Strona główna 

ZB nr 10(64)/94, październik '94

KILKA UWAG PRO-MITOLOGICZNYCH
(NA MARGINESIE MANIFESTU ANTY-EKOLOGICZNEGO)

Pragnę podzielić się kilkoma uwagami w związku z etiudą słowną Tomasza Perkowskiego, zatytułowaną "Manifest Anty-Ekologicz- ny" (ZB 7/94). Nie dlatego, jakoby mi zaszła za skórę programowa tendencyjność tekstu, ale dlatego, w części jest on nieścisły, a może raczej mam inne zdanie na parę poruszonych w nim spraw. Poza tym uważam, że wiele zawartych w nim uwag jest cennych. Nie pragnę pouczać autora, lecz podzielić się swoimi przemyśleniami.
Po pierwsze: tekstowi przyświeca, jak mniemam, złudna nadzieja jakoby bez "popularnych i głęboko zakorzenionych Mitów" (bez mitów w ogóle) dało się żyć. To niestety, jest Mit. Bardzo dobrym przykładem z wiadomej dziedziny jest zmitologizowanie hipotezy Gaii Lovelocka, która w wydaniu ludzi przejętych losem Ziemi, zapewne także swoim i swoich dzieci, zupełnie oderwała się od obrazu, jaki nadał jej szacowny naukowiec. Hipoteza, choć przydatna naukowo w oryginalnej wersji, była mało inspirująca do działań na rzecz Planety (wszak "Ziemia sama sobie poradzi") tak więc "trzeba" było tej hipotezie nadać kształt (zmitologizować ją), który mobilizuje do wysiłków i taki kształt "nadał się" tej hipotezie (bezosobowa forma najlepiej oddaje ten proces). Obecnie mit Gaii inspiruje nas, aby naszymi wysiłkami wspomóc Matkę Ziemię, nie liczymy na to, że sama sobie poradzi. Wydaje się, śledząc wypowiedzi Lovelock'a, że nie bardzo jest kontent z tego, że jego naukowa hipoteza stała się popularną mitologią i żyje życiem niezależnym od jej twórcy. Niewiele jednak może na to poradzić.
Po drugie: zarówno przekonanie, że Ziemię można jeszcze uratować, jak i to, że nie uda się tego zrobić są mitami. Za jednym, jak i za drugim mitem można przytaczać różne racje, lecz dopóki rzeczywistość nie przystawi tu swojej pieczęci oba nadal będą częścią mitologii. Sensowna kwestia wobec tego nie dotyczy prawdziwości tych przekonań, ale raczej ich płodności, jeśli chodzi o inspirację do wysiłków na rzecz zmiany dotychczasowych trendów. Który z nich jest płodniejszy?
Po trzecie: Mitem "ekologicz- nym" nie jest zachwalanie energooszczędnych żarówek. Owo zachwalanie jest faktem, a jeśli wyrazem jakiegoś mitu, to co najwyżej mitu, który przyświeca dominującemu ekonomiczno-przemysłowemu (cokolwiek to znaczy) lobby. Mit ten to przekonanie, że jakaś nowa technologia czy nowy system organizacyjny rozwiążą nasze drobne problemy i grube kryzysy. Mit "ekologiczny" jest w tym względzie zupełnie inny. Mianowicie, powtarzając niejako za buddyzmem, głosi, że zmienić rzeczywistość można tylko poprzez wewnętrzną przemianę każdego z osobna, poprzez zmianę świadomości i idącą za tym zmianę sposobu zachowania. W przykładzie z żarówkami liczono na rozwiązanie kryzysu bazując na micie "cudow- nej technologii", a nie na "lecze- niu" mitem "ekologicznym". Dlatego zawiodło właśnie zachowanie ludzi.
Po czwarte: o tym, że przez deforestację trudno jest zachwiać ziemskimi zapasami tlenu można się dowiedzieć np. z książki Paula Colinvaux "Dlaczego tak mało jest wielkich drapieżników?" (PWN, Warszawa 1985 - polecam). Lasy odgrywają niebagatelną rolę w stabilności ekosystemu w tym kształcie, do jakiego przywykliśmy. Są także domem życia, same są żywe i na dobrą sprawę już to wystarcza, aby je chronić. Jednak mit, że stanowią "zielone płuca" świata nie jest "nieprawdziwy" (w sensie, w jakim kryterium prawdy jest tu odpowiednie), co potwierdza zresztą sam autor w przypisie do uwag na ten temat - to jednak za pośrednictwem drzew, roślinności w ogóle, tlenu w atmosferze mamy tyle, ile mamy. "...to przyroda organiczna wytwarza atmosferę, nie zaś odwrotnie" (to z Lovelocka). Zatem drzewa nie produkują tlenu, ale jednak wzięły udział w jego powstaniu - to można wyczytać z tekstu manifestu. Czy lasy są czy nie są "zielonymi płucami" świata? O ile mi wiadomo moje płuca same nie produkują tlenu na użytek mojego organizmu, a moimi płucami. Myślę, że metafora "zielonych płuc" jest adekwatna w odniesieniu do lasów i to zapewne nie tylko z powodów udziału szaty roślinnej w tworzeniu atmosfery.
Po piąte: kwestia metanu produkowanego przez krowy to oczywiście nie mit, a fakt. Zaś to, że wegetarianie poruszają ten temat (zaś o polach ryżowych nie mówią nic, albo niewiele) wiąże się z tym, że starają się pokazać, iż zmiana diety na jarską także i w tym punkcie może przynieść pozytywne efekty (nie mają zamiaru, o ile mi wiadomo, likwidować pól ryżowych!) Żadnych efektów oczywiście nie będzie jeśli wzrost ilości wegetarian spowoduje wzrost spożycia ryżu - i tu, jeśli ku temu zmierzała myśl autora manifestu, ma on rację.
Po szóste: pozostałe punkty Manifestu pokazują tylko, że niewiedza ludzka nie zna granic - ilość przykładów spoza ekologicznego poletka bije na głowę tę przytoczoną przez autora. Wszak kryzys ekologiczny, o którym tyle mówimy, wziął się właśnie głównie z zastosowania tej niewiedzy, z ludzkiej arogancji. Zdaje się, że mit "ekologiczny" nie głosi, że "dzięki wiedzy możemy wszystko", lecz brzmi mniej więcej tak: "z pokorą do świata!"
Przy okazji tych uwag pragnę serdecznie podziękować Tomaszowi Perkowskiemu (redakcja ZB z pewnością już to zrobiła) za zawsze potrzebne, rzetelne i ciekawe materiały udostępniane ZB (nie tylko za te w lipcowym numerze). To, że akurat mamy inne zdanie na temat mitologii, myślę, nie ma wielkiego znaczenia.
Dziękuję także Andrzejowi Żwawie za uwagi do pierwotnego kształtu mojego tekstu, dzięki którym stał on się bardziej zrozumiały. Skróty myślowe, które mogą czynić go miejscami nieczytelnym to wyłącznie moja wina.
Janusz Reichel
CZY TAMPON ATAKUJE BEZ OSTRZEŻENIA?
W tegorocznym siódmym numerze ZB na s. 21 ukazał się artykuł Tomasza Perkowskiego pt. "Wstydliwe sprawy". Traktuje on o niebezpieczeństwie wystąpienia Syndromu Szoku Toksycznego (oznacza- nego z angielska skrótem TSS) u kobiet używających tamponów, a także o tym, że producenci polskich tamponów nie ostrzegają kobiet przed tym niebezpieczeństwem. A to nieprawda. Informacje takie od dawna zamieszczają zarówno Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych, jak i Pabianickie Zakłady Środków Opatrunkowych, czyli główni producenci tamponów w Polsce. Od pewnego czasu produkowane są tampony opatrzone ostrzeżeniami obszerniejszymi nawet niż zachodnie, cytowane przez autora. Zawierają one informacje o objawach TSS, a sposobach minimalizowania ryzyka jego wystąpienia oraz o sposobie postępowania w razie pojawienia się symptomów wstrząsu. Poza tym producenci zapewniają, że tampony nie są bielone przy użyciu chloru i są w pełni biodegradalne.
Więc może zamiast się wstydzić należałoby rozejrzeć się po aptekach...
Anna Basiaga

LIST OTWARTY

Sz. Pan prof.dr Zbigniew Jaczewski
Popielno, 12-222Wejsuny

Szanowny Panie!



Z wielką uwagą przeczytałam Pańską wypowiedź zamieszczoną w nr 8 ZB i chciałabym Panu zadać kilka pytań.
W drugim akapicie uzasadnia Pan konieczność wykonywania doświadczeń na zwierzę tach: "Niemożliwe byłoby opanowanie chorób zakaźnych (np. wścieklizny), doko nywanie transplantacji (np. serca), gdyby takich doświadczeń nie prowadzono. W ogóle postęp medycyny i weterynarii byłby wówczas niemożliwy." Czy chodzi tu na pewno o dobro ludzi i zwierząt? Czy przeszczepy narządów są łaską dla ludzi, czy przekleństwem? Czy to nie świat nauki wmówił ludziom, że najbardziej liczy się to ziemskie życie, nawet jeżeli ma się ono zmienić w wegetację na skutek uzależnienia od leków i aparatury medycznej? Czy to nie lobby farmaceutyczno- medyczno-naukowe z wielką zajadłością przez wiele lat zwalczało wszelkie naturalne metody lecznicze, jakimi są między innymi ziołolecznictwo, przyrodo lecznictwo, głodówki lecznicze, znajdowanie przyczyn chorób przede wszystkim w sferze psychicznej pacjenta i leczenie go poprzez zmianę jego wzorców myślenia i zachowania, nazywając je nienaukowymi? Czy wie Pan ilu ludzi choruje i umiera corocznie na świecie na skutek zażywania przepisanych przez lekarzy środków far makologicznych? Czy był Pan kiedyś leczony przez lekarzy, którzy traktowali Pana jak królika doświadczalnego, podając kolejne leki, gdy te wcześniej przepisane nie przyniosły pożądanego skutku?
W następnym akapicie uzasadnia Pan konieczność takich doświadczeń dobrem zwie rząt znajdujących się w ogrodach zoologicznych i parkach. Czy zadał Pan sobie kiedyś pytanie: czy zwierzęta, gdyby je ktoś o to zapytał, zgodziłyby się mieszkać w ogrodach zoologicznych, często daleko od swojego naturalnego miejsca występowania, w więziennych warunkach? Czy istnieje jakaś różnica pomiędzy zakładaniem ogrodów zoologicznych, a tworzeniem rezerwatów dla ludzi (np. Indian Ameryki Płn.), lub obozów odosobnienia (u nas bardzo często padają propozycje, aby takowe stworzyć dla nosicieli AIDS lub dla narkomanów)? Czy zgodziłby się Pan mieszkać w więzieniu (nawet najbardziej luksusowym), gdzie inni decydowaliby o każdym szczególe Pańskiego życia? Kto jest odpowiedzialny za to, że zwierzęta nie mogą mieszkać w naturalnych warunkach i trzeba dla nich tworzyć rezerwaty? Czy to nie przypadkiem naukowcy poprzez swoje "wynalazki" nie rozbudzili w ludziach potrzeby nadmiernej konsumpcji, a co za tym idzie nadmiernego rozrostu przemysłu, który wyparł zwierzęta i ludzi z ich naturalnego środowiska?
W dalszej części uzasadnia Pan sens wykonywanych przez siebie prac, podając swo je publikacje i pisząc: "Bardzo bym chciał, żeby mój anonimowy krytyk podał gdzie i kto cytuje jego prace i książki. Na ogół krytykować jest łatwo, a zrobić coś dużo trudniej." Szanowny Panie, czy wartość człowieka mierzy się ilością jego publikacji? Czy pańskie opublikowane badania wykonywane były na zamówienie jeleniowatych? Czy może mają dla nich jakieś znaczenie? Czy te badania wpłyną w jakiś sposób na polepszenie życia ludzi? A może są sztuką dla sztuki dla środowiska naukowców, którym zagadka poroża spędza sen z powiek?
Dalej pisze Pan dla uzasadnienia przeprowadzanych w Popielnie doświadczeń: "Znacznie cięższe okaleczenia jeleniowatych zdarzają się podczas normalnych walk byków w czasie rykowiska" i "obcinanie czy wypalanie poroży (oczywiście w narkozie) dokonywane jest, choć dla laika brzmi to paradoksalnie, dla dobra samych zwierząt. Zwierzęta z porożem mogą się łatwo pokaleczyć lub pozabijać." Czy słyszał Pan kiedyś o doborze naturalnym? Czy wie Pan, że gdy człowiek się nie wtrąca, to natura sama potrafi zadbać o doskonałą równowagę i harmonię? Czy gdyby ktoś Pana teraz zniewolił, a następnie w trosce o Pana i oczywiście w narkozie usunął Panu zęby, żeby się Pan przypadkiem nie ugryzł kiedyś w język (co niestety również może doprowadzić do zejścia śmiertelnego), to zaakceptowałby to Pan?
I na koniec pisze Pan, że krzyżowanie różnych gatunków zwierząt jest czymś nor malnym, a oswojonych zwierząt dla ich własnego dobra nie można wypuszczać na wol ność. Czy wie Pan, że w pracowniach naukowców przeprowadzane są próby skrzy żowania człowieka z małpą, żeby wyhodować podludzi, którzy wykorzystywani byliby do prac fizycznych, aby "panowie stworzenia" mogli dalej pracować dla "dobra ludzkości"? Czy widziałby się Pan w charakterze zniewolonego reproduktora nowej rasy? Czy potrafi Pan sobie wyobrazić swoje uczucia, widząc swojego potomka uro dzonego przez jakąś szympansicę? Jakim prawem ludzie z tytułami negują istnienie uczuć u zwierząt, które to przekonanie pozwala im na traktowanie zwierząt jak rzeczy? Kto dał ludziom prawo do niewolenia zwierząt (niektórzy nazywają to oswa janiem), a następnie decydowaniu o ich życiu? Czy nie sądzi Pan, że przez takie postępowanie naukowcy negują istnienie Boga, najwyższej i najdoskonalszej Siły Stwórczej, skoro ośmielają się "udoskonalać" Jego twory? Czy to nie człowiek zaślepiony pychą chce być lepszy od Boga?
Na zakończenie chcę przytoczyć jedno zdanie filozofa przyrody Johanna Arndta: "Kamienie powinno się traktować jak rośliny, z roślinami obchodzić się jak ze zwierzętami, na zwierzęta patrzeć jak na ludzi, a ludzi kochać jak anioły."
Z poważaniem,
mgr inż. Barbara Misiak
Os. Zachód B/5/b/10,

skr.poczt.65,
73-100 Stargard Szczec.


POLEMIKA Z "POLEMIKĄ"



Pozwolę sobie zauważyć, iż mój tekst o ścieżce rowerowej (ZB 5/94, s. 21), mówiąc najprościej, dotyczył pytań o rozsądne wydawanie PUBLICZNYCH pieniędzy. Są to pytania, które zawsze może i powinien zadawać każdy obywatel.
O ile zaś na pytania takie odpowiedzi się nie słyszy, to podnoszone wątpliwości mogą się jedynie wzmagać. O ile zaś wątpliwości stawiane przez obywatela dotyczące racjonalności wydawania PUBLICZNYCH pieniędzy są wykpiwane, to jest to najpoważniejszy sygnał ostrzegawczy tak dla społeczeństwa, jak i władz. Można ten sygnał, rzecz jasna, zlekceważyć. Lecz i z tego lekceważenia wypływają i wnioski, i skutki.
Przy braku racjonalnych argumentów techniką ratunkową dla strony, która odpowiedzi takich udzielić powinna, jest wywołanie awantury, najlepiej personalnej, doczepienie się do jednego słowa lub sprowadzenie sprawy na płaszczyznę utarczki o nieudowadnialne drobiazgi, przy czym najłatwiej pobłaznować i wywinąć się sianem. Próba zastosowania tej techniki została właśnie dokonana przez p. Marcina Hyłę w jego "polemice" (ZB 6/94 s. 10, 11).
Jako niewybrednie zaatakowanemu, w ramach rozsądnej reakcji, pozostaje mi więc tylko prawo do suchych stwierdzeń, które przedstawię pod rozwagę Czytelników i powtórki pytań, na które będę jednak oczekiwał odpowiedzi. Jako płatnik podatków mam prawo pytania takie zadać. Ocena sensowności podobnych pytań nie należy jednak do wydających pieniądze, a do je wykładających. Na wstępie zapytałbym przede wszystkim i ogólnie:

KTO JEST EKOLOGIEM?


Tych, którzy tak chętnie przy każdej okazji głośno krzyczą "MY EKOLODZY" zachęcam do próby zastanowienia się nad tym problemem. Po zadaniu tego podstawowego pytania przejdźmy do szczegółów:
# Określenie móc wsiąść na rower nie jest oczekiwaniem, aby mi ten rower ktoś podtrzymywał. Natomiast powtarzane w kilku miejscach tekstu "polemiki", solenne doczepienie się do tego zwrotu retorycznego przez pana Hyłę jest właśnie objawem techniki, (o której była mowa) poszukiwania możliwości odejścia w bok w samym meritum kwestii ułatwień w używaniu roweru.
# Czy jest w Krakowie realizowana promocja rowerów nie krzykliwymi akcjami, a prawem lokalnym? Nie akcje, aby robić huk, nie gierkowszczyzna, a wprowadzanie systemu promocji?
# Czy z mojego tekstu czy nie lepiej było te pieniądze przeznaczyć na wymianę lub naprawę jednego czy pięciu dymiących autobusów, które w końcu jeżdżą na okrągło przez całą dobę, po całym mieście i przez cały rok wynika wprost postulat kupna pięciu autobusów za śmieszne pieniądze proponowane przez "niezorientowanego ekologa"? Nie wynika! Trzeba sporego ładunku złej woli aby odczytać to, co się chce odczytać. Technika Urbana. Każdy ma swoje wzory.
# W kwestii wysypywania ziarna dla ptaków na dachy samochodów pan Hyła ucieka od odpowiedzialności.
- Wszystko może się zdarzyć - twierdzi - Na Zachodzie nieznani sprawcy sypią ziarno na dachy samochodów. Ja nie podżegam. Ja tylko informuję.
Czyż nie jest to groźba, tyle że uczyniona tchórzliwie i zza węgła? Z zabezpieczeniami przed odpowiedzialnością: grożę nie ja - a nieznani sprawcy!
# Czy w imię uszczęśliwiania na zielono według własnych wyobrażeń wolno uznać za idiotyzm sprzeciw społeczności lokalnej wobec prowadzenia ścieżki przez już i tak mały, a ważny dla mieszkańców, Park Krakowski? Nie jest wcale takie pewne, które z przeciwstawnych racji, właśnie ekologicznych(!), są bardziej racjonalne i ekologiczne. Czy wiedzącego najlepiej pana Hyły czy też Mieszkańców? Nie zawsze to, co mówią propagandziści od ścieżek rowerowych musi mieć siłę jedynie słusznej wykładni. Tacy, którzy mieli jedynie słuszną rację już byli, urządzili nam nasz ekosystem i jak widać mają swych fanów wśród "zielonych". Bo to przecież bardzo przyjemnie być jaśnie oświeconym i posiadającym patent na nieomylność. Spokojnie! Przed wyśmianiem i napadem na "zacofanych ekologicznie" mieszkańców spróbujmy zastanowić się nad Ich racjami.
# Czy argumentem samym w sobie jest robić tak, bo tak robią na Zachodzie? A jest to używane jako argument nie do odparcia między innymi i przez propagandzistów od ścieżek rowerowych. Zauważmy jednak, że Ci teraz mieszkający w dostatniej części Europy i ich Ojcowie nie mieli wzorca mitycznej, lepszej i docelowej Europy. Nie mieli też jednak demolowanego metodycznie, i to przez lata, Domu. Mieli jeszcze w miarę wolne gospodarskie ręce i dlategoż to żyją w dostatniejszej części tej naszej Europy. Ich siłą była i jest świadomość obywatela-podatnika. Kierowali się Oni cały czas najzwyklejszym, tym wykpiwanym przez naszych "światowców" pytaniem obywatelskim o opłacalność i rozsądek. Nie mieli też Oni przywódców i podpowiadaczy, którzy kazaliby Im cokolwiek robić tylko dlatego, że gdzie indziej tak się robi. Jako obywatel, który chce budować swój Dom najlepiej jak można, zapytam się oczywiście jak dany problem jest rozwiązywany w świecie. Potem jednak jeszcze będę zadawał pytania o swoje możliwości i szanse znalezienia rozwiązania optymalnego w moim Domu. Z uwzględnieniem wzorców, lecz nie pod ich, i to często kreowany przez grupy interesów, dyktat. Chciałbym więc i w sprawie ścieżki rowerowej wiedzieć tych parę gospodarskich szczegółów. Tego kontekstu p. Hyła zupełnie "nie zauważył". Oczywiście. No bo i po co?
# W mieście, przy sklepach, w osiedlach jako żywo nie ma gdzie zostawić roweru. To jest fakt.
# W tekście napisałem, a praktyką dowodzę, że rower lubię i doceniam. Problemu zanieczyszczeń pochodzących od transportu w mieście nie lekceważę. Czy jednak pytania o racjonalność wydatkowania pieniędzy na obniżenie zanieczyszczeń pochodzących od transportu i polepszenie jego funkcjonowania, a przecież właśnie tak można nazwać główny cel walki o rozpowszechnienie roweru w jego codziennym stosowaniu, są nietaktowne? Czy takie trudne do zrozumienia, że oczekuję jako obywatel i mieszkaniec miasta racjonalizacji działań? Czy samo postawienie problemu wymaga w reakcji niewybrednego ataku? Tak skala, jak i sposób reakcji wskazują, że musiałem potrącić niechcący niezły splot interesów. W skojarzeniu, czy nie daje powodów do myślenia i to każdemu obywatelowi, że oto Rada Miejska głosami właśnie radnych z Koalicji "Twoje Miasto" i SLD pospołu odrzuciła uchwałę o oświadczeniach majątkowych radnych? Dlatego też takie pytania jak zadaję będę zadawał.
Kto tu kim i po co kręci? Podjąłem tą kwestię po tak nerwowej reakcji na oczywiste pytania podatnika.
# Mówmy jasno. Już po wyborach i nikt nie powie, że to akcja wyborcza. Ścieżka powstała za moje, Twoje Czytelniku z Krakowa i innych pieniądze. Paru radnych i urzędników mogło wraz ze swymi NGO powiedzieć: w temacie ekologia zrobiliśmy co się dało, w temacie transport ruszyliśmy, w TV mieliśmy czas promocji. W tym zakresie ścieżka rowerowa spełniła także swą rolę.
Warto także porównać nacisk propagandowy na ścieżkę i na rozgrywający się równolegle w czasie problem śmieci w Krakowie, a przecież w drugiej sprawie chodzi o perspektywę wielu lat oraz olbrzymich pieniędzy rzędu milionów dolarów.
W "Forum Śmieciowym" organizowanym siłami obywatelskimi przez prywatne w sumie osoby (w tym też przez niżej podpisanego) wzięły udział wszystkie znaczące władze krakowskie oraz firmy uczestniczące w przetargu. Po spotkaniu, w mediach cisza. Finansowanie druku materiałów dokumentujących przebieg dyskusji i rzeczowe argumenty obywatelskie wobec Władz okazało się niemożliwe. Z braku funduszy (!!). W trakcie organizowania Forum pomocy śmieciowego specjalisty z Ogólnopolskiego Towarzystwa Zagospodarowania Odpadów (OTZO) się nie widziało. Okazało się nagle, że już nie jest on już od śmieci, a od ścieków. Lub od Innych Bardzo Ważnych Problemów.
Jako mieszkaniec Krakowa będę jednak czekał na budowę systemu obsługującego potencjalnych użytkowników rowerów. Systemu zachęcającego, promującego, ułatwiającego codzienne używanie, właśnie wsiadanie na rower, a nie tylko budowę ścieżki rowerowej jako ozdobnika celu propagandowego samego w sobie.
To, że obywatelskimi wątpliwościami Federacja Zielonych (w osobie pana Hyły) poczuła się obrażona i oczekuje aż przeprosin, to też coś oznacza.
Feliks Stalony Dobrzański
Kraków 10.9.94

J.[AROSŁAW] T.[OMASIEWICZ] -


WSPÓŁPRACA CZY INFILTRACJA?!


Czytelnicy pism alternatywnych, czy szerzej - pism związanych z opozycją antysystemową, zdążyli się już do (tekstów) tego autora przyzwyczaić, choć najczęściej pisuje anonimowo lub podpisuje się tylko inicjałami; wystarczy zajrzeć do Gazety An Arche, Maci Pariadka, ZB czy Samorządności Robotniczej. Teksty te mają często specyficzny charakter - poprzez przykład, czy, rzadziej, otwarte sformułowania - mają przekonać nas, że w gruncie rzeczy cała opozycja antysystemowa stoi poza pojęciami lewicy = i = prawicy, tworząc bliżej nieokreśloną "trzecią drogę", gdzie nacjonalizm miesza się z anarchizmem czy komunizmem, a rasizm z ekologią. Okazuje się np., że nacjonalizm czy rasizm nie są czymś złym, że można je wyznawać a jednocześnie być anarchistą (jeśli nie jest się żydem - GAA # 21), że mogą być prawicowe grupy ekologiczne (wielokrotnie prezentowane przez Tomasiewicza w ZB), a jednocześnie okazuje się, że są "złe" grupy ekologiczne - są to tzw. zgniło-zieloni, lewacy i kryptokomuniści (nie przeszkadza to Tomasiewiczowi przekonywać w Samorządności Robotniczej # 6, że możliwa jest współpraca komunistów z nacjonalistami i faszystami. Notabene - Jarosław Tomasiewicz pisuje także u "swoich", w pismach skrajnej prawicy - tam jednak nie przekonuje nikogo do współpracy z, dajmy na to, anarchistami). Jest to typowy sposób przeciągania mniej uświadomionych ludzi na swoją stronę, zacierania istotnych różnic oraz rozbijania strony przeciwnej. Skrajnym wyrazem stosowania zasady "dziel i rządź" jest tekst Tomasiewicza Uwaga! faszyzm (i kto to pisze?!) w GAA # 19, gdzie próbuje przekonać swoich wolnościowych i lewicowych czytelników, że prawdziwie faszystowskim zagrożeniem nie są (jego koledzy) skinheadzi, lecz "metale" i sataniści. Nie wiem czy i jakie poglądy polityczne mają "metalowcy". Jako anarchista nie zwalczam ludzi za to, co myślą! Jeżeli zwalczam skinów, to nie za ich poglądy, których najczęściej w ogóle nie posiadają (Polska dla Polaków czy Polska gola to nie wiadomość polityczna a pijacki bełkot), lecz za to, że napadają na nasze koncerty i manifestacje. "Metale" tego nie robią i próba skierowania przeciw nim naszej uwagi, a może aktywności bojowej, jest ze strony Tomasiewicza zwyczajną prowokacją, mającą skłócić różne formacje związane z rockiem (tu: punków/HC z heavy-metalami/satanista- mi) w interesie skrajnej prawicy. Kiedy więc Tomasiewicz pisze o możliwości współpracy* jest obłudny, w gruncie rzeczy idzie bowiem nie o współpracę, a o infiltrację ugrupowań niezależnych i manipulację nimi w interesie... no właśnie - czyim?! Jarosław Tomasiewicz nie mówi otwarcie kim jest, jakie są jego poglądy, lecz propagowanie segregacji rasowej czy narodowościowej świadczy, że niezbyt nam po drodze.!
Co z tym fantem robić!? Sądzę, że nic - mimo obsesyjnego tropienia rzekomej nietolerancji "wolnościow- ców i lewicowców" (GAA #10, Mać Pariadka #5/93) - możemy tolerować jego wypowiedzi na naszych łamach tak, jak to czynimy od paru już lat, tyle że ze świadomością, kto to taki. Dlatego proszę o opublikowanie tego tekstu, by osoby mniej zorientowane mogły się dowiedzieć, co jest grane!
Jany P. Waluszko
*) Już parę lat temu pisałem, że nie wierzę w szerszą współpracę z prawicą, zwłaszcza "radykalną". W poszczególnych sprawach można współdziałać z każdym, lecz do czegoś więcej potrzeba wspólnej czy choćby zbliżonej wizji rzeczywistości. Otóż jeżeli ja odrzucam parlamentarną lewicę (interwencja państwa w "bazę" - gospodarkę) i prawicę (interwencja państwa w "nadbudowę" - kulturę, moralność etc.), to robię to całkiem inaczej niż nacjonaliści, populiści itp. totalitaryści, którzy chcą podporządkowania "państwu", "narodowi" etc. (czyli ich partii) i bazy, i nadbudowy. Ja chcę, by i baza, i nadbudowa zostały uwolnione od wszelkich odgórnych nakazów i jeśli z kimś z prawicy mógłbym współpracować, to raczej z libertarianami (choć razi mnie ich religijne uwielbienie dla wolnego rynku i mieszenie go z typową dla kapitalizmu obsesją zysku), a nie żadną "trzecią drogą (od faszyzmu do anarchizmu)", jak sugeruje "J.T."!

STARE UPIORY STRASZĄ POD NOWYMI SZYLDAMI



Głośna awantura wokół posłużenia się przez tygodnik Wprost (Śmierć w powietrzu, #34/94) wizerunkiem Matki Boskiej z Dzieciątkiem w maskach gazowych dla zaalarmowania opinii publicznej z powodu katastrofalnej sytuacji ekologicznej kraju, wyraziła się m.in. serią listów akceptujących uczyniony z wizerunku użytek lub protestujących przeciw temu, nadsyłanych do redakcji Wprost. Wśród licznych głosów protestu z powodu rzekomej profanacji symbolu religijnego znalazł się jeden, któremu pragnę tutaj poświęcić uwagę. Nie odbiega on wprawdzie ani poetyką, ani poziomem od wielu innych ideowo mu pokrewnych, a najczęściej anonimowych listów, jednak z uwagi na okoliczność kogo reprezentuje, wymaga publicznego nagłośnienia i głębokiego zastanowienia. Chodzi o list wyrażający pełne oburzenia stanowisko Komitetu Fabrycznego NSZZ "Solidarność" Zakładów "Ursus". Oto ten zamieszczony w #36/94 Wprost list:
Komisja Fabryczna NSZZ "Solidarność" Zakładów "Ursus" w Warszawie wyraża oburzenie i stanowczo protestuje przeciwko obrażaniu religijnych i narodowych uczuć Polaków przez magazyn "Wprost". Apelujemy do dziennikarskiej wyobraźni redaktorów tego czasopisma, zadając im następujące pytanie: co by się stało, gdyby w podobnie bluźnierczy, chamski i brutalny sposób potraktowano np. wizerunek gwiazdy Dawida? Oszczędźmy wysiłku umysłowego autorom "Wprost" i skonstatujmy rzecz oczywistą: gdyby na okładce owego magazynu sprofanowali gwiazdę Dawida, rychło utraciliby swe lukratywne posady i otrzymali na całe życie "wilczy bilet", blokujący im możliwość pracy w wysokonakładowych i dobrze płacących gazetach. Potężne ośrodki opiniotwórcze na świecie podniosłyby wściekły rejwach, oskarżając wszystkich Polaków o nietolerancję, antysemityzm, ksenofobię, fanatyzm, zaściankowość i Bóg wie o co jeszcze.
Jednak redaktorzy polsko- języcznego, ale wrogiego Polsce, magazynu woleli obrać bezpieczną drogę, aplauz swych mocodawców i sowitą, pewną zapłatę. I nic nie zmienią tutaj pokrętne, cyniczne wyjaśnienia szefów pisma. Ich postępowanie uważamy za podłe, haniebne i nie szczędzimy im słów potępienia.
Zygmunt Wrzodak
Warszawa
(podkreślenie moje - AD)
Nie interesuje mnie tutaj sprawa zasadności samego protestu, a więc tego, czy posłużenie się symbolem religijnym dla zasygnalizowania śmiertelnego zagrożenia stanowi profanację tego symbolu (o czym pisałem już przy innej okazji na łamach ZB), chodzi mi natomiast o ukazanie, że sam ten protest stał się okazją dla haniebnego anty- semickiego ekscesu. "Ideowa" zawartość, którą niosą inwektywy i insynuacje pod adresem redakcji Wprost to nic szczególnie nowego w naszej najnowszej historii. Spiskową wizję świata połączoną z anty- semickimi obsesjami lansowały w II Rzeczypospolitej kręgi polityczne związane z Endecją, ONR-em i ich licznymi przybudówkami, przy poparciu i aktywnym zaangażowaniu niektórych kół Kościoła katolickiego. Wiadomo powszechnie, że te stare upiory odżywają dzisiaj i pojawiają się pod nowymi, całkiem współczesnymi szyldami (np. Polskiego Stronnictwa Narodowego - Polskiej Wspólnoty Narodowej Tejkowskiego - żeby wskazać na szczególnie jaskrawą postać ich manifestowania się). Tutaj jednak nie mamy do czynienia z jakimś politycznym folklorem, ale z jednym z najważniejszych ogniw NSZZ "Solidarność" - organizacji polityczno-związkowej (bo przecież nie typowego związku zawodowego, z której to formy prawnej ten ruch o wyraźnie politycznym obliczu korzysta), która wykazuje ambicje kształtowania podstaw naszego ładu państwowego, zgłaszając własny projekt konstytucji (dla którego przeforsowania Przewodniczący Marian Krzaklewski domaga się zmiany określonej prawem procedury uchwalania konstytucji). Wprawdzie pod przytoczonym wyżej listem podpisany jest Zygmunt Wrzodak - postać znana opinii publicznej z utrzymywanych w podobnym duchu wcześniejszych enuncjacji, ale tym razem wystąpił w oficjalnej roli szefa ważnego ogniwa Związku Zawodowego "Solidarność", wyrażając nie tylko swoje osobiste poglądy. Jest to zatem eksces nie p. Wrzodaka, ale sporego (z uwagi na liczebność) i ważnego (choćby z racji historycznych) ogniwa związkowego. Jak się ma ten niewątpliwy eksces do postanowienia art. 8 ust. 1 projektu solidarnościowej konstytucji, głoszącego że Godność człowieka jest nienaruszalna? W każdym razie eksces ten obciąża również całość NSZZ "Solidarność", a jego kierownicze struktury winny w tej sprawie zająć jakieś stanowisko.
Usiłując zaś spojrzeć na tę sprawę z pozycji katolickich, to przecież eksces taki, wychodzący ze środowiska deklarującego z ostentacją swą wierność Kościołowi katolickiemu, nie może dobrze służyć sprawie dialogu katolicyzmu z judaizmem, do którego tak wielką wagę przywiązuje Jan Paweł II.
Mogłoby się komuś nasunąć pytanie, co poruszona wyżej sprawa manifestacji antysemickich obsesji ma wspólnego z ekologią, żeby się nią zajmować na łamach ZB? Otóż uważam, że właśnie ma. Działalność na rzecz chronienia środowiska życia ludzi wyklucza wszelką ksenofobię, szowinizm narodowy czy religijny, albowiem wszystkie te irracjonalne skłonności (tak je bowiem należy nazwać) dzielą i antagonizują ludzką społeczność. Tymczasem zagrożenia ekologiczne godzą w sposób zgoła nieselektywny we wszyst- kich, których tylko dosięgną, nie respektując przy tym żadnych politycznych różnic ani granic. Tylko w zgodzie i wzajemnym zrozumieniu oraz przy osiągnięciu porozumienia w ramach całej społeczności globalnej można się będzie z nimi skutecznie uporać. Są to właściwie truizmy, ale okazuje się, iż bynajmniej nie wszyscy nasi współobywatele są ich świadomi.
Ponadto, nasuwa się w tym związku jeszcze jedna uwaga. Równolegle z solidarnościowym projektem konstytucji Społeczny Komitet EKOLOGIA W KONSTYTUCJI zbierał podpisy na rzecz wprowadzenia do przyszłej ustawy zasadniczej trzech (tylko!) proekologicznych przepisów i nie zdołał zebrać wymaganych ustawą o trybie uchwalania konstytucji 500 tys. Nie zdołał, gdyż nie uzyskał poparcia żadnej liczącej się siły politycznej czy instytucji. Taką właśnie instytucją jest Kościół katolicki, którego poparcie zadecydowało o sukcesie solidarnościowej akcji zbierania podpisów (na ustawionych przed kościołami stolikach i przy zachętach głoszonych z ambon). Warto tu wskazać, że ten projekt konstytucji całkowicie zignorował sprawy ekologii, prezentując w zamian klerykalno-socjalistyczny kształt państwa z ograniczeniami demokracji na rzecz rozwiązań korporacjonistycznych (te ostatnie Kościół katolicki lansuje od dziesięcioleci, a w latach 30. ochoczo sięgały po nie faszyzmy). W 1993r. ówczesny wicepremier z ramienia ZChN-u Henryk Goryszewski zbulwersował opinię publiczną enuncjacją, iż nie jest ważne czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa oraz dobrobyt, ważne jest tylko, żeby Polska była katolicka. Takie stanowisko zdają się podzielać także klerykałowie innych niż ZChN formacji politycznych, dla których - rozwijając "złotą myśl" Goryszewskiego - nie jest ważne czy Polska będzie ekologicznie czysta i bezpieczna, ważne żeby była katolicka. A to ostatnie chciałby projekt konstytucji "Solidarności" zabezpieczyć. Do tego, jak wykazała niedawna ankieta czytelnicza Gazety Polskiej, "prawdziwych Polaków" (a są nimi bez wątpienia promotorzy projektu solidarnościowej konstytucji) niewiele obchodzi ochrona środowiska (zob. ZB 59).
Andrzej Delorme
P.S. Już po napisaniu powyższego tekstu w dniu 12.9. obejrzałem w telewizyjnym Pulsie Dnia dyskusję pp. Mariana Krzaklewskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego nad dalszym losem wniesionego przez "Solidarność" projektu konstytucji. Nie wnikając tu w przebieg oraz istotę tej debaty, pragnę jedynie zwrócić uwagę na wypowiedź tego pierwszego, podważającą same podstawy demokracji. Jest to powtórzenie znanego stanowiska Kościoła katolickiego i popierających go klerykałów, że zasad prawa naturalnego nie wolno poddawać pod głosowanie i że wobec tego referendum w sprawie sposobu prawnego uregulowania aborcji (o czym wspomniał Kwaśniewski) jest niedopuszczalne. Stanowisko to w swych konsekwencjach może nas cofnąć do epoki wojen religijnych, kiedy to rozbieżności ideologicznej natury rozstrzygano m a n u m i l i t a r i. I właśnie z uwagi na takie konsekwencje świat cywilizowany optuje na rzecz demokratycznych procedur rozstrzygania wszelkich rozbieżności w społeczeństwach.

SADŹMY DRZEWA I KWIATY NA ULICACH


Mieszkam na dość ponurej ulicy. Dwa rzędy kamienic, chodniki, asfalt. Kiedyś ktoś wyciął kwadraty na zieleń na chodniku, ale od wielu lat nic tam nie rosło. Zaryzykowałem i poszedłem do Rady Dzielnicy z postulatem, żeby posadzić tam drzewa. Zapisali i, o dziwo, po pół roku posadzili. Znaleźli się też ludzie, którzy z własnej inicjatywy je polewali bezpośrednio po posadzeniu. Z 7 przeżyło pierwszy rok 6. W drugim roku ktoś nawet pobielił pnie. Kwadraty ziemi wokół drzew pozostają zaniedbane i nie ma wokół nich trawy czy barierek, jak na krakowskich Plantach, ale drzewka są i ulica wygląda ciut milej. Warto więc próbować.
Polecam też chodzenie na spotkania radnych z mieszkańcami. Na ogół nikt z mieszkańców nie przychodzi, są więc szanse, że jeśli przyjdziemy z własnymi postulatami, to będą one załatwione pozytywnie. Rady dysponują często sporym budżetem. Są poza tym PGM-y i ROM-y, które warto by zobowiązać do dbania o zieleń wokół kamienic. Mnie osobiście marzy się wyrwanie pasa chodnika wzdłuż kamienic i na uwolnionej w ten sposób ziemi posadzenie pnących roślin, róż albo bluszczy. Wyobraźmy sobie, jak pięknie wyglądałyby miejskie ulice, gdyby wszędzie przy ścianach kamienic rosły kwiaty. I to jest do zrobienia. Jeżeli ktoś z czytelników ZB zna takie odmiany, odporne na ciężkie warunki, także na wyrywanie, to proszę o zamieszczenie informacji o tym na łamach ZB, a potem warto próbować ją wykorzystać wszędzie tam, gdzie mieszkamy, a szczególnie w wielkich miastach.
Olaf Swolkień

KOPMY RACZEJ ZIEMIĘ POD NOWE LASY


Warto czytać ZB, ale trzeba być przy tym bardzo ostrożnym... Beztrosko otworzyłem ich ostatni, 9. numer na str. 39., a tu - łup! - dosięgnął mnie potężny kopniak. Potężny, choć wymierzony delikatną damską nóżką - autorką kopiącego tekstu jest bowiem dziewczyna, Ewa Fin (o ile pod tym pseudonimem nie ukrywa się jakiś brodaty nihilista). Na marginesie krytycznych rozważań na temat polskich pozarządowych organizacji ekologicznych i ich liderów, komentując sformułowany przez Maćka Kozakiewicza pomysł wykorzystania BORE w procesie koordynacji działań ruchu, Ewa pyta: BORE - to ten (nowo-)twór, przejadający miesięcznie kilkanaście milionów na samo utrzymanie (i na nic więcej) jeszcze istnieje? Przecież to nigdy nie funkcjonowało!. Ocenę tę uzupełnia przypis, w którym Ewa pyta jeszcze: Ile osób z pracy tego biura skorzystało? W jaki sposób pomogło ono środowisku naturalnemu? oraz wylicza, że za pieniądze przejedzone przez BORE do tej pory można było zasadzić las wielkości 4 parków narodowych.
Cóż, ponieważ mam przyjemność chwilowo kierować pracą owego nowo-tworu, moim obowiązkiem jest wyprowadzenie Ewy z błędu. Otóż Biuro Obsługi Ruchu Ekologicznego - w każdym razie w okresie, gdy ja za nie odpowiadam - wydaje pieniądze nie tylko na swoje utrzymanie.
BORE gromadzi i udostępnia wszystkim zainteresowanym informacje z zakresu ekologii i ruchu ochrony środowiska (zarów- no w formie publikacji, jak i pod wszelkimi innymi postaciami - w tym również na dysku komputera). Od czasu wprowadzenia komputerowej rejestracji korespondencji (która ułatwia mi podanie wiarygodnych danych), tj. od 6.6. do 14.9. otrzymaliśmy 372 wszelkiego rodzaju listy, ze swej strony wysłając różne materiały - publikacje własne i innych - na ponad 1.200 adresów (m.in. rozesłaliśmy wydany przez nas we współpracy z Towarzystwem Naukowym Prawa Ochrony Środowiska i z Milieukontakt Oost-Europa poradnik Prawo Ochrony Środowiska w Polsce).
Wydajemy biuletyn informacyjny (Biuletyn Niecodzienny), pozwalający, dzięki dwu- trzydniowemu cyklowi produkcji, dotarcie do ponad czterystu czytelników z istotnymi informacjami o planowanych w ostatniej chwili imprezach, szkoleniach, możliwościach zdobycia dotacji...
Codziennie udzielamy odpowiedzi i porad (m.in. w oparciu o zgromadzone na półkach i w bazie danych informacje) ludziom, którzy przychodzą, dzwonią i piszą (od czerwca - w sennym okresie kanikuły - tylko listownie "obsłużyliśmy" w ten sposób 103 korespondentów - od niewielkich, nowych organizacji typu, powiedzmy, wałbrzyskiego Klubu Przyjaciół Matki Ziemi "ŻYCIE" po takie szacowne "firmy" jak Dyrekcja Mazowieckiego Parku Narodowego czy krakowska Akademia Ekonomiczna. Od niedawna numer telefonu BORE pojawił się (jako "Zielony Telefon" - kontynuacja działań Centrum Informacji Ekologicznej EKO-OKO) w warszawskim dodatku Gazety Wyborczej, co umożliwia uzyskanie od nas informacji każdemu mieszkańcowi Warszawy.
Nasz lokal jest miejscem spotkań warszawskich uczestników Federacji Zielonych, korzystał z niego Społeczny Komitet <>, w tej chwili "pod naszymi skrzydłami" powstaje stowarzyszenie <>. U nas też urzędował komitet organizacyjny obchodów Dnia Ziemi, który, dzięki wspaniałej organizacji imprez w warszawskich Łazienkach i ich profesjonalnemu nagłośnieniu, przypomniał o konieczności ochrony środowiska tysiącom uczestników i milionom radiosłuchaczy i telewidzów. I między innymi na skutek naszej interwencji w 1994r. już nie brano pieniędzy (niebagatelnych!) od Coca-Coli, co i ciebie, Ewo, tak oburzało...
Kontaktujemy ze sobą ludzi i grupy o podobnych zainteresowaniach i wspólnych celach - o ile, oczywiście, wyrażają taką chęć.
Stale współpracujemy z Greenpeacem - pomagamy w tłumaczeniu ich materiałów na język polski, rozsyłamy je dziennikarzom - ostatnio zawiadamialiśmy ich o konferencji Greenpeace'u nt. czystych technologii, która odbędzie się 12 października w Warszawie (przy okazji - o ile wiem, Greenpeace - wbrew temu, co Ewo, piszesz - nie żyje wyłącznie ze składek członkowskich).
BORE było zaangażowane w kampanię antypestycydową, akcję czorsztyńską (Raport w spra- wie budowy zespołu zbiorników wodnych Czorsztyn-Niedzica i Sromowce Wyżne) i kampanię antyfutrzarską, obecnie "na tapecie" są spalarnie.
Z inicjatywy naszego biura Ministerstwo Ochrony Środowiska zaczęło organizować w swoim gmachu spotkania ruchu ekologicznego, które, po półrocznej przerwie, mają być obecnie kontynuowane.
Spotkanie w Kolumnie, o którym, Ewo, piszesz w swoim tekście, było współorganizowane przez BORE.
Podstawowym adresatem tych i wielu innych naszych działań jest ruch ekologiczny, ale "klientami" Biura są również przedstawiciele samorządów terytorialnych, nauczyciele, dziennikarze, studenci, naukowcy...
Droga Ewo! Szkoda, że napisałaś w sposób tak ostry i nieprzemyślany. Nieuzasadnione zarzuty wywołują złe emocje, w atmosferze których trudno o rzeczową dyskusję. Mimo to Twoja wypowiedź jest dla mnie cenna: jak każda krytyka, każe zastanowić się nad swoimi błędami.
Cóż, korekty wymaga pewnie polityka informowania o działal- ności BORE - tak, by każdy, kto jest aktywny na polu ochrony środowiska wiedział, że w Warszawie ma swoje biuro, powołane do życia po to - i tylko po to - by mu pomagać.
A może trzeba by jeszcze spytać czego "ekolodzy" po swoim biurze oczekują? Może nie wszystko, co robimy, jednakowo jest im potrzebne? Może należałoby inaczej rozłożyć akcenty lub spróbować aktywności na innych jeszcze polach?
Jeżeli Twój tekst wywoła dyskusję, która przyniesie odpowiedzi na te pytania, zyskasz sobie, Ewo, moją dużą wdzięczność.
I jeszcze o pieniądzach, jakie, jak piszesz, BORE "przejada". Otóż przeliczanie ich na hektary lasu jest efektowne, ale z kilku względów nieuczciwe. O jednym z tych względów napisał w komentarzu do Twojego tekstu Andrzej Żwawa, przypominając, że opublikowanie przez Ciebie listu w ZB też kosztowało życie jakiegoś drzewa. Ja zaś chcę zwrócić Twoją uwagę na fakt, że kosztów istnienia BORE nie da się "skonwertować" na koszty sadzenia lasu. Sponsorzy, którzy utrzymują nasze biuro, przypadającą na BORE część swoich pieniędzy świadomie przeznaczyli na taką właśnie, a nie inną działalność. Sponsorzy ci bynajmniej nie są dobrymi i naiwnymi wujkami, nie zdającymi sobie sprawy, ile hektarów można by zalesić za ich pieniądze. Przeciwnie - mają duże doświadczenie w walce o ratowanie środowiska i wiedzą, że prócz sadzenia lasów należy też zadbać o to, by żadna firma pozyskująca drewno nie mogła ich bezkarnie wyciąć, by żaden dyrektor fabryki nie ośmielił się ich zniszczyć wyziewami ze swego zakładu, by nikt ich na śmierć nie zadeptał i nie zaśmiecił. Do tego potrzebny jest wysoki stopień świadomości społeczeństwa, warunkowany z kolei m.in. istnieniem silnego ruchu ekologicznego. BORE zaś wzmacnianiu tego ruchu służy.

Odwróciłem kartkę numeru 9 ZB - i znalazłem informację Pracowni na rzecz Wszystkich Istot na temat jej kampanii w obronie Puszczy Białowieskiej. Ludzie z Pracowni, w odróżnieniu od Ciebie, Ewo, nie mieli wątpliwości co do tego, że BORE "jeszcze istnieje" i wykorzystali Biuro do swoich działań. Załatwiliśmy im w Warszawie wszystko, co nam zlecili: zorganizowaliśmy konferencję prasową Pracowni, zdobyliśmy aktualne dane o tym gdzie i jak należy zgłosić zaplanowaną przez nich demonstrację oraz przemarsz ulicami Warszawy oraz umożliwiliśmy im "zaoczne" załatwienie tych spraw, zadbaliśmy o nagłośnienie ich działań wśród warszawskich dziennikarzy, pomogliśmy "organizować" ludzi na demonstrację...
Ewo! Ktoś musi sadzić las, ale ktoś musi też zajmować się innymi sprawami... Jeśli będziesz potrzebowała pomocy - na przykład zechcesz skrzyknąć ludzi na wielką akcję zalesiania - nasze Biuro, łamy naszego biuletynu czekają na Ciebie. Napisz na ul. Szarą 14/34, 00-420 Warszawa. Albo zadzwoń: 296433*. To takie proste.
Herman Grosbart
p.o. kierownika BORE

*) Po czekającej nas w najbliższej przyszłości przeprowadzce podamy nowe namiary na gościnnych łamach ZB.

ROZWAŻAŃ NAD PRZYSZŁOŚCIĄ POLSKIEGO RUCHU EKOLOGICZNEGO CIĄG DALSZY


Na wstępie chciałbym serdecznie podziękować osobie występującej pod pseudonimem Ewa Fin (wnioskuję to z braku takiego nazwiska na liście uczestników spotkań "KOLUMNA'93" i "'94") za okazanie zainteresowania moim artykułem z czerwcowego n- ru ZB pt. List otwarty do wszystkich zainteresowanych usprawnieniem działania polskiego ruchu ekologicznego. Martwi mnie tylko trochę fakt braku odwagi przy podpisywaniu się pod swoimi poglądami prawdziwym nazwiskiem, ale zakładam że posunięcie to było w pełni uzasadnione.
Chciałem wytłumaczyć, dlaczego jestem absolutnym zwolennikiem integracji programowej ruchu ekologicznego, profesjonalizacji działania oraz brania za tę działalność pieniędzy. Z ekologią zetknąłem się pierwszy raz pod koniec 1991r., kiedy to odwiedziłem w Łódzkim Domu Kultury organizowaną przez Klub Ekologiczno-Wegetariański wystawę człowiek i Natura. Wystawę zorganizowała kilkuosobowa grupa ekologów, m.in. Stefan Poprawa, Joanna Tarczyńska, Lech Kwiecień i udało im się dzięki niej wciągnąć do działań jeszcze kilka osób. Podszedłem do ekologii jako do czegoś świętego, pozbawionego fałszu, zakłamania, arogancji, a charakteryzującego się miłością, otwartością, radością. Czy byłem naiwny? Myślę, że nie. Mój błąd polegał na tym, że zapomniałem iż ruch ekologiczny składa się z ludzi, a więc jest i będzie na takim poziomie, na jaki stać ludzkość na obecnym etapie rozwoju.
Potrzebny był mi niespełna kwartał, aby zorientować się że nie wystarczą dobre chęci i niezły bajer, żeby zmienić coś w sobie i wokół siebie. Dlatego też w marcu'92 odbyło się inauguracyjne spotkanie Międzyuczelnianego Lobby Ekologicznego. Nazwa wynika z połączenia 3 idei - organizacja miała działać na rzecz ochrony środowiska naturalnego regionu łódzkiego; zachęcenia i wciągnięcia do współpracy ludzi ze środowisk wszystkich (8) wyższych uczelni łódzkich - tworząc wspólnie z biznesem grupę nacisku, czyli lobby.
Duży zapał i wiele sprzyjających warunków sprawiło, że organizacja liczy obecnie blisko 50 członków i sympatyków, z czego połowa poświęca na działanie minimum 3 dni w tygodniu. Posiadamy Ośrodek Edukacji Ekologicznej MLECZNA DROGA, pismo "Zielona Łódź", Agencję Promocji Ekologii ZIELONA ŁÓDŹ. Wydaliśmy dotąd na działalność blisko 1 mld zł, zatrudniając od lutego'93 1 osobę na umowy- zlecenia i od lutego'94 1 osobę na pełnym etacie. Na wynagrodzenia dla członków organizacji za ich pracę przeznaczyliśmy dotychczas ok. 50 mln zł, czyli 1/20 całości wydatkowanych sum. Organizujemy, tak jak większość organizacji ekologicznych Dni Ziemi, happeningi, akcje ulotkowe, przejazdy rowerowe, wystawy, szkolenia, prelekcje, itp., itd. A jeszcze oprócz tego wszystkiego zaczynamy sobie zdawać sprawę z realiów polskich i potrzeb, przed jakimi stanął nasz kraj.
CO W RUCHU PISZCZY
Polski ruch ekologiczny składa się z trzech rodzajów organizacji i - co za tym idzie - trzech rodzajów ekologów (przepraszam za konieczne uproszczenia):
Organizacje anarchistyczne - duża część Federacji Zielonych, resztki "Wolę Być", WiP, FA. Składające się z ludzi młodych, zbuntowanych, nie godzących się z postępującą degradacją środowiska. Najwcześniej dostrzegają problemy związane z prawami zwierząt (patrz: wiwisekcja, wegetarianizm, cyrki) i niezbędne doświadczenia zyskują przy organizacji akcji i pikiet w związku z tymi tematami. W miarę działania zaczynają się interesować transportem i odpadami i prowadzą w związku z tym działalność edukacyjną. Ich wiek, tj. od 14 do pierwszych lat studiów, sprawia że często nie dostrzegają potrzeby współpracy z samorządami, administracją rządową, biznesem. Za swoją pracę nie oczekują wynagrodzenia. Działania traktują jako przygodę, większość rzeczy wykonują sami, toteż nie potrzeba im wielu środków. Grupy skupione są wokół jednego, dwóch liderów i ich średni okres działania nie przekracza 2 lat. Często narażone są na wypowiadanie nie do końca przemyślanych opinii.
Organizacje profesjonalne - posiadają własny program, liczba działaczy przekracza z reg uły 20 osób. Posiadają biura, wyposażenie techniczne, budżet roczny powyżej 0,5 mld zł. Prowadzą kilka kampanii, współpracują z samorządem, administracją rządową, organizacjami z zagranicy. Najczęściej działają w miastach wojewódzkich powyżej 100 tys. mieszkańców. Coraz częściej prowadzą działalność gospodarczą. Jako przykład wymienię Fundację Wspierania Inicjatyw Ekologicznych oraz FZ-Kraków, Klub "Gaja", oddziały PKE, oddziały LOP, MLE.
Organizacje pseudoekologiczne - najczęściej fundacje i partie. Działają w małych i dużych ośrodkach miejskich. Najważniejszym priorytetem dla nich jest zdobycie środków na utrzymanie zarządu bądź zdobycie władzy. W skrajnych przypadkach powstają w celu ukrywania dochodów lub prania brudnych pieniędzy. Ich działalność kompromituje często ruch ekologiczny, szczególnie w oczach ludzi, którzy nie rozumieją, że zawsze wśród ziarna znajdą się plewy.
Wybór organizacji jest zależny od preferencji i ulubionego stylu działania poszczególnych osób i nie mam nic do tego. Mam tylko jedną prośbę, abyśmy dostrzegali jeden podstawowy fakt. Nie jest złą organizacja, która ma dużo ludzi, ogromny budżet, przepiękne biuro (czytaj: proste, wygodne, urządzone ze smakiem), wspaniały - ogólnopolski bądź międzynarodowy - program działania. Zła staje się wtedy, kiedy przestaje działać efektywnie, zaczyna zwiększać koszty utrzymania, zaczyna przymykać oczy na rzeczywiste problemy ekologiczne, zbytnio uzależni się od administracji lokalnej lub rządowej, bądź sponsorów. I nie zapominajmy jeszcze o jednym - funkcjonujemy na terenie określonego państwa, zrośnięci jesteśmy z konkretną kulturą i działamy metodami i technikami dostępnymi w danym obszarze i czasie. Wyjście i działanie według innych, nie do końca sprawdzonych reguł wcale nie musi prowadzić do sukcesu. A jeśli jest to w ogóle możliwe, to stać na to niewielu i jest to ogromne wyzwanie.
Teraz trochę o realiach i stanie bieżącym ruchu. Mija powoli trzeci rok mojego udziału w walce o nowy ład społeczny i czyste środowisko. W tym okresie brałem udział w kilku spotkaniach i kongresach, konferencjach, szkoleniach. Szybki rozwój organizacji sprawił, że zapraszano mnie na spotkania w Ministerstwie Ochrony Środowiska, że koordynuję współpracę ruchów ekologicznych z Łodzi i Chemnitz w Niemczech oraz jestem członkiem Krajowego Komitetu Selekcyjnego Małych Grantów GEF. Piszę to, żeby było jasne z jakich obszarów patrzę na ruch. I widzę jedno: czeka nas bardzo dużo pracy i musimy wypracować metody i techniki, dzięki którym praca ta będzie skuteczna i przynosząca satysfakcję jej wykonawcom. Jak to zrobić? Nie wiem do końca, ale przedstawiam swoją propozycję i chciałbym ją poddać pod ogólną dyskusję.
Ruch ekologiczny jest chyba najlepiej doinwestowanym merytorycznie i technicznie ruchem pozarządowym w Polsce. Dzięki pomocy z zagranicy przeszkolono kilkaset osób i poświęcono na to miliony dolarów. Ludzie, którzy przeszli szkolenia (m.in. ja, obecnie 6) mogą wykorzystywać swoje doświadczenia w pracy społecznej (max 40 godz. tygodniowo z sobotami i niedzielami, kosztem rodziny, zainteresowań, rozrywki), bądź zawodowej - otrzymując za to godziwe wynagrodzenie, podobne do takiego, jakie otrzymaliby na podobnych stanowiskach pracy w innych sferach zawodowych. Dzięki Bogu, jestem ekonomistą i ekologiem, co sprawia, że potrafię liczyć. I daję sobie głowę uciąć, że pierwszy wariant to po prostu nieefektywne, a wręcz drenażowe wykorzystywanie zasobów ludzkich prowadzące do wyczerpania organizmu i rozbicia rodzin. Rozejrzyjcie się dokładniej dookoła, a znajdziecie sporo takich przykładów. Jeśli ktoś miałby problem z poszukiwaniami, to mogę mu wysłać listę i z góry zaznaczam, że na taki styl pracy mnie, ani mojej przyszłej rodziny nie stać.
Drugi ważny problem. Domagamy się godnych człowieka praw do życia i pracy. Jak więc mam rozumieć pracę większości ludzi z ruchu w ciasnych klitkach, często na poddaszu lub w piwnicy, w biurach gdzie na jednego pracującego przypada 1 do 2 m2, z minimalnym, przestarzałym wyposażeniem, z ciągłym stresem i pogonią za każdym tysiącem złotych na znaczek, kopertę, papier. I chociaż ten obrazek, na szczęście, powoli odchodzi do przeszłości, to jeszcze dwa, trzy lata temu był to standard. Czy za tym tęsknią ci, którzy blokują rozwój ruchu ekologicznego? Na szczęście krakowska grupa FZ pokazała, że można współpracować. Możliwe jest zorganizowanie biura w jednym miejscu, możliwe jest, aby korzystało z niego kilka organizacji i rozłożenie kosztów utrzymania na kilka całorocznych projektów. Mało tego, możliwa jest również współpraca w regionie. Zdaję sobie sprawę, że mają problemy. Ale każdy z nas będzie je miał zawsze. Do końca świata będziemy się głowili, jak dużo zarobić, żeby się nie narobić i zużyć przy tym jak najmniej szmalu i surowców.
CO NAS CZEKA?
Nie mam większych złudzeń. W ciągu najbliższych 3 lat powstanie kilka bardzo dobrze zorganizowanych ośrodków regionalnych. Największe szanse, w związku z potencjałem intelektualnym i finansowym będą miały duże miasta. Co też jest naturalne. Czy tego chcemy, czy nie, zacznie dobrze działać BORE lub powstanie w to miejsce inne biuro w Warszawie, które będzie miało za zadanie m.in.: koordynować obieg informacji, kontakty z ogólnopolskimi mediami, parlamentem, ministerstwami, biznesem. W biurze będą pracowali przedstawiciele ośrodków regionalnych po to, aby zdobyć doświadczenie, poznać system podejmowania decyzji na szczeblu rządowym, mieć stały i żywy kontakt ze stolicą - ośrodkiem decyzyjnym odpowiedzialnym w dużym stopniu za przyszłość Polski. ZB staną się pismem piszącym i komentującym bieżące wydarzenia i problemy, a nie - jak obecnie - dyskusyjnej jakości zlepkiem informacji i felietonów dla zielonych żółtodziobów, albo powstanie nowe pismo, które przejmie te obowiązki. Zaczną być realizowane ogólnopolskie kampanie dotyczące: Wisły, transportu, odpadów, edukacji ekologicznej, praw zwierząt, roli samorządów, polityki banków. Będą w nich brali udział przedstawiciele LOP, PKE, FZ, RCEE, fundacje, stowarzyszenia, ruchy i te osoby, które się nie włączą, pozostaną na marginesie.
Chciałbym wyjaśnić jedną zasadniczą kwestię. Nie jestem zwolennikiem tworzenia jednego molocha ekologicznego o nazwie: NAJLEPSZY I NAJWIĘKSZY POLSKI RUCH EKOLOGICZNY z celem głównym: Jesteśmy najlepsi, najpiękniejsi, hej, ho! Bzdurą byłyby takie założenia. I z powodów ekonomicznych i z dotrzymania zasad bioróżnorodności, która jest nam przecież bliska. Są miejsca i problemy, na rozwiązania których potrzeba dwóch ludzi i tygodnia czasu bez jakiejkolwiek współpracy. Jest również hasło Ekorozwój Polski, które będzie wymagało realizacji przez dziesiątki lat w miłym gronie 38 mln Polaków. Każdy z problemów potrzebuje innych metod, środków i liczby zaangażowanych osób. Jeśli więc ktoś chce pozbierać śmieci na swojej ulubionej polanie w lesie i na tym spocząć, niech się nie dziwi, że inni, którzy pragną posprzątać cały las potrzebują do tego biura, dyrektora i pieniędzy. Może gdyby czekali na to, że znajdą się tacy, którzy zrobią to z własnej inicjatywy po godzinach, za darmo i w grupie nie przekraczającej 5 osób, doczekaliby się tylko długiej brody, siwych włosów i stepu w miejscu lasu.
Tak więc niech każdy się zdecyduje co chce robić i dopasuje do tego metody i \rodki. A jeśli widzi, że ktoś chce działać na szerszą skalę, zamiast przeszkadzać niech służy dobrym słowem i trzyma kciuki, żeby się udało.
Maciej Kozakiewicz

CZEGO BOJĄ SIĘ ZIELONI?
Wiele razy zadawałem sobie pytanie, co przeszkadza Zielonym naszego kraju w jedności i czego właściwie się boją? Jest bardzo trudno na tak postawione pytanie odpowiedzieć, zwłaszcza że można się spotkać z licznymi i ostrymi protestami, ale spróbuję trochę popolemizować. Kiedy w 1988r. założono w Krakowie Polską Partię Zielonych, zaświtała nadzieja dla wszystkich, którzy związali się z przyrodą na dobre i złe, oraz dla tych, którzy zamierzali dopiero podjąć działania na rzecz ochrony środowiska. Nadzieja ta, niestety, została rozwiana w zarodku, bowiem ledwo co Polska Partia Zielonych powstała, a już straciła na swej popularności ze względu na to że ludzie, którzy stanęli na jej czele nie umieli się dogadać. Skłóceni i zwaśnieni doprowadzili do szeregu jej podziałów. Zamiast robić robotę ekologiczno-społeczno-polityczną, ludzie ci próbowali udowodnić sobie, kto lepszy i silniejszy. Od tego momentu da się zaobserwować rozpad i powstawanie szeregu ugrupowań Zielonych o przeróżnych nazwach; bodajże do dnia dzisiejszego jest ich ponad 200 i co najmniej o 200 za dużo.
Daje się zauważyć, że program działania tych wszystkich ugrupowań jest taki sam, lub prawie taki sam, a cele Zielonych są identyczne, zmierzają bowiem w jednym kierunku, tzn. do zachowania przyrody na teraz i dla następnych pokoleń. Na scenie społeczno-politycznej Polski trwa targowica, która również nie ominęła Zielonych. No bo jak inaczej nazwać ten cały galimatias. Polska prawica zorientowała się szybko, że droga do sukcesów nie wiedzie przez podziały, ale przez jedność i wspólne działania i od razu okazało się, że w jedności siła. Natomiast z Zielonymi to tak jak z karuzelą, bowiem od jeżdżenia na niej można dostać zawirowania głowy, jak i rów1nież od mnogości polskich ugrupowań Zielonych można w głowie dostać poplątania z pomieszaniem. Zieloni tworzą x stowarzyszeń, towarzystw, ruchów, partii itd. i trudno z tego wyłowić kogokolwiek, kto miałby jakąkolwiek siłę przebicia oraz konkretnego działania. Im większe panuje rozdrobnienie, tym większa jest słabość. Zastanawiam się w wolnych chwilach, komu na takim stanie rzeczy zależy i czy przypadkiem innym polskim ugrupowaniom nie jest wygodne, aby Zieloni taki stan zachowali. Proszę zauważyć, że gdyby wszystkie Zielone ugrupowania połączyć ze sobą, byłaby to jedna z mocniejszych partii polskiej sceny politycznej i nie bałbym się stwierdzenia, że najsilniejsza!
Kto ponosi winę za tak duże rozdrobnienie, trudno na ten temat się wypowiedzieć, ale trzeba jednoznacznie stwierdzić, że człowiek, jego myślenie, obawy, ambicje, niedoskonałość itd. Zdaje mi się, że liderzy poszczególnych zielonych ugrupowań V z niewielkimi wyjątkami - nie dążą do integracji w obawie, że utracą dominację, pozycję i wiele jeszcze innych wypracowanych przez siebie uprawnień i zadań. Ale niestety, są w błędzie. W Polsce mamy do czynienia z nagminnym zjawiskiem trzymania się kurczowo i za wszelką cenę stołków, z których - moim zdaniem - trudno jest spaść, jak już się na nich zasiadło.
Czego najbardziej boją się Zieloni i co tak bardzo leży im na sercu? Przede wszystkim odżegnują się od polityki, a jednocześnie ją podświadomie prowadzą. Zieloni, chcąc odegrać jakąś rolę w życiu społecznym naszego kraju, nie mogą twierdzić, że są apolityczni i od tej polityki uciekać jak od ognia. Aby stworzyć silną partię potrzebna jest im integracja oraz pójście drogą ekologiczno-społeczno-polityczno-demo- kratyczną. Innej drogi nie widzę. Do tego potrzebne również jest silne kierownictwo, które potrafiłoby koordynować i kierować wszelkimi poczynaniami i działaniami Zielonych. Nie bałbym się użyć nawet słowa sztab, aby nie gromadzić władzy li tylko w jednym ręku. Dotychczas wszelkie próby dotyczące tematu, kto ma być wśród Zielonych tym wiodącym skończyły się fiaskiem. Żadne ugrupowanie ekologiczno-zielone nie uzyskało zaufania społecznego w szerokim tego słowa znaczeniu, oraz jego poparcia na dużą skalę. W obecnej chwili Zieloni na scenie społeczno-politycznej Polski nie znaczą nic, pokazują to nie tylko wybory, ale również sondaże opinii publicznej. Społeczeństwo nie wie i nie może się na ten temat wypowiedzieć, dlatego że przy takiej mnogości Zielonych ugrupowań nie można się doszukać negatywów i pozytywów w szerokim ich znaczeniu. Różne maści i odcienie zieleni wywołują wśród społeczeństwa mętlik do tego stopnia, że każdy kto słyszy słowo "Zieloni", macha ręką lub też mówi "nieszkodliwe oszołomy". Nasi dziennikarze stracili już, przy takiej mnogości nazw, istotne wątki działań i wszystko, co się tyczy ekologicznych zrywów wrzucane jest do jednego worka, co już sugeruje nam, Zielonym, że potrzeba integracji i stworzenia jednego, ale silnego ugrupowania ekologiczno-społeczno-politycznego.
POLITYKA - słowo, które paraliżuje Zielonych i wywołuje wielkie kontrowersje. Stworzyć partię polityczną, to oznacza, że dążyć się będzie do przejęcia władzy. Czyżby to dla nas, Zielonych, było takie straszne? Czyżby to stwarzało obawy, że nie będziemy zdolni kierować społecznością? Nie wiem, czego jeszcze można byłoby się obawiać. Na zachodzie Europy, przede wszystkim w Niemczech, Zieloni znaleźli ze sobą wspólny język, są w Parlamentach na szczeblu regionalnym i państwowym, tworzą rządy, są aktywni w działaniach nie tylko ekologicznych, ale również i politycznych. A u nas totalna klęska tego ruchu, moim zdaniem, niczym nie uzasadniona. Spójrzmy na to wszystko realnie, i gdyby tak doszło do porozumienia i jedności, ile mogłoby z tego być korzyści? Mianowicie każde ugrupowanie, które uważa się za ekologiczne reprezentuje działania w jakichś kierunkach - czy to prawnym, czy też zdrowotnym, lub rolniczym, zajmuje się problematyką odpadów, zwierząt, zdrową żywnością, niekonwencjonalnymi źródłami energii, polityką, powiązaniami ekonomiczno-eko- logicznymi, itd. i jakby to wszystko właśnie wrzucić do jednego worka, to byłaby to całość problematyki społeczno-ekologiczno- politycznej i czyż nie byłoby to fantastyczne i nie dałoby pozytywnych rezultatów? Na pewno tak, lecz potrzebna jest dobra wola wszystkich członków i działaczy polskiego ruchu Zielonych.
Niektóre ugrupowania ekologiczne mówią, że stanowią jakąś tam siłę, ale to się im tylko tak wydaje - w gruncie rzeczy ich znaczenie jest znikome, a działania w skali globalnej prawie żadne. Są jeszcze jakie takie osiągnięcia w działalności lokalnej, ale i one tracą w zasadzie na popularności i nie znajdują szerszego wsparcia społecznego. Siły danej organizacji nie mierzy się ilością jej członków, lecz zdolnością do pomnażania liczby sympatyków i zjednywania oraz przekonywania do siebie ludzi. Świadomość ekologiczna naszego społeczeństwa jest bardzo niska i pozostanie na tym poziomie, o ile ruch Zielonych nie podejmie od zaraz problematyki integracyjnej z wypracowaniem odpowiednich programów, przystępnych dla naszej społeczności oraz przekonywających ją co do słuszności zamierzeń. Trzeba pokazać wreszcie społeczeństwu, że Zieloni to nie byle tam jakiś kanapowy ruch, czy też garstka oszołomów skłóconych ze sobą, lecz silna i mocna partia, mogąca konkurować z innymi o władzę, do której społeczeństwo będzie miało zaufanie, i na którą warto stawiać.
Czy tworząc Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych ja i moi koledzy o tym myśleliśmy? Tak, o tym myśleliśmy, tworząc tę partię polityczną: że będzie ona dana wszystkim Zielonym na ich usługi i działania, że przyczyni się do integracji w zielonym ruchu. Nie chcemy dominacji jednych nad drugimi, chcemy by była jedność, demokracja i wspólne działanie na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Zieloni muszą zrozumieć jedną podstawową prawdę, że w jedności siła i jeżeli tego nie będzie, to nic znaczyć jako Zieloni nie będziemy, a jednocześnie pogłębiać się będzie nasza słabość, a znaczenie nasze będzie znikome. Nie twierdzimy również, że Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych jest akurat tym ugrupowaniem społeczno-ekologiczno-poli- tycznym, który połączy bardzo rozdrobniony ruch Zielony w Polsce i stworzy podwaliny do powstania silnej partii ekologicznej, ale może okazać się równie dobrze, że to tak a nie inaczej będzie. Dlatego uważam, że trzeba usiąść do rozmów, że trzeba uczynić pierwszy krok prowadzący ku integracji i im prędzej to uczynimy, tym lepiej dla nas i dla ochrony polskiego środowiska naturalnego. Nie bójmy się integracji i zmiany systemu naszego myślenia. Jest nas jeszcze trochę, którzy podobnie myślą jak ja, ale między nami są i tacy, którzy mówią: po co nam integracja, skoro tak jest dobrze, jak jest. To właśnie oni uważają, że im więcej jest zielonych ugrupowań, tym lepsze są efekty ich działalności. Niestety, wszyscy oni są w wielkim błędzie, albowiem tym sposobem znaczenie Zielonych - tak międzynarodowe, jak i krajowe - jest znikome, a ich działania w sferze globalnej żadne. Owszem, ważne, i to bardzo, są działania lokalne w ochronie środowiska i one to przyczyniają się do jakichś osiągnięć ekologiczno-społecznych, ale muszą one być jakoś mądrze koordynowane, scalane, akcje podejmowane z przemyśleniem, gromadzone wspólne finanse, tak aby wszystkie lokalne działania miały znaczący wpływ na istnienie globalnego programu ochrony środowiska prowadzonego przez jedno ugrupowanie scalające pozostałych. A u nas to nie tylko, że tego o czym napisałem nie ma, ale na dodatek jest wzajemna do siebie niechęć, podkładanie nogi, izolacja politycznych działań i wiele innych negatywów, o których tu nie będę pisał. Muszę stwierdzić, że z tego marazmu nigdy polscy Zieloni nie wyjdą, jeżeli od zaraz nie podejmą drastycznych środków do uzdrowienia złej, ale to bardzo złej, sytuacji. Dokonać trzeba - niestety - radykalnych zmian. Jakich? Ano, trzeba się dogadać i stworzyć w tym zakresie jakiś plan działania.
Jeszcze jedno nasuwa mi się stwierdzenie, że w skali globalnej trzeba wprowadzić język ekologicznego porozumienia, jakim jest esperanto, bowiem stwarza to ogromne możliwości dla wszystkich Zielonych, a nie, jak to się obecnie czyni, w języku przede wszystkim angielskim, a w mniejszym stopniu niemieckim lub francuskim. Myślę, że w tym przypadku znajdę u wielu ekologów poparcie, a zarazem i zrozumienie, lecz również liczę się z atakiem na takie a nie inne moje poglądy. Nie boję się, bowiem uważam, że na wszystkie tematy można rozmawiać i dojść do jakiegoś konsensusu, aby człowieka odpowiednio wkomponować w Naturę, z którą będzie żył w zgodzie i harmonii. Jest dużo do zrobienia i kto podejmie wspólne działania w jedności i zrozumieniu wzajemnym, może coś sensownego zrobić w ochronie środowiska, zdrowia itd.
Przemyślmy nasze postępowania, nasze działania, problemy i uwierzmy że potrzeba integracji. Spontaniczny zryw Zielonych w jej kierunku może mieć znaczący wpływ na ich pozycję międzynarodową, jak i krajową. Nie bójmy się utworzyć silnej partii, która nas zjednoczy. I czy to będzie Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych, czy też inne Porozumienie na rzecz Ochrony Środowiska jest nieważne, ważna jest jedność, bowiem w niej siła i znaczenie. Kilkakrotnie ta problematyka, o której piszę, była poruszana na łamach ZB, no, ale jakoś bardzo mało głosów na ten temat się pojawiło, co utwierdza mnie w przekonaniu, że proces integracyjny Zielonych może być długi i skomplikowany; ale z jednym musimy się liczyć: czas nie stoi w miejscu, tylko płynie i świat ucieka nam do przodu, a my, niestety, cofamy się. Dla wielu ludzi jest wygodne, że proces integracyjny, zmierzający w kierunku utworzenia silnej partii u Zielonych na razie nie przebiega, albowiem im słabsze jest to ugrupowanie, tym lepiej. Z drugiej strony szkodzi to środowisku, które - co tu dużo ukrywać - nadal jest degenerowane, a ludziom żyje się gorzej. Więc spieszmy się, żebyśmy nie zostali w tyle, a o ruchu Zielonym wówczas przestanie się mówić i indywidualnie podejmowane działania stracą kompletnie na znaczeniu. Społeczność polska wiązała z Zielonymi nadzieję lepszego jutra, niestety, straciła ją poprzez taką a nie inną wewnętrzną sytuację w tym ruchu. Spróbujmy poprzez integrację odzyskać to utracone zaufanie i wspólnie razem podjąć skoordynowane, o globalnym znaczeniu działania w ochronie środowiska.
Andrzej Sochański
Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych
Św. Jana 10
40-012 Katowice


W dniach 20-27.8.94 w Toruniu odbyło się Europejskie Sympozjum dla Młodzieży. W miłej atmosferze obradowano i słuchano wykładów na temat edukacji, ekologii, ekonomii i praw młodzieży. Był warsztat, koncerty, wycieczka do rezerwatu. Dla chętnych - posiłki wegetariańskie. Obsługa imprezy na wysokim poziomie. Miłe licealistki, społecznie tam pracujące, były w pełni profesjonalne.
W rezultacie obrad powstał Komunikat. Oto jego część, dotycząca ekologii:
My, uczestnicy Sympozjum proponujemy, by:
wprowadzić przedmiot "ekologia" jako obowiązkowy element edukacji szkolnej;
stymulować młode osoby do aktywnego uczestnictwa w ochronie środowiska poprzez zorganizowane działania na poziomie lokalnym, regionalnym, narodowym i międzynarodowym;
stworzyć programy nauczania i szkolenia, które przygotują nowe miejsca pracy w zakresie ochrony środowiska i wspierać będą młodzież politycznie i finansowo, by wypełnili oni te stanowiska.
Jarosław Dubiel

GDZIE TEN RAPORT?
ZB 8/94 opublikowały tekst kol. Grzegorza Peszki pod szumną nazwą: Raport z rocznej pracy w Radzie Nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Krakowie.
Sądząc po tytule oczekiwałem rzeczowego sprawozdania z realizacji wcześniej przyjętych planów, projektów i zamierzeń. Tymczasem jest to materiał, który w ogóle nie mówi o merytorycznej działalności Funduszu, tylko ukazuje dobre samopoczucie autora tekstu, który na dodatek ze szczerością oznajmia, że chciałby po raz drugi ubiegać się o członkostwo w Radzie Nadzorczej.
Czy udział przedstawiciela ruchu czy ruchów w takiej Radzie jest potrzebny? Osobiście sądzę, że nikt nic tam nie osiągnie, ponieważ starzy decydenci wraz z nowymi wiedzą zawsze wszystko lepiej i nie potrzebują uwag, sugestii czy opinii jakichkolwiek ekologów.
Tekst G. Peszki pokazuje, że Fundusz działa według starych reguł, bez jawności i otwartości, że ginęły tam dokumenty, wnioski rozpatrywano opieszale, a konflikty spowodowały decyzję o rezygnacji Zarządu i koncentrowały się na ...stylu pracy, wynagrodzeniach i wydatkach na biuro.
Wyraźnie więc widać, jak bardzo potrzebny jest ten Fundusz dla starych i nowych biurokratów.
I jeszcze jedna uwaga z boku. Jako prezes Okręgu Małopolska PKE poszedłem do Biura tegoż Funduszu na ul. Garbarską 18 z prośbą o udostępnienie dla naszych potrzeb merytorycznego sprawozdania z działalności.
I tu spotkała mnie niespodzianka, nie przewidywałem, że swoim pojawieniem wzbudzę tam niepokój. Oto bowiem sam prezes Zarządu zapytał mnie po co jest mi potrzebne to sprawozdanie.
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że sprawozdanie to, za rok 1993 ukazało się oficjalnie w Dzienniku Urzędowym Województwa Krakowskiego # 13/94, a mnie Pan Prezes Zarządu pyta, po co jest mi ono potrzebne?
Oto wspaniały klimat działania Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i ludzi w wielkim mieście Krakowie.
prezes PKE O/Małopolska
mgr Adam Markowski




ZB nr 10(64)/94, październik '94

Początek strony