Strona główna 

ZB nr 11(53)/93, listopad '93

IGLASTE UCZUCIE

Był koniec czerwca. Szedłem sobie rano, jak co dzień, na praktykę. Szedłem po betonowym chodniku, obok była asfaltowa droga, z drugiej strony ceglany dom, a naprzeciwko żelbetonowa kraina, wydawałoby się, dostatku i szczęścia. Jest silna, potężna, nieustraszona, niezniszczalna, a w niej ludzie, którzy są szczęśliwi, mają gdzie się schować przed karami Matki Ziemi, są dumni z siebie, z tego co zrobili własnymi rękami: z samolotów, klatek dla zwierząt, koleji, rzeźni, statków, tartaków, samochodów. Samochodów z dużymi kołami, kołami potężnymi, których nic i nikt nie powstrzyma. Nie dość, że prześcignęły geparda, pumę, panterę, jastrzębia, sokoła, orła, nawet wiatr i echo, to jeszcze im mało. Kręcą się więc coraz szybciej i nie bacząc na zwierzęta... rozjeżdżają je. Szedłem sobie rano jak co dzień, na praktykę. Gdzieś w dali usłyszałem pisk opon. Przyspieszyłem więc kroku, w wyobraźni widzę leżącego człowieka pod rozbitym samochodem, jadącą karetkę i tłum ludzi. Tymczasem nie ma ani rozbitego samochodu, ani tłumu. Przy krawężniku rzuca się z bólu niczym ryba wyciągana przez wędkarza, mały kotek. Po paru sekundach pojawia się krew i coś, co u ludzi nazywa się utratą przytomności. Ale jeszcze równo i spokojnie oddycha. Obok przechodzi grupa uczniów - małych dzieci: ucichły, pojawiają się żałosne komentarze, nauczycieka mówi, aby nie patrzyły. Nagle ranny kotek znów się rzuca. Przejeżdżający kierowcy zwalniają i gapią się niczym na wpół rozebraną autostopowiczkę. żaden nie zatrzymuje się, aby pomóc. Chcę go odsunąć na chodnik, jest jednak we krwi i może mieć wściekliznę; przydałaby się rękawiczka lub chociaż worek, rozglądam się - w pobliżu nic podobnego nie leży. Na szczęście jakieś 300 m dalej jest Wojewódzki Zakład Weterynarii. Biegnę więc tam co sił z myślą, że może już ktoś zrobił z kota coś, co przypomina swoją konsystencją dżem, mimo to biegnę. Wpadam zdyszany na drugie piętro lecznicy i proszę o pomoc, o uratowanie życia zwierzęciu. Dostaję głupią odpowiedź - a kto za to zapłaci? Czułem wtedy, jak krew zaczynała mi wrzeć z wściekłości i do dziś nie wiem, czemu wtedy nie puściłem litanii słów niecenzurowanych podadresem tych ubranych w białe fartuchy ludzi, którzy tylko czekali, aż ktoś da im "w łapę". Urzędująca kobieta zaproponowała tylko, że zatelefonuje do Schroniska i przyjadą po niego. Westchnąłem i pomyślałem, że lepsze to niż nic. Czekałem przy jeszcze żyjącym zwierzęciu z dwiema małymi dziewczynkami, ubranymi na granatowo, miały koniec roku szkolnego, płakały... Istotnie, po prawie 40 min. przyjechał na pomarańczowym "kogucie" pewien facet ze Schroniska (pieszo byłoby 15 min.). Pytam się więc, czy zawiezie go do lekarza? Mruknął coś pod nosem i z kota wręcz wciskanego do klatki niewiele większej od niego samego poleciała śnieżnobiała sierść. Przemknęła mi wtedy przez głowę myśl, że to już koniec dla tego niewinnego biedaka. I chyba tak też się stało. Następnego dnia szedłem na praktykę... inną drogą. Czułem, jakby ktoś w me serce wbijał igłę.

Piotr Szwedo

Azyl dla bezdomnych zwierząt w Krakowie
telefon 422-04-72



POGOTOWIE EKOLOGICZNE W KRAKOWIE:
telefon 421-33-64 (730 - 2000)



ZB nr 11(53)/93, listopad '93

Początek strony