"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 12 (78), Grudzień '95


"EKO-SOLIDARNOŚĆ" I LOKALNA KULTURA


Dopiero teraz, z przyczyn nieistotnych, zapoznałem się z deklaracją ideową "Eko-Solidarności" (ZB 7/95). Jest ona dojrzała i wewnętrznie spójna, mogąca przekonać i przyciągnąć do prezentowanej idei wiele osób.

W jednym wszak miejscu zawiera bijącą w oczy sprzeczność. W punkcie 9. deklaracji znalazły się dwa postulaty, jaskrawo do siebie nie pasujące. Autorzy, opowiadając się za zachowaniem lokalnej kultury i języka nakazują jednocześnie dla ułatwienia międzynarodowej komunikacji zaakceptowanie języka angielskiego. I w zasadzie temu postulatowi nie powinienem się dziwić, ponieważ potwierdza on istniejącą tendencję do promowania elementów kultury, w której korzeniami tkwią twórcy nowych idei, tutaj - propagatorzy "Eko-Solidarności".

Tę tendencję i wynikające z niej (w tym wypadku również) zagrożenie dla lokalnych kultur dostrzega coraz więcej ekologów. Aby zagrożenia tego uniknąć, opowiadają się oni za promocją neutralnego języka esperanto. I nie wynika to z niechęci do angielskiego jako takiego. Chodzi jedynie o wspomożenie słabszych (nie znaczy to, że gorszych) kultur w ich wysiłkach by przetrwać. A jest to coraz trudniejsze w dobie ekspansji kultury zachodniej, podtrzymywanej przez krążący wciąż szybciej pieniądz.

Z tych powodów pomysłodawcom "Eko-Solidarności" przedkładam pod rozwagę zmienioną treść 9. punktu deklaracji. Mogłaby brzmieć tak:

Dla ułatwienia międzynarodowej komunikacji należy docenić i wspierać upowszechnienie neutralnego języka esperanto, gwarantującego najpełniej zachowanie lokalnych kultur, języków i tradycyjnych, pozytywnych wartości życiowych, które to mają priorytet nad materialistyczną pseudokulturą zachodniego kapitalizmu.

Na koniec życzę twórcom (i sobie), by idea "Eko-Solidarności" zakorzeniła się i rozwinęła.

Zdzisław Dziubecki
Nieformalna Inicjatywa "Bioregion Nadpilicze"
Belzacka 64/36, 97-300 Piotrków Tryb.

rys. Jakub Michalski


ROZWIJAĆ CZY KASTROWAĆ ?


Czytając październikowe ZB zauważyłem w nich przedrukowany z "Geografii w Szkole" z września/października'92 artykuł pana Witolda Wilczyńskiego Miasta-olbrzymy, poświęcony problemom demograficznym krajów Trzeciego Świata.

Po odmalowaniu ponurego obrazu przeludnienia, nędzy i (spowodowanej nadmierną eksploatacją gleb i zasobów wody na terenach wiejskich) degradacji przyrody w tych krajach, autor wysnuł następujący wniosek: aby zapobiec katastrofie, konieczne jest jak największe zaangażowanie krajów wysoko rozwiniętych w rozwiązywanie problemów krajów rozwijających się. Chodzi przede wszystkim o zahamowanie nadmiernego przyrostu liczby ludności poprzez kontrolę urodzin, poprawę stanu wyżywienia ludności i poziomu zdrowotnego oraz ochronę zagrożonych zasobów przyrody. Konieczne jest wypracowanie i wprowadzenie w życie odpowiednich modeli wzrostu krajów rozwijających się. Społeczeństwa te nie powinny i nie mogą iść drogą, którą przebyły kraje wysoko rozwinięte. Uprzemysłowienie i urbanizacja nie mogą być kierunkiem zmian i motorem postępu społeczno-gospodarczego krajów rozwijających się. Konieczne jest ograniczenie tych procesów i skierowanie największych sił i środków na rozwój rolnictwa i społeczności lokalnych (podkreślenia moje). Muszę powiedzieć, że jest to wniosek dla mnie zaskakujący, by nie powiedzieć absurdalny. Innymi słowy, pan Wilczyński mówi nam: biedny Murzynek Bambo nie jest w stanie sam rozwiązać swoich problemów i Wielki Biały Brat koniecznie musi mu w tym pomóc. Jednak droga Wielkiego Białego Brata z jakichś niejasnych powodów nie jest dla Murzynka Bambo dobra. Wielki Biały Brat musi więc zapobiec temu, by Murzynek Bambo nią poszedł i wymyśleć dla niego nową, odpowiednią drogę, po czym poprowadzić go nią, pilnując, by z niej nie zboczył. Tą nową drogą mają być poddane reżimowi kontroli urodzin, słabo uprzemysłowione lokalne społeczności rolnicze. Przyznam, że trąci to mi mieszaniną rasizmu, polpotowskiego komunizmu i współczesnego chińskiego realsocjalizmu
Dlaczegóż to Murzynkowi Bambo nie wolno iść drogą Wielkiego Białego Brata? Gołym okiem widać, że "kraje wysoko rozwinięte" nie mają u siebie tych problemów, które pan Wilczyński dostrzega wśród "krajów rozwijających się" - przynajmniej w takiej skali. Przyrost naturalny w wysoko uprzemysłowionych krajach jest bardzo niski albo wręcz ujemny, produkcja bogactwa na tyle duża, że nawet spora już osiągnięta gęstość zaludnienia nie grozi nędzą, a przyroda ma się lepiej niż w przeludnionych krajach Trzeciego Świata - z wyjątkiem tych krajów, w których polityka odgórnego wprowadzania w życie odpowiednich modeli wzrostu zahamowała uprzemysłowienie na etapie Czarnobyla i Huty "Katowice". (Prawda, że kraje wysoko uprzemysłowione zużywają dużo więcej energii i zasobów naturalnych, a także produkują dużo więcej odpadów niż kraje rozwijające się, nie jest jednak możliwe, by mieć poziom życia taki, jak w tych krajach i zużywać energię oraz zasoby wedle wzorów Trzeciego Świata; jeśli chce się mieć ten w miarę godziwy poziom życia bez problemów z energią, wyczerpywaniem się zasobów naturalnych i odpadami, jedynym wyjściem jest poszukiwanie nowych źródeł energii i nowych, energooszczędnych i przyjaznych środowisku technologii.) Kraje Trzeciego Świata, które po II wojnie światowej poszły drogą uprzemysłowionych krajów Zachodu - Tajwan, Singapur, Korea Południowa (jeszcze w latach 60. mające najwyższe na świecie tempo przyrostu), problemy te w znacznym stopniu rozwiązały. Jak podaje Paul Kennedy w swej książce U progu XXI wieku, współczynniki płodności w tych krajach spadły ponad dwukrotnie, tak że niektóre z nich prowadzą obecnie nawet politykę prourodzeniową (mimo iż spadły także współczynniki śmiertelności). Kraje te są dziś bogatsze od Polski i innych krajów Europy Wschodniej, nie mówiąc już o większości podobnych im niegdyś państw Trzeciego Świata. Jeżeli takie tendencje będą się utrzymywały, to Korea Południowa i Tajwan mogą już w następnym stuleciu znaleźć się pośród najzdrowszych i najbogatszych krajów świata - konkluduje Kennedy.

Przeprowadzona przez niego analiza przyczyn gwałtownego przyrostu ludności pokazuje, że występuje on wskutek spadku pierwotnie wysokiej śmiertelności w społeczeństwach rolniczych. W Europie Zachodniej zdarzyło się to na przełomie XVIII i XIXw. i efektem tego było początkowo powiększenie się obszarów nędzy. Wtedy to Malthus sformułował swoje "prawo ludności", przewidując powstawanie coraz większej przepaści między zapotrzebowaniem na żywność a możliwością zaspokojenia tego zapotrzebowania przez rolnictwo i w rezultacie klęskę głodu. Prognozy jego nie sprawdziły się jednak dzięki "rewolucji przemysłowej", która pozwoliła na wzrost dobrobytu, spowodowała zmianę modelu rodziny i zahamowanie przyrostu ludności. Zubożenie i głód zdążyły dotknąć jedynie te kraje, w których "rewolucja przemysłowa" nastąpiła z opóźnieniem (np. Irlandię). Obecnie to samo zachodzi w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. Spadek śmiertelności w krajach Trzeciego Świata jest wynikiem nie czego innego, jak pomocy Wielkiego Białego Brata w zakresie ochrony zdrowia (antybiotyki, wytępienie moskitów przenoszących malarię itd.). Najlepsze, co Wielki Biały Brat może teraz zrobić dla tych społeczeństw (i na dłuższą metę dla siebie), jest właśnie umożliwienie ich uprzemysłowienia (owszem, przy pomocy nowoczesnej, jak najmniej szkodliwej dla środowiska technologii), a nie zamykanie ich w skansenach, gdzie podstawowym zajęciem będzie kopanie ziemi przedpotopową motyką, a na urodzenie dziecka trzeba będzie uzyskać pozwolenie.

Przykład Tajwanu pokazuje zresztą, że aby Wielki Biały Brat to zrobił, najlepiej by się po prostu nie wtrącał: rozwój gospodarczy nastąpił tam wtedy, gdy kraj ten został usunięty z ONZ, a Stany Zjednoczone wstrzymały z przyczyn politycznych tzw. pomoc gospodarczą. Zamiast pseudopomocy, polegającej na wysyłaniu do krajów rozwijających się niszczących ich gospodarkę "nadwyżek" produkcji rolnej (tzn. tego, co powstaje wskutek rządowych dotacji do zachodniego rolnictwa, ale czego rolnicze lobbies i związani z nimi politycy i biurokraci nie pozwalają wypuścić na swoje rynki, by nie spadły zanadto ceny), zamiast wspomaganie setkami milionów dolarów skorumpowanych kacyków, budujących sobie pałace i narzucających swoim społeczeństwom prowadzące do ruiny etatystyczne eksperymenty gospodarcze, zamiast prób wprowadzania w tych krajach wymyślonych przy biurkach "odpowiednich modeli wzrostu" wystarczy, że kraje "wysoko rozwinięte" otworzą swe granice dla towarów i imigrantów z Trzeciego Świata, a także nie będą przeszkadzać swoim obywatelom w inwestowaniu w tych krajach swoich pieniędzy. Reszta należy do samych "krajów rozwijających się". Pan Wilczyński twierdzi, że bardzo wątpliwe, aby rządy biednych krajów mogły uporać się samodzielnie z poprawą bytu swych obywateli. Bardzo możliwe. Ale jeśli rządy te również nie będą się w to wtrącać (tak jak zrobił to - być może zmuszony koniecznością - rząd Tajwanu), to obywatele ci sami dadzą sobie z tym radę.

Jacek Sierpiński


LIST OTWARTY
DO AUTORÓW Z TOMIKU "ZIELONY HAŁAS"


Oto kilka spostrzeżeń czytelniczki, a również autorki tekstów wierszy ekologicznych.

Wasze songi-protesty są szczere i prawdziwe. Podobały mi się niektóre teksty. I w każdej piosence macie rację, Wasz bunt przeciw niszczeniu przyrody jest słuszny jak najbardziej, tylko że sztuka musi rządzić się jeszcze czymś innym, nie tylko emocją, sztuka muzyki (nie słyszałam waszej muzyki), sztuka słowa.

Myślę o tekstach i muzyce odrębnej, o technice odrębnej, o postawie pasującej do zielonego drzewa, do jego niezwykłych liści, do zjawisk przyrody, jak blask księżyca, jak szum wiatru, a czasami jak burza i błyskawice.

Chory człowiek nie powinien mówić o chorobie, bo ją jeszcze pogłębia, ekolog nie powinien stosować słów nienawiści, gdyż działa miłością. Z barbarzyństwem człowieka opętanego techniką, przemysłem, biznesem, nietolerancją, nacjonalizmem - trzeba znaleźć inną broń, nie naśladując utartych wzorów muzyki i słowa. Jak to robić - nie wiem, tak jak i Wy - szukam, piszę, próbuję.

Poznań, październik 1995r.
Jadwiga Badowska


OD ŚCIANY DO ŚCIANY II

Tekst Bogdana Pliszki zamieszczony w ZB 11/95 jest mądry i odważny. Odważny, bo sam będąc katolikiem nie bał się pisać krytycznie o swoim kościele.

Mądry, bo starał się pokazać wszystkie przeszkody na drodze dialogu. Wyjaśnienie dlaczego się dzieje tak, jak się dzieje, paradoksalnie, ale Autor sam wskazał. Czy na Opolszczyźnie ksiądz może być polskim nacjonalistą, jeśli pół jego parafii to śląscy Niemcy lub niemieccy Ślązacy? Oczywiście, że może, ale nie będzie to łatwe.

Mając stale kontakty z "innymi" można ich pojąć, zrozumieć. Na Śląsku jest to koniecznością. A gdzie indziej już nie. A nawet wręcz przeciwnie - katolicka prasa, radio, telewizja (ma się niebawem ponoć pojawić w Warszawie), katolickie partie, związki zawodowe, szkoły Katolicy bardzo by chcieli być sami w niebie - nie pamiętam, kto to powiedział, ale coś w tym jest.

Świat się ciągle zmienia, a ostatnio jakby szybciej. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu homoseksualizm był karany więzieniem, a dziś Podobnie było z pacyfizmem. Z prawami kobiet, dzieci. I z wieloma innymi sprawami. To są wyzwania dla nas wszystkich. Jeśli się tych zmian nie zaakceptowało, to rodzi się problem - co dalej?

Najprościej jest zakazać, zabronić, nakazać. Mamy tego liczne przykłady. B. Pliszka obficie je wymienia.

A można też inaczej - czerpać od innych to, co wartościowe, cenne i ważne? Czytałem kiedyś książkę jezuity, który będąc zakonnikiem przez wiele lat uprawiał zen. A więc można
Czy katolików w Polsce stać na bycie bardziej otwartymi, na dialog i współpracę? Czy to możliwe, jeśli nieratyfikowanie konkordatu uznaje się za niszczenie kościoła? Albo sprawa wyborów prezydenckich - w kampanii wyborczej Lecha Wałęsy prowadzonej przez katolickie media za jeden z ważniejszych argumentów przemawiających za tym kandydatem jest to, że jest on katolikiem? A jednak ja jestem optymistą, może się coś zmieni? Może początkiem tych zmian będzie ,,Orędzie biskupów polskich o potrzebie dialogu i tolerancji w warunkach demokracji"? ZobaczymyWszak my wszyscy jesteśmy skazani na swoje sąsiedztwo.

Piotr Szkudlarek


"NIE POTĘPIAĆ
LECZ ZBAWIAĆ"


Nadzwyczaj godnym uwagi dokumentem jest Orędzie biskupów polskich o potrzebie dialogu i tolerancji w warunkach budowy demokracji. Przesłaniem tego orędzia jest konieczność zaistnienia współpracy międzyludzkiej dla dobra ludzi. Kościół otwiera się na dialog w trosce o osobę ludzką, a dialog ten dotyczy nie tylko spraw religijnych, lecz i społecznych.

Czy to Orędzie jest dla ekologów ważne?

Zdecydowanie tak. Spora część polskiego społeczeństwa to katolicy. Źle by było, gdyby stali oni na uboczu działań proekologicznych. A możemy zaobserwować niepozytywne ocenianie wszystkiego, co nie jest katolickie. Negatywnie ocenia się wszystko, co ma związek z ekologią. Tymczasem dbałość o środowisko naturalne jest faktycznie troską o los człowieka. Wbrew lansowanym przez media poglądom, człowiek nie może żyć w zniszczonym środowisku. Może w nim się tylko degenerować i powoli umierać. Dlatego mam nadzieję, ze Orędzie będzie początkiem szerokich działań organizacji katolickich na rzecz ochrony środowiska. Składam podziękowanie za pomoc Pani Ewie Kamińskiej.

Piotr Szkudlarek
Bohaterewicza 1/15
Warszawa
szkud@plearn.edu.pl


SPRAWA PEWNEJ REKLAMY


Nie sądzę, aby wielu z nas oglądało reklamy telewizyjne, ale czasami można się z nich dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. W kilku zdaniach opisze pewna historyjkę filmową podejrzaną 2.11 późnym wieczorem w Programie 2. Scena 1 Las brzozowy, biegnące matka i córka (scena jak z filmu Lecą żurawie!), podbiegają do drzewa, dotykają go, czują jego bliskość.

[ - Myślałem, ze zaraz pojawi się butelka szamponu - ale nie - ]

Scena 2 Te same kobiety siedzące w pokoju na drewnianej podłodze, wokół meble z litego drewna, dziewczynka bawi się drewnianymi klockami i opowiada mamusi, jakie drewno jest przyjemne, przyjazne itp. bzdury. [- Tym razem ci ze Swarzędza przegięli trochę - pomyślałem w duchu -] Scena 3 Z drewnianych klocków układa się napis - "bez ciebie nie można żyć" [-Znów na myśl przyszła mi fabryka mebli lub tartak-] Scena: Pojawia się tablica końcowa z napisem - Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych.

[ - I w tym momencie opadła mi szczęka! - ]

Może się to wydać komuś błahostką, ale w Międzynarodowym Roku Ochrony Środowiska ma to swoja wymowę. Nareszcie wiemy, czym jest naprawdę las w rozumieniu leśników - po prostu plantacją desek. W ostatnim czasie leśnicy próbują uchodzić za prawdziwych ekologów i jedynych obrońców lasu. Wiem już, na czym ta ochrona ma polegać! Nie wiem tylko, czym kierowała się Dyrekcja Generalna LP zlecając wykonanie tej reklamy. Czyżby spadł popyt na drewno?

Nie chciałbym jednak, aby był on zrozumiany jako protest przeciwko używaniu drewna czy przemysłowi meblarskiemu. Chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi na to, jakie wartości lasów są zauważane i eksponowane przez ich administratorów.

Co o tym myślicie !?

Karol Zub


O PRZYJAŹNI WISIELCA ZE SZNUREM
CZYLI ODCZEPIĆ SIĘ OD KONOPII


Przeczytałem uważnie tekst Jakóba o konopiach. Odkąd ludzkość wymyśliła szubienicę, sznury konopne okazały się niezastąpione. Ciekawe, czy ktoś kiedyś policzy dokładnie ilość nieszczęśników, którzy dyndając na wietrze w towarzystwie Judasza, Nestora Wisielców, zawarli tak bliską znajomość z Panią Konopią. Nietrudno sobie wyobrazić jakiś odludny zakątek Kosmosu, w którym miliony czyśćcowych duszyczek, masując sobie gardła ściśnięte ongiś mocno przez Panią Konopię, marzą, by wreszcie odczepić się od konopii.

Ale awers i rewers mają różne oblicza i ponoć nawet kawałek sznura wisielca, odcięty potajemnie, był talizmanem przynoszącym szczęście (i dodatkowy grosz katu).

Być może, palenie trawy zabawia i zbawia. Mam inne doświadczenia w tej materii.

Wiele lat temu, młody i głupi, zaczytywałem się rozprawką o narkotykach Witkacego. Przyjaciel himalaista na moją prośbę przywiózł mi krztynę trawy z Nepalu. Pierwsze palenie było ciekawe i miłe; w wyniku następnego omal nie umarłem na serce. Wracałem do zdrowia przez wiele dni, a jako były student medycyny uważnie obserwowałem wszelkie objawy psychosomatyczne związane z trawą. Jednym z nich był zanik instynktu samozachowawczego i naturalnych reakcji lękowych, towarzyszących zagrożeniu, ostrzegających przed zagrożeniem czy niebezpieczeństwem (np. przed nadjeżdżającym samochodem). Trawa kasuje jakąś część świadomości, którą określa się potocznie instynktem, intuicją, przeczuciem. Trawa nie jest tu wyjątkiem, po kawiarniach można do dziś usłyszeć opowieści o człeku, który przedawkowawszy jakieś świństwo uwierzył, że jest ptakiem, wyskakując z któregoś piętra itp., itd.

Bardzom ciekaw, czy p. Jakób zna wszystkie negatywne strony "przypalania trawy", czy są one zbadane przez lekarzy, opisane, skatalogowane. Pół biedy, gdy p. Jakób sam "trawę przypala". Jego zdrowie, jego wola, jego znajomość skutków i następstw. Jeśli p. Jakób zawiera z Panią Konopią jakieś układy, podpisuje cyrograf - cóż, pewno wie, co robi.

W połowie lat 80. przy jednym z kościołów warszawskich organizowałem punkt pomocy rodzicom narkomanów. Była to moja praca społeczna, do której wciągnęli mnie moi przyjaciele z KIK-u, praca niezależna od Monaru. Doprowadziłem wówczas do zorganizowania pierwszej sesji naukowej, na której spotkali się księża i lekarze, dyskutując o problemie narkomanii, który wówczas wypłynął na światło dzienne. Poznałem wówczas słynnego salezjanina, księdza Szpaka i jego młodszego kolegę zakonnego, księdza Kazimierza Kuca. Jak potrafiłem, tak pomagałem narkomanom, organizując leczenie, pracę itp. Kontakty z narkomanami były szokujące - najstarszy, jakiego poznałem, miał 33 lata, był wyjątkiem - na ogół umierali w wieku lat 24 - 27. W pamięci pozostały mi ich opowieści i zwierzenia. Narkotyki wypłukiwały z nich świadomość ("wypłukiwały" - takiego terminu używali psychiatrzy). Jednym z ostatnich, najsilniej zapamiętanych przeżyć była pamięć o "życzliwym" koledze, który po raz pierwszy podał narkotyk - życzyli mu piekła.

Pan Jakób pisze: Czas sprzyja odrodzeniu fajnego, fajowego ruchu społecznego. Cóż, może inicjowani przezeń wyznawcy Pani Konopii będą mu wdzięczni, może nie. Może Pani Konopia podpisze z nimi łagodne cyrografy i nie wyciągnie ręki po ich gardła?
Ciekawy problem, godny Fausta, Mefista, pana Twardowskiego. Co do mnie, dziękuję Opatrzności za ostrzeżenie w mej głupocie, a przyzwolenie na amputację części własnej świadomości uważam za mało rozsądne. Mam też nadzieję, iż P.T. Czytelnicy okażą wyrozumiałość dla moich staroświeckich poglądów.

Paweł Zawadzki

P.S. W wielu krajach świata od iluś lat zawieszono wykonywanie kary śmierci. Może w związku z tym skurczyły się dochody Pani Konopii, właścicielki Konopnego Sznura?
Pan Jakób pisze: Jeśli taka jest wola Wielkiego Ducha - niech nam rośnie Fajowy Ruch Społeczny.

Cóż, przypomnę, że mój imiennik, Święty Paweł, radził w listach, by badać duchy, czy są z Boga i proroków, czy nie są fałszywi.

Może warto postawić pytanie: kto pociąga za ten sznurek (konopny)? Zaś co do "fajowości" - na pewno zwykła fajka mniej szkodzi (jak to od lat radzi "Przekrój") i może też być fajką pokoju. Howgh!


WYJAŚNIENIE


Chciałbym poinformować wszystkie osoby, które zakupiły koszulki z napisem FZ PO BOX 439, 60-959 POZNAŃ o tym, że koszulki były wydane przez Jacka Polewskiego i Arkadiusza Kubsza. Jest to prywatna inicjatywa, pieniądze nie zasiliły "kasy" FZ Poznań. Inicjatywę wydawania następnych partii koszulek przejmie
Pracownia Myśli Dzikiej
Jacek Polewski

PRZEPRASZAM

wszystkich za niejasną informację na koszulkach i wprowadzenie części osób w błąd. Wszystkie osoby, chcące wyrazić swą opinię na ten temat oraz chętne do dalszej współpracy przy kolportażu koszulek i kartek proszę o kontakt:
Pracownia Myśli Dzikiej
Jacek Polewski
skr. 63
61-966 Poznań 31


O POWROCIE DO STARYCH METOD SŁÓW KILKA


W listopadowym nrze ZB ukazała się krótka notatka podpisana (da) o organizowanym "pod przymusem" przez cieszyński Dom Kultury spotkaniu z drem Andrzejem Jasiokiem (na pewno nie Jasiołkiem, jak w notatce). Według autora na spotkanie to została "przymusem sprowadzona" młodzież z miejscowego Technikum Rolniczego. Dalej autor utyskuje na brak reklamy tego spotkania i nieobecność ludzi starszych. Niby to wszystko prawda, ale nie do końca.

Samo spotkanie było jedną z kilku imprez, jakie odbyły się w Cieszynie w ramach akcji Sprzątanie Świata. Organizatorami cieszyńskiej akcji byli: wzmiankowany już wyżej Dom Kultury (a właściwie Dom Narodowy w Cieszynie) oraz Urząd Miejski. Pomińmy w tym miejscu całą dyskusję na temat sensowności akcji Sprzątanie Świata - wiadomo, że jest to impreza kontrowersyjna, budzi gorące spory i ma chyba tyluż zwolenników co przeciwników.. Ważne jest natomiast to, że organizatorzy świadomi bardzo różnych reakcji zarówno "zielonych" ruchów i organizacji, jak i społeczeństwa na tę akcję, doszli do wniosku, że sprzątanie sprzątaniem, ale przy okazji można sprzedać jeszcze kilka innych "zielonych" pomysłów. Stąd m.in. spotkania z dr Andrzejem Jasiokiem, który razem z małżonką prowadzi bardzo interesujące ekologiczne gospodarstwo rolne w Bażanowicach. Piszę w liczbie mnogiej - spotkania - bo odbyły się dwa. Jedno z nich adresowane do młodzieży, miało miejsce w LO im. M.Kopernika, uczestniczyli w nim uczniowie cieszyńskich szkół średnich - oni na pewno zostali "sprowadzeni" przez swoich nauczycieli. Spotkanie to zostało potraktowane jako inna niż pozostałe lekcja biologii i trwało 2 i pół godziny. Drugie spotkanie z drem Jasiokiem odbyło się w Domu Narodowym i miało charakter otwarty. A że i na to spotkanie, bo chyba o nim mowa w cytowanej notatce, jakaś szkoła postanowiła wysłać "zorganizowaną" grupę - cóż, jakaż w tym wina organizatorów, gdzie tu "stare metody"? Taki podział spotkań, adresowany do różnych odbiorców, został zaakceptowany przez dra Jasioka, który bardzo chętnie spotkał się właśnie z samą młodzieżą.

Sprawa reklamy - były i duże plakaty, ulotki, informacji w prasie lokalnej, w miejskim radiowęźle, a także w Radiu Katowice, które objęło patronat nad całą imprezą. W "telewizorze" informacji nie było, bo Cieszyn jak na razie nie dorobił się lokalnej telewizji.

Cały problem tkwi nie w "sprowadzeniu" młodzieży na spotkanie, ale w pytaniu, jak zachęcić młodzież do uczestnictwa w podobnych spotkaniach i korzystania z wiedzy ludzi, którzy na temat ekologii i ochrony środowiska mają rzeczywiście coś ciekawego do powiedzenia. Na spotkanie o wilkach z Sabiną Nowak, o którym pisze (da) również w listopadowym nrze ZB, średnia wieku była - niestety - mocno, mocno zawyżona. Czy to oznacza, że za kilka lat podobnych spotkań w ogóle nie będzie się organizowało? Miejmy nadzieję, że choć kilka z tych osób, które na siłę są teraz "ciągane" na różne spotkania, w przyszłości będzie w nich uczestniczyła z własnej inicjatywy. Przecież tylko w ciągłym kontakcie z innymi ludźmi można się rozwijać, można poznawać coś nowego, stawać się po prostu człowiekiem. Problem chyba tkwi raczej w ogólnie panującym, swojskim "tumiwisizmie" i jakiejś dziwnej niechęci ludzi młodszych do angażowania się i udziału w czymś, co kiedyś określano jako pracę społeczną lub życie kulturalne.

Warto jeszcze dodać, że w Cieszynie w ramach Sprzątania Świata można było zwiedzić wierzbową oczyszczalnię wód deszczowych - jest to inwestycja POLIFARBU - CIESZYN, czyli fabryk farb i lakierów (być może to ich "wyrzut sumienia" - przemysł chemiczny, jak wiadomo, jest bardzo "miły" dla ludzi i środowiska). Można było posłuchać na cieszyńskim Rynku koncertu Tomasza Żółtko, a także Jerzego Filara (kiedyś[?] NASZA BASIA KOCHANA). O ile zwiedzanie było "zorganizowane" - brały w nim udział grupy uczniów z kilku szkół, to koncerty były już dobrowolne - frekwencja była więc odpowiednia, czyli mierna. Ponadto wszyscy sprzątający, czyli praktycznie sama młodzież (oczywiście "zorganizowana i sprowadzona"), otrzymali woreczki z nasionami sosny i świerka do posadzenia i hodowania. Akcja ta była wspólną inicjatywą Urzędu Miejskiego oraz Nadleśnictwa Ustroń i prowadzona była pod nazwą Las w dobrych rękach.

Aby do akcji sprzątania przyciągnąć również dorosłych, sięgnięto do tzw. "starych metod" i zorganizowano tygodniową, objazdową zbiórkę surowców wtórnych i tzw. odpadów wielkogabarytowych - starych mebli, lodówek itp. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Czegóż to ludziska nie trzymają w piwnicach i na strychach? W sumie zebrano ok. 150 t odpadów, które zapełniły 70 samochodów ciężarowych! Wszystkie odpady trafiły tam, gdzie należało, czyli albo do skupu surowców wtórnych, albo na wysypisko odpadów, a nie - mówiąc po naszemu - "pod krzoki". Być może te stare metody nie zawsze są takie złe.

(o)


NOWE PISMO EKOLOGICZNE


Ostatnio wpadł mi w ręce piąty numer Magazynu Społeczno-Ekologicznego "Przemiany". Magazyn ten ukazuje się jako dodatek do piątkowego wydania katowickiej popołudniówki "Wieczór". Muszę przyznać, że przeczytałem ten numer (5) - nie wiem jak się prezentują poprzednie - z dużą uwagą i od deski do deski. Problemy ekologii były w nim poruszane rzetelnie i z powagą (takie jest przynajmniej moje zdanie). Szczególnie ciekawie zaprezentowano problemy rozbudowy sieci dróg publicznych, komunikacji publicznej z wyszczególnieniem tramwajowej - w dwóch osobnych artykułach. Poruszono m.in. sprawę autostrad, których to budowa jest w interesie Unii Europejskiej, nie zwracającej zupełnie uwagi na ochronę środowiska w Polsce, a tylko na swoje ekonomiczne, wymierne korzyści. W artykule o śląskich tramwajach uwagę zwraca chęć dyrekcji PKT, by rozwijać ten jeden z najbardziej ekologicznych środków transportu publicznego, m.in. poprzez rozbudowę sieci tramwajowej, a także tworzenie szybkich linii tzw. naziemnego metra, typu niemiecka S-Bahn. W numerze poza tym trochę o elektrowni "Jaworzno", katastrofach ekologicznych (Bhopal, Czarnobyl), rowerach. Reszta numeru to już część druga, społeczna.

To tyle, jeżeli poziom tego dodatku się utrzyma, to będziemy mieć w kraju jeszcze jedno rzetelne i interesujące pismo ekologiczne, docierające za pomocą "Wieczoru" do bardzo wielu, szczególnie robotniczych domów na Śląsku.

Rafał Gawlik
Chorzowska 2/3B
41-910 Bytom 10
tel. 182-83-79

Magazyn Społeczno-Ekologiczny "Przemiany", dodatek do "Wieczoru", Katowice.


<<<< Spis treści