EKOLOGIA 'PER ESPERANTO'

DLACZEGO NIE CHCESZ IŚĆ RAZEM Z NAMI?

Wydawałoby się, że Zieloni, a w szczególności wegetarianie, nauczyli się dzięki własnym doświadczeniom jakiegoś większego zrozumienia dla idei "dziwnych", czy wyglądających na pierwszy rzut oka na zwariowane. Jednak już po raz kolejny, mówiąc coś na temat neutralnego języka esperanto do aktywnego wegetarianina i ekologa dostałem odpowiedź w postaci nerwowego chichotu, prychania, sztucznie "zdumionych" spojrzeń i innych gestów mających wyrazić pogardę, wyższość itd. Dodam, że z mojej strony nie było to żadne werbowanie "chrześcijanin z garścią broszur na dworcu kolejowym", tylko jakieś zdanie wtrącone w czasie rozmowy, informacja, propozycja czy coś w tym rodzaju.

Nie lubię tłumaczyć sobie wszystkich reakcji ludzi przez zwalanie winy na ich kompleksy z dzieciństwa, skrzywioną podświadomość itd. Ale może jednak coś w tym jest, że słysząc o uniwersalnym, ponadnarodowym języku, ludzie zachowują się w identyczny sposób, z jakim stykają się przyznając się do własnego wegetarianizmu. Ktoś był przed chwilą wyśmiany, że nie chce zjeść kiełbasy i teraz, żeby poczuć się lepiej, zarechocze z esperantysty czy konstruktora mięśniolotu.

Tymczasem, obydwie idee są sobie bardzo bliskie, podobnie w człowieku dojrzewają (albo raczej człowiek do nich) i podobnie się rozwijają, wymagają podobnej wyobraźni i zdolności do kojarzenia pochodzenia niektórych zjawisk.

Chciałbym to przedstawić najlepiej, jak tylko potrafię, tak jak to czuję, ale żeby ktoś to zrozumiał, musiałby teraz otworzyć swój umysł, zgubić uprzedzenia w stopniu równym temu, kiedy czytał czy słuchał po raz pierwszy o wegetarianizmie i trafiło do niego to, co jeszcze przed godziną nie zostałoby zaakceptowane.

Najpierw człowiek widzi tylko mięso i tylko krowę - to są dwie zupełnie różne rzeczy, niepołączone ze sobą. Jedzenie mięsa jest zdrowe i naturalne, a zabijane krów jest po prostu smutną (albo i nie) koniecznością. Takie jest życie - można jeszcze dodać, jeśli ma się filozoficzne zapędy. Może ktoś wie, że można inaczej, ale nie widzi w ogóle potrzeby zmiany tego stanu rzeczy. Istnienie rzeźni wydaje się przecież błahostką przysłanianą przez o wiele ważniejsze problemy.

Podobnie ma się rzecz i z problemem językowym. Tak jak normalny człowiek nie zastanawiając się wiele wyciąga z lodówki kotleta, tak i większość z nas bierze z półki podręcznik Alexandra. Ktoś może bardzo wzruszać się nad skórzanym rzemykiem czy futrzaną czapą, histerycznie dramatyzować swoje współczucie i zarzekać się, że nie będzie tego nigdy popierał. To znaczy, że taki ktoś umie sobie conieco wyobrazić. Niech więc teraz spróbuje pomyśleć chwilę, dlaczego uczyliśmy się wszyscy (i razem z nami pół Europy) mowy Rosjan, a nie np. Czeczeńców? I dlaczego (wbrew pozorom ta analogia jest całkiem właściwa) uczymy się teraz angielskiego zamiast swahili czy jakiegoś narzecza indiańskiego?

Tzw. językiem światowym staje się język, którego użytkownicy zdobywają przewagę nad użytkownikami innych języków, często ładniejszych i przyjemniejszych dla ucha, czasami o bogatszej poezji i większym dorobku kulturalnym. Przewagę taką uzyskuje się przy pomocy środków często używanych w rzeźniach - noży, toporów, pistoletów. Czy człowiek, który odmawia noszenia czapki futrzanej, "bo nie chce popierać", może popierać przemoc językową? Przecież angielski upowszechnił się nie dzięki Szekspirowi i Byronowi, ale dzięki niezliczonym, nie znanym często nawet z imienia generałom, konwkistadorom i zwykłym żołnierzom. Dzięki handlarzom niewolników i futer. Dzięki twórcom bomby atomowej. Czy możesz to zobaczyć tymi samymi oczami, którymi patrzysz na skórzane buty swoich znajomych? Tłumek przy stoisku z angielskimi książkami niczym się nie różni od tłumku przy garmażerce - te same głupawe twarzyczki szukające to "wiedzy i mądrości", to "siły i zdrowia".

Językiem światowym staje się język, którego użytkownicy wygrywają wojny - spadek popularności francuskiego był zbieżny z upadkiem francuskiego imperium i wzrostem znaczenia innych państw nie-francuskojęzycznych. Kto jeszcze dobrowolnie uczy się "światowego języka" rosyjskiego po wycofaniu sowieckich czołgów z naszej części Europy?

Chińska Republika Ludowa liczy kilkakrotnie więcej mieszkańców niż Stany Zjednoczone i ma o parę tysięcy lat dłuższą kulturę, my jednak nie uczymy się chińskiego, ale angielskiego. Przewaga gospodarcza? Tak oczywiście, ale czy ja też kierowany odruchem stadnym, mam swoim czasem i pieniędzmi wyrażać zachwyt i poparcie dla przewagi gospodarczej USA nad resztą świata?

Rządom wszystkich państw chodzi zawsze i przede wszystkim o pieniądze, nigdy o idee - chyba nie skłamię, jeśli tak powiem. Dlatego w tych wszystkich British Council czy Aliance Francais, naprawdę nie chodzi o propagowanie kultury danego kraju. To znaczy może nawet i o to, ale jest to jedynie środkiem, a nie celem. Środkiem do pieniędzy. I to dużych. I ja osobiście nie mam zamiaru dotować moimi skromnymi zarobkami dokładnie tych państw, które i tak już są zbyt bogate.

To, co robię, jest bardzo proste, to jest zwyczajny bojkot, nie udzielenie poparcia. Dokładnie tak, jak w przypadku mięsa.

Kiedy już człowiek zauważy, że coś jest nie w porządku, zaczyna rozmyślać, dlaczego na tym oto talerzu kurczak leży zamiast biegać po stepie albo dlaczego niedawno poznany Czeczeniec nie za bardzo miał ochotę na rozmowę po rosyjsku, chociaż chcieliśmy trochę poszpanować mozolnie wykutą gramatyką i prawie doskonałą wymową - wtedy następuje jakiś przełom. Może trwa sekundę, może tydzień - różnie to bywa. Parówki przestają smakować i już nie chce się tak bardzo znać na pamięć całego słownika. Zaczynają się rozważania: czy jestem w porządku głaszcząc psa i jedząc hamburgera? Dlaczego to ja muszę się tyle uczyć kretyńskich czasów zaprzeszłych, żeby pogadać z tym Maxwellem, a nie on ćwiczy tygodniami "W Szczebrzeszynie chrząszcz..."? Coś tu jest niesprawiedliwego w obu przypadkach. To widać, to słychać, to czuć...
Człowiek wtedy zaczyna szukać, niepewny i zagubiony. Pierwsze próby, pierwsza fasola. Odkrycie soi. Trochę kłótni, trochę szyderstw. I żeby tylko nie popaść w anemię.

I żeby tylko nie popaść w jakiś szowinizm. Żeby nie winić personalnie dzisiejszych Amerykanów za niecne czyny ich pradziadków, żeby nie zrywać kontaktów. Odkrycie esperanta.

Później człowiek powoli łapie wiatr w żagle, wypływa na szersze wody. Zaczyna czytać wegetariańskie książki i gazety. Obserwując siebie i paru kolesi widzi, że jednak się nie mdleje tak od razu i tak nagle. Jedzenie też jest smaczne. W sumie to całkiem fajna rzecz.

Tak samo jest z esperantem. Szybki kurs podstawowy, 16 reguł gramatycznych, zakup słownika. Po paru tygodniach pierwsze własne zdania. Potem listy i gazety. Broszury i książki. Spotkania, wyjazdy, podróże. A później następuje drugi przełom - ten zasadniczy. TO DZIAłA!!! - już się jest pewnym, że to był właściwy wybór, nie żadne dziwactwo. Panie Dzieju, to już rok, a ja jeszcze żyję. Coraz większe urozmaicenie jadłospisu, na przekór tym, którzy stale się dziwią: "To co ty jesz???"... Widać różnicę z tym, co było przedtem, widać słuszność własnych decyzji.

Po paru wstępnych rozmowach, nagle słowa same układają się w płynne zdania i zostają wyrzucone z szybkością właściwą językowi, którym mówimy na co dzień.
Nie trzeba nic udawać, żadnych obcych głosek, żadnych akcentów. I wszystko jest takie zrozumiałe - co do nas mówią. TO NA PRAWDĘ DZIAłA!!! Przeczytany Don Kichot, na przekór tym, co mówią, że esperanto to język ubogi... I kolejne potwierdzenie słuszności własnych decyzji.

I tak to by mniej więcej wszystko wyglądało. Oczywiście nie wszystkim to się spodoba, niektórych zdenerwuje, innych rozśmieszy. Większość się nie zgodzi. Ale przecież - esperanto jest jak wegetarianizm. Nie dla wszystkich. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie w dzisiejszych czasach.

marteno
VEGETARANO,
. skr. 2,
71-119 Szczecin 35

ESPERANTO - A JAK TO DZIAŁA W PRAKTYCE?

Próba odpowiedzi na prawdopodobne wątpliwości mogące się nasunąć po przeczytaniu powyższego tekstu.

* Czy esperanto jest wrogiem języka angielskiego?
* Na pewno nie, jest dla niego alternatywą. Wielu ludzi od urodzenia anglojęzycznych jest wybitnymi esperantystami. Celem propagowania esperanta nie jest zmuszenie Amerykanów, Australijczyków czy Francuzów, żeby mówili w swoich domach w tym języku, ale żeby stał się on językiem międzynarodowym, używanym nie zamiast języków narodowych, ale obok nich.
Rozmawiałem już kilkakrotnie z Brytyjczykami, Nowozelandczykami czy Amerykanami wyłącznie w esperanto. Nie było żadnych, najmniejszych problemów we wzajemnym zrozumieniu i to dla żadnej ze stron. To chyba jeden z najlepszych dowodów na to, że esperanto jest rzeczywiście rozwiązaniem światowego problemu językowego. My możemy się temu problemowi poddać zapisując na kurs angielskiego albo stawić mu czoła zapisując się (lub ucząc samemu) języka esperanto i zachęcając do tego naszych zagranicznych przyjaciół. Obojętnie, czy są Rosjanami, Niemcami, Amerykanami czy Wietnamczykami.

* Czy nauka esperanto nie stwarza problemów z innymi językami, których trzeba nauczyć się w np. szkole albo które nie są traktowane jako cudowny środek komunikacji międzynarodowej, lecz po prostu kogoś interesują?
* Wręcz przeciwnie. Esperanto, które w zasadzie nie jest, jak się powszechnie mówi, "sztucznym" językiem, ale jakby wydestylowaną, pozbawioną wyjątków podstawą wszystkich języków indoeuropejskich (a więc np. polskiego, angielskiego, rosyjskiego itd.) jest wręcz doskonałym pierwszym krokiem na drodze do opanowania znacznie trudniejszych języków narodowych. Esperantyści są z zasady zainteresowani językami obcymi i średnia ich znajomości wynosi 3 języki obce na głowę. Znaczy to, że każdy esperantysta mówi średnio 3 językami. Tylko 6% z nich nie zna żadnego innego języka obcego, a również kilka procent włada aż 9 językami. Nie mogłoby tak być, gdyby esperanto przeszkadzało w nauce innych języków.

* Czy da się jednak pogodzić w jakiś sensowny sposób to, co było mówione wyżej na temat bojkotu imperialistycznych języków z wymogami życia codziennego?
* Dokładnie w taki sam sposób, jak trzeba pogodzić swój wegetariański styl życia ze stylem życia otoczenia. Chodzi przede wszystkim o świadomość, o ten przełom we własnych stereotypach myślowych, czym jest język angielski we współczesnym świecie. Jeżeli ktoś dokona tego przełomu uczciwie i szczerze, i jest np. polskim muzykiem w jakimś zespole, to jego krok zaowocuje np. tym, że jego zespół nie będzie miał angielskiej nazwy i nie będzie śpiewał po angielsku. Na pewno nie tym, że zacznie śpiewać piosenki obrażające Amerykanów.
Esperantyzm w żadnym wypadku nie może zmienić się w ciasny fanatyzm czy sekciarstwo. Nikt przez to nie powinien cierpieć czy tracić. Dlatego jeżeli ktoś jest na przykład producentem ciastek czy dżemu i swoje towary sprzedaje w krajach angielskojęzycznych, byłoby nonsensem, gdyby zamazał on na etykietkach angielskie nazwy składników itd. Powinien on raczej dolepić obok drugą etykietkę z tekstem w esperanto.

* Ale jak to wszystko ma wyglądać w praktyce, np. w czasie podróży?
* Kiedy w jakimś obcym państwie muszę się o coś zapytać, np. o drogę, staram się robić to w narodowym języku kraju, w którym jestem. Najłatwiej wychodzi to przy pomocy rozmówek i słownika i bardzo często ma to o wiele lepszy skutek, nawet pomimo mojej nieporadnej wymowy, niż gdybym używał tego tak rozreklamowanego angielskiego. Ludzie po prostu nastawiają się życzliwiej, jeśli ktoś stara się mówić ich językiem, natomiast angielski naprawdę nie wszędzie jest tak lubiany i tak neutralny jak w Polsce. Jeśli chodzi o rozmowy bardziej skomplikowane, staram się zawsze znaleźć kogoś, kto mówi po niemiecku. Dopiero kiedy to nie jest możliwe, a na przykład mam mało czasu, mówię po angielsku. Ale takie sytuacje są naprawdę rzadkie i o wiele mniej przyjemne, niż próby porozumienia się po czesku czy słowacku.
Zawsze mówię też, dlaczego nie mam zbyt wielkiej ochoty mówić po angielsku (ta sama zasada, dla której przykazano mi po podpisaniu pewnej petycji, mówić w sklepach, dlaczego nie kupuję norweskich produktów). Ludzie często rozumieją to i przytakują. Wtedy mówię na temat esperanto, jeżeli ktoś jest oczywiście tym zainteresowany. Mam też ulotki po angielsku, niemiecku, francusku, które mogę dawać ludziom chcącym dowiedzieć się szczegółów.
Zresztą często ludzie sami z ciekawości pytają, co to za język, widząc czytaną w pociągu książkę czy słysząc esperancką rozmowę.

* Ale mimo wszystko trzeba jednak przyznać, że na koniec, kiedy inne próby nie zdadzą egzaminu, trzeba przejść na angielski, a nie na esperanto...
* I nawet nie próbowałem temu zaprzeczać. Taka jest sytuacja, angielski dominuje i nikt rozsądny nie będzie się z tym spierał. Nie chodzi absolutnie o to, żeby ludzi otumanić i żeby chodzili później na ulicy obcego miasta pytając setki przechodniów "u vi parolas esperante?". Chodzi o to, aby ludzie odpowiedzieli sobie szczerze, czego wynikiem jest ta sytuacja (tj. dominacja angielskiego) i czy jest ona właściwa - moralnie i ekonomicznie. Później, jeśli odpowiednio duża liczba ludzi odpowie sobie na te pytania, nastąpi stopniowa przemiana. Tak jak upadło znaczenie łaciny, rosyjskiego, francuskiego i innych, upaść musi i znaczenie języka angielskiego. Do tej pory musiało się to odbywać przez wojny. Teraz mamy esperanto i możemy dokonać tego na drodze pokojowej. Od nas tylko zależy, kiedy to się stanie.

Poza tym słusznym wydaje mi się jeszcze raz porównać esperanto do wegetarianizmu. To, że np. nie w każdej restauracji, tutaj i teraz, dostać można odpowiednie jedzenie, nie każda wizyta jest przyjemna, nie każda podróż łatwa (ze względów żywieniowych) nie jest wg mnie wystarczającym powodem, aby zrezygnować z moich przekonań i dostosować się do mięsożernej większości. Przeciwnie - jest to dla mnie raczej bodźcem, aby działać tak, żeby takich jak ja było więcej. O słuszności takiej postawy dowodzi przykład Wielkiej Brytanii, gdzie wegetariańskie 8% społeczeństwa doczekało się wielu udogodnień i poszanowania swoich praw.

Jeśli teraz my, esperantyści stanowimy mniejszość, wcale nie uważam, że należy zaniechać tej idei i poświęcić mój cenny czas (i pieniądze) zawiłościom angielskiej wymowy i gramatyki. Staram się działać tak, aby było nas jak najwięcej. I nie tylko ja.

Właściwie należy też dodać, iż mimo, esperantystów nie jest (na razie) jakaś wielka armia, nie są też oni garstką ukrytych w katakumbach oszołomów. Podam od razu banalny, ale moim zdaniem wymowny przykład. Na przestrzeni minionej połowy roku odbyłem 4 kilkudniowe podróże zagraniczne. Podczas 3 z nich, całkowicie przypadkiem, spotkałem na ulicy ludzi, z którymi rozmawiałem w języku esperanto.

1) Praga - przystanek autobusowy na przedmieściach. Pytam się przypadkowej kobiety, którym autobusem dojadę na ulicę N. Nie potrafi ona jednak tego mi powiedzieć i odchodzi. Podchodzi mężczyzna i pyta mnie po angielsku, czego szukam. Mówię mu, a on na to, że jedziemy tym samym autobusem i pokaże mi gdzie mam wysiąść. Po chwili ciszy pyta mnie, co robię w Pradze i od momentu kiedy usłyszał, że przyjechałem na kurs esperanta rozmawiamy wyłącznie w tym języku.
2) Małe węgierskie miasteczko nad Dunajem. Błąkając się zobaczyłem w przydomowym ogródku faceta z zieloną gwiazdką na torbie (znak esperanta).
3) Berlin - metro w nocy. Twarz, którą pamiętałem z jakiegoś spotkania, okazała się należeć do esperantysty.

Oczywiście, że są to wszystko tzw. czyste przypadki, mówią one jednak wyraźnie, że prawdopodobieństwo spotkania esperantysty na ulicy miasta wcale nie jest równe prawdopodobieństwu spotkania w tym samym miejscu papieża na przechadzce czy różowej pantery - jak często próbują to udowodnić zwolennicy języka angielskiego. To też warto przemyśleć.

marteno
VEGETARANO,
. skr. 2,
71-119 Szczecin 35

DLA TYCH, CO LUBIĄ KONKRETY

O idei można powiedzieć, że jest w zasadzie doskonała (oczywiście w takim stopniu, w jakim cokolwiek może być doskonałe) i jeżeli nie jest ona w taki sposób postrzegana, to znaczy, że albo zawinił przedstawiający ją, albo też słuchacz czy czytelnik nie potrafi przestać myśleć według swoich schematów. Może po prostu naucza angielskiego i boi się, że straci pracę, a może uważa, że musi się uczyć dużo w szkole i nie ma czasu na esperanto - możliwości jest wiele. Tak jak wiele jest powodów, dla których ludzie "nie mogą" przestać jeść mięsa czy "muszą" jeździć samochodem, choć jak najbardziej zgadzają się, że zwierząt nie wolno męczyć czy też rowery należy propagować.

Ale oczywiście nie chodzi o to, żeby przekonać dokładnie wszystkich i to do końca tygodnia. Chodzi o to, aby dotrzeć do tych, którzy już dojrzeli i sami czują potrzebę rozwiązania problemów językowych oraz przekonać tych, którzy się wahają. A tych ostatnich jest bardzo wielu. Z jednej strony rozumieją wszystko, zgadzają się, przytakują, ale za chwilę mówią: "ale to się nie sprawdzi, Amerykanów nie przekonamy." To takie dziwne, utopijne myślenie - ktoś sam jeszcze nawet nie zaczął się uczyć esperanta, a martwi go to, że inni nie będą chcieli. Ludzie mówią: "angielski rządzi i nie uda się wprowadzić esperanta". A ja tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego już na samym początku ludźmi kierują takie ambicje, że chcieliby cały świat zmieniać i pragnęliby całkowitej, rewolucyjnej przemiany - koniecznie jeszcze za swojego życia.

Jak już napisałem wcześniej, jest to albo wina kogoś, kto tak się przejał sloganami, że zatracił zdolność myślenia "nie-globalnego", albo kogoś, kto to przedstawia (czyli np. ja) i który nudzi, męczy ideami i swoimi aksjologicznymi wrażeniami dzieli się ze zdezorientowaną publicznością. Dlatego należy zwrócić uwagę na tzw. drugą stronę medalu - czyli czym jest esperanto dzisiaj i czym jest ono dla Ciebie, który żyjesz również Dzisiaj i w dodatku Tutaj. Czyli abstrahując od niewątpliwie pięknego, ale i utopijnego obrazu całego świata zjednoczonego poprzez zielony język - kiedyś tam w przyszłości, wyobrazić sobie należy, jakie korzyści możemy czerpać z esperanta w chwili obecnej.

Są to naprawdę możliwości tak różnorodne i tak interesujące, że najbardziej idealistyczny marzyciel nt. świetlanej przyszłości, jak i najbardziej zdesperowany niedowiarek, znajdują na ogół coś przekonującego - jeśli tylko ktoś im to umożliwi.

Dlatego opiszę teraz najbardziej charakterystyczne (wręcz znamienne) dla esperanckiego świata motywy, aby ktoś, kto się waha i nie wierzy w przyszłość esperanta, mógł bez uczucia walki z wiatrakami zanurzyć się w kolorowej teraźniejszości:

* możliwości podróżowania są praktycznie nieograniczone, bezpłatne noclegi w domach esperantystów, którzy są w każdym państwie świata oraz inne, podobne udognienia turystyczne;
* dostęp do literatury (np. anarchistycznej), którą nie zawsze jest łatwo przeczytać w swoim języku ojczystym. Oczywiście można ją zdobyć po francusku czy niemiecku - ale pytanie - jak to zrobić i kto jest się w stanie tak nauczyć obcego języka, aby swobodnie czytać interesujące go pozycje? Esperanto daje taką możliwość już po roku nauki;
* możliwości uczestniczenia w rzeczywiście międzynarodowych spotkaniach, podczas których można naprawdę porozmawiać z przedstawicielami innych narodowości, a nie tylko życzyć smacznego w stołówce czy wydukać pytanie o wiek i zawód;
* możliwość komunikacji z osobami o podobnych zainteresowaniach i celach. A więc są organizacje esperantystów - ekologów, wegerarian, anarchistów, naturystów, buddystów i innych. Za pomocą biuletynów, spotkań, sieci komputerowych czy zwyczajnych listów można poznać osoby, z którymi łatwo znaleźć wspólny język - dosłownie i w przenośni;
* możliwość skorzystania z wielu różnych usług w rodzaju: "przyślij mi to", "dowiedz się dla mnie tego", korzystając z wydawanej co roku książki z adresami osób lubiących spełniać tego typu zachcianki;
* znając esperanto można o wiele lepiej rozumieć inne języki, nawet znając je pobieżnie - z uwagi zarówno na podobieństwo wielu wyrazów, jak i na propedeutyczne właściwości esperanta.

Tego typu atrakcje można by mnożyć praktycznie w nieskończoność, bo są ludzie, którzy nauczyli się esperanta tylko i wyłacznie dlatego, że zbierają pocztówki albo chcą mieć zagranicznego męża.

Taka wyliczanka zdenerwowałaby jednak wielu esperantystów (i mnie samego też), tych którzy widzą w esperancie nie zabawkę, ale realne antidotum na konkretny i ważki problem współczesnego świata. Prawda jest jednak taka, że pewne argumenty, które przemawiają do jednych ludzi, innych nudzą, a inne z kolei, które wydają się banalne potrafią zesperantyzować" może nawet i większą liczbę osób.

I to jest bardzo dobra rzecz - każdy może nauczyć się esperanta (nie zastanawiając się w ogóle nad przyszłością tego języka) i każdy może wykorzystać tę wiedzę, w jaki tylko sposób będzie miał ochotę. Niezależnie czy jest mizantropem, czy podróżnikiem, jaką wyznaje religię i jakiej jest narodowości. Czy jest w mniejszości, czy w większości (seksualnej, narodowej itp.). Czy głosował na tych, czy na tamtych. Czy należy tu, czy tam. Czy się interesuje tym, tamtym albo niczym. No tak, ale najpierw jednak trzeba się nauczyć...

kun amikaj salutoj -
marteno
Szczecińska (młodzieżowa) grupa esperancka spotyka się w każdą niedzielę o godz. 18:00.
andrew spect (piotr), ul. Konopnickiej 18/2, 71-150 Szczecin,
BONVENU!

nasza wspólna przyszłość:

FRANCUSCY ZIELONI I ESPERANTO

1. Języki regionalne, narodowe i esperanto
Dla nas, Zielonych, bardzo wrażliwych na problemy mniejszości narodowych, ten naturalny język daje równouprawnienie wszystkim innym językom, unikając w ten sposób hegemonii tych języków, które chcą narzucić ekonomicznie i militarnie silne kraje.
Każdy obywatel ma prawo wyrazić się przez swój ojczysty język. Mniejszości regionalne są bardzo związane ze swoimi kulturami i językami - i słusznie. Esperanto nie konkuruje ani z językami narodowymi, ani regionalnymi, ponieważ używa się go na zupełnie innym poziomie. Jeśli rozważa się 3 poziomy komunikowania:
* regiony zachowują swoje języki;
* kraje popierają własne;
* w skali światowej, esperanto umożliwia komunikowanie szanując kulturalną i językową tożsamość wszystkich ludów.

2. Propozycje Zielonych przychylne Esperantu
Francuscy Zieloni polecają używanie esperanta podczas międzynarodowych spotkań. Inne zielone ruchy już się w tym kierunku zaangażowały (Ukraina, Irlandia...) Przyjęcie esperanta jako języka pomocniczego na każdym poziomie ułatwi komunikowanie się, zarówno w międzynarodowych instytucjach, jak i między obywatelami.
Nauka tzw. języków obcych będzie bardziej sukcesywna dzięki uprzedniej nauce esperanta: tego dowiodły wszystkie zrealizowane eksperymenty. Dlatego na przyszłość Zieloni proponują nauczanie j.międzynarodowego esperanto, stopniowo i na równi z innymi językami.
Z powodu wzrastającej wymiany informacji między ludźmi, aby uprościć życie codzienne, wszystkie oficjalne dokumenty, jak i instrukcje bezpieczeństwa (np. wydawane przez ONZ - przyp.tłum.), niech będą redagowane w języku narodowym i w esperanto, mając na celu równość i skuteczność.

Ułatwiane w ten sposób komunikowanie się umożliwia lepsze zrozumienie także między jednostkami. Obawę wobec innych i wynikający stąd rasizm zastąpi zaufanie, niezbędne dla życia społecznego. Esperanto, ułatwiając dialog, przynosi ideę braterstwa i pokoju między ludźmi. Stwierdzenie to było orędziem twórcy języka międzynarodowego, dziś jest ono orędziem Zielonych.

3. W Parlamencie Europejskim. Ekologia, esperanto, czy taka sama przyszłość?
* Ponieważ esperanto przyczynia się do promocji pokoju, polepszając międzynarodowe porozumiewanie się między ludami;
* ponieważ esperanto stara się szanować prawo każdej osoby do używania swego języka ojczystego (narodowego lub regionalnego), w duchu kulturalnego pluralizmu, równocześnie przeciwstawiając się zbytniemu, a nawet imperialistycznemu używaniu głównych języków;
* ponieważ używając neutralnego języka esperanto my, Zieloni, europejscy i światowi federaliści moglibyśmy znieść jakąkolwiek dyskryminację językową w naszych własnych działaniach i międzynarodowej współpracy;
* ponieważ esperanto umożliwia połączenie jedności, różnorodności i solidarności; jego przyszłość jest ściśle związana z przyszłością ekologii!

Bruno Boissiere (Zielony Deputowany w EP),
Solange Fernex (Zielona Deputowana w EP),
z dokumentu Francuskich Zielonych "Que sais-je", PUF 1511,
"L'esperanto" - Pierre Jeanton
z esperanto tłumaczył:
Marek Warmuz

Od tłumacza:

Od siebie dodam jeszcze, że od marca'94 wszystkie oficjalne dokumenty Francuskich Zielonych (FZ) wydawane są tylko w jęz.francuskim i esperanto. Została też powołana Stała Komisja ds. Esperanto. Polski Związek TUTMONDE - Ruch Transnarodowy, będący częścią światowego esperanckiego ruchu ekologicznego (45 krajów), a którego jestem polskim przedstawicielem, będzie nawiązywał dalsze kontakty z FZ, a także z ukraińskimi i irlandzkimi zielonymi, wspomnianymi w dokumencie. Odnotować też należy fakt, że główne dokumenty Europejskiej Federacji Zielonych również zostały przełożone na esperanto. Myślę, że słowa deputowanych EP: Przyszłość esperanta jest ściśle związana z przyszłością ekologii należałoby, rozważyć również wśród polskich zielonych i ekologów. Zalążkiem tego byłaby zawiązana w zeszłym roku Grupa Robocza FZ ds. Języka Międzynarodowego (p/a Zdzisław Dziubecki, Belzacka 64/36, 97-300 Piotrków Tryb., tel 47-32-65). To samo dotyczy esperantystów, których znaczna część lekceważy ekologię albo jest "za", ale tylko deklaratywnie, zresztą jak większość polskiego społeczeństwa.

Kursy korespondencyjne esperanta
W kursach organizowanych przez TUTMONDE uczestniczy nieco zielonych, co dobrze wróży na przyszłość. Dlatego dla nich będziemy organizować spotkania konwersacyjne oraz obozy międzynarodowe w różnych krajach: EKO-ESP. W tym roku mamy nadzieję pozyskać sponsorów (nawiązaliśmy pierwsze kontakty), którzy deklarują pokrycie 50-80% kosztów pobytu. Byłby to wspaniały i tani wypoczynek letni z esperantem. Nauka trwa 3-6 m-cy, a zatem, jeśli chcesz uczestniczyć w takim obozie, koniecznie musisz podjąć naukę języka najpóźniej do 30.4.br. Informacji udziela:

PZ TUTMONDE,
p/a Marek Warmuz,
Komandosów 7-83,
30-334 Kraków
tel 0-12/665059

Jeżeli chcesz poznać problemy ruchu esperanckiego w kraju i na świecie, jego idee i kulturę - czytaj:
"Mankanta enero"
pismo esperantystów i sympatyków języka międzynarodowego.
Zamówienia kierować na adres:
Adam B.Olszewski
Trybunalska 13a/4
83-300 Elbląg

" ZIELONE BRYGADY" 4(70), KWIECIEŃ'95 S.15

Do spisu