"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (63), Wrzesień '94


LIST NA WARCIE

Była zima. Siedziałem za biurkiem na wartowni i rozwiązywałem krzyżówkę z gazety. Obok siedział młody i uczył się regulaminu. Dał d... na odprawie, kiedy oficer pytał go o prawa wartownika na posterunku. Kazałem mu uczyć się regulaminu na głos. Przynajmniej byłem wtedy pewien, że się uczy.
-- Żołnierz pełniący służbę wartowniczą ma prawo:
-- Wydawać rozkazy związane z pełnieniem...
-- K... mać! -- krzyknął Zastępca. -- Już mnie szlag trafia, jak słyszę w kółko to samo. Nie mogę się skoncentrować. Dałbyś wreszcie na luz z tym regulaminem. -- Grał z dwoma wartownikami w karty.
-- Jak się nie nauczy -- powiedziałem -- to mnie oficer będzie grzał d..., a nie tobie.
-- Ja bym go szybciej nauczył.
Dzwonek dwukrotnie zaskrzeczał - najpierw krótko, potem długo. Był to umówiony sygnał, że któryś z żołnierzy chce wejść.
-- Te, młody, otwórz drzwi -- powiedziałem.
Młody wstał z krzesła i podszedł do drzwi.
-- Kto tam? -- zapytał.
-- Nie wiesz kto? Czerwony Kapturek, otwieraj!
Młody otworzył i na wartownię wlazł pisarz batalionowy. W dłoni trzymał dwa listy.
-- Są listy -- zawołał i usiadł naprzeciwko mnie.
-- A ty wiesz, ch..., że na wartownię nie przynosi się listów! -- krzyknąłem.
-- Popatrz, popatrz. Dostałeś pierwszy raz na dowódcę warty i już ci odbija. Od kiedy jesteś taki regulaminowy, co? A zresztą, dostaniesz list jak zejdziesz ze służby, c...!
-- No dobrze, dawaj -- wyciągnąłem rękę po list.
-- A przysługuje ci? -- zaśmiał się pisarz.
-- Nie wk..., tylko dawaj.
-- Masz -- rzucił list na biurko. -- Jest też drugi list do... -- zrobił krótką pauzę -- Młodego.
Młody drgnął i zaczął wpatrywać się na zmianę to we mnie, to w pisarza. Nagle Zastępca wstał od kart i wyrwał z ręki pisarza list.
-- Co odp...! -- burzył się pisarz.
-- Cieno! Z filcami nie rozmawiam. -- Zastępca liczył w pamięci. -- O k...! Młody, masz przej... Pięćdziesiąt za kopertę, pięć kolorów po dziesięć, to daje pięćdziesiąt, z tyłu... Beata, to twoja dziewczyna?... Trzy krzyżyki to jest trzydzieści. Razem to jest sto trzydzieści...
-- Zobacz dokładnie co jest jeszcze z przodu -- pisarz uśmiechnął się.
-- Co? O kurde! Młody, ty jesteś już trup. Normalnie, żywy trup. Powiedz mi, proszę, co to znaczy: "W.P." Wojsko Polskie??? No, a to, to masz stówę jak nic. K... mać, taki numer to mi się w wojsku jeszcze nie zdarzył.
-- Razem to daje dwieście pięćdziesiąt, nie? -- wtrącił się pisarz.
-- Cicho! Koty i filce głosu nie mają. No, to Młody, za pół godziny będzie kolacja, więc lepiej zaczynaj, jeśli chcesz zdążyć.
Skończyłem czytać list.
-- Daj spokój. Ma się uczyć regulaminu.
-- Nie zalewaj. I tak sztukowa warta. Najpierw będzie pompował za list, a później go sam nauczę regulaminu. Zobaczysz, nauczy się dziesięć razy szybciej i zapamięta na całe życie.

-- Ja, kot szaro-bury, z kitą podniesioną do góry, proszę szanownego dziadka o poprawienie mi mojej sprawności fizycznej -- Młody prężył się na baczność przed Zastępcą.
-- Jaki "ja"? "Ja" to w wojsku d... Za to masz dodatkowe dziesięć. Jeszcze raz!
Kiedy Młody poprawnie wypowiedział formułkę, Zastępca powiedział:
-- No, to jedziemy!
Młody przyjął postawę do pompek.
-- Liczysz na głos. Zaczynaj.
Młody robił pompki.
-- Jeden, dwa, trzy, cztery...
-- Jeszcze raz -- przerwał mu Zastępca.
-- Jeden, dwa, trzy...
-- K..., Młody. Jeszcze raz!
-- Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć...
-- Młody, zaskocz! Jeszcze r a z .
-- Raz...

-- Widzisz, już lepiej.
-- ... dwa, trzy...

Młody powoli opadał z sił.
-- Co jest, Młody? Do samej ziemi, do samej ziemi! -- Młodemu drżały łokcie. -- Poczekaj. -- wyjął swój niezbędnik i wsadził go Młodemu między guziki marynarki.
-- A teraz słuchaj. Za każdym ugięciem ramion mam słyszeć tylko dwie rzeczy: jak mówisz liczbę i jak niezbędnik uderza o podłogę. Zrozumiano? No, to do dzieła.

Na wartownię wszedł oficer dyżurny.
-- Baczność! -- krzyknąłem.
-- Dobra, dobra -- machnął ręką oficer. -- Bez wygłupów.
-- Spocznij!
-- Ale pojebany dowódca warty -- powiedział, a reszta wartowników zarechotała. -- Pierwszy raz trzymasz dowódcę?
-- Tak.
-- O Jezu, ale mi się warta trafiła. -- Zobaczył zamarłego w bezruchu Młodego, który nie wiedział, co ma zrobić. -- A ten co?
-- Poprawia sobie kondycję, panie poruczniku -- odparł Zastępca.
-- Jasne. Ale co to ja chciałem? -- zwrócił się do mnie. -- Jak będziesz wysyłał kogoś po kolację, to powiedz mu, żeby wziął od naszego kucharza jakąś kiełbasę, pół kostki masła i parę kromek chleba.
-- Ale dzisiaj nasz kucharz jest na przepustce.
-- No to naruchać. Żołądek mnie boli po tym, co oni mi tu dają.
-- A my to musimy jeść, panie poruczniku -- wtrącił się Zastępca.
-- Słuchaj, Zastępca. Ja tu pracuję, a ty odbębniasz wojsko. Musi być w końcu jakaś sprawiedliwość, nieprawdaż? Dobra, to ja już sobie idę. -- Jeszcze raz zwrócił się do mnie. -- Na koniec warty przyniesiesz mi dziennik do podpisania. A i nie zapomnij powiedzieć o jedzeniu dla mnie. No, to czołem.

Twarz Młodego zrobiła się purpurowa i duża kropla potu spadła na podłogę. Na wartownię wnieśli baniaki z jedzeniem.
-- Daj mu zjeść -- powiedziałem do Zastępcy.
-- Będzie jadł, jak skończy.
-- Do jasnej cholery, za godzinę idzie na posterunek.
-- Mało.
-- Czego ci mało? Rozumu ci mało!
-- Wiesz co? Ty się lepiej nie wp..., bo źle skończysz. A ty, Młody, na co czekasz!? Na zbawienie!? Jedź dalej!

Zastępca trzymał w ręku menażkę i z niej jadł zupę. Młody w pewnym momencie opadł na podłogę i nie miał już sił, aby się podnieść.
-- No dobrze -- powiedział Zastępca. -- Poznaj moje dobre serce. Pozwolę ci trochę odpocząć. Ale tylko na jednej ręce. Drugą położysz z tyłu, za pas. Podłogę mają prawo dotykać tylko czubki butów i dłoń. Zrozumiano?

Zastępca skończył jeść i zainteresował się kopertą.
-- Od Beaty. Twoja dziewczyna? Zobaczymy, co pisze. -- Rozerwał kopertę i wyjął kartkę. Na podłogę wypadło zdjęcie. Była to fotografia dziewczyny, opierającej się o drzewo. Zastępca podniósł je. -- Ale d...! Pewnie już niejeden ją tam obraca, co, Młody? Tak to już jest z tymi d..., kiedy chłopak siedzi w woju. Nie ma kto je pilnować. Zaraz, a co pisze? "Mój kochany..." Niech skonam, k..., ale tekst!
Młody skoczył na nogi i zamierzył się pięścią.
-- Tylko spróbuj -- powiedział Zastępca i uśmiechnął się.
Młody przez chwilę stał, zaciskając zęby i pięści. Potem jednak opuścił rękę.
-- Nie przerywaj, pompuj dalej.
Młody wyrwał list razem ze zdjęciem i uciekł za moje biurko. Wstałem i odepchnąłem Zastępcę, który szedł na niego.
-- Zostaw go -- powiedziałem.
-- Zdechniesz, kocie!!! Zobaczysz, zdechniesz kocie zapiź...!!! Zdechniesz...

Zaprowadziłem Młodego na posterunek. Zachowywał się tak, jakby nic do niego nie docierało. Patrzył nie wiadomo gdzie. Gdzieś, jakby w próżnię.
-- W porządku? -- zapytałem, kiedy przyjmował posterunek.
-- Tak, w porządku.
Obiecałem sobie, że jak tylko zejdzie z posterunku na wartownię to nie pozwolę, żeby Zastępca mścił się na nim. Nie pozwolę, choćby nie wiem co. Pomyślałem, że jak tylko zejdzie z posterunku, to wyślę go na izbę chorych. Starzy będą się wkurzać, ale trudno, jakoś to będzie.

Zadzwonił do mnie oficer.
-- Dowódca warty, do mnie.
Zbudziłem Zastępcę.
-- Co się stało? -- zapytał.
-- Oficer czegoś chce.
-- Co?? Przecież on nigdy nie chodzi na kontrole.
-- Widocznie coś mu odbiło.
-- Dobrze. Podzwonię po posterunkach, żeby uważali.
-- I zadzwoń na jedynkę. Wiesz, do Młodego. Wytłumacz mu co i jak, żeby znowu nie dał d...
-- Ta.

-- Panie poruczniku, kapral...
-- Proszę cię, przestań -- powiedział porucznik.
Siedział rozpięty na fotelu i palił papierosa. Był pijany. Na biurku stała żytnia. Nalał mi pół szklanki.
-- Masz, wypij.
-- Ale, panie poruczniku, ja...
-- Pij, żebyś nie poskarżył, że ja piłem.
Wypiłem.
-- Słuchaj -- mówił porucznik. -- Zastępca, mój zastępca, udał się do... -- język mu się plątał. -- Udał się do... nie ważne gdzie. Widzisz, ja muszę się trochę przespać. Chyba to rozumiesz, nie? No więc, mianuję cię zastępcą oficera dyżurnego batalionu. Siadaj tu na fotelu - wstał i zakołysał się. -- I waruj. Ja pójdę się położyć. Gdyby były jakieś telefony, to powiedz "klamerka" i podaj się za mnie, a potem zbudź mnie. Zrozumiano? Wykonać.
-- A co z wartą?
-- Masz przecież tego sk... Zastępcę, no nie?

Na dyżurce oficera znajdował się telewizor z podłączonym magnetowidem. Na każdą służbę oficer przynosił sobie kilka kaset do oglądania. Włączyłem jedną z nich. Był to amerykański film, wojenno-sensacyjny o Wietnamie. Strasznie nudny. Wódka powoli rozgrzewała moją głowę. Słyszałem delikatny szum w uszach. W żołądku coś pulsowało. Zasnąłem.

Nagle coś mnie zbudziło. Wtedy nie wiedziałem jeszcze co. Za oknem robiło się już widno. Głowa mnie bolała.
Wstałem i poszedłem na wartownię. Drzwi na dyżurkę zostawiłem na wszelki wypadek otwarte.
Kiedy już znalazłem się na wartowni, zobaczyłem, że wszyscy jeszcze śpią. Rozejrzałem się, gdzie kto leży. Nie znalazłem nigdzie Młodego. Spojrzałem na zegarek. Powinien mieć teraz zmianę czuwającą!
Zbudziłem Zastępcę.
-- Gdzie Młody?
-- Co? -- przecierał oczy.
-- Gdzie Młody?
-- Na posterunku.
-- Na jakim posterunku? Przecież powinien mieć teraz zmianę czuwającą. Coś ty, k..., z nim zrobił?!
-- To za karę, żeby zapamiętał, że nie wolno podnosić ręki na starego.
-- Chyba nie powiesz mi, że Młody stał przez ten cały czas na posterunku.
-- Na pewno mu to nie zaszkodzi.
Szybko zbudziłem wartownika ze zmiany czuwającej. Wzięliśmy broń i oporządzenie.
-- Idziemy zdjąć z posterunku Młodego -- powiedziałem przy wyjściu do Zastępcy.
-- Nie pos... się z tej troskliwości! -- zawołał za mną i trzasnął drzwiami.

-- Wartownik! -- krzyczałem na "jedynce". -- Wartownik!
-- Nie ma go -- podpowiedział mi wartownik ze zmiany czuwającej. -- Pewnie śpi gdzieś w aucie.
-- Szeregowy K.!
Przeszukiwaliśmy samochody. Szukanie razem nie miało sensu, więc się rozdzieliliśmy. Ja szukałem po prawej stronie, a on po lewej.
Po chwili usłyszałem.
-- Kapralu, szybko, tutaj!
W samochodzie, na siedzeniu leżał Młody. Miał rozwaloną głowę. Cała kabina ociekała we krwi. Między jego nogami stała giwera.
Za szybą była wsadzona fotografia dziewczyny, opierającej się o drzewo.
Wartownik ze zmiany czuwającej przyniósł mi zmięty kawałek papieru.
-- Kapralu, to jest ten tego, niby ten list do Młodego, no i ona tu pisze, że zrywa z nim. I że usunęła ciążę.
-- Pokaż.

Przeczytałem kawałek i zrozumiałem, że usunęła nie jego dziecko.
-- Panie poruczniku, panie poruczniku! -- targałem oficera za ramię.
-- Dajcie mi wszyscy święty spokój.
-- Panie poruczniku, Młody się zastrzelił.
-- "Do woja, marsz, do woooja..." -- śpiewał przez sen oficer.
Robert Litwińczuk

"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (63), Wrzesień '94