Strona główna 

ZB nr 5(83)/96, maj '96

REFLEKSJE O NIESKOŃCZONOŚCI (VI)

Integracja. Zespolenie w jedno, Całość. Złożenie, stworzenie czegoś doskonalszego z małych, drobnych, rozsypanych jak puzzle elementów.

Jednostki integrują się w grupę, gdy przyświecają im wspólne cele, potem grupy - w większe organizacje; tworzą się społeczeństwa i państwa, wspólnoty i organizmy. To jakby wyższy stopień komplikacji i specjalizacji równocześnie. Coś, co było samodzielne i niezależne, proste, zaczyna współtworzyć coś dalece bardziej zaawansowanego w istnieniu.

Człowiek. Doskonały? Cudowny?
Gdybyś w swoje ręce ujął parę rąk, nóg, oczu, uszu, trochę trzewi, serce i płuca i dodatkowo to, co potrzeba, by stworzyć nowy organizm, i gdybyś zaczął sam coś kombinować, pasować, łączyć czy uruchamiać - nic byś nie osiągnął. Kukła, to tylko ludzki żart.

Na początku musi być dwoje, którzy tworzą jedno. Ich ciała i wola to jest jedyna glina, z której można coś stworzyć oraz duch, który jest obecny, czuwa nad nimi i uświęca starania dwojga. Nie może tu być niczego, co zbędne, smutne czy mroczne, zimne i czarne - w tym świetle, blasku miłości obecne jest poczęcie - początek, zaczątek, pieczęć, odciśnięcie nowego znaku w otaczającej rzeczywistości.

Potem upłynie wiele czasu na przygotowaniach - muszą mu znaleźć i dać miejsce, choć on już je znalazł, osiadł i rośnie, i czeka, i karmi się nadal ich miłością. A oni pośród troski i zabiegania, opieki nad sobą (a pośrednio i nad nim) pielęgnują w sobie nowe życie.

On rośnie i rozwija się. Oni zmieniają swoje otoczenie, ale także i siebie. Zmieniają się wewnętrznie i zewnętrznie, stając się łącznikiem pomiędzy tym, co święte, tajemnicze i potężne, i ukryte, a tym, co groźne, nieprzemyślane i przepełnione złą intencją.

Coś jak "ektodermalny" i "endodermalny" świat, rzeczywistość. A w tym "mezzo" jest sama matka, granica pomiędzy owymi obszarami, ta, która już zdecydowała, jak i kiedy. Ona zna to, co jest wewnątrz i czuje równocześnie zmiany na zewnątrz, reaguje na nie płaczem, nerwowością lub miłością i śmiechem. Ona jest, trwa. I trwa ono dzięki niej. A nad nimi wciąż czuwa duch. Duch Wszelkiego Stworzenia - Kreator, Potęga i Siła dobra, trwania, powstawania, ale równocześnie Duch Kresu Życia, Pochylenia ku Ziemi.

W przestrzeni między niebem a ziemią poczęło się, a potem narodziło. Byliśmy my, oni i ono. Bez krzyku, wśród pełnych bólu krzyków matki, bez łez strachu, ale mokre od łez wzruszenia i szczęścia rodziców. Pachnące wnętrzem, krwią i wodą, ciepłe i żywotne. W oczekiwaniu na czuły dotyk i pierwszy łyk pokarmu.

Cud życia, cud istnienia. Boże, dzięki Ci za wypełnienie świata takimi cudami!

Aneta Sendra-Wójcik


DROGI DO WSPÓŁISTNIENIA

Można rzec, że już starożytni Grecy miewali problemy z rzeczywistością. W istocie, jeszcze przed naszą erą rozpoczęły się uczone dysputy o roli rzeczywistości czyli natury w naszym życiu oraz o tym, jakie miejsce MY w niej zajmujemy. Problem ten nurtuje ludzkość aż po dzień dzisiejszy.

Jest katalizatorem pomysłów i idei, które leżą u podstaw wielu systemów filozoficznych. Tak modne, a zarazem ważne w dobie kryzysu cywilizacji dyskusje na tematy ekologiczne zawsze prędzej czy później dotykają spraw podstawowych, w rodzaju - My i Natura lub może ...tylko Natura. Nie sposób w żadnym opracowaniu ogarnąć całej złożoności i różnorodności spojrzeń na środowisko przyrodnicze. Żeby przynajmniej uświadomić sobie ten ogrom, można pokusić się o zaprezentowanie opinii skrajnych. Powie ktoś, że na krańcach zwykle czai się radykalizm. Tak, to prawda, ale uwidacznia się on przeważnie na jakimś tle i odbiega od niego, zmuszając do zastanowienia. Jeśli przy tym stać nas na ogląd dwóch różnych skrajności, powodów do myślenia jest aż nadto.

1.

Pół biedy, jeśli są to wątpliwości naukowe. Pomysły jednakże miewają również rozmaitej maści wizjonerzy, fantaści czy publicyści. Ot, weźmy takiego Dänikena. Od wielu lat z uporem lansuje hipotezę ingerencji istot z kosmosu w ewolucję naszego gatunku. Pogląd ten, jakkolwiek hipotetyczny, nosi pewne znamiona prawdopodobieństwa, zważywszy, że nauka nie daje jednoznacznych odpowiedzi na wiele pytań, dotyczących naszego wczesnego rozwoju. Wystarczyło jednak poddać tę propozycję publicznemu osądowi, by wkrótce pojawiły się spekulacje idące o wiele dalej.

Otóż znaleźli się niemal natychmiast zwolennicy teorii o zupełnie pozaziemskim pochodzeniu człowieka. Jak twierdzą, tłumaczyłoby to skłonność do odcinania się od jakichkolwiek związków ze środowiskiem, agresywność gatunku połączoną z daleko idącą ekspansją oraz poszukiwanie moralnego jej usprawiedliwienia nakazami religijnymi czy cywilizacyjnymi. Środowiskowa separacja, marzycielstwo, wrogość wobec świata zwierząt i roślin oraz wybujały konsumpcjonizm przy degenerującej się stale hierarchii wartości i pozornie niezrozumiałym dążeniu do ponownego zjednoczenia z kosmosem - mają być przykładami potwierdzającymi istnienie stresu czy "kosmicznej, depresyjnej tęsknoty" za jakoby utraconą międzygwiezdną ojczyzną. Wokół tych poglądów mnożą się dziesiątki wariantów, które mówią o kolonizacji w celach rabunku surowców energetycznych, siły roboczej i in. I nie ma ponoć innego wyjścia, jak tylko osiągnąć za wszelką cenę taki stopień rozwoju, który pozwoli na ponowne wyruszenie w przestrzeń, lub totalne opanowanie żywiołów kolonizowanej planety.

2.

To jedna strona medalu. Na drugiej natomiast widzimy morze filozofii zmierzających do wykazania głębokiej jedności człowieka ze środowiskiem. Ale uwaga! Poza ideą wspólnoty duchowo-energetycznej, ideą atomistycznej unii czy wszechobecnej świadomości wszelkich istot, najbardziej skrajną z tego kierunku okazuje się być koncepcja... naturalności cywilizacji.

Opiera się na spostrzeżeniu, że przecież wszelkie wytwory nauki i techniki nie są cudami, lecz składają się na nie najzupełniej naturalne surowce, występujące na Ziemi. Te niby-syntetyki, obojętnie czy będą to tzw. tworzywa sztuczne czy metale, są w swej istocie zbudowane z podobnych, materialnych cząstek. Słowem, cokolwiek zostało stworzone, jest naturalne, przez sam fakt zaistnienia. Naturalne są nasze domy, samochody i telewizory, tak jak naturalny jest miód sam z siebie przecież w przyrodzie nie występujący, lecz tworzony przez pszczoły. Tak jak naturalny jest papier, którego "używają" osy, broń chemiczna owadów i drzew, narzędzia małp, klimatyzowane termitiery itd. itp. Nikt przecież nie sprzeciwia się naturalności zniszczeń, powodowanych przez stada wędrujących przez prerie bizonów. Nikt nie nazwie "sztucznymi" wybuchów wulkanów, które "zanieczyszczają" atmosferę. Naturalne są inwazje wygłodzonej szarańczy i niedostatek zwierzyny na terenach, gdzie zwiększa się populacja np. wilków. Naturalne jest używanie przez niektóre gatunki pająków czegoś w rodzaju lassa i naturalne są ...nasze zanieczyszczenia rzek.

Zwolennicy tych teorii próbują ponadto zdemaskować tych, którzy wmawiają nam wyobcowanie ze środowiska. Pytają, komu zależy na utrzymywaniu nas w stanie moralnego niepokoju i wewnętrznego rozdarcia. Twierdzą, iż jesteśmy po prostu częścią przyrody ze wszystkim, co mamy; że nad nami są prawa natury i z tą samą nieuchronnością, którą tłumaczymy wyparcie jednych gatunków zwierząt przez inne w przypadku wahań liczebności i sprzężeń zwrotnych, natura uruchomi mechanizm ograniczeń występowania gatunku ludzkiego. Przecież regulacja już ma miejsce, gdy osłabiają nas choroby cywilizacyjne, zmiany w składzie atmosfery i klimacie. To prawda, że dzieje się to na - być może - niespotykaną dotąd skalę, ale i finał może być również spektakularny.

Zauważmy, że żadna z przedstawianych teorii w zasadzie nie neguje samego człowieka i jego rozwoju, ale usprawiedliwia i tłumaczy powody jego zachowań. Jakkolwiek różne jest podejście do pochodzenia gatunku, o tyle dalsze poglądy zbliżają się, to oddalają, by wreszcie ukierunkować się na ...idee zmian środowiska.

3.

Zrównoważony rozwój, wyzwolenie zwierząt, ekologiczna świadomość znajdują się raczej pomiędzy tymi cywilizacyjnymi opcjami. Być może dlatego, że zawsze tworzenie nowych czy, w ogóle, idei, będzie w jakiejś mierze antropocentryczne, subiektywne. Słychać, co prawda, głosy przeciwne jakiemukolwiek rozwojowi, samobójczo dążące do przedwczesnego opuszczenia tej niwy przez ludzi. Ale czy tak naprawdę ktoś będzie walczył o unicestwienie swego gatunku? Dla hipotetycznego dobra innych? Ochrona środowiska nie zakłada przecież tego, że my całkowicie wymrzemy, a cisy i świstaki pożyją trochę dłużej, lecz że przyczyni się do zachowania bioróżnorodności, wpływającej na kondycję całego otoczenia.

4.

Tak. Wszyscy - jak widać - dysponują ważkimi argumentami. To przekomarzanie potrwa pewnie jeszcze jakiś czas. Wydaje się jednak, że obiektywnie takim samym błędem jest traktowanie przyrody w kategoriach konsumpcyjnych, jak też zapominanie o istnieniu ludzi jako gatunku. Mimo tej całej różnorodności postaw, obojętne jest przecież, skąd pochodzimy - czy z gwiazd, czy z wnętrza gorącego dziś lądu. Teraz musimy czymś oddychać, potrzeba nam zdrowej psychiki i ciała. Sami ze sobą też długo nie wytrzymamy. Poza obłudą i hipokryzją modnych światopoglądów, poza polityką i wszelkim poszukiwaniem sensu, jak tlen niezbędne dla naszego przetrwania okazuje się być ...współistnienie. Współistnienie wilka, sowy, trawy, ryby, wody i kamienia... nas wszystkich. A paradoksalnie po to tylko, by dożyć właściwego nam naturalnego końca.

Dziwne? ...Naturalne.

Artur Urbański
Szczytno 12.2.96


EKOMĘCZENNICE...

...tak można by nazwać żony, matki, siostry, babcie i wszelkie kobiety, które na co dzień obcują z radykalnym, konsekwentnym i upartym ekologiem.

Wprowadzenie w życie wszelkich szalonych pomysłów ekologa odbywa się, naturalnie, kosztem domowników - a kobiet w szczególności. Bo wiadomo - kobieta jest tą osobą, która zajmuje się zaopatrzeniem ogniska domowego oraz utrzymaniem go we względnym porządku. I oto w ustalone od wieków zasady wkracza ekolog. Co się dzieje? Pozwolicie, że wypunktuję, opatrując krótkim komentarzem własnym:

  • Następują ograniczenia w zużyciu wody Nie to, żebym była zwolenniczką codziennych kąpieli w pełnej wannie - zresztą nie posiadam wanny, ale cięcia w tym przypadku graniczą z paranoją. Wiadomo każdemu, a przynajmniej każdej, że aby porządnie umyć naczynia, należy poświęcić na to pewną ilość wody, bo jeśli nie, to przepraszam - ale mnie na widok niedomytych garnków i widelców robi się słabo.

  • Znikają powoli z domu środki czystości: mydła, szampony, proszki do prania (nawet te ekologiczne), a w ich miejsce pojawiają się substytuty ziołowe, np. korzeń mydlnicy. Naprawdę, próbowałam umyć w tym głowę, nie zważając na niezbyt miły zapach. Efekty był taki, jakbym zanurzyła głowę w wodzie i nic poza tym. Może już pominę wymownym milczeniem skutki prania i zmywania bez użycia detergentów.

  • Zakupy To miły temat dla wielu spośród nas. Temat rzeka. Która z nas nie lubi wyruszać na łowy, szczególnie gdy ich celem jest nabycie przez nas czegoś, na co pożądliwym okiem patrzyłyśmy od jakiegoś czasu. Ekolog widzi to w nieco inny sposób. Po pierwsze: zastanawia się, czy dana rzecz jest absolutnie konieczna do dalszej egzystencji (jakie to niekobiece). Na każdą rzecz patrzy także jak na potencjalny odpad. A więc już na starcie odpadają rzeczy wykonane z plastiku, stylonu itp., gdyż czas ich rozkładu na wysypisku jest bardzo długi. Ważne jest też, jak wykonano przedmiot, np. czy materiał nie był bielony chlorem, czy w pożywieniu są konserwanty, jak jest zapakowany.

    Tak więc ekolog kupuje rzeczy niezbędne i ekologiczne, nie pozwala też sobie na żadne odstępstwa i przyjemności. Zamiast pochwalić, jak pięknie kobieta wygląda w nowej sukience, krytykuje jej rozbuchany konsumpcjonizm, obmacując materiał, węsząc podejrzliwie obecność tworzyw sztucznych zastanawia się, jak długo sukienka poleży w stercie śmieci. Obłęd.

  • Śmieci Już nieco o tym wspomniałam. Powstają zawsze i wszędzie. Ekolog stara się je segregować - i nie mam nic przeciwko temu. Ale odbywa się przy okazji swoista inwigilacja. Gdy już wypełnią się wszystkie pojemniki, ekolog przegląda śmieci i gdy tylko znajdzie śmieć podejrzany ideologicznie, np. opakowanie po "Delicjach", przynosi go i pyta z wyrzutem: "Co to jest?". No i trzeba się tłumaczyć ze zbrodni nabycia ciastek naszpikowanych chemią, zapakowanych w plastik i w ogóle szkodliwych dla życia.

  • Ekolog leczy się sam... ...i to samo zaleca domownikom. Nawet gdy trawi go 40-stopniowa gorączka, majaczy z bólu, wstrząsają nim mdłości - jedynym lekarstwem, na jakie udaje się go namówić, są ziółka. Są takie dni w życiu kobiety, gdy najchętniej zjadłaby ona całe opakowanie środków przeciwbólowych. Lecz gdy chce zdobyć uznanie w oczach ekologa lub przynajmniej uniknąć kazania na temat szkodliwości przemysłu farmaceutycznego, musi cierpieć w milczeniu, popijając szałwię.

    1. Lecz najgorszym, najbardziej jątrzącym kobiecość aspektem działalności ekologa jest wtrącanie się w sprawy mody i urody. Można by to tak ująć: ideałem piękna ekologa jest kobieta zaniedbana - bez makijażu, porośnięta wszędzie futrem (depilacja zabroniona), w swoim naturalnym (choćby był najbardziej myszowaty) odcieniu włosów. Ekolog ceni też naturalny zapach - więc wydawanie pieniędzy na dezodoranty i perfumy jest zbyteczne. Ciało kobiety winno być obleczone toporną bawełnianą bielizną. Śliczne koronkowe i jedwabne cudeńka nie robią na nim żadnego pozytywnego wrażenia (wręcz przeciwnie). Ubiór kobiety winien być prosty, praktyczny, siermiężny. Stroje powinny być solidne, by starczyć na wiele, wiele lat. Taka oto kobieta może śmiało stanąć ramię w ramię z ekologiem, by walczyć w obronie Matki Ziemi.

    2. No i na koniec - ekolog świadom jest przeludnienia, namawia więc kobietę, by zrezygnowała ze swoich marzeń o ślicznym, różowym bobasku. Na jej protesty godzi się ewentualnie zaadoptować porzuconą cygańską sierotkę. Hmm?
    Nie twierdzę, że ekolog jest wrogiem kobiety, choć na to wygląda. Tylko marzy mi się czasem (np. gdy pedałuję na rowerze wśród spalin), że oto pędzę luksusowym samochodem, wiatr targa moje długie (farbowane) włosy, czuję na ciele dyskretny dotyk jedwabnej bielizny, a wokół unosi się zmysłowy zapach luksusowych perfum.

    Z poważaniem

    Kobieta


    "NA BARBARZE"

    Piszę do Was z centrum, no, może z pobrzeży Górnego Śląska, z Bytomia. Nie jest nowością, że nawet tutaj znajdują się prawdziwe perełki przyrodnicze. Czytałam już u Was o "Żabich Dołach", rezerwacie w pobliżu kopalni "Rozbark". Nieco bliżej Piekar Śląskich, a więc bardziej na północ, leżą nieużytki, od pobliskiej kopalni zwane "Barbarą". Wcale nie są piękne. Nie latają tu przepiękne ptaki, ale za to całe ich mnóstwo - kaczki, łabędzie. Są też zające i myszy, nornice jakieś. Coś tam ryje, biega, skacze. W stawikach (a jest ich tu krocie) pluskają ryby, a nad brzegiem uprawiają aktywny sport wędkarze. Psy pospuszczane ze smyczy wariują, właściciele leczą się z szoku, widząc horyzont bez kominów. A wszystko pod hasłem Olewamy cywilizację.

    Ale ona nas ani trochę. No i co będzie? Autostrada, rzecz jasna! No i pewnie skończy się czas chodzenia "na Barbarę". No więc do domu! A co w domu? Teraz mam pod swymi oknami, wychodzącymi wprost na rozdzielnię elektryczności (ach, jak pięknie błyszczą słupy wysokiego napięcia w marcowym słońcu!), drogę tranzytową na Poznań. Niekończące się sznurki, sznury, sznurzyszcza ciężarówek, osobówek, tirów. Aby Wam nieco przybliżyć sytuację: jest to wąska, jednokierunkowa droga, gęsto zabudowana, taka, z której spaliny wypędzane są dwa razy w roku - gdy wieje halny. Hałas jest, oczywiście, upiorny. Na drugą stronę ulicy przeprawiam się, a nie przechodzę. Chyba częściej bywam w Katowicach, niż tam. W latach 80. miał to być objazd, tylko na 2, 3 miesiące. Minęło ponad 10 lat i nic. Dopiero niedawno zaświtała nadzieja. Autostrada, rzecz jasna...
    I w ten piękny sposób nie wiem, co myśleć o tym projekcie. Bo żal mi "Barbary", ale z drugiej strony naprawdę mam ochotę porozmawiać z moją rodziną, a nie powrzeszczeć na nią. Różnica jest, naprawdę, istotna... Czy rzeczywiście pomysł budowania autostrad jest tak beznadziejny? Jeżeli zwierzaki "znalazły się" na hałdach, to może, wypędzone stamtąd, "znajdą się" gdzie indziej? Przynajmniej część z nich. Mam nadzieję, że tak.

    Ola Mocek
    Gwarecka 24/26, 41-902 Bytom

    1 CYTAT

    Taka właśnie "bezodpadowa produkcja" urzeczywistniana jest w biosferze. Świat żywych organizmów nie dopuszcza do tworzenia niepożądanych odpadów, brudu, nieużytecznego błota, szlamu. Wszystko jest natychmiast przerabiane. Włącza się na nowo w wielki biologiczny cykl zamknięty. Matka - przyroda uczy nas, podpowiadając istotę idealnej organizacji gospodarowania. (...)
    Do śledzenia poziomu technogennego zanieczyszczenia atmosfery zarząd miejski w Manheim (RFN) przyjął do pracy 80 ludzi odznaczających się szczególnie wrażliwym węchem. Mieszkają oni w różnych częściach miasta i trzykrotnie w ciągu dnia, o określonych godzinach, wąchają powietrze na ulicy i wyrażają opinię o jego jakości. Te informacje porównywane są z danymi z 20 posterunków meteorologicznych położonych w obrębie miasta, co pozwala szybko zlokalizować te przedsiębiorstwa, które zanieczyszczają atmosferę.

    1 L.G.Bondariew
    Pierwiastki śladowe - dobre i złe zarazem, wyd. NOT-Sigma, W-wa 1989
    wybrał Wojtek Stefański

    nie dajmy się nabierać
    Ostatnio na ulicach Krakowa (nie wiem, jak jest w innych miastach) można spotkać dzieci z puszkami, zbierające pieniądze na biedne zwierzątka. Na puszkach naklejone są zdjęcia lub rysunki, przedstawiające kotki albo pieski. Odwiedzają też mieszkania, przeważnie wieczorami.

    Ostrzegamy wszystkich - dzieciom nie wolno na żaden cel zbierać pieniędzy po domach. Kuratorium Oświaty w Krakowie zdecydowanie zabrania szkołom angażowania dzieci w akcje, które polegają na zbieraniu pieniędzy. Komunikaty w tej sprawie zostały wysłane do wszystkich szkół podstawowych, ponadpodstawowych oraz domów dziecka. TOZ także nie angażuje dzieci do zbiórek po domach i na ulicach.

    Telefonowałam do szkoły, do której uczęszcza jeden ze zbierających - imię, nazwisko i adres szkoły miał napisane na kartce, która była przyczepiona do kurtki (bardzo sprytnie, w ten sposób był bardziej wiarygodny). Pani dyrektor owej szkoły powiedziała, że to już nie pierwszy telefon w tej sprawie i że nigdy ich szkoła nie urządzała tego rodzaju zbiórek ani po domach, ani na ulicach.

    Ostrzegam, nie dawajcie się nabierać małym cwaniakom.

    Jeśli nie będziemy im ułatwiać oszustw, wrzucając do ich puszek pieniądze, wtedy dzieci te zorientują się, że dorośli łatwo mogą ich przejrzeć i nie akceptują tego rodzaju cwaniactwa.

    Natomiast pieniądze, zamiast wrzucić do puszek małych oszustów, można naprawdę przeznaczyć na pomoc najbardziej potrzebującym zwierzętom (jakże często okrutnie potraktowanym przez złych ludzi), przekazując je na konta Towarzystw Opieki nad Zwierzętami.

    Przypominam numery kont w Krakowie:
    Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami
    Bank Przemysłowo-Handlowy IV Oddział Kraków 323415-701112-132
    Kraków, ul. Szablewskiego 6
    Fundacja "Zwierzęta Krakowa"
    Bank Spółdzielczy Rzemiosła Kraków 702210-935139-2713-110464

    Renata Fiałkowska




    KARPATY POMAGAJĄ
    holenderskiej organizacji
    NATUUR EN MILIEU OVERIJSSEL

    Holenderscy ekolodzy pojawili się w Karpatach trzy lata temu, by wspomóc ludzi i organizacje pozarządowe w skutecznej i zgodnej z zachodnioeuropejską logiką ekonomiczną ochronie najbardziej dzikich terenów Europy. Na pierwszym spotkaniu ekologów z pozarządowych organizacji ekologicznych ze Słowacji, Polski i Ukrainy do Holendrów przylgnęła wdzięczna ksywka "Interpol".

    BRUDNE PIENIĄDZE -
    CZY TO TYLKO ZABAWA?

    O projekcie Rozwój sieci organizacji pozarządowych w Karpatach (RSOPwK) dowiedziałem się w Bardejovie 28.3.96, na spotkaniu grup pozarządowych, pracujących w Karpatach.

    Ela Polaczkowa z "PĆOLI" (Slovensky Zvaz Ochrony Prirody a Krainy) nie kryła, że projekt ma dziwną konstrukcję finansową i nie pokrywa się ona z intencjami osób, które go tworzyły jesienią '94, a byli to: Ela Polaczkowa - Słowacja, Włodziwerz Szuszniak - Ukraina, Artur Sało - Polska, Ernst Jan Stroes - Holandia, Jerphas Donner - Holandia. Podpisana deklaracja zmusiła Polaków i Słowaków do złożenia podpisów pod rażąco niekorzystną dla nich umową końcową w grudniu '95. W międzyczasie omamiano stronę ukraińską z Międzynarodowego Karpackiego Mostu możliwością uzyskania środków z phare/tacis, sugerując jednocześnie, iż projekt tylko na papierze ich nie uwzględnia, a papier wszakże to nie wszystko. A jednak, jak niedługo się okazało, papier - to wszystko.

    Holenderski doradca ekologicznych organizacji pozarządowych w Karpatach przekonywał do strategii, planował działania organizacji i lekko, za pomocą "aktywistów" lokalnych, rozkręcał inicjatywy. Cały czas zapewniał, że "kasa będzie". Całość otrzymanej z PHARE kwoty:
    141.638 ecu
    Grant dla Polski: 15.995 ecu Grant dla Słowacji: 12.000 ecu Grant dla Holandii: 50.000 ecu Grant dla Niemiec: 8.000 ecu RAZEM: 85.995 ecu I jest.
    Na pytania, co dzieje się z pozostałą sumą pieniędzy, w wys. 55.643 ecu, nie otrzymaliśmy odpowiedzi ani od kierownika projektu, ani od doradcy (dla Polski).

    Bezpośrednio, na działania w polskiej części Karpat przeznaczona została suma: 8.085 ecu, z przekazanych dla naszego kraju 15.995 ECU.

    Karpaty będą finansować ekologów w Zwolle (Holandia). Jest to słuszne, bo Holandia jest o wiele bardziej zniszczona i wymaga może nawet całkowitej renaturalizacji. Gorzej z ludźmi, którzy stymulowani z centrali naobiecywali naiwnie różnym osobom i jednostkom pomoc w realizacji ich działań w Karpatach w ramach projektu o tej samej nazwie, co i kraina, w której żyją.

    KARPATY NA STÓŁ

    Spotkanie w Foluszu (zjazd NGO's ze wschodnich Karpat, 12-14.4.96) było pierwszym, na którym grupy z Małopolski Wschodniej zapoznały się z projektem (RSOPwK), pomimo że funkcjonuje on już 7 miesięcy, a jego podstawowym celem jest rozwój sieci organizacji pozarządowych w Karpatach. Polski koordynator projektu, Mirek Klimkiewicz z FWIE-Kraków stwierdził, że projekt nie jest zbyt korzystny dla polskich i słowackich grup, a dysproporcja środków finansowych jest niewspółmierna do wysiłku, jaki włożą w jego realizację poszczególne strony. - Trzeba znać sponsora, z którym się współpracuje - przekonywał Mirek. - Trzeba być mocnym, twardo negocjować. Nie zrobiliśmy tego w tym projekcie i zostaliśmy murzynami, którzy mają wykonać czarną robotę.

    Należy zapytać, co robił doradca dla Karpat? Jak funkcjonuje komitet sterujący? Czyich interesów będzie teraz bronił doradca? Myślę, że słabszych, czyli Holendrów, bo wszakże oni otrzymali lwią część dotacji. W trakcie spotkania w Foluszu na delikatne sugestie z sali, że rozwiązania zastosowane w projekcie mogą pogorszyć istniejące od trzech lat więzi pomiędzy grupami w rejonie Małopolski Wschodniej, a także - co bardzo istotne - utracić wypracowane z trudem zaufanie partnerów ukraińskich i słowackich, odpowiedziano początkowo milczeniem, po czym skwitowano je stwierdzeniem, że może jednak coś dla Karpat dobrego da się zrobić w ramach holenderskiego projektu. Oznajmiono także, że jest to ostatni projekt w Karpatach, w który angażuje się Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych z Krakowa. Dodano także, że nie powinniśmy mówić prawdy o działaniach Holendrów w Karpatach stronie ukraińskiej, bo może to ich zrazić do proponowanych przez nich form współpracy. Słowacka "PĆOLA" według koordynatora polskiej części projektu to partner niewiarygodny.

    CZEKAMY NA SYGNAŁZ CENTRALI

    Program zakłada rozwój sieci regionalnej i wzmocnienie grup lokalnych, paradoksalnie jednak wzmocni przede wszystkim centrale w Zwolle, Krakowie, Starej Lubovnej. Z przedstawionych schematów wynika, że wokół centr mają krążyć efemerydy na tyle słabe, aby nie mogły zagrozić interesom centrum, a jednocześnie na tyle skuteczne, aby w przyszłości mogły płacić centrali za jej usługi; ponadto powiązane i wpisane w drabiniasty system zarządzania i informowania. W konsekwencji grupy lokalne, chcąc osiągnąć swoje cele według strategii opracowanej z doradcami i koordynatorami z centrum będą, od niego całkowicie zależne.

    Na spotkaniu w Foluszu grupy pozarządowe, działające lokalnie w Małopolsce Wschodniej, dały koordynatorom holenderskiego projektu wyraźnie do zrozumienia, że nie o taki model współpracy im chodzi.

    Znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji. Z jednej strony trwa od kilku lat i rozwija się forma współpracy grup w Karpatach - z drugiej realizowany jest projekt dla tych grup, rzekomo mający rozwijać sieć, która jest zarzucana z góry. Co zrobić, aby nie popsuć pracy ludzi, którzy uwierzyli hasłu "Myśl globalnie - działaj lokalnie"? Grupy w polskich Karpatach próbują się bronić przed słowami-wytrychami, takimi jak PHARE, ECU i jeszcze kiedyś - Europa. Powołały związek swoich stowarzyszeń i byłoby bardzo źle, gdyby komuś przyszło do głowy, że stało się tak dzięki projektowi PHARE, doradcom i komitetowi sterującemu. Jeżeli nie potrafi się tych ludzi słuchać, nie chce się konsultować przeznaczonych dla nich projektów, to przynajmniej nie psujmy tego, co udało im się do tej pory zrobić, a do czego, jak w przypadku powołania związku, dochodzili 8 miesięcy.

    Nie doprowadzajmy do konfliktu. Konflikty bardzo trudno później odkręcić, jak pokazują przykłady wielu ośrodków w Polsce, gdzie wprowadzano podobne schematy działania, jak w projekcie holenderskim. Pochłaniają one w konsekwencji większą część energii ludzi zaangażowanych w ratowanie środowiska naturalnego. Leszek Michno trafnie określił jeden z czynników, doprowadzających do konfliktu. Jest nim niedostateczna informacja. Informacja o szczegółowym i schematycznym działaniu projektu RSOPwK dotarła do nas w zasadzie po fakcie.

    Myślę, że jest jeszcze jeden czynnik, przyczyniający się do tej sytuacji, a mianowicie patologiczne kontakty pomiędzy osobami mającymi ambicje sterowania procesami rozwoju ekologicznych organizacji pozarządowych w Polsce. Poza tym, moim zadaniem, ekologiczne organizacje pozarządowe są środkiem, który ma powstrzymać degradację Karpat. Celem musi pozostać zachowanie bogactwa form życia i niepowtarzalnej mozaiki kulturowej w tej części Europy.

    Na szczęście RSOPwK to projekt marginalny w stosunku do faktycznie prowadzonych działań w Karpatach. Niedobrze by się stało, gdyby centrum swoim potencjałem finansowym próbowało minimalizować efekty długofalowych działań lokalnych, zbierając przy okazji i pokazując jako swoją zasługę dobre prace miejscowych grup, a odcinając się od błędów popełnionych przez nie, wykorzystując je jednocześnie jako argument w wyborze środków i metod działania, potrzebnych dla wzmocnienia lokalnych grup pozarządowych.

    Ostatnia refleksja. Natknąłem się ostatnio na Dialektykę Oświecenia Maxa Horkheimera i Theodora Adorno, wydaną po raz pierwszy w 1945 r. w Amsterdamie. Po przeczytaniu lekturki wydaje mi się, że w Europie nic się nie zmieniło. Zwłaszcza jedna z myśli w kontekście poruszanego przez nas problemu wydaje się być bardzo aktualna: Gdy myśl dobrowolnie opuszcza żywioł krytyczny i jako zwykły środek wstępuje na służbę istniejącej rzeczywistości, to mimowolnie zmienia pierwiastek pozytywny, który sobie wybrała, w pierwiastek negatywny.

    Możemy tworzyć strategie. Drabiniaste systemy zarządzania. Rozbudowane centrale. Ale jeśli zapomnimy, że człowiek powinien znaleźć miejsce w sobie na rozwój swojego człowieczeństwa, na szacunek dla innych form życia i miłość - to klapa. Będziemy tylko parawanem dla niszczenia i przyczynimy się (być może nieświadomie) do bezpowrotnej ruiny bogatego jeszcze świata, w którym żyjemy. Tym bardziej jest to bolesne w Karpatach - w jednej z ostatnich dzikich enklaw w Europie. Darek Wlaźlik
    Towarzystwo Kultury Życia "Recursus"
    231, 20-950 Lublin 1
    / 0-81/73-66-13
    centerbe@dtm.dtm.lublin.pl


    KILKA SŁÓW O EKOLOGII W MAŁYCH MIASTACH

    KILKA SŁÓW CELEM WSTĘPU

    Dziś do miasta, w którym mieszkam, zawitał cyrk. Sprowokowany (zbulwersowany) tym wydarzeniem postanowiłem napisać tych kilka słów. Ogólnie ujmując, moje wypociny dotyczyć będą: władzy lokalnej, lokalnych pismaków i (młodych) lokalnych ekologów.

    KILKANAŚCIE SŁÓW CELEM
    ROZWINIĘCIA

    Była wiosna; wraz z pierwszymi liśćmi na drzewach w naszych głowach zaczęły pojawiać się zielone pomysły stworzenia organizacji ekologicznej, działającej lokalnie, aczkolwiek myślącej globalnie. Środki finansowe na naszą działalność mieliśmy pozyskiwać z odzysku surowców wtórnych (na terenie miasta miały być rozstawione pojemniki na szkło, papier itp.). Wszystko pięknie - młodzi ekolodzy mają piękne idee i chcą je najwyraźniej osiągnąć. I tu na scenę tej tragikomedii wkracza drugi bohater, tj. lokalna władza.

    Lokalna władza, celem pochwalenia się rozwojem ekologii na swoim terenie itp. itd., pragnie przygarnąć młodych ekologów. Lokalna władza zaczyna obiecywać środki finansowe, lokal i wszelką pomoc w organizacji imprez ekologicznych i promocji ekologii na swoim terenie. Młodzi ekolodzy postanawiają to przemyśleć, ale aby ukazać szerzej swoją działalność, decydują się nawiązać kontakt z mediami.

    I w tym miejscu na arenę wychodzi trzeci bohater, którego zowią lokalna prasa.

    Młodzi ekolodzy postanawiają wypowiedzieć się na łamach prasy na różne drażniące ich tematy. Jako że do miasta zajechać ma właśnie cyrk, młodzi ekolodzy chcą wypowiedzieć się na ten właśnie temat i wyrazić swój sprzeciw wobec tresury i bestialskiego traktowania zwierząt w cyrku. Młodzi ekolodzy piszą artykuł, opatrując go odpowiednim rysunkiem, dostarczają go na czas do redakcji lokalnego pisma i z radością oczekują jego ukazania się w prasie. Okazuje się jednak, iż artykuł nie ukazuje się w tym numerze ani w następnym, ukazuje się dopiero za miesiąc, kiedy to jedynym śladem po cyrku są resztki plakatów, zwisających ze słupów ogłoszeniowych.

    Młodzi ekolodzy nie zrażają się jednak i postanawiają napisać kolejny artykuł do lokalnego pisma. Dotyczyć ma on małego kompleksu kilku stawów, w których żyje jakiś chroniony gatunek płazów i planowanej zmiany infrastruktury tego terenu, tj. zasypania go i wybudowania na nim osiedla domków jednorodzinnych. Młodzi ekolodzy, zdając sobie zapewne sprawę ze zmian, jakie zaszły po roku '89, postanawiają pomóc miejscowej władzy w podjęciu właściwej decyzji co do racjonalnego zagospodarowania tego terenu. Piszą petycję do władz miasta, w której podkreślają, iż teren ten jest jedynym miejscem zielonym dla całej północnej części miasta. Pod petycją podpisuje się 100 osób.

    "No, to teraz wygramy" - myślą sobie młodzi ekolodzy. Jednak nie wiedzą, że władza w osobie burmistrza ma interes w zasypaniu stawów. Atutem w rękach młodych ekologów pozostaje niezależna miejscowa prasa. Artykuł, w którym zostaje poruszona i naświetlona sprawa stawów - ma się w niej ukazać. Młodzi ekolodzy doznają szoku, gdy dowiadują się, że petycja wylądowała w koszu na śmieci, a artykuł w lokalnej prasie został pokrojony jak trup w prosektorium. Obecnie z jego treści można się dowiedzieć, że to właśnie młodzi ekolodzy zbierali podpisy pod petycją, dotyczącą zezwolenia na zasypanie stawów i wybudowanie tam domu handlowego oraz kilku domków mieszkalnych.

    ZBLIŻAJĄ SIĘ WAKACJE

    Burmistrz wyjechał do Francji, pani redaktor naczelna od lokalnej prasy do Grecji, a młodzi ekolodzy będą jeździć po Polsce i oglądać różne ciekawe miejsca, dopóki nie zostaną zasypane i nie wybudują na nich wielkich wieżowców.

    WNIOSKI

    Miało być wiele wniosków, ale będą tylko dwa:
    Jasio Karotte



    1 CYTAT

    Weszliśmy na targ Janasa i powoli zbliżyliśmy się do budynku rzeźni. Zbroczony krwią mur był jak dawniej widownią kurzych i kogucich defilad. Śmiertelnie przerażone kapłony piały ochrypłym głosem: "Czym zasłużyłem na taki los?! Mordercy!". Zapadł już wieczór i światło lamp odbijało się na ostrzach rzeźnickich noży. Kobiety, ściskając drób pod pachą, przesuwały się w kolejce. Czeladnicy ładowali martwe ptaki do koszy i przenosili je do sąsiedniej izby, gdzie inni chłopcy obskubywali je z pierza. To ptasie piekło urągało wszelkiemu humanitaryzmowi. Już od dawna myślałem o tym, żeby zostać wegetarianinem, ale właśnie teraz przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie tknę mięsa.

    Isaac Bashevis Singer, Szosza
    nadesłała Asia Ślubowska




    ZB nr 5(83)/96, maj '96

    Początek strony