Strona główna 

ZB nr 11(65)/94, listopad '94

SPRAWDZIŁEM PIUSA DZIEWIĄTEGO

W ZB (9/94, s. 53-59) ukazał się tekst bulli papieskiej zabraniający walk byków i innych podobnych rozrywek z dzikimi zwierzętami. Pod tekstem podano, że bullę w 1567r. wydał papież Pius IX. Zainteresowała mnie osoba tego papieża. Zaglądnąłem do Wielkiej Encyklopedii Powszechnej. I okazało się, że coś tu nie gra.
Jeżeli założymy, że bullę wydał papież Pius IX, to nie mógł jej wydać w 1567r., ponieważ go wtedy jeszcze na tym świecie nie było - urodził się w 1792r.
Jeżeli zaś założymy (i to założenie wydaje mi się prawdopodobne), że podana data wydania bulli (1567r.) jest prawdziwa, to oczywiście nie mógł jej wydać Pius IX. Do tej daty pasuje Pius V, który papieżem został w 1566r., a zmarł w 1572.
Powyższe uwagi nie są czepianiem się nieistotnych szczegółów. Opublikowanie tekstu bulli jest ważnym wydarzeniem wydawniczym. Ja, a myślę, że nie tylko ja, do tej pory nawet nie podejrzewałem istnienia takiego dokumentu. W związku z tym opublikowany w ZB tekst można uznać za źródłowy i, przy prawdopodobnym powoływaniu się nań, błąd w dacie bądź osobie papieża może ulec powieleniu, czemu należy zapobiec.
I jeszcze uwaga ogólniejszej natury.
W Hiszpanii corrida jest równie powszechna, jak wiara katolicka. I mało prawdopodobne, aby w tych okrutnych i nikczemnych widowiskach uczestniczyli, jako widzowie bądź "zawodnicy", wyłącznie niewierzący lub wyznający inną niż katolicka wiarę. Więc myślę, że warto by było choćby symbolicznie (bo realnych możliwości wykonania tego nie mam) przypomnieć i wiernym, i dostojnikom Kościoła katolickiego w Hiszpanii słowa zawarte w tej antycorridowej bulli:
I wszyscy czcigodni patriarchowie i bracia, prymasi, arcybiskupi i biskupi i inni wysocy dostojnicy Kościoła (...) mają rozpowszechniać nasz list i wymagać posłuchu dla niego w swoich miastach i diecezjach.
Stanisław Zubek
Kraków, 27.9.94


Także Anna Mikszta zauważyła błąd, jaki wkradł się w ZB 9 (str. 53 - 55) do tekstu o bulli papieskiej, zakazującej walk ludzi z bykami; mianowicie pomylono wydawcę z autorem: autorem bulli był żyjący w XVIw. Pius V, natomiast wydał ją drukiem w XIXw. Pius IX. Za tę pomyłkę serdecznie naszych Czytelników przepraszam.
tłumaczka

SIELSKI PEJZAŻYK W NATURZE

Opakowanie.
W opakowaniu produkt.
Tak zwany - wiejski.
Na opakowaniu obrazek.
Tak zwany - sielski.
Miły dla oka. Kojący duszę. Zielone wzgórza. O łagodnym konturze. Zza wzgórz wystaje rąbek żółtego słoneczka. Pod słoneczkiem niskie, a nawet parterowe domki. Schludne jak w Szwecji. Białe. Z czerwonymi, spadzistymi dachami. Wokół domków drzewa. I kępy krzewów. Czyli zieleń. Czyli coś, czego na polskiej wsi coraz bardziej nie ma. Na polskiej wsi nie ma miejsca na zieleń. Na polskiej wsi jest miejsce tylko na uprawy. Oraz na przekreślające krajobraz rodzinne wieżowce okolone betonem podwórzy i dojazdów.
Produkt jest polski. Opakowanie też. Ale obrazek nie jest z polskiej wsi. Albo wieś polska nie jest z tego obrazka.
Stanisław Zubek
Kraków, 20.9.94

JAJA W MAKULATURZE

Kupiłem dziesięć jaj.
Jaja były opakowane.
-- Kupować jaja opakowane? A fe! -- zgorszy się ekolog zasadniczy. --Jaja kupować należy wyłącznie luzem!
Jest w tym ekologiczna racja. Ale co się stało, to się nie odstanie. Zresztą zło wyrządzone ekosystemowi zakupem zbędnego opakowania zostało pomniejszone dzięki temu, że tekturowy pojemnik na jaja został wykonany w 100% z makulatury. Tak przynajmniej głosi napis na nim wydrukowany. Sam pojemnik, choć z makulatury, jest ładny i kolorowy. Producentem umieszczonych wewnątrz jaj są Opolskie Zakłady Drobiarskie - ferma Niemodlin. Adres: 46-091 Niemodlin, ul. 700- lecia 23.
Stanisław Zubek
Kraków, 18.9.94

PS. Jaja zjadłem. Bez jaj, wykonany wyłącznie z makulatury pojemnik stał się zbędny. Nie chciałem go jednak wyrzucać. Chciałem zwrócić. Do kolejnego obiegu makulatury. Niech go przerabiają. Powtórnie. A siekiera niech lasy omija. Ale nie udało mi się. Wykonany wyłącznie z makulatury pojemnik na jaja nie trafił do pojemnika na śmieci przeznaczonego wyłącznie na gromadzenie makulatury. W całej okolicy takowego nie było.


WIDZIAŁEM ŁAŃCUCH TROFICZNY

Sterta gałęzi. Plątaniną pokrzywiona przestrzeń. Płaszczyznami pajęczyn pocięta.
Patrzyłem jak pająk pożera muchę. Wyskoczyła jaszczurka. Połknęła pająka. Co zje jaszczurkę?
Przyroda - ciągła przemiana. Życia na śmierć. I śmierci na życie.
Przyroda - jedna wielka restauracja. Bez szyldu i bez reklamy. A tłoczno i tłumnie. Specjalność zakładu - danie z klienta.
Stanisław Zubek
Kraków, 28.9.94

Z SIEKIERĄ PO SŁOŃCE

Przy ścianie starej drewnianej chatki, oddzielonej od uzdrowiskowego zgiełku i szpanu murem lasu i niewygody prowadzącej pod górę kamienistej dróżki, rąbałem drewno.
Grzało słoneczko.
Wbiłem siekierę w pniak.
Uzbierałem naręcze szczapek. Podszedłem do ściany chatki. Teraz szczapki trzeba poukładać. Jedną na drugiej. Równiutko. Będą się suszyć. Na zapas.
Grzeje słoneczko.
Energia z kosmosu.
Napalę nią w piecu.
Stanisław Zubek
Kraków, 28.9.94

KIEDY SPADAJĄ KASZTANY

Pac! Na asfalt parkowej alejki spadł kasztan. Zielona skorupka pękła na dwa jeże. Kasztanowa kulka potoczyła się w trawę. Do ciepłych krajów odleciało lato.
Stanisław Zubek
Kraków, 6.10.94

LAKIER

-- Świat jest piękny -- stwierdził Tadek -- tylko ludzie bladzie.
Tadek, nasz brygadzista, pociągnął spory łyk bełta i podał butelkę do Janka, naszego murarza.
Tego dnia robiliśmy we trójkę. Reszta brygady budowlanej nie przyszła do pracy. Po wczorajszej wypłacie większość zaskoczyła w cug, co znaczyło, że po prostu przez kilka dni nie wytrzeźwieją. Co miesiąc powtarzała się ta sama sytuacja: wypłata, w drodze do domu zahaczenie o piwiarnię, chlanie do wieczora, w domu poprawka, rano kac, klin, znowu poprawka w piwiarni, balanga w nocy, picie do rana - i tak dalej w koło. Pieniądze kończyły się i wtedy dopiero łapał tak zwany "moralniak", więc trzeba było iść do roboty.
Szef tolerował taką sytuację. Mimo wszystko, byli to jego najlepsi specjaliści. A i człowiek na "moralniaku" pracuje za trzech. No i jeszcze to, że jak mawiał: "Pijak to człowiek chory, a chorego trzeba zrozumieć. To nie jego wina, to wina choroby." Zresztą, szef także lubił sobie czasem golnąć.
Ja zatrudniłem się u szefa jako pomocnik murarza. Pensja była niewielka, tak w sam raz na przetrwanie, ale przy tym bezrobociu chwytałem się każdej okazji.
-- Napij się -- wyciągnął butelkę Janek.
-- Nie, w pracy nie piję -- odparłem.

Na budowę przyjechał furgonetką szef. Chociaż starał się stąpać prosto, co parę kroków potykał się o jakąś cegłę czy porzuconą deskę. Widać było, że i on przeżył ciężką noc.
-- Jak ktoś, kto prowadzi prywatną firmę może pozwolić sobie na pijaństwo? -- zapytałem Janka.
-- Jego firma, jego pieniądze, jego sprawa -- odpowiedział Janek. -- Cicho, idzie.
Szef stanął, szeroko rozstawiając nogi. Ręce wsadził do kieszeni.
-- Jak tam robota? -- zagadał.
-- W porządku -- zapewnił Janek.
-- Popiliście wczoraj, co?
Tadek i Janek przytaknęli głowami. Szef zobaczył wystającą z pustaka szyjkę od butelki.
-- Moglibyście nie pić w robocie -- pożalił się.
-- Robota idzie, więc o co chodzi? -- bronił się Tadek.
-- A ile wyrobiliście dziś betoniarek?
-- Dwie -- powiedziałem, chociaż tak naprawdę zrobiliśmy tylko jedną.
-- Dwie przez sześć godzin? Łobuzy -- szef starał się nastraszyć nas. -- Zobaczycie, pozwalniam dyscyplinarnie, to nawet nie załapiecie się na kuroniówkę!
-- Szefie -- bronił się Janek -- każdy musi sobie od czasu do czasu wypić. Nie jesteśmy przecież zwierzętami. Napije się szef?
Janek wyciągnął butelkę.
-- Dość -- odparł -- już przez to chlanie straciłem.
-- Co się stało? -- zapytał Tadek. -- Baba z domu wygoniła?
-- Gdzie tam. Było u mnie wczoraj dwóch takich. Sprzedali mi trzysta litrów lakieru.
-- I co? -- dopytywał się Tadek.
-- Sprzedali mi o połowę taniej, niżbym dostał w hurtowni. Myślałem, że to złodzieje, a okazało się, że to oszuści.
-- Po pijanemu lepiej nie załatwiać interesów -- stwierdził Janek.
-- Zamiast lakieru -- ciągnął szef -- wcisnęli mi jakieś śmierdzące gówno z zagranicy.
-- Pewnie odpady -- zawyrokował Tadek. -- Polaczki zakładają firmę utylizacji odpadów chemicznych. Kupują pojemniki, drukują etykiety, załatwiają papiery przewozowe, a potem opylają to paskudztwo jako lakier. Dziwne, że szef dał się na to nabrać.
-- Mam teraz nauczkę -- szef usiadł na pustaku. -- Kurwa, ale mnie łeb boli.
-- Tak -- zamyślił się Janek. -- Wszystko byłoby cacy, gdyby nie ten kac. Człowiek by wypił, zabawił się i do roboty. A tak, trzeba się jakoś przemęczyć.
-- Nie -- zaprzeczył szef. -- Ja rzadko kiedy mam kaca. To to draństwo co mam w samochodzie. Wylała mi się cała puszka. Tak wali po głowie, że ledwo tu dojechałem. Słuchajcie, wylejcie to gdzieś, co? Tylko gdzieś daleko, żeby mi się dzieci nie potruły.
Janek z Tadkiem spojrzeli na siebie z niesmakiem.
-- To śmierdzi, szefie -- stwierdził Janek.
-- Stawiam "krowę", a jutro wszyscy trzej macie wolne.
-- Da się zrobić -- ucieszył się Janek.
-- Dobra, tu macie kluczyki od samochodu. Wszystko już załadowane. Tylko się nie rozbijcie gdzieś po drodze.

Szef został na budowie, bo mieli przywieźć jeszcze piasek.
Janek prowadził samochód, obok niego siedział Tadek, a ja usadowiłem się w bagażówce z pojemnikami.
-- Żyjesz? -- krzyknął do tyłu Tadek.
-- No -- odparłem.
-- Śmierdzi?
-- Śmierdzi.
-- Rudzielec! -- krzyknął kierowca.
Przez jezdnię przebiegł lis.
-- Mogłeś dodać gazu -- podrapał się po kolanie Tadek. -- Żona miałaby ładny kołnierz.
-- Już ma. Kręcił się taki jeden koło wioski. Nikt go nie mógł schwytać. Taki był szczwany. Aż w końcu zaczął spacerować po podwórku w biały dzień.
-- To pewnie przez to zatrucie środowiska. Zwierzyna błąka się jak otumaniona. Napije się zatrutej wody, no i głupieje.
-- Nie, miał wściekliznę. Wszystkie krowy pozarażały się od niego.
-- No ta, ślini się taki na trawę, trawę żre krowa i gotowe.
-- Aż w końcu dał się złapać na wnykę w płocie. Skubany, mało co się nie powiesił, tak się szarpał.
-- Takie to już one są. Woli zdechnąć niż dać się złapać.
-- Szczury też. Pamiętam jak... -- Janek skręcił na drogę do lasu.

Zatrzymaliśmy się na mokradłach. Wysiedliśmy z samochodu.
-- Coś ty taki blady? -- zapytał mnie Tadek.
-- W głowie mi się kręci.
-- Oddychaj głęboko, to ci zaraz przejdzie.
Usiadłem pod drzewem i czułem, jak krew odpływa mi z twarzy.
-- Ładnie tu -- stwierdził Janek.
-- A ile tu zwierzyny -- dodał Tadek. -- Przychodziłem tu z kuszą na sarenki. Taka kusza to dobra rzecz.
-- Ale na dzika się nie nadaje.
-- Pewnie, że nie. Z breneki nie zawsze ustrzelisz dzika, a co dopiero z kuszy.
-- No dobrze -- powiedział Janek. -- Bierzemy się za to gówno. Zakopujemy czy wylewamy?
-- Wylewamy -- zadecydował Tadek.
-- A jak ty się czujesz? -- zapytał mnie Janek.
-- Zostaw go -- wtrącił Tadek. -- Niech chłopak odpocznie. Jeszcze się nam rozchoruje.
Wyciągnęli z samochodu puszki i zaczęli wlewać je do wgłębienia za krzakiem.
-- Może byśmy się przeszli na sarenkę? -- zaproponował Jankowi Tadek.
-- Z kuszą?
-- No i z tą "krową", co nam szef obiecał.
-- Jutro da nam wolny dzień, to dziś można zakłusować.
-- Patrz! -- krzyknął Tadek. -- Chłopak rzyga.
Robert Litwińczuk
Wróblewskiego 4/102
76-270 Ustka
14-62-57




ZB nr 11(65)/94, listopad '94

Początek strony