Strona główna 

ZB nr 9(51)/93, wrzesień '93

TAMA AUTOSTRADOM

motto:

"Był więc Anthony Stracci, który kontrolował obszar New Jersey (...) i miał bardzo silne wpływy w aparacie politycznym demokratów. Posiadał cały park ciężarówek towarowych, które mu przynosiły fortunę, przede wszystkim dlatego, że mogły jeździć z dużym przeciążeniem, nie zatrzymywane i nie karane grzywną przez inspektorów obciążenia na szosach. Ciężarówki te przyczyniały się do niszczenia szos, po czym jego przedsiębiorstwo budowy dróg mające zyskowne kontrakty z władzami stanowymi naprawiało wyrządzone szkody. Był to ten rodzaj operacji, od którego każdemu robiło się cieplej na sercu - interes sam przez się tworzący inny interes."

Mario Puzo, Ojciec Chrzestny

Zapowiedź budowy autostrad stała się już obowiązkowym hasłem mającym udowodnić, że dany polityk polski jest nowoczesny, chce rozkręcić koniunkturę, zwalczyć bezrobocie, słowem chce Polakom zrobić dobrze i żeby było tak jak na Zachodzie. Do tych oklepanych bzdur doszła ostatnio jeszcze jedna, świadcząca, iż wszystko jest w propagandzie możliwe. Otóż pojawiły się w prasie wzmianki o tym, że budowa autostrad to przedsięwzięcie proekologiczne ponieważ zmniejsza się dzięki nim zużycie benzyny. Rozumiem, że autorzy tych tekstów chcą wmówić opinii, że jadąc z większą prędkością na dłuższej trasie samochód spali mniej. Jest to istotny przewrót w fizyce możliwy tylko dzięki ignorowaniu faktu, że dojechanie do autostrady, podobnie jak do lotniska, zabiera często drugie tyle czasu i wymaga przejechania mnóstwa dodatkowych kilometrów. Nie każdy może dostąpić wątpliwego luksusu posiadania autostrady pod oknem. Koszt budowy ogromnej liczby dróg dojazdowych przy obowiązującym dziś systemie dotowania motoryzacji będą ponosić także ci, którym w przyszłosci pozostanie wdrapywanie się na różne estakady i przemykanie tunelami, w hałasie i oparach spalin wydzielanych przez bogatszych i bardziej nowoczesnych rodaków. A wszystko po to, by dokonać tego, czym jest dzisiaj przejście na drugą stronę ulicy. Budowa autostrad, obok innych, katastrofalnych dla środowiska skutków, ma bowiem jeszcze jeden: eliminuje inne środki transportu, a nawet zbyt wolne dla współczesnych supermenów samochody. Eliminuje ruch pieszy powodując, że miasta zamieniają się w upiorne labirynty, w których ginie normalne życie, a kwitnie społeczna patologia. O tym, że obudowane barierami, barami i stacjami benzynowymi asfaltowe rynny są nie do przebycia dla zwierząt nie trzeba, a raczej też trzeba głośno mówić. Żeby nie być posądzonym o zwykłą zawiść czy sympatie prokomunistyczne dodam, że jestem właścicielem samochodu, którego używam głównie do wyjazdów wakacyjnych, bo jest to obecnie najtańszy środek transportu. I w tym i w poprzednim roku przejechałem całą Polskę. Odcinki, na których ze względu na natężenie ruchu byłem zmuszony jechać wolniej od maksymalnej dozwolonej prędkości należały do wyjątków, a przecież gdyby kolej była dotowana w takim stopniu jak motoryzacja, ruch byłby jeszcze mniejszy. Zamiast budowy autostrad zupełnie wystarczające byłoby dobudowanie twardych poboczy i gdzieniegdzie trzecich pasów do wyprzedzania ciężarówek. Byłoby wystarczajace dla normalnych użytkowników dróg, ale nie dla przedsiębiorców pokroju Anthony Stracciego i szaleńców, którzy dla umocnienia poczucia własnej wartości i dotarcia do celu o kilka minut szybciej, gotowi są ryzykować życiem własnym i, niestety, cudzym. A za tym wszystkim stoi zabobon, w myśl którego to, czego nie widać lub widać słabo, nie istnieje (spaliny) lub istnieje w nieograniczonych ilościach (tlen). Jest to myślenie godne albo neandertalczyka albo zaślepionego przez chciwość biznesmena.

Państwo tuszujące tę prawdę i finansujące z pieniędzy podatników takie przedsięwzięcia staje się współwinne łamania ludzkiego prawa do życia. Warto by też sprawdzić, kto wydaje tego typu decyzje i kto już na zapas wykupuje działki na terenach przylegających do przyszłych tras po to, by uszczęśliwić je potem zainwestowaniem swojego kapitału. Warto by sprawdzić, czy okoliczna ludność wie o tym, że w promieniu kilkuset metrów po obu stronach autostrady wszelkie uprawy mogą rodzić jedynie żywność zatrutą, której nikt nie kupi. Czy wreszcie respektowane jest jej prawo do decydowania o tym, czy chce żyć na autostradzie, czy może akurat woli wrócić na - czy mniej radykalnie - pod drzewo. Problem tylko w tym, że drzewa wokół i nie tylko wokół autostrad wymierają od samochodowych spalin.

O tym, jak powinna wyglądać proekologiczna polityka transportowa pisał świetnie w zeszycie z serii "Biblioteka ZB" pt. "Ekorozwój 2000" pan Tadeusz Kopta. Tekst opatrzony jest datą 15.10.90. Od tego czasu nie tylko, że nie podjęto jakichkolwiek działań pozytywnych, ale liczne negatywne. Zamiast wprowadzenia podatku ekologicznego (za spaliny i hałas tak jak za ścieki) istnieje w dalszym ciągu śmiesznie niski podatek drogowy. Żeby było zabawniej to w odróżnieniu od reszty Europy liczy się go od sztuki, a nie od ilości zużytego paliwa czyli przejechanych kilometrów. Drastyczne podwyżki cen kolei i telefonów tłumaczy się koniecznością gromadzenia środków na inwestycje, o niczym takim nie słychać w dziedzinie transportu samochodowego. Kolej stała się tak droga, że już nawet pojedynczej osobie opłaca się podróżować samochodem. Likwiduje się kursy pociągów na trasach lokalnych i koncentruje na pokazówkach w rodzaju Eurocity. Nie premiuje się używania benzyny bezołowiowej i katalizatora. Dobry rower osiąga nierzadko cenę używanego malucha. Połowa tej ceny to cła i podatki zużywane także na rozwój motoryzacji. Roweru tego nie ma gdzie zaparkować ani po czym nim jeździć.

Ciekawe, dlaczego nasi specjaliści od liberalizmu nie obliczyli ile winien jest rowerzyście i pieszemu kierowca walący mu do płuc dawkę wszelkiego rodzaju trucizn. Dopiero jeżeli to zrobią, to będzie sens mówienia o reformie służby zdrowia takiej, która by do dbania o nie zachęcała. Równie absurdalnie i demagogicznie brzmią teksty o budowie autostrad jako remedium na bezrobocie. Inwestycje proekologiczne takie jak budowy metra czy obwodnic we wszystkich większych miastach mogą dać zatrudnienie nie mniejszej liczbie osób. To, że są "mniej opłacalne" wynika tylko z ukrywania rzeczywistych ekologicznych kosztów budowy autostrad znów w myśl zasad neandertalsko-biznesowych. Mówienie o korzyściach z tranzytu zakrawa na kpiny. Bo niby dlaczego nie miałby to być tranzyt kolejowy, a jeżeli koniecznie samochodowy, to czemu nie ściągać od cudzoziemców opłat za jazdę po zwykłych szosach. Różnica polega na tym, że wtedy pieniądze szłyby do skarbu państwa, a nie do kieszeni spółki budującej autostrady. Można by też dyskutować, czy asfaltowanie Polski po to, by dogodzić Niemcom jadącym do Rosji jest dla niej korzystne politycznie i strategicznie. Walka z tym procederem, jakim jest zalewanie Polski asfaltem, betonem, hałasem i spalinami będzie trudna, bo stoi za tym ogromna potęga międzynarodowego dolara, który musi się gdzieś wepchać, coś zainwestować i przede wszystkim zarobić. Najłatwiej zrobić to w krajach biednych, zakompleksionych i rządzonych przez skorumpowanych urzędników. Znajdą się tam głupcy lub przekupieni dziennikarze, którzy wytłumaczą, że budowanie autostrad jest proekologiczne i rozwiąże problem bezrobocia. Którzy napiszą, że na Zachodzie są autostrady, ale nie wspomną o gigantycznych korkach i o tym, że wcale nie maleją one ze wzrostem liczby autostrad, nie wspomną też o tym, że coraz więcej inwestuje się tam w kolej i rozważa generalne ograniczenie ruchu samochodowego. I że to właśnie dlatego zagraniczne spółki tak bardzo chcą budować autostrady w Polsce.

W tym miejscu nasuwa się kilka smutnych uwag o słabości polskich "zielonych." Od lat koncentrują się na akcji "Tama tamie". Tymczasem - z całym szacunkiem dla ludzi, którzy dla tej sprawy stracili nawet i zdrowie - muszę stwierdzić, że jest to przykład zajmowania się pchłą i niedostrzegania znajdującego się w tym samym pomieszczeniu słonia. Dla mieszkańca Œląska czy Krakowa, od którego zbiera się w tej sprawie podpisy, jest mało zrozumiałe dlaczego ktoś jeździ latem na tereny turystyczne i blokuje budowę zapory wodnej (co by nie powiedzieć - jest to najczystsza forma pozyskiwania elektryczności), a nie stoi np. pod wejściem do Huty Sendzimira czy nie blokuje krakowskich alej. Jeżeli ruch ekologiczny ma wyjść z marginesu naszego życia publicznego, to musi nie tylko oczyścić się z karierowiczów i ludzi bezideowych, ale musi też mądrze określać strategię i rzeczywistą hierarchię zagrożeń. Jeżeli będzie skupiać się na symbolach, a takim stała się zapora w Pieninach, to niezwykle łatwo będzie nim manipulować. Wyobraźmy sobie, że rządząca elita specjalnie zaognia konflikt wokół zapory i w tym samym czasie szybko buduje autostrady, potem z wielką pompą wycofuje się z budowy tamy i przedstawia to opinii jako dowód swej ekologicznej wrażliwości. W takiej sytuacji sprawa autostrad będzie przegrana, a ewentualne postulaty przedstawiane jako eskalacja żądań, niedostrzeganie dobrej woli itd. A teraz niech każdy odpowie sobie uczciwie na pytanie, czy dla ekologicznego zdrowia Polski lepsze jest dokończenie zapory i nieposiadanie autostrad czy teź zatrzymanie budowy tamy i zbudowanie tysięcy kilometrów betonowo asfaltowych korytarzy dla coraz szybszych samochodów. Jeżeli macie wątpliwości, to proponuję prosty test: zacznijmy blokować budowę autostrad, zacznijmy na serio uświadamiać miejscową ludność i udzielać jej pomocy prawnej. Ręczę za to, że furia, jaką to rozpęta i represje, jakie spotkają uczestników, będą znacznie większe i bardziej wyszukane, także takie, o jakich można przeczytać w "Ojcu chrzestnym". Ale to będzie dowodem na to, że uderzyliśmy w czuły punkt mamonowego lobby. Nie wątpię też, że pozwoli pozyskać sporą część społeczeństwa, które do działań symbolicznych odnosi się nieufnie, ale pomimo zmasowanej kampanii ogłupiania potrafi jeszcze dostrzec, komu autostrady są potrzebne, a komu nie. Jednocześnie zwracam uwagę, że samochód jest stosunkowo wrażliwy na akcję bezpośrednią i stąd akcja taka może być zarówno efektowna jak i efektywna. W akcji przeciw budowie autostrad trzeba posługiwać się wszelkimi środkami i unikać obrażania się uczestników akcji bezpośredniej na szacownych ekspertów i lekceważenia tych pierwszych przez dostojnych profesorów. Jeżeli takiej koordynacji działań i skupienia środków (warto by np. nawiązać kontakt z bardzo silnymi związkami zawodowymi kolejarzy) nie osiągniemy, to Polska zamieni się w asfaltową pustynię, ale zamiast oaz będą stacje benzynowe i bary szybko obsługujące współczesnych jeźdźców Apokalipsy.

Olaf Swolkień




ZB nr 9(51)/93, wrzesień '93

Początek strony