Strona główna 

ZB nr 11(53)/93, listopad '93

EKOLOGIA I POLITYKA
CZYLI DLACZEGO EKOLODZY NIE BIORĄ UDZIAŁU W WYBORACH

O ile wiem, wielu uczestników ruchów ekologicznych nie wzięło udziału w wyborach. Można to skwitować jednym zdaniem: partie polityczne startujące do wyborów bardzo się na taki stan rzeczy napracowały.

Rozmawiałem niedawno z dwoma działaczami dużych zachodnich organizacji ekologicznych, z różnych stron świata, i obaj zwrócili uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, w ich krajach są prawdziwe partie ekologiczne. W Polsce nie ma, bo być nie może. Zarówno dlatego, że ruch ekologiczny jest u nas za słaby i nie ma bazy, by taką partię stworzyć, jak i dlatego, że społeczeństwo wciąż dobrze jeszcze pamięta pseudoekologiczne partie z wyborów poprzednich, które mogły zaistnieć i nadużywać słowa "ekologia" właśnie dlatego, że ruch ekologiczny był tak słaby. Po drugie - i na tym chciałem się chwilę zatrzymać - część innych partii w krajach zachodnich przyjęła do swoich programów program ekologiczny.

Jak to wygląda w Polsce? Czytając przegląd "programów" ekologicznych partii, opracowany dla ZB przez Andrzeja Delorme, można dojść do wniosku, że coś w rodzaju takiego programu miało tylko PC. Deklarowanie przez wszystkich, że i owszem, ekologia to ważna rzecz, to naprawdę za mało, by zachęcić do głosowania ekologiczny elektorat. I znowu płyną z tego dwa wnioski: elektorat ten jest zbyt mały, by warto się było nimi zajmować (politycy znów udowadniają swój populizm) oraz partie nie mają w swych gronach polityków reprezentujących ekologiczną wiedzę, a co za tym idzie, głoszących klarownie wynikającą z tej wiedzy hierarchię spraw i celów. żeby partia mogła być postrzegana jako choćby "przyjazna" polityce ekologicznej, musi być w niej zgoda - na jakimś poziomie ogólności - co do najważniejszych problemów ekologicznych, zagrożeń, konfliktów i sposobów ich rozwiązywania. Ale ten poziom nie może być tak ogólny, że sprowadzi się do hasła: sprawy ekologii uważamy za bardzo ważne. Bo to nie znaczy absolutnie nic i raczej zniechęca wyborców.

Hasło, które być może jest skuteczne generalnie w polityce: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, działa w sferze podstawowych wyborów ekologicznych jak prysznic zimnej wody na głowy "ekologicznego" elektoratu. Podobnie przypomnienie sobie o "ekologach" dwa miesiące przed wyborami. Dobrym przykładem może tutaj służyć UD. Partia, która podobno posiada frakcję ekologiczną. Piszę szyderczo "podobno", bo jeśli z poglądami tej frakcji reszta partii się nie zgadza, to albo frakcja powinna utworzyć własną partię, albo... jest tylko politycznym zabiegiem, żeby załatwić problem ekologii. Piszę "podobno", bo poza otrzymaniem pół roku temu dwóch plików tych samych numerów dość kontrowersyjnego pisma "Zielona Alternatywa" (gdzie pojawiały się poglądy, które nie tylko w zielonych, ale i wielu innych partiach zachodnich odwołujących się do ekologii nie znalazłyby się) moja organizacja "Pracownia na rzecz wszystkich Istot" nic więcej od frakcji nie dostała: żadnej odpowiedzi na żaden list, żadnej wymiany informacji za nasze materiały... "Podobno" ukazał się w ZA artykuł nt. Pilska - sprawy wyciągów, którymi "Pracownia..." się zajmuje, ale do nas nic takiego nie dotarło. Oczywiście nie mam o to do nikogo pretensji, ale jeżeli jest to powszechna praktyka... Tak nie buduje się popularności. I tylko tyle.

Obrazy postawy polityków wobec problemów ekologicznych budują zresztą fakty, a nie deklaracje - choć i te spełniają jakąś rolę. A fakty mówią za siebie: jak to jest z "frakcją ekologiczną", skoro w przedwyborczym programie UD, trzy dni przed wyborami, słyszymy o budowie autostrad (miesiąc wcześniej największe pismo ekologiczne "The Ecologist" jednoznacznie ocenia program autostrad dla Europy i nikt z ludzi, którzy jednoznacznie określają się ekologami, nie kwestionuje tych poglądów), natomiast nie ma ani słowa o żadnym temacie ekologicznym. Gdyby partii politycznej choć trochę zależało na "ekologach", to przynajmniej jej rzecznicy wypowiedzieliby jakiś banał proekologiczny na usprawiedliwienie kolejnego projektu niszczenia polskiej przyrody. Brakuje więc nawet deklaracji.

Istotę problemu dobrze ilustruje wypowiedź pana Frasyniuka, który (jako jedyny zresztą parlamentarzysta) przesiedział kilka godzin na spotkaniu w byłym sejmie nt. "ekologia i polityka" (jesień'92). Polityków raczej nie było, ekologów było mnóstwo, a pan Frasyniuk powiedział uczciwie, że on zajmie się ekologią wówczas, gdy będą go o to molestować wyborcy. A dopóki tego nie będzie, to ekologia zbytnio go nie obchodzi. No a wyborcy, społeczeństwo czy jak tam zwał, nie zastrajkują z powodu np. zagłady rysia w Polsce czy wyprzedaży naszych lasów. Prędzej już wyrażą oburzenie, gdy w sklepach zabraknie telewizorów kolorowych czy kiełbasy, albo kiedy towary te podrożeją.

Dlatego rządowa administracja w resorcie ochrony środowiska składa się często z ludzi niekompetentnych, a nawet wręcz szkodzących przyrodzie. Przecież nie chodzi o ochronę przyrody, ale o ochronę interesów polityki rządu, który ekologią się nie interesuje. Nie może się interesować, bo wyłaniany jest z grona polityków partii, w których jeśli nawet istniała jakaś "frakcja ekologiczna", to w porównaniu z poglądami akceptowanymi przez "zielonych" w krajach zachodnioeuropejskich, Australii czy USA powinna się nazywać raczej konserwatywną.

Być może wszystko wskazuje na taką oto rzeczywistość w Polsce: organizacje i ruchy ekologiczne stanowią ułamek procenta polskiego społeczeństwa i sytuacja wśród polityków jest zwykłym odbiciem tego stanu. Jest co prawda w różnych miejscach kraju kilka fasadowych organizacji (czasami jest to LOP, czasami PKE), których przedstawiciele "z urzędu" zasiadają w różnych radach i komisjach, powoływanych przez urzędników administracji, zapewniając postawę "wierną i bierną" - i w ten sposób uwiarygodniając władzę, że liczy się z organizacjami ekologicznymi, ale to jest w istocie kontynuacją polityki, prowadzonej kiedyś przez KW, POP itp. Najświeższym przykładem może być casus Bielska, gdzie cztery organizacje ekologiczne zaproponowały Piotra Rymarowicza z ZB jako wspólnego kandydata do Rady Nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony środowiska (ustawowo zagwarantowane jest jedno miejsce dla ruchów ekologicznych), a Komisja Ochrony środowiska wybrała pana Białasa - który sam jest członkiem tej komisji, z ruchami ekologicznymi nigdy nie współpracował, podał się natomiast za członka PKE.

Skoro organizacje i ruchy ekologiczne są tak nieliczne i słabe, skoro świadomość ekologiczna w społeczeństwie jest - wg badań Gallupa - jedną z najniższych na świecie, to zamiast tracić czas na zabawę w tworzenie lobby politycznego, co raczej nie ma szans na powodzenie w najbliższych latach, ta sfera działalności proekologicznej powinna chyba skoncentrować się na ekologicznej edukacji i tworzeniu grup nacisku od samego dołu - tzn. najpierw na poziomie lokalnym i samorządowym. A partie ekologiczne będziemy mieli za... może 10 lat? Chyba, że któryś z wpływowych polityków przeżyje katharsis i, podobnie jak Gorbaczow, skieruje swoją energię i wykorzysta popularność na proekologiczne działania w swoich kręgach. Ale zauważmy, od czasu gdy Gorbaczow założył światowy "Zielony Krzyż", zaczął blisko współpracować z Theyerdallem, Kito, Caprą, Vandana Shivą (twórczyni ruchu Chipko w Indiach), w Polsce nie uświadczy się o nim ani wzmianki.

Andrzej Janusz Korbel

SPROSTOWANIE
do informacji o akcji Anty McDonald w Warszawie (ZB 50):

W akcji brały udział także osoby z Łodzi. Im, oraz wszystkim, którzy aktywnie brali udział w akcji i jej przygotowaniu serdecznie dziękuję.

Skaman




ZB nr 11(53)/93, listopad '93

Początek strony