Previous PageTable Of ContentsNext Page

Zielone Brygady 75 Z KATOWIC I.. MONGOLII

Z KATOWIC I.. MONGOLII

GŁUPOTA NIE BOLI...

W ZB 7/95, s.65 pisałem o "rzece" Rawie, przepływającej przez Katowice, którą paru mędrków też chce regulować. Przypomnę tylko: 4 m szerokości, kolory różne (w większości od spuszczonych ścieków) i smród taki, że żyć się nie da. Pisałem też, że tam, gdzie już Rawę uregulowano, zawsze po burzy rzeka wylewa. No więc, burza przeszła, rzeka wylała, oczywiście tam, gdzie jest już uregulowana. Aż mnie kusi, by napisać: a nie mówiłem? Ale zanim to zrobię, clou programu. Oto dzień po burzy wystąpił w "Panoramie" (16.7, 2100) przedstawiciel Urzędu Miasta w Katowicach i wyjaśnił telewidzom, jakie um wyciągnął wnioski z powodzi: rzekę trzeba całkowicie uregulować. Nie komentuję pomysłu, za to rzucam następne. Jeśli ktoś w zimie odmrozi sobie palce, bo miał cienkie skarpety, to musi również nosić krótkie spodenki, by odmrozić i resztę nóg.

o

W Zarządzie Dróg i Mostów tego samego um w Katowicach też urzędują niezgorsi mędrcy. Ostatnio np. koszono pobocza ulic. Nie, nie dróg, tylko ulic miejskich. Nie wiem po co, i nie wiem kto wziął (i jakie) pieniądze za koszenie trawy. Skosił ją mniej więcej tak, jak się kosi żyto. Jakieś 13 cm nad ziemią i pojechał. Nikt nie pofatygował się był, aby zgrabić "pokos", siano sobie leżało, schło, aż je wreszcie ktoś podpalił. Skopcił siano, skopcił trawę i skopcił co nieco drzew i krzewów, to znaczy tych, których kosiarze nie wykosili wraz z trawą. I znowu nie ma winnych, nie ma odpowiedzialnych. Urzędnicy, kierownicy, radni mają przecież ważniejsze sprawy na głowie. Choćby regulację Rawy.

Również wspomniana już przeze mnie Spółdzielnia Mieszkaniowa "Piast" z Katowic nie zasypia gruszek w popiele. Mniej więcej co dwa tygodnie nie daje w domu wysiedzieć warkot kosiarek do trawy. Tu z kolei to, co skoszone grabi się natychmiast. Niby to parocentymetrowe kąski, które spokojnie mogłyby sobie gnić, stanowiąc nawóz dla rosnących wciąż roślin, ale nie... Już po kilku godzinach trawniki są gładko wygrabione i rzekłby ktoś, śliczne. Może gdyby nie to, że na wyjałowionej glebie nawet trawa rośnie coraz gorzej i wystarczy kilka bezdeszczowych dni, by trawniki zamieniły się w suchy, szary step. Dobra wiadomość to ta, że dozorcy już nie posypują trawników przy krawężnikach solą. Jednak co to znaczy, mieć dar przekonywania...

o

Ta sama s.m. "Piast" w gablotach bloków, którymi administruje wywiesiła ostatnio ogłoszenia o... zakazie karmienia gołębi. Bo zanieczyszczają otoczenie. Znaczy się, po polsku srają. Najpierw więc drobne wyjaśnienie. Otóż Panie Prezesie sm "Piast", Panie Administratorki i PP. Dozorcy, pardon, Gospodarze Domów. Gołąb to jest ptak, czyli zwierzę i jak wszyscy przedstawiciele Regnum Zoa musi, bidny, jeść. To mu daje energię. To zaś, czego nie strawi wydala, dokładnie tak samo jak Prezes sm "Piast", który - co za odkrycie - też zanieczyszcza otoczenie, tyle że inaczej. Dodam też, że ten sam gołąb jest pokarmem dla żyjących na os. Tysiąclecia ptaków drapieżnych (chyba jastrzębi?) oraz dla dość licznych kotów, które - o ile zdążyłem zauważyć - przedkładają gołębia nad wróbla. Teraz pytanie: czy jak wyrzucę resztki chleba wróblom, ale zjedzą je gołębie, to też będę przestępcą, czy może jednak nie? I jeszcze jedno pytanie: Czy jeśli ktoś wysika się pod blokiem to jest takim samym szkodnikiem jak gołąb? Bo jeśli tak, to proszę wybudować szalety, Prezesie, i to szybko.

o

Wspomniana też już przeze mnie kwk "Kleofas", a konkretnie koło pzw (wędkarze) przy tejże kopalni wciąż dewastuje staw na os. Tysiąclecia. Dzielni wędkarze zaciekle mianowicie zwalczają trzciny przybrzeżne. Nie wiem, co o tym sądzi dzielna policja, mająca posterunek 150 m dalej, ale panowie wędkarze wycinają np. pałkę szerokolistną, o ile pamiętam ze szkoły roślinę chronioną. Oczywiście, też wędkarze "chronią" brzegi, kosząc wszystko co popadnie i zostawiając by sobie zgniło, albo by ktoś mógł to sobie spalić. Dodam też, że - w ich własnym mniemaniu - sportowcy co roku wycinają "zbędne" drzewa nadbrzeżne, ponoć by nie zasłaniały światła, nb. komu i czemu, przecież trzciny też koszą?

o

Uff. Trochę tego było, a na koniec dodam, że niestety, nie miałem racji pisząc, że dozorcy już nie posypują solą trawników. Oni po prostu zmienili metody. Polewają trawniki posoloną wodą. Ponieważ mnie już ręce opadają i gęba od gadanie mnie też boli, proponuję by Czytelnicy ZB sami napisali, o ile chcą, co sądzą na ten temat. Służę adresem: ADM "Piast", * Piastów 14, 40-868 Katowice. Może to mądralom ze spółdzielni da do myślenia.

Bogdan Pliszka

L

RAPORT Z KRAJU CZYNGIZ-CHANA

Mongolia to kraj mniej więcej 6 x większy od Polski i zamieszkały przez niecałe 2 miliony ludzi. Prawdopodobnie, bo spora część tutejszych mieszkańców to koczownicy, dziś żyjący tu, a jutro w całkiem innym miejscu... Miast, takich jak my je rozumiemy, jest tu na lekarstwo: stolica - Ułan Bator (dawniej Jurga), Suche Bator na granicy z Rosją, Dżamin-jiud na granicy z Chinami i przemysłowe miasto Czojbałsan na mongolskim Dalekim Wschodzie ponoć najbrudniejsze i najbrzydsze ze wszystkich. By zrozumieć stosunek Mongołów do białych trzeba sobie uświadomić, że od lat 20. naszego wieku Sowieci traktowali Mongolię jak swoją kolonię, a Mongołów mniej więcej tak, jak konkwistadorzy Azteków. Dość stwierdzić, że mundury mongolskiej armii i milicji były nie tyle takie, jak sowieckie, ile po prostu sowieckie. (Gdy piszę te słowa prawdopodobnie nastąpiły już daleko idące zmiany.)

Teraz co nieco o środowisku. 98% powierzchni kraju to nieskażona przyroda. Oznacza to, że z wyjątkiem miast, wszystko jest czyste! I rzeczywiście, spora część mieszkańców Gobi czyści swoje rzeczy trzepiąc je na piasku, tak jak u nas trzepie się na śniegu dywany. Nawet w stolicy kraju, na głównym placu przed Parlamentem pasą się krowy, konie i owce. Północ Mongolii może zaskoczyć, bo zamiast stepu czy pustyni, rośnie tam tajga. Prawdziwa syberyjska tajga. Dość zabawnie wyglądają rozstawione w - było nie było - lesie jurty. I tu znowu zaskoczenie. Wyglądająca z zewnątrz jak namiocik jurta, w środku okazuje się całkiem sporym domostwem. Tym, czym na pewno raczy się przybysza jest kumys. Alkoholowy (2-3%) napój z kobylego mleka. To pewnie kwestia gustu, ale moim zdaniem świetny. I kefir, i jogurt kryją się przy kumysie. Jedzenie, niestety, dużo gorsze. Baranina, dla mnie niejadalna i serki jadalne tylko pod warunkiem, że nie ma nic innego nadającego się do jedzenia. To co dosłownie ratuje życie, to owoce tajgi (koczownicy raczej sadów nie mają): orzechy cedrowe, jakieś stepów ziarno (dzikie) i jagody oblepichy przypominające smakiem miód. Niestety, nie mogę ciekawym podać polskiej nazwy, bo nawet nie wiem, czy istnieje. W miastach można jeszcze kupić pieczywo, tylko z zewnątrz przypominające polskie, ale koniec końców jadalne.

Wracając do Ułan Bator: poza dwoma klasztorami buddyjskimi (jeden czynny) naprawdę nie ma tam nic ciekawego do oglądania. Oprócz bloków, w których do niedawna mieszkali sowieccy "doradcy" i grupy miejscowych "kacyków" są tylko jurty i gmachy rządowe. To naprawdę niesamowity widok, gdy pomiędzy blokami mieszkają sobie ludzie w jurtach. Co ciekawe, wielu z nich nie chce mieszkać w blokach. Cóż, dusze koczownicze.

Jest w Mongolii kolej. Dworzec główny (i jedyny) w Ułan Bator przypomina senną, prowincjonalną stacyjkę np. w ck Galicji za czasów Franca-Josefa. Są też samochody, które - z wyjątkami - pamiętają czasy walk z Japończykami nad Chałchyn-goł, a w ostateczności czasy wojny koreańskiej. Nie jest ich na szczęście dużo, bo też mongolskie drogi nie zachęcają do podróży samochodem. Często są to po prostu końskie trakty, pamiętające jeszcze hordy Czyngis-Chana, no, może Kubiłaja. Dodam, że obaj wodzowie do dziś cieszą się w Mongolii dużym szacunkiem. Tym, ostatnio, większym, że przypomniano sobie, iż niepodzielnie władali oni pewnym krajem, który i w Polsce budzi złe skojarzenia.

Na koniec parę ciekawostek. Gdy byłem w Mongolii właśnie przymierzano się do zmiany alfabetu: z rosyjskiego na staromongolski. Ponoć najwybitniejszym specjalistą od tegoż staromongolskiego jest (dane z 1992r.) ambasador rp! Najpopularniejszym ostatnio językiem po mongolskim jest tam polski, cóż, jeden z najruchliwszych przemytniczych szlaków Azji: Pekin - Moskwa. Dodam tylko, że najpopularniejsze w Mongolii polskie słowa raczej nie nadają się do druku. Po polsku, już z zupełnie innych przyczyn, można się też dogadać w jedynym w Ułan Bator czynnym klasztorze. Jeden z mnichów studiował w Polsce.

Bogdan Pliszka

"ZIELONE BRYGADY" 9(75), WRZESIEŃ'95 S.69

Previous PageTop Of PageNext Page