Strona główna 

ZB nr 7(61)/94, lipiec '94

ORKIESTRA

Rudy po powrocie z przepustki dowiedział się, że szef kategorycznie zabronił puszczania muzyki na terenie kompanii. Na salach żołnierskich nie wolno było trzymać radia, magnetofonu i tym podobnych aparatów, mogących wydawać z siebie jakiekolwiek melodyjne dźwięki. Bezwarunkowy zakaz dotyczył również gitary i harmonijki oraz innych powszechnie uznawanych instrumentów muzycznych. Zakaz ten wywołany został, jak twierdził szef kompanii, nadmiernym hałasem na terenie jednostki oraz stale pogarszającą się dyscypliną żołnierzy. Zakaz szefa obowiązywał do momentu, kiedy sytuacja ulegnie zmianie i wówczas zostanie on na apelu oficjalnie odwołany.

Rudy rozsiadł się na krześle, przy stoliku podoficera i zapalił papierosa.

-- Co tu tak cicho? -- powiedział. -- Włącz telewizor.

-- Nie wolno, sam rozumiesz -- odpowiedział podoficer.

-- Ta cisza mnie dobija. O której kociarstwo zacznie sprzątać rejony?

-- Za dziesięć minut, o dziewiętnastej.

-- Dobra, wykonaj zbiórkę.

-- Słuchać mnie -- mówił Rudy do ustawionych w szeregu pięciu kotów: Zygi, Kosy, Małolata, Noworysza i mnie. -- Za dwie minuty widzę tu kociarstwo ze sprzętem muzycznym. Zorganizujemy koncert.

-- A skąd weźmiemy instrumenty? -- zapytał Zyga.

-- A co mnie to? -- odparł Rudy. -- Naruchać.

-- Ale przecież... -- bronił się Zyga.

-- Ty, dachowiec -- wtrącił się podoficer -- a gdzie jest kącik gospodarczy? Co, nie wiesz co to są instrumenty?

Dopiero teraz pojęliśmy, o co właściwie chodziło Rudemu.

-- No -- powiedział Rudy -- spalę papierocha i widzę tu przed biurkiem podoficera całą orkiestrę, jak gra mi "Józek, nie daruję ci tej nocy".

Po chwili staliśmy już z instrumentami przed Rudym. Zyga wybrał sobie szczotkę o długim trzonku, która miała symbolizować gitarę elektryczną; Kosa wziął szufelkę i improwizował banjo; Małolat z kubła na śmieci zrobił bęben; ja nabrałem wody w usta, by tworzyć tło muzyczne, a Noworysz został mianowany na wokalistę.

-- Trzy, cztery -- dał komendę Rudy.

Zyga rozpoczął wstęp gitarą, potem dołączyło się banjo Kosy, następnie wszedł bębenek, tło zrobiłem ja i teraz miał nastąpić śpiew, kiedy Noworysz powiedział:

-- Nie będę się wygłupiał.

Momentalnie ucichły wszystkie instrumenty. Patrzyliśmy na Rudego, jak on zareaguje na tę niesubordynację.

-- Nie chcę, żebyś się wygłupiał, chcę żebyś śpiewał.

-- Nie jestem muzykalny -- powiedział Noworysz. -- Miałem poprawkę z muzyki.

-- W takim razie ja cię nauczę śpiewać -- Rudy zawołał dwóch dziadków. -- Bierze my go na salę.

Rudy zastosował metodę zwaną "kręceniem wora". Polegało to mniej więcej na tym, że delikwenta rzucało się na kojo. Dwóch pomocników trzymało go za ręce, żeby się nie wywinął, a oprawca okręcał i ściskał mu woreczek mosznowy, tak iż delikwent z bólu darł się na całe gardło i to tak, że o mało co mu struny głosowe nie popękały.

Staliśmy przed biurkiem podoficera i czekaliśmy, co będzie dalej. Po jakimś czasie usłyszeliśmy kilka krótkich krzyków Noworysza, a po chwili jego wrzask lub coś, co mogło ewentualnie przypominać śpiew.

-- Pojawiasz się... Przestańcie! -- wył Noworysz. -- Pojawiasz... Puśćcie! I znikasz... Jezu!!

P

Robert Litwińczuk




ZB nr 7(61)/94, lipiec '94

Początek strony