno powinni odejść zrozumieli, że całe wybory to tylko blef i teraz mogą dużo pewniej czuć się na swoich stanowiskach.

Mój szef, dyrektor Michał Wilczyński wierzy jeszcze, że wszystko pójdzie dobrą drogą - naprawdę szkoda byłoby takiego fachowca. Ja praktycznie rozglądam się już za inną pracą, gdyż z 900 tys. zł i tak nie utrzymam rodziny, a jako podpadnięty u Dyrektora Gabinetu (kilka ostrych pism w sprawach organizacyjnych) o podwyżce nie mam co marzyć.

Na koniec chcę panu przedstawić kopię dokumentu pokazującego marnotrastwo pieniędzy i ludzkiej pracy oraz rozrzutność administracji - jak w najlepszych komunistycznych czasach! Jest to kosztorys ze spotkania ministrów ochrony środowiska państw dawnej demokracji ludowej, które odbyło się w grudniu 1990r. Nie kwestionuję celowości organizowania takich spotkań, a tylko koszty z tym związane - 645 mln zł! Choć, swoją drogą, wydaje mi się, że wyniki takich imprez w dzisiejszej sytuacji politycznej naszych sąsiadów są wątpliwe i nie przynoszą żadnych rezultatów, natomiast suma wydanych pieniędzy mogłaby na przykład rozwią- zać trudną sutuację finansową pogotowia ratunkowego.

Napisałem do Pana ten list, gdyż nie mogę spokojnie obserwować, jak puste frazesy mijają się z rzeczywistoś- cią, a marnotrastwo i niekompetencja kwitnie dalej w podobno demokratycznym państwie.

Piotr Szymanek

JAK ZROBIĆ PRELIMINARZ?

Z obszernego "preliminarza kosztów pobytu w Polsce 55 osób delegacji zagranicznych z krajów Europy Środkowo-Wschodniej" w dniach 17-23.11.90 pozwoliłem sobie wybrać niektóre, szczególnie intrygujące pozycje:

W grupie wydatków reprezentacyjnych moją szczegolną uwagę przykuły dwie pozycje:

Rozumiem, że niektórzy oficjele lubią wypić, ale żeby aż tyle, i to na jeden raz!?

(pr)

Ps. Na spotkaniu organizacji ekologicznych w Brwinowie min. Nowicki za jedno z najważniejszych zadań uznał zmianę konsumpcyjnego modelu życia. Wypadałoby chyba zacząć od swojego podwórka. (pr)


ZB nr 5(23)/91, maj '91

Początek strony