TURYSTYKA GÓRSKA CZYLI ZBLIŻANIE SIĘ DO NATURY 

     Każdy, kto odwiedza trudno dostępne rejony Gorców, dzikie 
Bieszczady czy inne odludne miejsca, zawsze może przynajmniej w 
ciągu kilku godzin dojść do schroniska lub najbliższej wsi. Jeśli 
zaś rezygnuje z noclegu pod dachem, może rozbić namiot, zagotować 
na palniku gazowym zupę i herbatę, posłuchać walkmana, nastawić na 
rano budzik w zegarku, spać na golasa w puchowym śpiworze, na 
karimacie. Wielu turystów z dumą opowiada o swoich wakacyjnych 
"dokonaniach". Nie neguję bynajmniej pojęcia turystyki. Wręcz 
przeciwnie - jestem zapalonym turystą. Jednakże bulwersuje mnie 
jak dalece forma dzisiejszej turystyki górskiej obrazuje odejście 
człowieka od Natury. 

     Na każdym kroku (od gazet poprzez telewizję po dzieła 
literackie) słyszymy wytarty slogan "MATKA NATURA". Ale czy tak 
naprawdę jest ona dla nas matką, czy też jest wspomnieniem 
dzieciństwa ludzkości - bez samochodów, prądu i papierosów? 
Przecież, tak naprawdę, boimy się Natury, bo nie potrafimy się 
oderwać od tego, co sami stworzyliśmy i co nas niszczy. "Matka 
Natura" jest gorzkim wyrzutem sumienia pokoleń, które stworzyły 
maszynę parową, prąd elektryczny, przemysł, T.N.T., rozszczepiły 
jądro atomu - "osiągnięcia" można by wyliczać w nieskończoność. 
Boimy się jej tak samo jak niegrzeczne dzieci boją się 
rozgniewanych ale kochających rodziców. 

     Chcemy zbliżać się do niej spacerując asfaltowymi ścieżkami w 
parkach, na pojezierzach. Któż nie lubi wycieczek w Tatry w lipcu, 
przy pięknym słoneczku? Wtedy każdy czuje się panem natury. Ale 
słońce zachodzi. Zapada zmrok. Wraz z nocą czasem przychodzi 
mgła. Robi się chłodno. Nie grzeje nas wtedy modny kosztowny T- 
shirt, levisy, a nowiutkie adidasy okazują się szmelcem. Poczciwa 
stara ścieżka zamienia się w drogę wiodącą wprost do piekieł. 


Chcemy być w domu wśród podobnych nam mędrców. Przecież w tamtych 
krzakach na pewno czai się niedźwiedź, a w dodatku wczoraj 
wyświetlali w kinie Predatora (dlaczego nie mam jakiegoś karabinu 
albo chociaż nie jestem Rambo?). Ogarnia nas panika. "Stój w 
miejscu, staraj się rozgrzać i przeczekaj do rana" - piszczą 
cienko resztki instynktu. "Leć jak najszybciej do najbliższego 
światła, bo cię smoki zeżrą!" - woła strach. Zaczyna pracować 
wyobraźnia (przypomina nam się oglądany w dzieciństwie film o 
gigantycznych pająkach). Gdzieś w dole mruga światełko. Idziesz na 
skróty. Potykasz się i spadasz kilka metrów. Ale teraz idziesz 
jeszcze szybciej. Nie zdążysz pomyśleć kiedy spadniesz kilkaset 
metrów. 

Potem zmieścisz się do gumowego worka. Tak Natura pozbywa 
się nieprzystosowanych, którzy uciekają przed własnymi wyrzutami 
sumienia. A przecież nie musi tak być. Przystosowaliśmy się do 
dźwigania dziesiątków kilogramów ekwipunku "niezbędnego do 
przeżycia", a bez niego poddajemy się bez walki. Tymczasem 
wystarczającym do przeżycia warunkiem są silne nerwy. Dzięki nim 
możemy zbudować szałas, ogrzać się - a więc przeżyć. Jednakże aby 
zachować zimną krew na łonie Natury nie możemy Jej traktować jako 
naszego wroga ale jako przyjaciela. A taki stosunek do Niej może 
nam zapewnić tylko zgodne z Jej przykazaniami życie. Czas zdać 
sobie sprawę, że wchodzimy w uliczkę bez wyjścia. Nasze samochody, 
telewizory, satelity czy zwykłe toastery i maszyny do krojenia 
chleba spowodowały, że staliśmy się gatunkiem nieprzystosowanym do 
życia w symbiozie z przyrodą i jako tacy powinniśmy wyginąć. 

Bertold Kittel 

Do spisu