Strona główna 

ZB nr 8(86)/96, sierpień '96

KARPATY NA STOLE czy NA WYSOKIEJ POŁONINIE? -


próba przewrotnej recenzji będącej ucieczką od absurdu

Po artykule zamieszczonym przez Darka Wlaźlika w majowym numerze ZB (Karpaty pomagają holenderskiej organizacji...) długo zastanawiałem się - jako polski koordynator inkryminowanego projektu - w jaki sposób i czy w ogóle odpowiedzieć na stawiane tam zarzuty.

Artykuł niewątpliwie przydatny, kontrowersyjny, naszpikowany atmosferą gęstych przekrętów, jednym słowem to, co znudzony czytelnik lubi najbardziej. W tym miejscu chciałbym podziękować koledze z Lublina za wnikliwą analizę oraz reklamę. Jako koordynator powinienem być zadowolony, że projekt jest nagłaśniany.

Jak to się zwyczajowo mówi: nieważne, jak o nas piszą, ważne, że piszą w ogóle. Jedno mnie wszakże do tej pory wciąż zastanawia, jaka intencja przyświecała autorowi artykułu. Domyślam się, sądząc po załączonym cytacie z Maxa Horkheimera i Theodora Adorno, że dialektyczna. Osobom nie pamiętającym znaczenia tego terminu przypomnę, że dialektyka wg starożytnych to: sztuka dyskutowania, umiejętność dotarcia do prawdy przez ujawnianie sprzeczności w sądach przeciwnika.

No tak, ale jak odpowiedzieć na zgrabnie przygotowany artykuł łączący w sobie różne style dziennikarskie - reportaż, esej a nawet styl znany mi ze "Skandali" i powieści detektywistycznych. Czas mijał i nic mi do głowy nie przychodziło. Na dodatek wyprzedził mnie w lipcowym numerze Ernst Jan Stroes pisząc Karpaty przekłamane. Na szczęście, jak na wrednego Holendra przystało, zamieszczona odpowiedź okazała się zupełnie zdawkowa. Ot, krótka rzeczowa notatka zakończona zdaniem: Wszystkich zainteresowanych, w szczególności osoby działające na terenie Karpat, proszę o kontakt ze mną. Oj, Strusiu, nie tak powinna wyglądać dyskusja dialektyczna. Wszak kolega, któremu przez dłuższy okres pomagałeś, można powiedzieć Twój uczeń w sprawach zarządzania projektami, oczekiwał czegoś więcej, pragnął zmierzyć się z mistrzem. A tu klops, E.J.S przyjął stoicką postawę. Bez ułańskiej fantazji, bez polotu i poezji. Jedyne co Cię tłumaczy to kraj, z którego pochodzisz. Wszak już w XVI wieku Rzymianie byli oburzeni wyborem Hadriana Florenszoona z Utrechtu na papieża (przyjął imię Hadriana VI). Nie dość, że był cudzoziemcem, to pochodził "z najpodlejszej nacji flandryjskiej".

Miarka się przebrała, gdy w lipcowym numerze ZB odnalazłem artykuł skierowany przeciw całej krakowskiej Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych i pracującym w niej osobom. (Jacek Polewski Jaki Kongres?!, s.86) Tego było już dla mnie za wiele. Jako człowiek niewprawiony w erystyce, czyli sztuce prowadzenia sporów, postanowiłem zamiast polemiki wypisać garść cytatów z książki, którą uwielbiam i zamieścić je w rubryce ZB poświęconej mądrym książkom.

Co proponuję ku ostudzeniu atmosfery? Otóż rzecz nie nową, bo wydaną w Polsce na początku lat 80. przez Instytut Wydawniczy PAX - epopeję Stanisława Vincenza Na Wysokiej Połoninie.

Czesław Miłosz w przedmowie do wyboru esejów Stanisława Vincenza Po stronie pamięci, Paryż 1965, pisał:
Jakże więc należy zabierać się do książki Vincenza? Trzeba chyba wyobrazić sobie, że siedzi się w półciemnej komnacie, patrząc na ogień trawiący grube bierwiona na kominku i słuchając opowieści o krajach, o ich rzekach, górach i bogach, o spotkaniach z dawnymi poetami i filozofami. Opowiadający zdaje się czerpać przyjemność z samego gadania i zapominać dlaczego coraz to z jakiegoś drobiazgu wysnuwa nową opowieść. Nie chce niczego dowodzić, a kiedy sądzimy, że dowodzi, wkrótce wygląda na to, że gubi wątek i nie bardzo wie, ku czemu zmierzał.

I tylko niepostrzeżenie, stopniowo, w miarę jak rezygnujemy z chęci, żeby wyłuskać tezy i wnioski, zaczyna przezierać z samego zestawienia bajań figlarnie ukryta, sokratycznie zamaskowana intencja.

Wbrew pozorom Vincenz jest zaangażowany w bardzo nowoczesną polemikę, choć w swoich sprzeciwach nie posługuje się argumentem. Słuchacza-czytelnika bierze za rękę, odprowadza w inną stronę i mówi do niego: nie patrz tam, patrz tu. W ten sposób próbuje go leczyć. Z jakich przypadłości? Z tych, które każdy jest skłonny uważać za los dzisiejszego człowieka, z trwogi, rozpaczy, poczucia absurdu, a których prawdziwe imiona brzmią zapewne: niepobożność i nihilizm.

Sam autor tak pisał o Zwadzie - księdze pierwszej drugiego pasma, jak nazwał kolejne tomy swej powieści - jest to:
...obraz przemian, a raczej pierwszych wyłomów, które powstały w społeczności pasterskiej na skutek zetknięcia się z miastem. Historycznie umiejscowiona między rokiem 1860 a 1870, w okresie wprowadzenia normalnego poboru wojskowego, podatków, austriackiej konstytucji, a także tu i ówdzie obowiązkowego szkolnictwa powszechnego. Szczególną wagę wszakże miały przemysłowe wyręby lasu na większą skalę, które naruszyły wielką puszczę karpacką (...) Wyręby naruszyły także rezerwat społeczny. Nie znane dotąd narzędzia i zabiegi techniczne (...) przepływ większy niż dotąd nowych ludzi, powolna przemiana pasterzy w samowystarczalnych rolników, a niektórych grup ludzkich nawet w robotników leśnych, wszystko to zdążało ku przemianie. A jednak mimo to wszystko, obyczaj, magia, cała umysłowość pasterska jeszcze nie zanika, czasem chowa się, czasem broni się, roznieca się nawet jak pochodnia gaszona wiatrem, to znów przystosowuje się, także w nowszych warunkach, szukając niezależności.

Nie chcąc doszukiwać się w opisie powyższym analogii do wydarzeń zachodzących w rezerwacie społecznym ruchu ekologicznego - wszak są od tego lepsi specjaliści - przejdę do innego fragmentu książki, gdzie znaleźć możemy prostą metodę rozwiązania konfliktu w grupie:
-- Cóż to? - zapytał Maksym (...)
-- To on, nasz wójt ... Polityka... Zasypia już, ci...
-- Polityka?
-- Naprzód była wódka Tanaseńkowa, kosztował, chwalił. Potem ni stąd, ni zowąd polityka: "Kto tu z przeciwnej partii?" Nikt nie odpowiadał. A wójt jak wrzaśnie: "Poddajcie się, wrogowie szkoły, wrogowie oświaty! (...)
Źle. A my od czego? Wyprowadziliśmy grzecznie, związaliśmy potem i ot, jest tutaj.

-- Wójta do chlewu? - zapytał Tanasij ze współczuciem.

-- Broń Boże! Tam by świniom szkołę dawał, a one jemu.

A w komórce cicho, podścieliliśmy liżnyk, o! i już śpi. (...)
O tym, że biurokracja w Karpatach to rzecz nie nowa, a struktury pionowe niejednemu życie mogą utrudnić, niech zaświadczy poniższy fragment:
Foce już nie od dziś mąciło się w głowie. Widział kilku z tych panów, oczekiwał po cichu, że dotrze do samego gazdy. A tu każdy nowy - znów dyrektor i każdy mówi, że to i tamto nie od niego zależy, tylko od dyrekcji. Dyrektor nad dyrektorem, a końca nie widać, dyrektorów jak psów na wielkiej stai, biegają naokoło, a dodatkowo w każdej zagrodzie nowy pies, tak jak dawniej u Tanaseńka Urszegi (...)
Boże mój! Poza dyrektorami dyrektorzy, nad dyrektorami dyrekcja, nad dyrekcją znów dyrektor, a nad tamtym jeszcze jakaś większa dyrekcja.

No, już koniec cytatów, które powstającym organizacjom pozarządowym czy też związkom tychże grup, ku przestrodze wypisałem.

Miłośnikom Karpat nie szukającym zwady, przytoczę natomiast inny fragment z tej cudownej, mądrej swą prostotą powieści, będącej skarbnicą ludowego obyczaju:
Powiadają tak: przyjaźni nie tak dużo, a przecie nie tak mało, inaczej świat już by się dawno rozleciał. Na tym miejscu, gdzie urodziła się przyjaźń dziarska, wyrasta świat. Przyjaźń między takimi, na których ciąży dużo pracy, a przecie nie zwalają jej na kark innym (...) mają dość czasu, aby razem radować się, świętować społem, na to, by nie stępić się jak woły jałowe pod jarzmem. (...)
O tym, że projekt Rozwój sieci organizacji pozarządowych w Euroregionie Karpackim nie dąży do rozbudowy "central" w Krakowie, Zwolle czy Starej Lubovni będę starał się informować czytelników ZB na bieżąco. Jest to działanie finansowane z programu PHARE jak wiele innych w tym regionie.

Czy "marginalne" w ujemnym tego słowa znaczeniu, to czas pokaże. Za wcześnie chyba na takie oceny. Może nazwa projektu sugeruje niektórym "drabiniaste systemy zarządzania i informowania", na to już nic nie poradzę. Kto z Was przygotowujących europejskie projekty nie uciekał się do modnie i bojowo brzmiących terminów? Na tak sformułowanej nazwie omawianego projektu kończy się wszak "modelowość", przed którą przestrzega nas Stanisław Vincenz, reprezentant grup z Małopolski Wschodniej oraz niżej podpisany. Myślę, że przede wszystkim liczy się jakość działań i sposób podziału środków. A sieci oraz rodzaj współpracy grupy będą miały takie, jakie ich liderów zachowanie.

Mirosław Klimkiewicz
koordynator projektu Rozwój sieci organizacji pozarządowych w Euroregionie Karpackim
Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych, Kraków

Stanisław Vincenz, Na Wysokiej Połoninie, Pasmo II Nowe Czasy, Księga Pierwsza Zwada, Księga Druga Listy z Nieba, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa, 1981, 1982.

od 18 do 25 sierpnia we wsi Iwanowice Małe k/Kłobucka
odbędzie się
PUNX MEETING
W programie m.in. wykłady na temat: ekologia anarchizm joga graffiti esperanto wegetarianizm. Dodatkowo turniej piłki nożnej ogniska koncert polny (STRADOM TERROR + kto nie...).

Koszt pobytu - 5 zł. Uwaga! Impreza zamknięta, tylko na zaproszenia.

Możliwość kupna ciepłego posiłku vege (2-3 zł). Prosimy o wcześniejsze informacje: ile osób przybywa, czy potrzebne posiłki itp.

Kontakt
Kolektyw "Black Flag", 1094, 40-001 Katowice 1


"ANTYEKOLOGICZNA SPUŚCIZNA TOTALITARYZMU"...

...Andrzeja Delorme jest, zgodnie ze swym tytułem, sumienną analizą negatywnych skutków "socjalistycznej industrializacji", przeprowadzoną na przykładzie Polski. Gdyby książka ta miała tylko wymiar historyczny, nie zgłaszałbym żadnych zastrzeżeń. Nie mogę jednak zgodzić się na uogólnienia i przyszłościowe wnioski, jakie Delorme wysuwa.

PRIMO:

Komunistyczna przeszłość całkowicie zdominowała tu ogląd współczesnych problemów ekologicznych. Oczywiście, olbrzymia część tych problemów jest spadkiem po PRL-u, ale trzeba być ślepym, by nie zauważać, że dziś siłą napędową dewastacji środowiska jest czysto kapitalistyczna żądza zysku i konsumpcyjne zachcianki. Omawiane przez Delorme mentalnościowe przeszkody proekologicznej transformacji rozwija teraz kapitalizm!

SECUNDO:

Nie można rozwiązywać problemów ekologicznych w oderwaniu od szerszego, społecznego kontekstu, od problemów ekonomicznych chociażby. Delorme postuluje ozdrowieńczą dezindustrializację kraju, ale nie odpowiada, co zrobić z załogami zakładów, które tak beztrosko chce zamykać. (Może ja rzeczywiście nie mam prostego pomysłu na rozwiązanie tego skomplikowanego problemu, ale u Delorme też nic takiego nie zauważam.)
Oczywiście, można zignorować kontekst społeczny problemów ekologicznych i walczyć o środowisko przeciw społeczeństwu, ale trzeba być świadomym, że jest to droga marginalizacji ruchu ekologicznego. Polska jest na niższym poziomie rozwoju ekonomicznego niż kraje zachodnie, dlatego problemy bytowe (zaspokajanie potrzeb materialnych; przyznaję, nieraz sztucznie rozwijanych, np. przez reklamy) determinują świadomość przeciętnego Polaka w dużo większym stopniu niż ma to miejsce na Zachodzie. "Czysty", ortodoksyjny ruch ekologiczny na wzór zachodni nie ma w Polsce żadnych szans zaistnienia na liczącą się skalę.

TERTIO:

Jako jedyną alternatywę dla antyekologicznego totalitaryzmu Delorme proponuje "sprawdzony model" wolnorynkowego, konsumpcjonistycznego kapitalizmu. Pisze: (...) chyba "lepiej" (...) niszczyć środowisko i marnotrawić zasoby przyrody dla zapewnienia nadmiernej konsumpcji choćby mniejszości ludzkości, niż czynić to samo dla gotowania ludzkości zniewolenia lub zagłady (...), sprowadzając przy tym na te społeczeństwa zagrożenia ekologiczne wraz z niedostatkiem. Niewątpliwie racja, ale co to ma wspólnego z ekologią? Istotą ruchu ekologicznego w jego parapolitycznym (a nie czysto "ochroniarskim") wymiarze wydaje mi się być poszukiwanie innej niż dotychczasowe drogi rozwoju społeczeństw.

Delorme nazbyt idealizuje, moim zdaniem, współczesny kapitalizm. Postęp ochrony środowiska w rozwiniętych państwach kapitalistycznych jest niewątpliwy, ale w dużej mierze odbywa się on kosztem Trzeciego Świata - to tam przenoszone są "brudne" przemysły, czego efektem są katastrofy takie jak w Bhopalu!
Na marginesie problemu chciałbym jeszcze zauważyć, że Zachód traktuje niekiedy ekologię jako instrument utrwalania swej dominacji: wyśrubowane normy ekologiczne lub postulat ochrony nieskażonej przyrody utrudniają państwom zacofanym eksport czy w ogóle, rozwój.

Jarosław Tomasiewicz

Andrzej Delorme, Antyekologiczna spuścizna totalitaryzmu, "Secesja", Kraków 1995.


DZIECI NATURY

Wydawnictwo "Muza" S.A. przyzwyczaiło czytelników, że każda kolejna pozycja z serii Dookoła Świata to nie tyle sprawozdanie z odbytej podróży, co bezcenny dokument z zaginionego często świata tubylczych kultur.

Leśni ludzie to pierwsza w języku polskim relacja ze spotkania z afrykańskimi Pigmejami. Turnbull poznaje ich, gdy są już zagrożeni kontaktem z cywilizacją, jednakże na tyle wcześnie, by móc obserwować te Dzieci Natury w pierwotnym środowisku.

Prawie dokładnie w środku Afryki leży podzwrotnikowa puszcza Ituri. W latach 60. tego stulecia żyło w niej 35 tys. jej pierwotnych mieszkańców - Pigmejów Bambuti. Są oni genetycznie odrębni od innych Murzynów. To prawdopodobnie jeden z najstarszych narodów zamieszkujących Czarny Kontynent.

Puszcza jest całym wszechświatem Pigmejów. Choć prowadzą handel wymienny z murzyńskimi wioskami otaczającymi dżunglę i czasami zatrzymują się w nich na dłużej, to dopiero w lesie żyją pełnią życia przynoszącego zadowolenie. (...) Czują się tak dalece częścią puszczy, iż nie mają powodu obawiać się niczego, co do niej należy. Mówią, że puszcza jest bardziej życzliwa niż świat zewnętrzny grożący jej zagładą. Boją się tylko tego, co jest poza lasem.

Od tysiącleci żyją z pokolenia na pokolenie w tym samym, nieśpiesznym rytmie gospodarki zbieracko-łowieckiej. Ich życie różni się od życia innych ludzi tak jak noc od dnia. O ile Murzyni toczą bezpardonową walkę z lasem o ziemię wykarczowaną pod plantacje, to Bambuti żyją z puszczą w zgodzie, czcząc boga puszczy tańcem i śpiewem. Przeżycie w dżungli zależne jest od współpracy grupy. Wszystkie sporne sprawy rozwiązywane więc są przed obliczem plemienia. Ośmieszenie, milczenie, groźba wygnania ze wspólnoty to wystarczające sankcje, zmuszające do spokojnego życia w plemieniu. Czytając codzienne doniesienia o wzrastającej fali przestępczości warto westchnąć - im to dobrze! Ale to nie koniec. Wyobraź sobie, że jeśli spytasz Pigmeja, dlaczego jego lud nie ma wodzów, prawodawców, doradców, kierowników, odpowie z wprowadzającą w błąd prostotą: "Dlatego, że jesteśmy ludźmi lasu". Las, który im wszystko daje jest jedyną miarą, według której sądzi się czyny i myśli; jest wodzem, prawodawcą, kierownikiem i ostatecznym sędzią.

Robert Drobysz

Colin M.Turnbull, Leśni ludzie, "Muza" S.A., Warszawa 1996, tłum. Helena Błaszkiewicz, ss.234

AMBITNY AMBIENT

W pradawnych okresach życia na ziemi dźwięki pochodzące ze środowiska stały się podstawą ("naturalną gamą") dla pierwszej tworzonej przez człowieka muzyki. Teraz, w czasach wszechobecnej elektroniki i syntetycznych brzmień najwymyślniejszych instrumentów, niesłusznie odeszły w zapomnienie. Wydawało się, że spełniły swoją rolę. Tymczasem przez te wszystkie lata technicznej rewolucji nie straciły nic ze swojego bogactwa i magicznej siły wyrazu. W dodatku nadal mogą być niewyczerpanym źródłem inspiracji, czego dowodem jest niezwykła, autorska płyta Eco Tytusa de Ville.

Łódzki muzyk Arkadiusz Sadzawicki, ukrywający się pod tym pseudonimem, znany był do tej pory głównie jako lider założonej w latach 80. "Pornografii" oraz gitarzysta i klawiszowiec "Fading Colours". Jednak należy pamiętać, że dla Tytusa rock w czystej postaci nigdy nie istniał. Zawsze był muzykiem poszukującym nowych środków wyrazu. Nie wystarczała mu prosta formuła - gitary + perkusja. Chyba dlatego 4 lata temu razem z Piotrem Czyszanowskim - wokalistą "Blitzkriegu" powołał do życia formację pod nazwą "Virus", która wykonywała, jak sami mówili, eksperymentalną muzykę alternatywną. Ich wspólna płyta miała nosić tytuł De Ville. Jednak Piotr wyjechał do Stanów Zjednoczonych i z planowanego albumu pozostał jedynie zamysł. Arek postanowił samemu, jako de Ville, kontynuować poszukiwania zapoczątkowane przez "Virus". Po 3 miesiącach pracy w studio zarejestrował materiał, który złożył się na album pt. Eco.

Płyta Tytusa jest pierwszą reprezentującą w naszym kraju czysty, radykalny ambient - bardzo popularny na Zachodzie gatunek muzyki oparty na dźwiękach świata przyrody (z angielskiego `ambient' znaczy "otaczający"). Pozbawione tekstów kompozycje z Eco prezentują fascynacje autora szeroko pojętą naturą i pierwotnością. De Ville celowo pominął zagłuszający nas industrialny hałas. Postanowił "otworzyć" przytłumione, nieczułe zmysły słuchacza. Skupił się na tym wszystkim, co dzieje się wokół w jeszcze nieskażonym postępem świecie, a na co, niestety, coraz rzadziej współczesny człowiek zwraca uwagę. Jak podkreśla muzyk, nie chodziło mu o wpisanie się w modny nurt twórczości ekologicznej, lecz przede wszystkim o zwrócenie uwagi na to, w jakim stopniu cywilizacja odsunęła nas od "pierwotności" i dlaczego nie staramy się zrozumieć praw nią rządzących. Kluczem do sprostania coraz bardziej wzmagającym się na sile zagrożeniom w środowisku będzie ludzka wrażliwość, ukształtowana przez naturę. To ona przywróci naszą pradawną więź i odwieczny porządek. Temu ma właśnie służyć zapis dźwięków skonstruowany (nie skomponowany) przez Tytusa de Ville.

Szkoda tylko, że ze względu na niekomercyjność warszawska firma fonograficzna postanowiła wydać Eco jedynie na kasecie. Wersja kompaktowa mogłaby wydobyć jeszcze większą głębię nieodgadnionego świata przyrody.

KrzysztoKowalewicz

De Ville, Eco, SPV Poland.


ZB nr 8(86)/96, sierpień '96

Początek strony