Strona główna 

ZB nr 8(74)/95, sierpień '95

Festiwal Dawno, dawno temu, kiedy na ziemi leżał jeszcze śnieg i rowery ślizgały się tak, że przypominały dwukołowe narty, a ciemno robiło się ledwo wstawaliśmy z łóżek i ponuro się działo na tym świecie, przyjechał do mnie jeden taki Federasta Zielony, niejaki Darek Szwed ze słonecznym pomysłem pt: "A może byśmy tak zaczęli robić swoje imprezy zamiast czekać aż inni zrobią coś, co i tak będzie nie do końca dla nas?" W tym to historycznym momencie zrodził się "lotny festiwal POZA MURAMI". Poza murami tradycyjnego Starego Miasta w Krakowie, poza murami pewnych więdnących instytucji, rutynowego myślenia, tetryczejącej tak zwanej kultury... i inne takie szczytne i rewolucyjne hasła. "Lotny", bo nie związany z żadnym miejscem, ograniczonym okresem czasu, ustaloną grupą ludzi. W miarę odkrywania nowych terytoriów, pojawiania się nowych pomysłów i spadania funduszy z nieba miały się dziać rzeczy bardzo różne, ogólnie rzecz biorąc takie, od których ludziom miało być milej albo śmieszniej albo energiczniej albo refleksyjniej (to chyba nie bardzo po polsku, ale może redakcja po znajomości nie będzie się upierać, żeby poprawić). No i niektóre nawet się zdarzyły. A mianowicie:

Przy okazji konferencji nt. "Rewitalizacji terenów poprzemysłowych" w maju zrewitalizowaliśmy Krakowskie Zakłady Sodowe, prawie stuletni kompleks przemysłowy, likwidowany z racji szkodliwości dla otoczenia. W halach fabrycznych z 1905 roku odbył się największy w naszym miasteczku rave, jakieś osiemset osób szalało do białego rana, odbył się spektakl japońskiej tancerki butoh Miho Iwata, lokalni didżeje zapuszczali techno i jungle, techno na żywo grało O.N.G.O., no i światła, buzery, bajery, dużo energii i żadnych ofiar w ludziach. Nikt nic nie zdemolował i nikogo nie zmasakrowano. Okazaliśmy się młodzieżą kulturalną i władcy tego wspaniałego pałacu wspaniałomyślnie zgodzili się użyczyć go jeszcze raz, pod koniec lipca, tym razem na pracownie plastyczne.

A czerwiec w plenerze. Po drugiej, "gorszej" stronie Wisły jest takie miejsce, które mało kto zna, a szkoda: Fort Św. Benedykta. Stara, poaustriacka rotunda, ciągle w remoncie, ale użyczana różnym maniakom, którym chce się robić coś gdzieś, gdzie nikt nie przyjdzie, bo nie trafi. Fort jest na szczycie wzgórza, pod fortem wielka, dzika łąka, z fortu widok na zachód słońca, Wawel, wszystkie wieże i kopce - idealne miejsce do hasania. 10.6. mimo poważnych turbulencji organizacyjnych (mea culpa!) na murach zagrał Atman z towarzyszeniem krakowskich bębniarzy.

Tego samego dnia grupa desperatów pod przewodem Ewy Ciepielewskiej zaczęła poprawiać krajobraz okolicy. Łąkę zamyka betonowy bunkier szkoły. Nie wypadało wysadzać go w powietrze, więc trzeba było go jakoś zamaskować. Tak więc wzięliśmy farby i pędzle, drabiny i liny, malarzy i alpinistów, i malowaliśmy, malowaliśmy, malowaliśmy, aż namalowaliśmy! Ocean. Z portretem wieloryba naturalnej wielkości. I z delfinami. Ma to jakieś 40 na 9 metrów "Bitwa pod Grunwaldem" może się schować (powinno się ją schować tak czy owak). Ludność okoliczna twierdzi, że się cieszy. Oficjalne wodowanie wieloryba odbyło się 5.7., matka chrzestna rozbiła o niego butelkę (nie zdradzę czego), wyrecytowała: "Płyń po morzach i oceanach świata" nadając mu imię Ziutek. Następnego dnia w Wyborczej można było przeczytać: "Ziutek zwodowany".

Była jeszcze wyprawa na Marsa. Wspaniałomyślne MPK zgodziło się posłużyć jako Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji Międzyludzkiej, Międzyplanetarnej i Intermedialnej i oddało na naszą pastwę tramwaj wraz z motorniczym. 10.6. pojazd z zaklejonymi na czarno szybami i rozwieszonymi w środku obrazami Grzegorza Domhera, z tabliczkami "Pierwsza polska załogowa wyprawa na Marsa" wywoził lud "poza mury", czyli z centrum na miejsce koncertu. Z przykrością stwierdzam jednak, że lud wzbraniał się do niego wsiadać. Trzeba ten pomysł jeszcze dopracować.

Trzeba w ogóle jeszcze dużo dopracować. "Szołbiznes" to nie bajka. Materia stawia opór, artyści mają humory, sponsorzy wcale nie dobijają się do naszych drzwi. Jedno w tym wszystkim napawa mnie optymizmem: okazało się, że świat wcale nie składa się z samych ponuraków i że w każdej instytucji znajdą się ludzie skłonni popierać różne dziwne wybryki - pozwolono nam wkroczyć na teren fabryki, przemalować szkołę, porwać tramwaj, wszystko to bez zbędnych obaw i wątpliwości. Wielkie dzięki. Wielkie dzięki Fundacji IUCN (International Union for Conservation of Nature) i Wydziałowi Kultury Urzędu Miasta Krakowa, którzy imprezy finansowali oraz Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych, która imprezy firmowała. Największe dzięki wszystkim, którzy uwierzyli i mimo wszelkich przeciwności wzięli udział w tym przedsięwzięciu. Amen.

Magda Mosiewicz
(scenariusz i reżyseria)




ZB nr 8(74)/95, sierpień '95

Początek strony