Strona główna 

ZB nr 8(74)/95, sierpień '95

OCZYSZCZALNIE HYDROBOTANICZNE
CO ZIMĄ ?

Będąc już w podeszłym wieku jeden z cesarzy austriackich bardzo długo się wzbraniał przed zainstalowaniem w swoich apartamentach spłuczki w ubikacji hołdując zasadzie, że co sprawdzone to najlepsze. Gdy wreszcie udało się go przekonać do tego pomysłu, tak się zachwycił tym wynalazkiem, że całymi godzinami przesiadywał i spuszczając wodę podziwiał owo urządzenie. Całkiem prawdopodobnie, podobną drogę od nieufności poprzez aprobatę aż do zachwytu czeka pomysł oczyszczalni hydrobotanicznych, których zasada działania jest zbyt prosta, aby mógł ją bez oporów zaakceptować przeciętny rodak.

W marcowym numerze ZB w bardzo skrótowy sposób przedstawiłem istotę i pobieżną charakterystykę oczyszczalni roślinnych. Reakcją na ów artykuł jest anonimowy list nadesłany do redakcji, którego autor usiłuje przekonać Czytelników iż tego typu pomysły w naszych warunkach klimatycznych nie zdają egzaminu w warunkach jesienno-zimowych. Aby usunąć wątpliwości dotyczące sprawności tego typu rozwiązań w okresie zahamowanej wegetacji roślin zielonych, trzeba się zagłębić się w bardziej szczegółowy opis działania takich oczyszczalni.

Oczyszczalnie hydrobotaniczne są swoistym ekosystemem stworzonym przez człowieka, który ma na celu skuteczne usuwanie zanieczyszczeń ze ścieków w ciągu całego roku, również zimą. Wykorzystano w niej naturalne zdolności organizmów z terenów podmokłych do wychwytywania biogenów z otaczającej ich wody. Procesy takie zachodzą praktycznie w każdej rzeczce, stawie, torfowisku itp.

Z uwagi na to, że ścieki charakteryzują się dużą koncentracją zanieczyszczeń, oczyszczalnia hydrobotaniczna, aby skutecznie funkcjonować musi zawierać kilka niezbędnych elementów. Pierwszym z nich jest zbiornik, do którego trafiają ścieki surowe, czyli to wszystko - i w takim stanie - co wylatuje z naszych domów rurami kanalizacyjnymi. Tutaj zachodzi wstępne oczyszczanie przy udziale procesów mechanicznych (sedymentacja, oddzielanie zawiesin itp.) i biologicznych (fermentacja). Dopiero tak podczyszczone ścieki kierowane są na poletko z roślinnością bagienną, która jest drugim i zarazem najważniejszym etapem usuwania nieczystości. Roślinami używanymi do obsadzania takich poletek są najczęściej trzcina pospolita, pałka wodna, sitowie, lilia wodna, irysy, wiklina. Dlaczego właśnie te a nie inne rośliny nadają się najlepiej do tego celu ? Cechą decydującą o ich wykorzystaniu jest obecność tkanki powietrznej zwanej aerenchymą. Dzięki niej możliwe jest dostarczanie tlenu do części rośliny znajdujących się pod wodą, czyli korzeni. Tlen w wyniku dyfuzji przedostaje się do przylegającego gruntu, wskutek czego tworzy się wokół nich strefa bogata w ten pierwiastek, a im dalej od nich, tym jest go mniej. Powstaje w ten sposób mozaika stref tlenowych i beztlenowych, które są zamieszkane przez różnego rodzaju drobnoustroje bakterie, grzyby, glony i pierwotniaki. Oczywiście, każdy z tych organizmów wybiera dla siebie miejsce najbardziej korzystne do bytowania, co powoduje, że strefy tlenowe i beztlenowe różnią się między sobą składem gatunkowym organizmów. Właśnie te mikroorganizmy są główną siłą, która likwiduje zanieczyszczenia z ścieków, a ich różnorodność powoduje, że procesy rozkładu zachodzą jednocześnie zarówno na drodze tlenowej jak i beztlenowej. W dobrze funkcjonującej oczyszczalni hydrobotanicznej ilość bakterii jest 100 razy większa niż w klasycznej oczyszczalni biologicznej. W trakcie szeregu procesów ścieki zostają poddane naturalnej obróbce, w wyniku której substancje zanieczyszczające zostają rozłożone na związki łatwe do zagospodarowania przez mikroorganizmy i rośliny. Lwia część składników uzyskanych w ten sposób zostaje wykorzystana przez same drobnoustroje w swoich własnych procesach życiowych, czyli na wzrost, rozwój i rozmnażanie, a tylko niewielka część (ok. 10%) wykorzystywana jest przez rośliny zielone. I tutaj dochodzimy do sedna problemu, dlaczego sprawność oczyszczalni hydrobotanicznych nie zależy od stanu wegetacji roślin. Bezsporny jest fakt, że w warunkach zimowych wydajność ich spada o ok. 20%, jest to wynik właśnie zahamowanej wegetacji roślin wykorzystanych do obsadzenia poletka. Lecz sprawna jest cała armia drobnoustrojów, której nawet dosyć tęgie mrozy nie są w stanie przeszkodzić spełniać swej funkcji. Rola roślin sprowadza się tylko do napowietrzania warstwy złoża, przez które przepływają ścieki, odparowywania części wody w procesie transpiracji i zapewnienia w warunkach zimowych izolacji termicznej warstwy aktywnej, dzięki uschniętym częściom naziemnym. Oczyszczalnie wykorzystujące omówioną zasadę mogą równie dobrze funkcjonować i bez roślinności, wówczas warstwa zamieszkiwana przez drobnoustroje musi się znajdować pod powierzchnią ziemi i konieczne jest zainstalowanie urządzeń napowietrzających złoże.

Jak to się dzieje, że oczyszczalnie te mogą funkcjonować bez większych problemów nawet w warunkach zimowych? - zapyta może niejeden sceptyk. Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle prosta: bo złoże aktywne przez cały czas utrzymuje temperaturę około 30°C, co umożliwia dobre warunki bytowania drobnoustrojom również w tym okresie. Dzieje się tak z trzech powodów. Pierwszym z nich jest "kołderka" z uschniętych części naziemnych roślin użytych do obsadzenia poletka, która izoluje drobnoustroje od niekorzystnych wpływów środowiska. Drugim czynnikiem, pozwalającym utrzymać odpowiednie warunki termiczne złoża jest stały dopływ świeżych ścieków o stosunkowo wysokiej temperaturze. Trzeci i ostatni powód umożliwiający funkcjonowanie takich oczyszczalni w zimie to fakt, że w procesach życiowych drobnoustroje wydalają sporo energii na zewnątrz, przez co same ogrzewają swoje otoczenie. Wszystkie te czynniki razem wzięte powodują, że system taki z powodzeniem spełnia swoje zadanie poprzez cały rok i nie ma żadnych powodów, aby zaniechywać jego rozpowszechniania. Obniżoną sprawność w okresie zimowym można zneutralizować poprzez dłuższe przetrzymywanie ścieków na poletku z roślinnością nawet do kilkunastu dni (w ciepłej porze roku wystarczy 5-7 dni) i obniżenie poziomu ścieków poniżej poziomu gruntu, co zapobiegnie ich zamarzaniu (w cieplejszych miesiącach poziom ścieków jest wyższy o około 5cm niż poziom gruntu). Nie bez znaczenia jest również odpowiednia powierzchnia poletka przypadająca na jednego "producenta" ścieków. Dla typowego mieszkańca domku jednorodzinnego powinna ona wynosić ok. 8m2.

:-)

Nie znam doświadczeń opisywanych przez anonimowego autora, jednak na podstawie jego listu można pokusić się o pewną analizę przedstawionego rozwiązania i próby odpowiedzi, dlaczego w zimie to rozwiązanie zawiodło.

Autor opisuje, że ścieki po wstępnym oczyszczeniu zostały skierowane do ROWU POROŚNIĘTEGO TRZCINĄ. I właściwie w tym stwierdzeniu już jest zawarta odpowiedź, dlaczego układ ten funkcjonował tylko w ciepłej porze roku. Aby cześć roślinna oczyszczalni hydrobotanicznej w skuteczny sposób spełniała swoją rolę, nie może to być rów z trzciną, a specjalnie zbudowane do tego celu poletko. Poletko takie to wykopany dół o głębokości około 70-80cm i odpowiedniej powierzchni, wyłożony folią, który następnie wypełniony jest tłuczniem, żwirem lub innym materiałem gwarantującym dobrą przesiąkliwość ścieków i dopiero potem obsadzonych roślinami. To właśnie na materiale wypełniającym rozwinie się bogata fauna i flora drobnoustrojów, rozkładająca zanieczyszczenia. Korzenie roślin przerastające złoże będą napowietrzać całą warstwę, w której zachodzić będą procesy oczyszczania. Niezbędne są również odpowiednie urządzenia, pozwalające na regulacje poziomu ścieków. Dopiero tak skonstruowana część z roślinami może gwarantować dobre usuwanie zanieczyszczeń w każdej porze roku. Rów porośnięty trzciną nie może zapewnić skutecznego oczyszczania ścieków, chociażby z tego powodu, że warstwa aktywna, czyli ta gdzie znajdują się drobnoustroje rozkładające zanieczyszczenia, jest zbyt mała. O ile podczas pełnej wegetacji roślin sprawność takiego rowu może być wystarczająca, to zimą, gdy skuteczność oczyszczalni nieco spada, takie rozwiązanie zawodzi. Ponadto część związanych latem biogenów ulegało wypłukiwaniu, co sugeruje, że ścieki były puszczone przez wspomniany rów dosyć silnym strumieniem. Czegoś takiego nie stosuje się w klasycznych oczyszczalniach hydrobotanicznych, gdzie ścieki zalegają na poletkach z roślinnością bagienną kilka lub kilkanaście dni i dopiero po takim czasie są odprowadzane do odbiornika. Umożliwia to dokładne ich oczyszczenie i zapobiega wymywaniu biogenów związanych wcześniej. Prawie wszystkie związki, które powstają w wyniku rozkładu zanieczyszczeń są zużywane przez drobnoustroje i rośliny, które wbudowywują je w swoje organizmy. Po pewnym czasie każdy organizm obumiera i związane w jego ciele pierwiastki nie są uwalniane, a pozostają w złożu w postaci osadów itp. Gdyby użyć silnego strumienia ścieków, mogłoby dojść do ich wypłukania, co prawdopodobnie miało miejsce w przypadku opisywanego rowu z trzciną, natomiast w przypadku poletka, gdzie ścieki zalegają i przelewają się podobnie jak przelewa się woda z pełnego naczynia, możliwość wypłukania osadów jest praktycznie żadna.

Funkcjonujące w naszym kraju oczyszczalnie hybrobotaniczne dowodzą, że korzystanie z nich jest w pełni możliwe i zapewnia skuteczne usuwanie zanieczyszczeń ze ścieków przez cały rok.

Pomysłem tym zainteresowali się nie tylko właściciele domków jednorodzinnych, lecz także duże zakłady przemysłowe. Istniejąca i sprawnie działająca cały rok oczyszczalnia hydrobotaniczna w Kopalni Węgla Brunatnego w Bełchatowie może być przykładem, który przekona największych sceptyków do tego pomysłu i ulegną oni takiemu zauroczeniu tym rozwiązaniem, jak wspominany na początku cesarz - spłuczką klozetową.

W najbliższym czasie kilka słów o tym jak zbudować własną oczyszczalnie hydrobotaniczną za niewielkie pieniądze.

W tekście wykorzystano materiały z Fundacji Oławy i Nysy Kłodzkiej. Specjalne podziękowania dla Marzenki Mordarskiej, studentki IV roku filozofii KUL

Krzysztof Czuchra
Konarskiego 16/91,
39-200 Dębica

BATERIE - W CZYM PROBLEM?

Problem w tym, że baterie są produkowane. Są produkowane, bo są kupowane. A zawierają substancje, z których część jest bardzo niekorzystna niebezpieczna dla środowiska. Przykłady?

Oto co można znaleźć w jednej "przeciętnej" tonie starych baterii:

Oprócz tego w małych ilościach nikiel i lit.

Być może jesteście rozczarowani. Tylko 3 kg Hg? Śmieszne 0,5 kilo Cd? No i tylko 0,3 kilograma Ag na tonę? To żenujące!!! Z czym do ludzi? To nikogo nie ruszy.

Otóż moi mili, te liczby są jednak naprawdę znaczne. Baterie mają dość duży ciężar właściwy. Tona, to objętościowo nie tak wiele a może z niej, jak widać, przeniknąć do otoczenia np. 3 kilo rtęci. Spytajcie nauczyciela chemii co o tym myśli.

Powyższe zestawienie jest oczywiście tylko jednym z wielu. W każdym wartości wahają się, lecz daje, jak myślę pewne rozeznanie.

PO CO SIĘ MĘCZYĆ I ZBIERAĆ BATERIE?

Jak twierdzą, mogą one zatruć glebę, wodę, stworzenia i ludzi. Dlaczego, bo zawierają metale ciężkie? Człowiek też je zawiera. I co? Ale baterie mają "tego" całkiem dużo, w każdym razie wystarczająco dużo, aby w krajach "rozwiniętych" (np.: Niemcy, Holandia) uznane zostały za tzw. "odpady niebezpieczne" lub "odpady wymagające specjalnego nadzoru". Jak zwał tak zwał.

To pociąga za sobą pewne konsekwencje. Jako takie, muszą być one szczególnie traktowane, tzn. nie można na przykład składać ich na zwykłym składowisku komunalnym, choćby nie wiem jak izolowanym. Muszą być oddane na składowisko dla odpadów niebezpiecznych lub poddane recyklingowi (ale o tym później), lub spalone (ale o tym zapomnijmy).

*

Baterie należy więc zbierać ponieważ:

Po pierwsze. Zawierają w odpowiednio dużych ilościach całą gamę składników, których wpływ na środowisko i ludzi nie pozostawia chyba żadnych wątpliwości. Szczególnie warto tu zwrócić uwagę na: rtęć ok. 30% wag. w bateriach cynkowo rtęciowych:

Te metale ciężkie stwarzają ogromne trudności przy ewentualnym kompostowaniu odpadów organicznych. W wyniku korozji lub nieszczelności obudowy wydostają się na zewnątrz zanieczyszczając znakomicie kompost. W efekcie końcowym może się on stać zupełnie bezużyteczny. Problem ten jest widoczny np. przy kompoście katowickim ale tam na szczęście mają jeszcze hałdy górnicze.

Po drugie. Baterii jest dużo i z roku na rok coraz więcej. Żeby nie być gołosłownym podam pewne dane niemieckie, ponieważ polskich jeszcze się nie dorobiliśmy, przynajmniej nic o tym nie wiem.

W 1992r. sprzedano w Niemczech ok. 774 mln sztuk baterii, czyli ok. 26 415 ton, czyli ok. 10 sztuk i zarazem 330 gram na 1 człowieka zza Odry. Liczby te dla r. 1993 wzrosły podobno o ok. 2-3%. Oczywiście są to tylko szacunki, jednak dosyć wiarygodne. Myślę, że można je jakoś odnieść do naszych warunków.

Po trzecie. Jeżeli baterie są składowane na zwykłym składowisku komunalnym, to należy się oczywiście liczyć z tym, że zostaną uwolnione związki metali ciężkich oraz inne niesympatyczne substancje (kwasy, ługi itp.). Przenikają one do "ciała" składowiska i jeśli nie ma odpowiedniego zabezpieczenia, dalej do ziemi, wód gruntowych itd., by przy odrobinie "szczęścia" pojawić się wreszcie w trawie, marchewce, mleku matek itd.

Jeżeli z kolei dane składowisko jest odpowiednio zabezpieczone, to znajdujemy te związki w wodach przeciekowych, co podbija niezmiernie koszty ich oczyszczania (zresztą ze szlamem też coś trzeba zrobić)

SŁÓW PARĘ O ZBIÓRCE BATERII

(...w RFN, bo akurat o tym kraju mam informacje)

Nie będę wnikał w szczegóły. Wystarczy, że napiszę iż w r. 1988 z inicjatywy Ministerstwa Środowiska RFN, Zjednoczenia Przemysłu Elektrotechnicznego i Elektronicznego (ZVEI) i Niemieckich Handlowców ustalono, że będzie się znakować pewną część baterii w celu ich późniejszego wysegregowania i utylizacji.

W ramach tego postanowienia znakowane są te najbardziej niebezpieczne: baterie niklowo-kadmowe, baterie zawierające rtęć w ilościach większych niż 0.1% wagowo oraz alkaliczno manganowe.

Handel detaliczny zobowiązał się dobrowolnie prowadzić zbiórkę starych baterii w sklepach, gdzie są one sprzedawane.

Na podstawie późniejszych badań stwierdzono, że ilość baterii oznakowanych, czyli tych, które powinny być zebrane i poddane utylizacji wynosi ok. 700 ton a więc ok. 3% wag. wszystkich baterii na rynku, i że tylko ok. 64% z tych 3% zostało odebrane przez handel detaliczny.

Analizując te dane narzuca się wniosek: gra nie warta świeczki! Może nie do końca. Istotne jest, że są to jednak te najbardziej "nieprzyjemne" baterie. A więc owe 64% z 3% to jakościowo o wiele więcej.

Poza systemem proponowanym przez ZVEI istnieje też często równoległa zbiórka baterii, prowadzona "na żywioł", czyli jak ktoś ustawi pojemnik. W ten sposób zdyscyplinowane społeczeństwo niemieckie uzbierało w 1992r. ok. 20% wag. z ogólnej masy baterii. Baterie te zostały złożone na składowiskach dla odpadów niebezpiecznych.

PROBLEMY (...w RFN)

Praktyka wykazuje więc, że pomimo możliwości zwrotu starych baterii do sklepu lub wyrzucenia ich do odpowiedniego pojemnika, ciągle jeszcze duża część trafia do zwykłego kosza na śmieci. Ludziom się nie chce, sklepy nawalają z odbiorem itp. Ponieważ system zbiórki baterii uzależniony jest prawie zupełnie od dobrej woli ludu, dlatego proponuje się:

CZAS NA RECYKLING

To nie taka prosta sprawa. W Niemczech prowadzi się na bardzo małą skalę odzysk niektórych surowców z baterii i to tylko z tych znakowanych w ramach systemu ZVEI.

Baterie z rtęcią załatwia się w Lubece, natomiast kadmowo-niklowe wysyła do Francji. W sumie jest to ok. 50% wysegregowanych baterii oznakowanych. I to wg moich danych wszystko.

W Polsce nie istnieją możliwości sensownego przerobu starych baterii w celu odzysku substancji szkodliwych i surowców. Dla ostrożności dopiszę, że ja się z tym nie spotkałem.

Recycling baterii jest po prostu straszliwie drogi i nieopłacalny ekonomicznie. Istnieje wiele technologii, ale są one ciągle jeszcze zbyt kosztowne natomiast składowanie na składowisku dla odpadów niebezpiecznych ciągle bardziej opłacalne finansowo.

U W A G A ! ! !

HUTA CYNKU I OŁOWIU "BOLESŁAW" koło Olkusza oraz HUTA CYNKU I OŁOWIU w Miasteczku Śląskim NIE UTYLIZUJĄ odpowiednio starych baterii. To prawda, że je przyjmują ale później trafiają one na wydział do pieca hutniczego, gdzie wytapia się cynk. Jeżeli z tych baterii cokolwiek jest odzyskiwane to tylko cynkowe obudowy. Reszta, czyli to najgorsze, idzie w komin i w popiół. Jeżeli zbieracie stare baterie NIE ZAWOŹCIE ICH DO "BOLESŁAWIA"!!! Jeśli nie macie co z nimi zrobić to już lepszym wyjściem jest wyrzucić na wysypisko niż tam zawozić.

CO DALEJ Z TYMI BATERIAMI (...w Krakowie)?

Problemem jest to, że wg informacji wszelkich kompetentnych instytucji w Krakowie, nie ma w pobliżu tego miasta żadnego składowiska dla "odpadów szczególnie szkodliwych dla środowiska", gdzie można by składać stare baterie i inne odpady "podpadające". Jest to problem ogólnopolski. Recykling praktycznie odpada.

W takim wypadku chyba jedynym wyjściem z sytuacji jest ustawienie odpowiednio skonstruowanych i zabezpieczonych (korozja i szczelność) dużych kontenerów, najlepiej gdzieś w pobliżu wysypiska komunalnego. Tam można by składować zebrane baterie do momentu wybudowania składowiska dla odpadów niebezpiecznych lub pojawienia się odpowiedniej technologii ich przerobu. Ustawienie takich kontenerów musi zapewniać możność ich całkowitej kontroli w ciągu wielu lat użytkowania. Inne najbardziej podstawowe sprawy to zabezpieczenie gruntu i przynajmniej częściowa izolacja od warunków atmosferycznych.

Można też pomyśleć o tzw. mogilniku (oczywiście też z izolacją itd.), jednak wtedy kontrola całego tego ustrojstwa, a tym bardziej usuwanie ewntualnych awarii jest o wiele bardziej skomplikowane.

Inne rozwiązania w tej sytuacji jakoś nie wpadają mi do głowy.

CO MA PIERNIK DO WIATRAKA,
czyli co ma gmina do baterii
<>

W powszechnej świadomości zużyte baterie funkcjonują jako "odpady szczególnie niebezpieczne". Na przestrzeni dziejów zaistniały też pewne akty prawne, które tak właśnie je klasyfikują.

Jak więc pod względem prawnym zmusić gminę realnie i skutecznie do zajmowania się sprawą starych baterii i komunalnych odpadów niebezpiecznych w ogóle? Myślę, że na podstawie tychże aktów prawnych istnieją jakieś możliwości nacisku. Mogą się one jednak okazać totalnie nieskuteczne wskutek luk istniejących w prawie oraz różnic w interpretacji (wyjaśnienia poniżej).

Postarałem się (całkiem skromnie) rozgrzebać tą sprawę i oto esencja tego co uważam za ważne.

Po pierwsze. Dla porządku. W prawie polskim używa się określenia "odpady szczególnie szkodliwe dla środowiska". Termin "odpady niebezpieczne" używany jest tylko jeśli chodzi o międzynarodowy obrót odpadami.

Po drugie. Nie istnieją przepisy, które jednoznacznie i jasno określają jak należy składować odpady typu: "niebezpieczne".

Już na pewno nie ma przepisów, które wyraźnie zmuszałyby gminę do gospodarczego wykorzystania, usunięcia lub unieszkodliwiania odpadu szczególnie szkodliwego dla środowiska w odpowiedni, ściśle określony sposób. Innymi słowy, gmina robi z komunalnymi odpadami niebezpiecznymi faktycznie to, co uważa za słuszne.

Po trzecie. Istnieją przepisy określające zasady składowania odpadów (rozporządzenie Rady Ministrów z 30.9.80 w sprawie ochrony środowiska przed odpadami). Są one jednak mało ścisłe i tego właśnie dotyczyła moja wcześniejsza uwaga o możliwych różnicach w interpretacji np.:

Terenowe organy administracji państwowej tworzą warunki [...] niezbędne do zapewnienia ochrony środowiska przed odpadami... i dalej m.in. zapewniają przy [...] gromadzeniu (czyli składowaniu; mój dop.) odpadów [...] ochronę powierzchni ziemi, wód i powietrza przed zanieczyszczeniami.

Tutaj ja mogę twierdzić, że dana gmina nie tworzy i nie zapewnia ochrony, ponieważ moim zdaniem pospolite wysypisko z wątpliwą izolacją nie daje ochrony przed zanieczyszczeniami pochodzącymi z odpadów takich jak m.in. baterie. Wtedy gmina może powiedzieć, że jej zdaniem to ona zapewnia bezpieczeństwo i jestem w kropce. Musiałbym prowadzić analizy, badania itp., żeby udowodnić swoje racje. Ale...

Dalej jest mowa, że:
W decyzji dotyczącej wyznaczenia składowiska odpadów należy określić warunki i wymagania zapewniające w szczególności ochronę środowiska [...] to ma zrobić terenowy organ administracji.

Niektóre z tych warunków mogą dotyczyć w szczególności:

Po czym dodaje się, że obowiązki te mogą być nakładane również po wydaniu decyzji dotyczącej wyznaczenia składowiska odpadów.

Nakłada je oczywiście gmina czyli można ją grzecznie spytać czy się z tego wywiązuje lub np. poprosić o wyniki badań.

Dlaczego grzecznie? Ponieważ z wszystkiego co zawarte w Rozporządzeniu Rady Ministrów z 30.9.80 w sprawie ochrony środowiska przed odpadami terenowe organy administracji państwowej (np. gminy) mogą być rozliczane tylko przez wyższe organy administracji państwowej. Czyli wszelkim organizacjom, federacjom, ekologom, matkom z dziećmi na ręku czy prywatnym "oszołomom" krótkie: wara!

Po czwarte. W rozporządzeniu, o którym mowa powyżej, jest zawarte sformułowanie "odpady szczególnie szkodliwe dla środowiska". Jest do tego spis Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej (rozporządzenie z 1963r. zob. Dz.U. z 1964, Nr 2, poz. 9 ze zm.) wymieniający 65 trucizn i 187 substancji szkodliwych. Jeśli więc jakakolwiek substancja znajdująca się w bateriach znajduje się również na liście Pana Ministra to znaczy, że baterie są odpadem szczególnie szkodliwym dla środowiska.

W wykazie trucizn znajdujemy:

a wykazie środków szkodliwych:

W związku z tym baterie są odpadem szczególnie szkodliwym dla środowiska. Tyle tylko, że z tego nie wynikają żadne konsekwencje techniczno prawne, które wskazywałyby jednoznacznie co z tym dalej robić i jakie kto ma obowiązki.

Po piąte. Istnieje rozporządzenie w sprawie opłat za gospodarcze korzystanie ze środowiska i wprowadzanie w nim zmian. Są tam m.in. wyszczególnione rodzaje (cztery grupy) składowanych odpadów objętych opłatami. Przyporządkowanie następuje wg. zawartości pewnych substancji w danych odpadach.

I tak np.:

Grupa I: "Odpady zawierające rtęć lub nieorganiczne jej związki (poza siarczkiem HgS) w ilości powyżej 0,005%" (z zestawienia na początku mojego tekstu wynika, że w bateriach jest jej aż 0,3%. Zestawienie to nie jest jednak w żaden sposób wiążące - mój dop.)

Grupa II:

Niestety na podstawie tego rozporządzenia można tylko pośrednio wykazać, że baterie są niebezpieczne. Należałoby w tym celu przedstawić wiarygodne (może poparte jakimś autorytetem) dane, z których wynikałoby, że "spełniają" one powyższe warunki.

Po szóste. Minister Ochrony Środowiska w porozumieniu z Ministrem Zdrowia i Opieki Społecznej określił w drodze rozporządzenia z dnia 3.8.93 listę odpadów niebezpiecznych mającą zastosowanie do obrotu międzynarodowego odpadami.

Na pozycji 63. znalazły się tam "zużyte lub przeterminowane baterie oraz zużyte akumulatory elektryczne".

Po siódme. Podam na koniec uchwałę EWG owską "O bateriach i akumulatorach zawierających substancje niebezpieczne" z 18.3.91; (91/157/EWG). Wszak musimy się dostosowywać! Ma ona za zadanie ujednolicenie przepisów o zużytych bateriach w krajach członkowskich. Jest tam m.in. powiedziane:

Wszystkie, przytoczone argumenty prawne są jednak w sumie dosyć marne. Może więc lepiej odwołać się do sumień. Może by tak zacząć od tradycyjnego: POLACY!

Jeżeli macie jakieś doświadczenia w sprawie baterii, chętnie bym o nich usłyszał. Mój adres poniżej.

Sławek Pietrasik
Federacja Zielonych Kraków

Ciekawe adresy dla ludzi zajmujących się bateriami:

Przy pisaniu tego tekstu korzystałem m.in. z:

MOGIELNIKI - WYMYSŁ CZY KONIECZNOŚĆ?

Jestem ekologiem, ale także "dwumilionowym" rencistą. Chcąc dorobić trochę a jednocześnie pomóc środowisku, chodzę po "śmietnikach". Znajduję tam to, co mogę sprzedać (makulatura, butelki, złom kolorowy, rzeczy użytkowe - w tym AGD), jednakże to co mnie przeraża, gdy penetruję pojemniki, to wyrzucone przeterminowane lekarstwa, oleje silnikowe, baterie, akumulatory, termometry oraz wszelkie inne rzeczy, które zawierają metale ciężkie. Okazuje się, że w wojewódzkim mieście Słupsku nie ma mogielników, mało tego, nikt nie czuje się za to odpowiedzialny. Doszło do tego, że Wojewódzki Inspektor Farmaceutyczny na moje pytanie: Co można zrobić z przeterminowanymi lekarstwami, odpowiedziała: "Ja mogę to od pana przyjąć i wyłuskać do zlewu". Podejrzewam, że tak jest w większości miast Polski. Jest pomysł, żeby zebrać przeterminowane lekarstwa i przewieźć do zlikwidowanych sztolni w kopalniach na Śląsku. Mam tylko pytanie "Ile w związku z tym transportem ze Słupska do Katowic (ok. 700 km) wydzieli się spalin i kto będzie zbierał drobne tabletki, jeśli któryś z transportów zakończy się wypadkiem samochodowym? Uważam, że rozwój gospodarczy, który się dokonuje w naszym kraju, wymaga zajęcia się tą sprawą, gdyż corocznie będzie przybywało odpadów. Ważna jest odpowiedzialna współpraca pacjenta z lekarzem, aby nie przepisywał więcej niż potrzeba lekarstw. Na dziś pozostaje nam przeterminowane medykamenty, baterie czy akumulatory póki co trzymać w piwnicy lub w domu, chyba że ktoś jest na tyle uczciwy i bogaty, że zdobędzie się na budowę własnego mogielnika (marzenie).

Jacek Kozłowski
Bogusława X 6/54, 76-200 Słupsk

SUPER OKAZJA!!!

Wspaniałe i tanie wakacje w Bieszczadach dla studentów. We wrześniu posezonowa obniżka cen:

Każdemu zapewniamy wspaniałą rodzinną atmosferę.
Wybór należy do Ciebie. Stanisław Maria Łapa
38-608 Wetlina 20


ZB nr 8(74)/95, sierpień '95

Początek strony